Reklama
  • Wiadomości
  • Analiza

Izrael grozi atakiem na Iran – blef czy faktyczne ryzyko? [OPINIA]

Raz jeszcze z izraelskich ośrodków decyzyjnych zaczęło napływać coraz więcej sygnałów o rozważaniu przez Izrael uderzenia prewencyjnego na Iran. Czy tego rodzaju operacja jest możliwa i jeśli tak, to jak mogłaby wyglądać?

Graf. Defence24.pl, A. Rosiński/NewsMap.pl, opracowanie merytoryczne: dr Robert Czulda.
Graf. Defence24.pl, A. Rosiński/NewsMap.pl, opracowanie merytoryczne: dr Robert Czulda.

Zbrojna konfrontacja z Iranem to jedynie kwestia czasu – tak w ubiegłym tygodniu stwierdził Awigdor Liberman, przewodniczący ugrupowania Jisra’el Betenu (Nasz Dom Izrael) i minister finansów Izraela. Jednostkową wypowiedź polityka można byłoby zignorować, gdyby nie podejmowane w tym samym czasie działania. Już w styczniu szef sztabu IDF generał Awiw Kohawi wyjawił, że izraelskie siły zbrojne przygotowują nowe plany operacyjne ataku na Iran. Z kolei we wrześniu premier Naftali Bennett stwierdził na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ, że „irański program jądrowy dotarł do punktu krytycznego, podobnie jak nasza tolerancja”.

Na forum parlamentarnej Komisji Spraw Zagranicznych i Obrony Minister obrony Beni Ganc usprawiedliwiał prośby rządu Bennetta o zwiększenie budżetu wojskowego. Jak stwierdził, dodatkowe fundusze są potrzebne na przygotowanie się do uderzenia na irański program jądrowy. „Widzimy, że Iran zbliża się do poziomu wzbogacenia uranu, który pozwoli mu stać się państwem progowym” (to jest takim, które jest zdolne w każdej chwili podjąć decyzję o produkcji broni jądrowej, bowiem ma do tego technologiczno-przemysłowe zdolności).

Jak podają izraelskie media, na operację „ataku na Iran” miejscowy rząd chce przeznaczyć w pierwszej fazie 1,5 mld USD. Pieniądze mają zostać przeznaczone na zakup nowych samolotów bojowych, amunicji oraz bezzałowców rozpoznania i wywiadu sygnałowego.

image
Graf. Defence24.pl/A. Rosiński/Newsmap.pl, opracowanie merytoryczne: dr Robert Czulda

Czy atak jest możliwy?

Rozważania na temat możliwego przebiegu tego rodzaju operacji rozpocząć należy od dwóch zasadniczych uwag. Po pierwsze, skoro Izrael publicznie przyznaje się do takich planów to wydaje się prawdopodobne, że do ataku nie dojdzie (nie zapowiada się bowiem ataku z zaskoczenia). To raczej kolejna odsłona gry nerwów pomiędzy Izraelem a Iranem.

Po drugie, tego rodzaju atak stanowiłby pogwałcenie prawa międzynarodowego. Karta Narodów Zjednoczonych jednoznacznie określa w artykule 51., iż siły militarnej można użyć jedynie w samoobronie lub też – o czym mówi Rozdział VII tegoż dokumentu – w razie stosownej rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ. O żadnym z tych przypadków nie może być mowy.

Wydaje się, że tego rodzaju narracja – raz jeszcze prowojenna i konfrontacyjna – ma przede wszystkim utrudnić kontynuację negocjacji nad powrotem Stanów Zjednoczonych do porozumienia nuklearnego z Iranem (JCPOA zostało zawarte w 2015 roku pomiędzy Iranem a grupą P5+1, a więc Stanami Zjednoczonymi, Chinami, Rosją, Wielką Brytanią, Francją + Niemcami. Z umowy Amerykanie wycofali się decyzją prezydenta Trumpa w 2018 roku).

Izrael od początku jest zajadłym przeciwnikiem porozumienia i przekonuje, że niezależnie od JCPOA, Iran będzie mógł wejść w posiadanie broni jądrowej, którą izraelskie władze uznają za największe zagrożenie egzystencjonalne dla swojego państwa (Iran utrzymuje jednak, że prowadzone prace są legalne w świetle traktatu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, NPT, i nie realizuje się programu wojskowego). Jak zaznaczył Liberman, żadne inne państwo niż Izrael nie jest tak zagrożone przez Iran, który „jednoznacznie stwierdził, że jego celem jest zniszczenie Izraela – dokładnie to mają na myśli”.

Celem izraelskiej retoryki może być również chęć utrzymywania stałej presji na Iran, który musi przeznaczać dodatkowe siły i środki na przygotowanie się do uderzenia, mogącego nastąpić w każdej chwili. Nie można też wykluczyć, że izraelscy decydenci szukają pretekstu, aby móc zwiększyć wydatki na zbrojenia – im większa atmosfera nieuchronnego zagrożenia, tym łatwiej jest uzyskać fundusze, co zapewnia przychody firmom zbrojeniowym, a wojsku daje więcej nowszego, lepszego uzbrojenia.

W połowie 2021 roku przyjęto wyższy budżet obronny na nadchodzący rok w wysokości 17,9 mld USD (w tym roku obowiązuje budżet z 2019 roku, bowiem rządowi nie udało się uchwalić nowego). Jak stwierdził Ganc, „Izrael jest zagrożony na wielu frontach, a brak stałego budżetu w pewnych obszarach osłabił naszą zdolność do działania”. Co więcej, wydaje się prawdopodobne, że izraelskie zapowiedzi rychłego ataku na Iran mają wpłynąć na Stany Zjednoczone, które chcąc uniknąć destabilizacji i kolejnej wojny mogą być bardziej skore, by odwieść Izrael od tych planów finansowo.

image
Graf. Defence24.pl/A. Rosiński/Newsmap.pl, opracowanie merytoryczne: dr Robert Czulda

Potencjalne scenariusze

Pod koniec października generał Kohawi stwierdził, że polecił izraelskiemu lotnictwu wznowić „intensywne” ćwiczenia ataku na Iran – jak dodał, tego rodzaju manewry nie były realizowane przez ostatnie dwa lata. Jak mogłaby wyglądać tego rodzaju operacja? Możemy oczywiście tylko zgadywać, a Izrael zapewne wybrałby mniej oczywiste rozwiązania, by w ten sposób zaskoczyć nieprzyjaciela.

Uważa się, że największe szanse na powodzenie tego rodzaju operacji byłyby wiosną i latem, bowiem w porze jesiennej i zimą nad Iranem utrzymują się gęste chmury, które utrudniałyby izraelskiemu lotnictwu efektywne działanie. Podkreśla się jednak, że uzyskanie elementu zaskoczenia mogłoby być bardzo trudne. O ile bowiem w 1981 roku Irakijczycy nie spodziewali się izraelskiego ataku na reaktor atomowy Osirak, to Irańczycy od lat przygotowują się na nadejście izraelskiej armady.

Jeszcze w 2012 roku, kiedy toczono niemal identyczne dyskusje, co teraz, jednym z przedstawianych scenariuszy był skoordynowany atak 200 samolotów lecących nad Iran w kilku grupach. Odrzutowce wymagałyby dodatkowych zbiorników z paliwem, a prawdopodobnie także tankowania w powietrzu. Izraelczycy wlecieliby do irańskiej przestrzeni powietrznej z prędkością poniżej dźwięku, na możliwie niskim pułapie.

W konsekwencji lot do Iranu zająłby im około 80 minut. Iran zostałby zaatakowany elektroniczne – celem byłoby sparaliżowanie łączności, w tym komórkowej i sieci awaryjnej, Internetu. W odpowiedniej chwili pięć stacjonujących w rejonie okrętów podwodnych typu Dolphin wystrzeliłoby w kierunku wcześniej zidentyfikowanych baterii przeciwlotniczych rakiety manewrujące UGM-84 Harpoon (po 16 rakiet na każdym okręcie).

Zasadniczym problemem jest geografia. Po pierwsze, Izrael nie graniczy z Iranem, co oznacza, że musiałby przekroczyć granice państw trzecich. Po drugie, izraelskie lotnictwo musiałoby przelecieć w dwie strony duży dystans. Należałoby przekroczyć jordańską, saudyjską i iracką strefę powietrzną. Alternatywna trasa zakłada przelot tylko nad Arabią Saudyjską. Tutaj nie brak spekulacji – już kilka lat temu prasa donosiła, że Saudyjczycy ponoć przetestowali swoją obronę przeciwlotniczą, aby mieć pewność, że w odpowiednim momencie nie wykryje ona izraelskich samolotów.

Część izraelskich samolotów F-16C/D Barak (na fotografii) została uziemiona ze względu na odpadające elementy malowania - fot. Siły Powietrzne Izraela
F-16C/D Barak. Fot. IAF

Z drugiej jednak strony Rijad może obawiać się konsekwencji ataku, w tym ryzyka irańskich retorsji. Prawdopodobieństwo saudyjskiej zgody jest tym mniejsze, że w ostatnim czasie Rijad zabiegał o deeskalację napięcia w relacjach z Iranem, co z kolei stanowi efekt zmniejszenia gwarancji bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych wobec Saudów. Uzyskanie zgody państw arabskich – takich jak Arabia Saudyjska – najpewniej wymagałoby wstawiennictwa Stanów Zjednoczonych i dodatkowych gwarancji bezpieczeństwa ze strony Waszyngtonu, który jednak – jak zostało nadmienione wcześniej – nie jest zainteresowany tak drastyczną destabilizacją regionu.

Najbardziej prawdopodobną ścieżką ataku byłby zapewne lot nad Jordanią i Irakiem – oba państwa mają na tyle słabą obronę przeciwlotniczą, że nikt nie oskarżałby ich, iż celowo przepuścił izraelskie maszyny. To również względnie krótka ścieżka (około 1,6 tysiąca kilometrów), ale konieczne byłoby tankowanie samolotów na wysokości Iraku, co mogłoby okazać się problematyczne.

W kontekście możliwości ataku – to znaczy jego kierunku i odległości, którą Izraelczycy musieliby pokonać – spekuluje się, że IDF mógłby przebazować swoje samoloty do państwa trzeciego i z niego uderzyć na Iran. Wśród ekspertów od bezpieczeństwa pojawiła się swego czasu informacji jakoby Izrael prowadzi tajne rozmowy z Gruzją na temat możliwości tankowania w tym państwie samolotów bojowych.

Trudno jednak założyć, aby władze Gruzji zgodziły się tak otwarcie poprzeć izraelską operację przeciwko Iranowi. Podobnie odbierać należy hipotetyczne udzielenie dostępu do swojego terytorium przez współpracujący z Izraelem Azerbejdżan, który obecnie ma napięte relacje z Iranem. Być może jednak Izraelczykom udałoby się uzyskać zgodę na korzystanie z lotnisk w razie potrzeby lądowania awaryjnego już po wykonaniu ataku.

W tym miejscu warto nadmienić, że na początku października Teheran oskarżył władze w Baku, iż te wpuściły izraelskich żołnierzy do strefy przygranicznej Azerbejdżanu z Iranem, w której to Irańczycy zmobilizowali duże siły wojskowe. Azerbejdżan oficjalnie odniósł się do tych stwierdzeń i odpowiedział, że zarzuty Teheranu są bezpodstawne.

Koszty a zyski

Przeprowadzenie operacji powietrznej – jak każdego innego działania – opiera się na próbie racjonalnego oszacowania stosunku zysków do kosztów. Tego rodzaju atak – prócz kosztów politycznych (złamanie prawa międzynarodowego) mógłby doprowadzić do irańskich retorsji i zaktywizowania antyizraelskich grup zbrojnych na Bliskim Wschodzie.

Izraelski F-15 Ra'am - fot. IDF
F-15 Ra'am. Fot. IDF

Również na poziomie taktycznym Izrael nie może zignorować faktu, że irańskie instalacje nuklearne są rozrzucone na obszarze całego kraju, a także – co oczywiste – są chronione przez naziemne zestawy obrony przeciwlotniczej. Na liście potencjalnych celów są takie obiekty, jak instalacje wzbogacania uranu w Natanz, Kom, Isfahanie, reaktor ciężkiej wody w Arak, czy też reaktor w Buszehr.

Iran w ostatnich latach rozwinął sieć rodzimych radarów, które rozmieszcza się na trasie prawdopodobnych kierunków uderzenia. Oczywiście, zewnętrzni obserwatorzy nie znają ich liczby, ani faktycznych parametrów, ale można podejrzewać, że dość dużej izraelskiej armadzie – mówimy wszak o wielu celach – z trudem przyszłoby ukrycie się przez Irańczykami. Zwraca się uwagę, że Izrael próbowałby zastosować ten sam fortel co w przypadku ataku na Syrię – podłączenia się pod radary i sprawienia, by najpierw nie pojawiły się na nich izraelskie samoloty, a później – już po ataku – zaroiło się na nich od setek obiektów.

W ten sposób Iran nie byłby w stanie wykryć które z nich są prawdziwe. Czy jest to możliwe? Technicznie tak, ale należy pamiętać, że irańskie siły zbrojne w walce elektronicznej dysponują większymi zdolnościami niż Syryjczycy. „Kinetyczne” wyłączenie irańskiej obrony przeciwlotniczej wymagałoby dodatkowych samolotów i długiego bombardowania, co oznaczałoby eskalację skali agresji i utratę zaskoczenia.

Irańczycy najprawdopodobniej mieliby „przewagę własnego boiska”. Innymi słowy, chociaż irańskie lotnictwo jest przestarzałe i bez porównania słabsze od izraelskiego, które nie mogłoby operować nad terytorium Iranu zbyt długo. Co więcej, pojawia się kolejny problem – utrata maszyny, czy to w wyniku ostrzału, czy awarii, oznacza ryzyko wzięcia izraelskiego pilota (pilotów) do irańskiej niewoli, zapewne dożywotniej. To dodatkowy, bowiem społeczny i polityczny koszt, który izraelskie władze muszą wziąć pod uwagę.

O ile po stronie kosztów łatwo jest wskazać potencjalne pozycje, to trudno byłoby podać zyski. Pytaniem zasadniczym jest, co Izrael chciałby osiągnąć tego rodzaju uderzeniem? Nawet gdyby udało się wyrządzić po stronie irańskiej szkody to złudzeniem jest założenie, że program nuklearny Iranu zostałby zniszczony – nawet izraelscy badacze, w tym Iftach Szapir z INSS (Institute for National Security Studies) w Tel Awiwie, stoją na stanowisku, że Izrael ma zdolność do zadania strat irańskiemu programowi atomowemu, ale nie do jego zniszczenia. W jego odczuciu, by zadać Iranowi poważne straty należałoby przeprowadzić miesięczną operację powietrzną. Jednorazowe uderzenie nic nie da.

image
Reklama
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama