Siły zbrojne
Kilkunastoletnie okręty LCS do kasacji... lub na sprzedaż [ANALIZA]
Amerykanie zamierzają wycofać w tym roku z linii pierwszy, jednokadłubowy okręt do działań przybrzeżnych typu Freedom i pierwszy, trzykadłubowy okręt do działań przybrzeżnych typu Independence. Decyzję tą podjęto, pomimo że okręty te mają za sobą tylko trzynaście i jedenaście lat służby.
Pierwszy okręt do działań przybrzeżnych typu Freedom (USS „Freedom” LCS-1) wszedł do służby 8 listopada 2008 roku. Z kolei pierwszy okręt do działań przybrzeżnych typu Independence (USS „Independence” LCS-2) wprowadzono do linii 16 stycznia 2010 roku. Informacja ujawniona przez amerykańską marynarkę wojenną, że oba te okręty zostaną wycofane do końca 2021 roku, może więc na pierwszy rzut oka budzić zdziwienie
Z planu dezaktywacji okrętów U.S. Navy w roku budżetowym 2021 wynika bowiem, że okręt USS „Freedom” zostanie wycofany 30 września 2021 roku, a USS „Independence” jeszcze wcześniej, bo 31 lipca 2021 roku. Co więcej wśród jednostek planowanych do wycofania do rezerwy są jeszcze dwa inne okręty klasy LCS : USS „Fort Worth” (LCS-3) i USS „Coronado” (LCS-4). W ich przypadku mamy już do czynienia z okrętami, które wprowadzono do służby kolejno: 22 września 2012 r. i 5 kwietnia 2014 roku – a więc mającymi zaledwie dziewięć i siedem lat.
A przecież amerykańska marynarka wojenna reklamowała te jednostki jako przełomowe rozwiązanie – zmieniające sposób wykorzystywania i wyposażania sił morskich. LCS-y miały więc być wszechstronnymi okrętami, tanimi w budowie (m.in. dzięki instalowaniu jedynie bazowego, skromnego uzbrojenia) oraz w eksploatacji (m.in. dzięki ograniczonej do minimum podstawowej załodze liczącej obecnie 40-50 osób). Wielozadaniowość tych jednostek pływających zamierzano zapewnić poprzez instalowanie różnego rodzaju modułów z wyposażeniem specjalistycznym.
O ile jednak budowa samych okrętów przebiegała w miarę planowo, to opracowywanie i wprowadzanie modułów zadaniowych przeciągało się w nieskończoność. Dodatkowo zaczęły pojawiać się coraz silniejsze głosy, że nie warto modernizować starszych LCS-ów, ponieważ i tak nie spełnią one wymagań: stawianych obecnie przed amerykańską marynarką wojenną i wynikających z obecnych oraz przyszłych zagrożeń. Okręty do działań przybrzeżnych były bowiem koncepcyjnie przygotowane na okres „odwilży” po upadku muru berlińskiego, a nie na czasy coraz bardziej agresywnych działań ze strony władz w Pekinie, Moskwie, Pjongjang i Teheranie.
Amerykańska marynarka wojenna chwali się oczywiście wskazując na ostatnie, udane misje okrętów LCS na zachodnim Pacyfiku. W rzeczywistości te sukcesy dotyczyły jedynie misji antynarkotykowych, a więc takich, które mogły by realizować równie dobrze o wiele tańsze okręty patrolowe. To właśnie dlatego cały czas trwają analizy, jak obniżyć koszty eksploatacji i utrzymania LCS-ów.
Komercyjne nie znaczy dobre dla marynarki wojennej
Media wskazują przy tym na raport z kwietnia 2021 roku Rządowego Biura Odpowiedzialności GAO (Government Accountability Office), z którego wynika, że przez przyjęty sposób utrzymania okrętów (za pomocą specjalizowanych serwisów od wykonawców) załoga ma nie tylko problemy z bieżącymi naprawami, ale nawet ze zrozumieniem sposobu działania wykorzystywanych przez siebie systemów pokładowych. Wcześniej nie było z tym problemu, jednak na LCS-ach wprowadzono wiele komercyjnych systemów, które nie są używane na innych okrętach U.S. Navy Dodatkowo nie dostarczono do nich wystarczającej liczby danych technicznych potrzebnych do utrzymania takich systemów i usuwania ewentualnych uszkodzeń.
Nie wiedząc jak naprawić takie komercyjne urządzenia trzeba było płacić ich producentom za dane wymagane do rozwiązywania problemów. Często odbywało się to zresztą poprzez wymianę zepsutej części na taką samą, zabraną z pokładu innego LCS-a, który w tym czasie nie był w misji. Według raportu GAO taka kanibalizacja wynikała z faktu, że producent części „nie miał procedury, aby je naprawić” nie korzystając ze specjalistycznego serwisu. Użycie takiego serwisu dla okrętów w misjach wiązało się z kolei z ogromnymi kosztami samych wyjazdów specjalistów, obciążającymi budżet marynarki wojennej rachunkami od kilku tysięcy do nawet ponad miliona dolarów.
Takich technicznych i organizacyjnych problemów było i jest zresztą o wiele więcej. Przede wszystkim opóźniają się dostawy modułów do zwalczania okrętów podwodnych (ASW - Anti-submarine Warfare) oraz do działań przeciwminowych (MIW – Mine Warfare). Nie wspomina się również o module do działań nawodnych i powierzchniowych SUW (Surface Warfare). Tymczasem to właśnie te trzy misje miały być jednymi z najważniejszych, dla jakich w ogóle rozpoczęto budowę okrętów do działań przybrzeżnych.
Pojawił się również problem napędu jednostki jednokadłubowej typu Freedom (klasy CODAG - combined diesel and gas propulsion system), który wymaga współdziałania dwóch silników diesla Colt-Pielstick 16PA6B 6,8 MW i dwóch turbin gazowych Rolls-Royce MT30 36 MW z czterema pędnikami strumieniowymi Rolls-Royce.
Kłopotliwa dla Amerykanów okazała się także korozja, szczególnie odczuwalna na trimaranach. Proces niszczenia metalu był na tyle niespotykany, że uznano iż wynika on z błędów popełnionych podczas projektowania okrętów LCS. Według zagranicznych specjalistów USS „Independence” po zwodowaniu zaczął faktycznie rozpuszczać się w oczach z powodu korozji galwanicznej.
Korozja ta jest wywoływana procesami elektrochemicznymi, zachodzącymi na styku dwóch różnych metali wskutek występowania różnicy potencjałów na ich powierzchni w środowisku elektrolitu (jakim w przypadku okrętów jest woda morska). Tworzą się wtedy niepożądane ogniwa galwaniczne, w których metal o niższym potencjale (tworzący anodę) silnie się utlenia. W przypadku USS „Independence” zjawisko to było na tyle silne, że nie wystarczała źle zaprojektowana ochrona katodowa i już w pierwszych latach służby trzeba było wymieniać fragmenty poszycia kadłuba.
Równie poważne problemu w początkowym okresie odnotowano na USS „Freedom”. Na jednostce tej do 2014 roku wystąpiło m.in. podtopienia w dolnej części kadłuba, uszkodzenie systemu sterowania oraz pęknięcie przewodu olejowego układu chłodzenia systemu sterowania pędnikami na prawej burcie.
Do tego wszystkiego dochodzą często pojawiające się, nieprzychylne oceny odnośnie wartości bojowej okrętów LCS. Wskazywano w nich m.in. na małą odporność tych jednostek na uderzenia rakiet przeciwokrętowych, na zbyt skomplikowany i długotrwały proces wymiany modułów zadaniowych (trwający do 96 godzin), na zbyt słabe, bazowe uzbrojenie oraz na zbyt małą załogę, co nie pozwala na realizowanie wacht i prawidłową konserwację okrętów w czasie misji.
Czytaj też: Nowe problem na okrętach LCS - teraz armaty
Sama nazwa została też wybrana niefortunnie. Okręty LCS, które z założenia powinny służyć do działań przybrzeżnych są bowiem zbyt duże by wpływać do mniejszych portów, co jest szczególnie widoczne w przypadku trimaranów. Maja one bowiem szerokość 36 m z trudnością przeciskając się w zasadniczo wąskich kanałach portowych.
Czytaj też: Perypetii okrętów LCS ciąg dalszy
Nie tylko zła ocena ale przede wszystkim finansowa kalkulacja
Decyzja o wycofaniu czterech pierwszych LCS-ów nie wynika jednak jedynie ze złej oceny tych jednostek pływających, ale przede wszystkim z finansowej kalkulacji. Trzeba bowiem pamiętać, że Amerykanie nie anulowali przy tej okazji zamówienia na cztery kolejne okręty do działań przybrzeżnych (dwie jednostki typu Freedom: „Beloit”- LCS 29 i „Cleveland”- LCS 31 oraz dwie jednostki typu Independence: „Kingsville”- LCS 36 i „Pierre”- LCS 38). Wycofanie najstarszych okrętów tej klasy można więc traktować jako pozyskanie czasowych oszczędności – koniecznych na kontynuowanie programów modernizacyjnych i nieprzerwaną realizację budowy nowych jednostek pływających.
Dodatkowo należy pamiętać, że pierwsze cztery okręty LCS (obu typów) były w U.S. Navy traktowane jako prototypowe. Według amerykańskiej admiralicji jednostki te „prawie osiągnęły koniec swojej użyteczności jako okręty testowe i nie są już warte głębszych inwestycji finansowych” związanych z remontem i modernizacją.
„Te cztery okręty testowe odegrały kluczową rolę w szkoleniu załóg, procesie wsparcia logistycznego i wszystkich innych rzeczy, których musieliśmy się od nich nauczyć. Nie są one jednak tak skonfigurowane jak inne LCS-y we flocie i wymagają znacznych ulepszeń. I to wszystkiego: od systemów bojowych po konstrukcję. Byłyby drogie w modernizacji”.
Przy okazji pojawiła się okazja do wsparcia własnego przemysłu. Amerykanie nie mówią bowiem o złomowaniu LCS-ów, ale jak na razie o ich dezaktywacji. Te stosunkowo nowe okręty mogą więc zostać komuś zaproponowane i będzie to niewątpliwie związane z konicznością przeprowadzenia wcześniejszego remontu i modernizacji. A tego mogą się podjąć jedynie amerykańskie stocznie, które dodatkowo nadzorowałyby proces wsparcia logistycznego u przyszłego użytkownika – oczywiście odpowiednio na tym zarabiając.