Reklama

Geopolityka

„Przetrwać naloty i ataki rakietowe” [Reportaż Defence24.pl z Ukrainy]

Autor. Michał Bruszewski/Defence24

Dziecięcy bucik w ruinach zbombardowanego domu. Lej po bombie, przez który biegają bezpańskie psy. Cywilny samochód którego impet uderzenia rakiety wyrzucił podwoziem do góry ze zniszczoną karoserią zgiętą niczym zmięta kartka papieru. Ubrania wiszące na drzewach. Książka wciśnięta w błocie, otwarta na przypadkowej stronie. Okoliczne domy poszatkowane od odłamków po ataku. Zburzona szkoła i zdewastowany szpital. Choć ostrze lądowego rosyjskiego natarcia zostało zatrzymane, a oddziały ukraińskie wyzwalają kolejne miejscowości, cała Ukraina jest zagrożona ludobójczymi atakami lotniczymi i rakietowymi. Reportaż Defence24.pl z ogarniętej walkami Ukrainy.

Reklama

Wojna na Ukrainie - raport specjalny Defence24.pl

Reklama

W czasie gdy w Polsce pojawiły się informacje o rosyjskich zbrodniach ludobójstwa odkrytych w Buczy towarzyszyłem jako dziennikarz konwojowi humanitarnemu z Polski do obwodu żytomierskiego. Na przestrzeni kilku tygodni to moja druga dziennikarska podróż przez atakowaną Ukrainę. Region żytomierski jest regularnie ostrzeliwany przez rakiety i lotnictwo rosyjskie, a granicząc z obwodem kijowskim i białoruską granicą jest istotnym punktem oporu heroicznie broniącej się Ukrainy. Wystarczy przywołać Malin oraz Makarów z okolicznymi miejscowościami – pierwszy nieustannie bombardowany, drugi leżący strategicznie na drodze między Żytomierzem a Kijowem, będący miastem granicznym obu obwodów.

Czytaj też

Zbrodnia z Buczy przypomina egzekucje katyńskie (zawiązane z tyłu ręce ofiar). Trzeba jednak podkreślić, że o tym, iż dochodzi do masowych mordów wiedziano na Ukrainie wcześniej - ludzie mówili między sobą co się dzieje, więc wstrząsające zdjęcia spod Kijowa tylko potwierdziły straszliwe relacje przekazywane z ust do ust.

Reklama

Jeden z moich ukraińskich rozmówców powiedział, że Rosjanie stosują stały schemat mordowania na okupowanych terenach. To zorganizowany przemysł śmierci. Z oddziałami kadyrowców rosyjscy żołnierze chodzą od domu do domu, rozstrzeliwują mężczyzn i gwałcą kobiety. Nie są to żadne „przypadki" jak przedstawiała to część zachodniej prasy do momentu wyzwolenia Buczy, ale zaplanowane prześladowania ukraińskiego narodu. I kolejny dowód ostatecznego zbydlęcenia rosyjskich żołnierzy, które Polacy znają z historii.

Autor. Michał Bruszewski/Defence24
Autor. Michał Bruszewski/Defence24
Autor. Michał Bruszewski/Defence24

Jednym z elementów terroru jaki stosują Rosjanie wobec ukraińskich cywilów są naloty. W ostatnich dniach Rosjanie odpalili aż 80 rakiet różnego typu w cele znajdujące się na Ukrainie. Większość „zbiła" obrona przeciwlotnicza, ale nie wszystkie. Na ukraińskie miasta są wystrzeliwane rakiety balistyczne i manewrujące nawet z Morza Czarnego, gdzie operuje Flota Czarnomorska. Na swój cel miasta bierze także lotnictwo.

Czytaj też

Wycie syren przeciwlotniczych wpisało się już na stałe w dzień powszedni każdego ukraińskiego miasta – nie tylko wschodniej i środkowej Ukrainy, ale także zachodniej. Początkowo w mediach przedstawiano ataki rakietowe jako wycelowane tylko w infrastrukturę wojskową. Trochę tak jakby śmierć służących tam żołnierzy była mniej ważna, co samo w sobie było pewnym kuriozum.

Czytaj też

Był to oczywiście wypaczony obraz. Pomijając frontowe miasta, gdzie toczą się najcięższe walki (Charków, Mariupol, Mikołajew, miasta w Donbasie, przedmieścia Kijowa) oraz skalę ataków, także cywilna ludność środkowej i zachodniej Ukrainy były ostrzeliwana i bombardowana przez rosyjskie rakiety. Na początku marca na domy mieszkalne w Żytomierzu spadły rakiety. Zginęły cztery osoby i dziecko. Zniszczona została także miejska szkoła, w której dzieci mogły się uczyć języka polskiego. To było jednak preludium do ataku. Kilka dni później na obwód żytomierski zaczęły spadać masowo rosyjskie bomby. Rosjanie zabili 10 osób w tym dwa niemowlęta. Zdewastowany odłamkami został szpital. Poza samym Żytomierzem ostrzeliwane są: wspomniany Malin, Narodyczi, Staniszówka, Korosteń i Owrucz.

Autor. defence24

Jak ludzie radzą sobie z nalotami?

„Schodzimy do schronu. Dlatego tak bardzo jesteśmy wdzięczni, że Polacy przywożą nam świece bo w schronach i piwnicach jest ciemno a nie ma prądu. Gdy jest atak rakietowy to uczucie tak jakby było trzęsienie ziemi. Pierwsze noce były najtrudniejsze. W schronie jest zimno. Nie pomaga, że masz kurtkę i koce" – mówi siostra Franciszka posługująca w Żytomierzu. Gdy stoimy przed zrujnowanym budynkiem żytomierskiej szkoły Sasza, pracownik Caritasu, podkreśla - „obok pracowała moja żona".

Autor. Michał Bruszewski/Defence24

W innym miejscu ataku, jeszcze leży dziecięcy bucik w ruinach zbombardowanego domu. Obok lej po bombie, przez który biegają bezpańskie psy. Cywilny samochód, którego impet uderzenia rakiety wyrzucił podwoziem do góry ze zniszczoną karoserią zgiętą niczym zmięta kartka papieru. Ubrania wiszące na drzewach. Książka wciśnięta w błocie, otwarta na przypadkowej stronie. Okoliczne domy wyglądają jak przeorane seriami z automatów, ale to skutek odłamków lecących po wybuchu. Skala bestialskich ataków powoduje, że Żytomierz jest jak miasto duchów, ludzie nie wychodzą na ulicę. Nie tracą wiary, wierzą w zwycięstwo, ale wiedzą, że ryzyko ataków rakietowych jest wysokie.

Autor. Michał Bruszewski/Defence24
Autor. Michał Bruszewski/Defence24

„To był wielki błysk. Pomyślałem, że może włączyła się fotokomórka na garażu i błysnęła? Ale potem był bardzo długi huk i trzęsące się ściany. Potem następny błysk i ten długi huk. Poczułem falę uderzeniową" – mówi ks. Witalij z Winnicy. Rosyjski pilot dwa tygodnie temu wystrzelił rakiety w jeden z obiektów w Winnicy. To miasto na środkowej Ukrainie, choć położone w bezpieczniejszej odległości od strefy pierwszoliniowych walk niż Żytomierz także było obiektem zaciekłych lotniczych ataków Rosjan. „Moi parafianie mieszkający w różnych miejscach Winnicy widzieli ataki, wybuchy" – podkreśla ks. Witalij. „Gdy odprawiałem Mszę Świętą słyszałem szum nadlatujących rakiet" – dodaje.

Autor. Michał Bruszewski/Defence24
Autor. Michał Bruszewski/Defence24

Po ogarniętej walkami Ukrainie poruszają się Polacy w konwojach humanitarnych. „Pamiętam jak już wracaliśmy w stronę polskiej granicy. Wyły syreny. Słychać je było nawet w trakcie jazdy. Po włączeniu ukraińskiego radia – syreny i komunikaty by kryć się przed atakami" – wspomina organizatorka jednych z największych konwojów z pomocą dla ofiar wojny. W ostatnich tygodniach rakiety spadały blisko polskiej granicy, pod Lwowem, Iwano-Frankiwskiem, Łuckiem.

Autor. Michał Bruszewski/Defence24
Autor. Michał Bruszewski/Defence24

Gdy wyjeżdżaliśmy w stronę Polski doszło do ataku rakietowego pod miastem Chmielnicki, na Szepetówkę. Naloty i wystrzelone rakiety jednak w żaden sposób nie zgasiły zapału Polaków do ratowania i pomagania ofiarom wojny. Tylko udowodniły, że pomoc jest potrzebna jeszcze bardziej bo ataki nie ustały. „Kiedy kolejny konwój?" – pytają kierowcy, którzy mają za sobą szósty albo siódmy wyjazd na Ukrainę i chcą nadal brać w nich udział.

Michał Bruszewski

Autor. Michał Bruszewski/Defence24
Autor. Michał Bruszewski/Defence24
Reklama

"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie

Komentarze

    Reklama