Geopolityka
Globalna Brytania... zamiast bezpieczeństwa w Europie [KOMENTARZ]
Jeszcze w tym miesiącu mają zostać ujawnione szczegóły nowego brytyjskiego przeglądu obronnego, będącego efektem jednej z obietnic brytyjskiego premiera Borisa Johnsona. Zapowiadane są rewolucyjne zmiany w założeniach co do priorytetów i kompozycji sił Albionu. Mają one nawiązywać do dawnej imperialnej przeszłości. Tzw. „Globalna Brytania” ma powrócić do współpracy z dawnymi dominiami i koloniami. Wydaje się jednak, że wszystko to odbędzie się kosztem bezpieczeństwa w Europie.
Ujawnienie brytyjskiego strategicznego przeglądu obronnego planowane jest na 16 marca a detale mają zostać przekazane opinii publicznej 22 marca. Zapowiadane są „fundamentalne” zmiany takie jak wielkie inwestycje w nowoczesne technologie i nowe uzbrojenie. Wielka Brytania ma w ten sposób zdobyć zdolności w najnowszych domenach prowadzenia walk – cyber i kosmosie, ale także dokonać skoku technologicznego wzmacniającego jej znaczenie geopolityczne i gospodarkę.
Rozwijane mają być w ogromnym zakresie systemy bezzałogowe, okręty podwodne oraz myśliwiec szóstej generacji Tempest. To wszystko będzie jednak kosztowało, nawet w obliczu dodania przez rząd równowartości dodatkowych 33,6 mld USD na budowę zdolności obronnych w ciągu najbliższych czterech lat, co ogłoszono jesienią ubiegłego roku. Pieniądze te mają zostać wykorzystane przede wszystkim do rozwoju nowych technologii oraz zakupu nowego sprzętu i uzbrojenia.
Jak pisze Financial Times, w obliczu spodziewanej ogromnej reorientacji strategicznej Wielkiej Brytanii wydaje się jednak, że cięcia będą i tak niezbędne i dokona się ich kosztem elementów, które do tej pory przyczyniały się do bezpieczeństwa kontynentu europejskiego, w tym przede wszystkim regionu Europy Środkowowschodniej. Chodzi tutaj o British Army, czyli brytyjskie wojska lądowe i ich ciężkie brygady uzbrojone w czołgi oraz bojowe wozy piechoty. Zakłada się obecnie, że redukcja doprowadzi do zmniejszenia liczebności. Z 82 do 72 tys. ludzi.
„Globalna Brytania” prawdopodobnie je zredukuje, z czego nie może się cieszyć ani Polska i jej sąsiedzi, ani Niemcy i Francja, czy nawet potężne Stany Zjednoczone. Np. przedstawiciele amerykańskich sił zbrojnych są - jak pisze "FT" - zdania, że przy wszystkich zdobyczach i możliwościach współczesnej techniki „liczba żołnierzy nadal ma znaczenie” (swoja drogą ważny argument za celowością tworzenia Wojsk OT w Polsce). Dotąd w razie konfliktu zbrojnego Waszyngton mógł liczyć na „jedną ciężką dywizję brytyjską”. Przy tym jak się podkreśla nie chodzi tylko o to, że ta jednostka była pewnym sojusznikiem na każde zawołanie, ale iż była ona bardzo wysokiej jakości i interoperacyjna z siłami amerykańskimi. Można więc jej powierzać trudne i ważne zadania.
Zniknięcie brytyjskiej dywizji może więc poskutkować burzą w NATO. To, że bardziej umiarkowane głosy w Wielkiej Brytanii nawołują do tego aby zmiany przeprowadzić stopniowo i w zamian zaproponować użyczanie brytyjskich śmigłowców, żołnierzy rozpoznania i artylerii rakietowej dalekiego zasięgu nie wydaje się wystarczającym pocieszeniem. Wygląda bowiem na to, że propozycje te sprowadzają się do prowadzania wojny rękami sojuszników przy ponoszeniu niewielkiego ryzyka. Ponadto, z brakami w komponencie ciężkim borykają się wszystkie państwa sojusznicze, bo ten do 2014 roku - w przeciwieństwie do marynarek czy sił powietrznych, które cały czas były modernizowane - podlegał stosunkowo największym redukcjom, nie idącym jednak w parze z szeroko zakrojonymi projektami wdrażania nowego sprzętu. Dlatego to właśnie ograniczenie zdolności British Army do działań konwencjonalnych może być szczególnie odczuwalne z punktu widzenia NATO.
Zaoszczędzone środki mają umożliwić także zwiększenie obecności brytyjskiej na akwenach „na wschód od Kanału Sueskiego”, koło Indii, Singapuru i Australii. Krytycy tych pomysłów twierdzą, że rozciągnie to brytyjski potencjał obronny na olbrzymim obszarze, skutkiem czego nie dość, że nie zdziała nic w rejonie tzw. Indo-Pacyfiku to znacząco obniży się w rejonie Europy. Wystarczy przypomnieć, że sami tylko lokalni sojusznicy na Dalekim Wschodzie dysponują flotami często silniejszymi od brytyjskiej albo z nią porównywalnymi (pomijając oczywiście odstraszanie jądrowe). Większa i nowocześniejsza jest np. marynarka wojenna Japońskich Sił Samoobrony. Znaczący jest też potencjał morski Republiki Korei, Australii, Indii czy nawet Tajwanu.
Pierwszą jaskółką nowej polityki ma być np. rejs w te rejony brytyjskiego lotniskowca Queen Elisabeth, ale z amerykańskimi myśliwcami na pokładzie. Dlaczego? Bo przynajmniej jak na razie Brytyjczycy mają za mało własnych F-35B.
Amerykanie podnoszą argument, że o wiele bardziej sensowne z punktu widzenia logistycznego byłoby utrzymywanie przez Brytyjczyków, jak dotychczas, silnej obecności na północnym Atlantyku, tak aby uniemożliwiać wychodzenie na ten akwen siłom rosyjskim poprzez trójkąt GIUK (Grenlandia, Islandia, Zjednoczone Królestwo - UK). Wydaje się jednak, że Londyn niewiele sobie z tego robi i najwyraźniej nie traktuje jako priorytet zagrożenia ze strony współczesnej Rosji.
Długofalowa polityka Londynu może być dzisiaj oceniana jako samolubna i rodząca niebezpieczeństwo dla takich państw jak Polska czy Rumunia, nie wspominając o takich państwach jak Litwa, Łotwa i Estonia. Z drugiej strony - niezależnie od tego czy ten pomysł ma sens czy nie - jest to wewnętrzna sprawa tego państwa, które najwyraźniej chce powrócić na dawne tory, śladem swojej globalnej i imperialnej przeszłości. Wielka Brytania była dotąd obok Francji jedynym państwem europejskim o dużym potencjale wzmacniania europejskiego bezpieczeństwa i jednocześnie bardzo poważnie podchodzącym do tego zagadnienia. Ewentualne odejście od tych zasad w jeszcze większym stopniu uzależni państwa Unii Europejskiej od Stanów Zjednoczonych. Te jednak, osłabione wskutek pandemii i koncentrujące się na wzrastającym zagrożeniu ze strony Chin nie mogą zrobić za Europejczyków wszystkiego.
"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie