Make America Alone Again, czyli jak Trump traktuje sojusze

Każdy kraj na świecie potrzebuje sojuszników. Nawet tak potężny, jak Stany Zjednoczone. Czy świadomy jest tego obecny amerykański prezydent Donald Trump?
„Również samotni strażnicy potrzebują przyjaciół” – powiedział kiedyś były doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego Henry Kissinger. To myśl, która wydaje się być niezrozumiała dla prezydenta Trumpa – uważa Margaret MacMillan w artykule dla „Foreign Affairs”.
Miesiące pogarszania relacji
„Nawet potężne państwa potrzebują sojuszników, częściowo ze względu na prestiż, ale także dlatego, że wielkie mocarstwo ma swoje ograniczenia i jest kosztowne w utrzymaniu” – pisze kanadyjska historyk. Autorka uważa, że od początku drugiej kadencji swojej prezydentury Donald Trump zrobił dużo, żeby poróżnić Stany Zjednoczone ze zdecydowaną większością dotychczasowych sojuszników. „Rozpieszczeni” Japończycy, Kanada nazywana „51. stanem USA”, czy „Unia Europejska stworzona po to, by oszukiwać Stany Zjednoczone” to tylko kilka z bardziej jaskrawych przykładów potwierdzających tę obserwację.
Czytaj też
Do tego dochodzą publicznie głoszone sugestie wskazujące na chęć przejęcia Grenlandii (terytorium zależne członka NATO – Danii), oraz decyzje o nałożeniu nowych ceł na sojuszników takich jak np. Korea Południowa, z którą notabene Stany Zjednoczone łączy umowa dotycząca stacjonowania ponad 20 tysięcy amerykańskich żołnierzy (Trump chce znacząco podnieść koszty ponoszone przez Seul, a warto wspomnieć, że jeszcze podczas pierwszej kadencji kilkukrotnie optował za całkowitym zerwaniem porozumienia – red.).
Rozumowanie obecnej waszyngtońskiej administracji wydaje się być dość osobliwe, szczególnie w momencie, gdy azjatyccy sojusznicy są dziś na wagę złota w obliczu rosnącego ryzyka potencjalnego starcia z Chinami na Indo-Pacyfiku. Stawianie wyłącznie na kilku sojuszników z Bliskiego Wschodu, takich jak Izrael czy Arabia Saudyjska, Katar i Zjednoczone Emiraty Arabskie może być niewystarczające na współczesnej światowej szachownicy.
Potwierdzić wiarygodność
Historia pokazuje, że sojusze nie są dożywotnim zobowiązaniem, a raczej stanowią czasowe sprzymierzenie, obliczone na konkretne zyski obydwu stron. Problem, który zauważa autorka analizy, wynika jednak z dużej beztroski i irracjonalności polityki, którą obserwujemy w Białym Domu.
„Przeszłość dostarcza wielu przykładów na to, że światowe mocarstwa kłóciły się z niegdysiejszymi partnerami sojuszniczymi lub szukały nowych. Trudno jednak wyobrazić sobie przypadek, w którym przywódca dużego sojuszu tak beztrosko i brutalnie odrzuciłby sojuszników, którzy w większości byli niezawodni (…) Grożenie aneksją (jak w przypadku Kanady czy wspomnianej Grenlandii – red.) przynosi efekt przeciwny do zamierzonego, podsycając antyamerykanizm” – czytamy.
Czytaj też
MacMillan nie znajduje racjonalnego uzasadnienia dla polityki Trumpa dotyczącej wieloletnich sojuszników. Jej zdaniem stosowane przez niego punktowanie ich błędów, wyrzucanie im braku odpowiedniego zaangażowania w relacje, a jednocześnie niewskazywanie realnych korzyści płynących z partnerstwa ze Stanami Zjednoczonymi, może Amerykanom odbić się czkawką.
„Niszcząc sojusze, które dobrze im służyły, Stany Zjednoczone ryzykują ogólne załamanie stabilności i porządku, które na dłuższą metę okaże się bardzo kosztowne, czy to w wydatkach wojskowych, czy w niekończących się wojnach handlowych, ponieważ każde wielkie mocarstwo szuka przewagi tam, gdzie spotykają się ich strefy interesów” – wskazuje autorka, która podkreśla znaczenie wiarygodności w relacjach międzynarodowych.
„Państwo musi być wiarygodne w oczach innych, niezależnie od tego, czy są sojusznikami, czy wrogami, czy też własnymi obywatelami. Kiedy Rosja Sowiecka w latach osiemdziesiątych, a następnie Stany Zjednoczone w pierwszych dekadach tego stulecia poniosły porażkę w Afganistanie, pomimo przytłaczającej przewagi militarnej, niepowodzenia te przeraziły ich własnych sojuszników, odepchnęły niezaangażowanych i zachwiały wiarą własnych narodów w ich rządy, jednocześnie zachęcając potencjalnych wrogów” – kontynuowała.
Otrzeźwienie Trumpa?
Ostatnie tygodnie mogą wskazywać na pewne otrzeźwienie w administracji Trumpa. Za pewien punkt przełomowy można tu uznać ostatni szczyt NATO w Hadze. Sekretarz generalny Sojuszu Północnoatlantyckiego za punkt honoru obrał sobie udobruchanie amerykańskiego prezydenta i ten cel udało mu się zrealizować. Wyjątkowo krótko trwający szczyt ostatecznie okazał się być osobistym sukcesem Marka Rutte oraz całego sojuszu, dającym nadzieję na jego dalszą konsolidację i wzmocnienie potencjału odstraszającego Rosję. O tym, że Rutte prawdopodobnie „znalazł sposób” na Donalda Trumpa, świadczy fakt zawiązanej niedawno umowy NATO-USA, która zakłada plan kupowania przez Europę amerykańskiego sprzętu wojskowego dla Ukrainy.
Czytaj też
W ostatnim czasie wydaje się, że doszło też do pewnej zmiany w stosunku Białego Domu do sojuszników na Indo-Pacyfiku. Jak poinformował „Financial Times”, Stany Zjednoczone zintensyfikowały naciski na Japonię i Australię, aby te zadeklarowały swoje działania w razie napaści Chin na Tajwan. Amerykańskie ponagalnia mogą okazać się być nieskuteczne (wg. „FT” mają budzić irytację władz w Canberze i Tokio), ale niezależnie od ostatecznego rezultatu, pokazują, że świadomość potrzeby posiadania sojuszników jeszcze w Białym Domu nie umarła.
Na koniec, nie możemy też zapominać o pewnych sojuszach, których Donald Trump nigdy nie zakwestionował. Przykład stanowi tu chociażby relacja USA z… Polską. Dla dobra Stanów Zjednoczonych dobrze by było, żeby takich niekwestionowanych sojuszników było jednak znacznie więcej.
Monkey
Jestem ciekaw, jakie są plany Trumpa względem wojen: na Ukrainie, Bliskim Wschodzie i trudnej sytuacji na tzw. Indo-Pacyfiku. Nie jestem pewien, czy poza ogólnymi przemyśleniami (w najlepszym wypadku🙄) takowe istnieją…