Reklama

Nie tylko Europa musi wydawać więcej. Azja pod presją USA?

Autor. Biuro Prezydenta Republiki Korei via Facebook

Część europejskich krajów NATO w ostatnim czasie zrewidowała swoje podejście do obronności i zdecydowała się na zwiększenie wydatków zbrojeniowych. Powodów takich działań było co najmniej kilka, w tym jednym z nich był… Donald Trump. Czy polityka prezydenta USA wpłynie także na działania państw sojuszniczych w Azji?

Polityczne środowisko związane z Donaldem Trumpem od dłuższego czasu używa różnych metod nacisku na Europę, aby ta decydowała się na wydawanie większych kwot pieniędzy na zbrojenia. Ostatnie miesiące pokazały, że amerykański lobbing przynosi pewne rezultaty, czego przykładem jest kurcząca się lista członków NATO przeznaczających na obronność mniej niż 2 proc. PKB.

Reklama

Oczywiście, wypełnienie tego swoistego minimum-minimorum za chwilę i tak będzie niewystarczające, szczególnie w obliczu nadchodzącego Szczytu NATO w Hadze, którego postanowienia końcowe z dużą dozą prawdopodobieństwa przyniosą kolejne podniesienie poprzeczki w kontekście wydatków, ale mimo wszystko warto dostrzec pewną istotną zmianę, która zaszła u zdecydowanej większości państw należących do Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Japonia i pomoc z USA

Okazuje się, że także państwa niebędące stricte w NATO, ale posiadające z nim mocne powiązania, również mogą stanąć przed amerykańskimi próbami wywierania presji ws. konieczności intensyfikacji wysiłków dotyczących większych zbrojeń. Jednym z takich przykładów może być należąca do grupy IP4 (partnerstwo Japonii, Australii, Korei Południowej oraz Nowej Zelandii z NATO) pierwsza z wymienionych, czyli Japonia, która z uwagi na swoje położenie, może odegrać kluczową rolę w kontekście ewentualnego konfilktu amerykańsko-chińskiego na Pacyfiku.

Na potrzebę poważniejszego podejścia do zbrojeń w Tokio uwagę zwraca red. Ivan Eland (amerykański „The National Interest”) w tekście pt. „Japonia – nie tylko Europa – powinna wydawać więcej na obronę”. Wskazuje on na to, że sama obecność amerykańskich żołnierzy w Japonii (około 50 tysięcy - red.) może nie być wystarczającym motywem zniechęcającym Chiny do ew. ataku na któreś z azjatyckich państw. Jego zdaniem Japonia musi sama zapewnić sobie większe zdolności do odstraszania, nie koncentrując się wyłącznie na ewentualnej amerykańskiej pomocy.

Bez wzięcia większej odpowiedzialności za rozwój własnych sił zbrojnych, Tokio de facto może osłabić poziom bezpieczeństwa całego regionu. Dlaczego? Ponieważ ośmielone niewystarczającą aktywnością Japonii, Chiny mogą potraktować to jako swoiste zielone światło do ataku np. na mniejszy Tajwan. Nie trudno przewidzieć, że taka ofensywa miałaby wpływ na cały region Indo-Pacyfiku i załamanie architektury bezpieczeństwa w tej części świata. Wiedząc jaką siecią naczyń połączonych jest współczesny świat, nie trudno przewidzieć, że takie zdarzenie uderzałoby także w Stany Zjednoczone.

Czytaj też

Powyższy scenariusz z wielu powodów byłby wyjątkowo niepożądany przez USA. Z tej przyczyny sekretarz obrony tego kraju Pete Hegseth podczas niedawnej podróży do Japonii zwracał uwagę na potrzebę wzmocnienia wojskowej współpracy pomiędzy Waszyngtonem a Tokio. To także wtedy ogłosił rozpoczęcie prac nad przekształcaniem Sił Zbrojnych USA w Japonii do rangi Dowództwa Połączonch Sił, które według Hegsetha miałyby być „kwaterą główną do prowadzenia działań wojennych”. „Na każdym kroku realizujemy naszą strategię zwiększania odstraszania wobec komunistycznych Chin” - powiedział kilka tygodni później (23 kwietnia) na U.S. Army War College w Carlisle w Pensylwanii podczas spotkania podsumowującego pierwsze 100 dni nowej administracji w USA.

Mówiąc o amerykańskim zaangażowaniu w japońskie bezpieczeństwo warto również pamiętać o umowie, która została podpisana pomiędzy obydwoma państwami w grudniu 2021 roku. Zawarte wtedy porozumienie ramowe stworzyło możliwość utworzenia tymczasowych baz dla amerykańskiej piechoty morskiej w łańcuchu należących do Japonii wysp Nankai na wypadek ewentualnego ataku Chin na Tajwan.

Reklama

Wybić się na niezależność

Wsparcie USA dla japońskiego bezpieczeństwa oraz świadomość zmieniającej się strategii Białego Domu, traktującego dziś Indo-Pacyfik jako priorytetowy dla niego teatr działań, paradoksalnie może działać na niekorzyść Japonii. Wynika to z tego, że podobnie jak miało to miejsce przez lata w Europie, świadomość pomocy z Waszyngtonu może demotywować rząd w Tokio do zwiększonej aktywności w dziedzinie rozwoju własnego bezpieczeństwa.

O pułapce takiego myślenia pisze wspomniany Eland. „Japończycy i Europejczycy muszą być co najmniej pierwszą linią obrony przed potencjalnymi przeciwnikami, wzywając USA na pomoc tylko w tragicznych okolicznościach. Lepiej by było, gdyby kraje te były bardziej samowystarczalne w dziedzinie obronności, ponieważ pomoc USA stała się bardziej wątła, nie tylko dlatego, że Donald Trump jest prezydentem, ale także dlatego, że Stany Zjednoczone, z rosnącym długiem publicznym, nie mogą już sobie pozwolić na kontrolowanie świata” - napisał.

Kiedy przyjrzymy się obecnym obronnym wydatkom Japonii, widzimy, że Tokio ma pewną pracę domową do odrobienia. Japończycy wydają dziś zaledwie 1,8 proc. Produktu Krajowego Brutto (około 70 miliardów dolarów), a dopiero w 2027 roku minister obrony tego kraju gen. Nakatani zapowiedział przekroczenie 2 proc. PKB. Dla porównania, co najmniej kilkukrotnie mniej liczna Polska (a także mniejsza powierzchniowo o ponad 50 tysięcy kilometrów kwadratowych) przeznacza na obronę 4,7 proc. PKB (około 50 miliardów dolarów).

Fakt toczącej się na Ukrainie wojny nie świadczy o tym, że zagrożone są tylko państwa europejskie. Im szybciej azjatyccy sojusznicy Stanów Zjednoczonych zdadzą sobie z tego sprawę, tym lepiej dla nich i ich bezpieczeństwa. Nawet jeśli Donald Trump potraktuje Azję priorytetowo, bez odpowiedniego zaangażowania Japonii czy Korei Południowej, jego pomoc może okazać się niewystarczająca w obliczu rosnącej potęgi Chin.

Reklama
WIDEO: Defence24 Days 2024 - Podsumowanie największego forum o bezpieczeństwie
Reklama

Komentarze (1)

  1. Eee tam

    Może niech USA dadzą przykład bo sami mają ledwo 11 ciężkich brygad pancernych troche mało jak na mocarstwo

Reklama