Reklama
  • Analiza
  • Wiadomości

Konflikt w Iraku odciągnie uwagę Obamy od Ukrainy

Niespodziewana ofensywa sunnickich islamistów zaskoczyła wojska irackie i uwidoczniła ich słabość. Wraz ze zbliżaniem się bojowników ISIL (Islamskie Państwo Syrii i Lewantu) do Bagdadu coraz wyraźniej widać, że bez amerykańskiej pomocy odzyskanie inicjatywy wojskowej może być dla premiera Nuriego al-Malikiego bardzo trudne. Amerykańskie społeczeństwo nie jest jednak gotowe do powtórnego zaangażowania militarnego na Bliskim Wschodzie. 

fot. Michael Larson, U.S. Navy
fot. Michael Larson, U.S. Navy

Szok wywołany zajęciem Mosulu przez oddziały radykalnych islamistów spod znaku ISIL był tym większy, że miasto oddane zostało praktycznie bez walki przez rządowe wojska irackie. 2. Dywizja Piechoty i 3. Dywizja Zmotoryzowana w dużej mierze rozpadły się, a ich żołnierze porzucając sprzęt w bezładzie rzucili się do ucieczki. Nie uchroniło ich to przed straszliwą zemstą islamistów. Jak donoszą agencje prasowe ISIL miał dokonać mordu na 1700 jeńcach, co oznaczałoby największą zbrodnię wojenną od czasów masakry w Srebrenicy i ludobójstwa w Rwandzie. Masakra jeńców z pewnością osłabiła morale irackiej armii. Z drugiej jednak strony doprowadziła do radykalizacji szyickich formacji paramilitarnych. W USA szczególnie republikanie wzywają prezydenta Baracka Obamę do udzielenia pomocy wojskowej zagrożonemu rządowi premiera al-Malikiego.

Niechętny wojownik

Ofensywa islamistów, podobnie jak wydarzenia na Krymie, zaskoczyły administrację prezydenta Obamy. Na wody Zatoki Perskiej skierowany został lotniskowiec USS George H.W. Bush wraz z okrętami towarzyszącymi (m.in. niszczyciel rakietowy USS Arleigh Burke). W zespole znajduje się również okręt desantowy z 500 marines na pokładzie. Obama wykluczył jednak możliwość interwencji lądowej. Politycy republikańscy, wśród nich weterani wojny w Iraku, wzywają do ataków lotniczych, które miałyby powstrzymać marsz bojowników ISIL na Bagdad. Siły sunnickich bojówek stanowią zaledwie 2-3% liczebności trzystutysięcznej regularnej armii irackiej, która na przestrzeni ostatnich lat otrzymała pokaźne dostawy sprzętu z USA (w tym 140 czołgów M1A1 Abrams). Zaprawieni w walkach z syryjskim reżimem bojownicy ISIL przewyższają większość żołnierzy irackich pod względem morale i doświadczenia bojowego, nie dysponują jednak ciężkim sprzętem oraz środkami obrony przeciwlotniczej zdolnymi powstrzymać ewentualne naloty amerykańskiego lotnictwa. Akurat w tym momencie lotnicze wsparcie Amerykanów mogłoby zapobiec dalszej erozji sił rządowych i uchronić Bagdad od stania się areną ewentualnych walk miejskich.

Perspektywa powrotu do Iraku nie jest jednak popularna w amerykańskim społeczeństwie. Wojna w Iraku postrzegana jest z perspektywy czasu jako decyzja błędna, kosztowna i nie służąca amerykańskim interesom. Peter Bergen, jeden z renomowanych znawców problematyki terroryzmu, zwraca uwagę, iż domniemane związki Saddama Husajna z Al-Kaidą, będące jednym z powodów inwazji, nigdy nie zostały potwierdzone. Po przeanalizowaniu 600.000 dokumentów przez ekspertów Pentagonu nie znaleziono żadnych śladów współpracy. Paradoksalnie Al-Kaida pojawiła się w Iraku dopiero półtora roku po zdobyciu Bagdadu. Terrorystyczne zamachy organizowane przez jej lidera, Abu Musaba az-Zarkawiego, doprowadziły w latach 2006-2008 de facto do sunnicko-szyickiej wojny domowej, której detonatorem stał się zamach bombowy na Złoty Meczet w Samarze (22.02.2006). Okrucieństwo Zarkawiego obróciło przeciwko Al-Kaidzie dużą część irackiego społeczeństwa. Śmierć Zarkawiego, namierzonego przez amerykańskie jednostki specjalne i trafionego bombą zrzuconą z samolotu F-16, zwiastowała klęskę Al-Kaidy w Iraku i nikt nie przypuszczał, że zdoła się odrodzić. Stało się to możliwe dzięki przedłużającej się wojnie domowej w Syrii, która doprowadziła do powstania jeszcze bardziej radykalnego jej odłamu – ISIL. Dla republikańskich polityków, takich jak weteran Adam Kinzinger nie do pomyślenia jest powrót radykalnego islamu do Iraku. Byłoby to zaprzeczeniem trwającej dziewięć lat interwencji. Do nalotów lotniczych na pozycje ISIL wzywa również Mike Rogers, republikański przewodniczący komisji ds. wywiadu Izby Reprezentantów.

Głosy krytyki

Loren Thompson, publicysta dwutygodnika Forbes, uważa jednak, że nawet dramatyczny powrót widma wojny domowej nie uzasadnia wysłania amerykańskich żołnierzy do Iraku. Twierdzi bowiem, ze Irak sam zdolny jest do konsolidacji własnych sił przy zapewnieniu wystarczającej pomocy materiałowej. Zwraca również uwagę, iż gospodarcze znaczenie Iraku dla amerykańskiej gospodarki maleje wraz z systematycznym uniezależnianiem się USA od importu ropy naftowej. Udział Iraku w globalnym wydobyciu tego surowca spadł w 2013 roku do 4%. Ponowne bezpośrednie zaangażowanie w konflikt iracki podsyciłoby również jego zdaniem niechęć islamistów do Ameryki i zwiększyłoby ryzyko zamachów terrorystycznych. Thompson uważa, że granice Iraku wytyczone zostały w sposób sztuczny, a naturalną konsekwencją konfliktów religijnych powinien być podział kraju.

Opcje militarne

Może się jedna okazać, że ograniczona interwencja wojskowa będzie dla prezydenta Obamy ze względów politycznych nie do uniknięcia. Ewentualne dotarcie sunnickich islamistów do Bagdadu nie tylko osłabiłoby pozycję premiera al-Malikiego, ale również podważyłoby efektywność działań USA w regionie. Istnieje kilka możliwych poziomów amerykańskiego zaangażowania. Bez wątpienia kontynuowane będzie pomoc techniczna, materiałowa, szkoleniowa i wywiadowcza. Dostarczone zostaną kolejne spośród 24 zamówionych AH-64E wraz z uzbrojeniem. Można też spodziewać się wsparcia lotniczego dla dopiero odbudowującego swoje siły powietrzne Iraku. W nalotach jako pierwsze mogłyby uczestniczyć zarówno drony jak i samoloty startujące z lotniskowca. Bezpośrednie wsparcie dla walczących oddziałów rządowych może być jednak efektywne jedynie przy współpracy z wysuniętymi kontrolerami naprowadzania – a to oznacza wysłanie jednostek specjalnych. W razie przedłużania się konfliktu jednostki specjalne muszą dysponować wsparciem marines lub wojsk powietrznodesantowych. Lekka piechota, wspierana nawet przez ograniczone liczebnie formacje pancerne, może skutecznie bronić się lub atakować pozbawionego broni ciężkiej przeciwnika – również w terenie zurbanizowanym. Dobitnie wykazał to przebieg walk w Falludży i w Ramadi. Istotną rolę odegrały tam jednostki Navy SEALs wykorzystujące na szeroką skalę grupy snajperskie. W jednym z przypadków trzydziestoosobowy pluton składał się aż z 10 wyszkolonych snajperów – pozostali operatorzy byli strzelcami wyborowymi. Tego rodzaju wsparcie może okazać się niezwykle istotne w walkach miejskich. Pociąga to jednak za sobą konieczność wystawienia odwodów (QRF). Wydaje się, że w wypadku dalszego nasilenia walk realny wpływ na poprawę sytuacji militarnej mogłoby mieć wysłanie sił będących ekwiwalentem brygadowej grupy bojowej oraz utworzenie licznej (około 200 operatorów) grupy zadaniowej jednostek specjalnych. Na tym etapie USA nie wydają się jednak skłonne do tej skali zaangażowania. Warto również zauważyć, iż konflikt iracki może mieć implikacje również dla naszego regionu. Ofensywa islamistów odciąga uwagę administracji Obamy od konfliktu na Ukrainie, w naturalny sposób ograniczając możliwości decyzyjne. Może to zostać wykorzystane przez Rosję do dalszej destabilizacji Ukrainy.

Tomasz Nowak

WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama