Reklama
  • Analiza
  • Opinia
  • Komentarz
  • Wiadomości

Czy USA ruszą na Iran? [OPINIA]

USA nie kryją obecnie swojej militarnej presji względem irańskich władz. Pytanie, czy jednak uderzenie na cele związane na przykład z tajnym irańskim programem zbrojeń jądrowych jest już nie do zatrzymania? A może wręcz przeciwnie, obecnie mamy do czynienia z grą mającą zaprowadzić Izrael i Iran do stołu negocjacyjnego z Donaldem Trumpem w roli akuszera strategicznego porozumienia kończącego działania wojenne?

B-2 bombowiec
Bombowiec B-2 Spirit w Whiteman Air Force Base z 509th Bomb Wing. Maszyny tego typu są wskazywane jako potencjalni wykonawcy pierwszych amerykańskich uderzeń na Iran.
Autor. U.S. Air Force Staff Sgt. Joshua Hastings, domena publiczna

W ostatnich dniach Donald Trump i jego administracja zwiększają presję polityczną i wojskową na Iran. Na razie jednak nie doszło do przekroczenia progu pokazu siły, który jest ewidentny z racji gromadzenia dodatkowych sił i środków wojskowych. Wszystko sugeruje, że mamy do czynienia z działaniami ukierunkowanymi na uzyskanie lepszej pozycji negocjacyjnej względem obu stron działań zbrojnych - Iranu, ale i jednocześnie Izraela.

Reklama

Pamiętając, że słyszymy cały czas o potencjalnie aktywowanych nowych formatach negocjacji, chociażby kanale omańskim. Tym samym, władze Iranu mają wiedzieć, że jeśli USA (przynajmniej publicznie) nie uzyskają dobrego punktu wejścia do rozmów o zażegnaniu obecnego napięcia, możliwe jest uderzenie z powietrza. Zaś Izrael dostaje sygnał, że USA nie pozostają bierne, ale nie zamierzają atakować niejako pod presją strony izraelskiej. Jednakże, amerykańskie dylematy w sprawie potencjalnego uderzenia na Iran są, aż nadto widoczne w 2025 r.

Zobacz też

Jastrzębie versus pragmatycy

Przede wszystkim, należy pamiętać, iż obok tzw. jastrzębi proizraelskich (ale także antyirańskich, co nie zawsze idzie w parze) obecna administracja Donalda Trumpa została zbudowana w oparciu o negację polityki wiązania USA w długotrwałe wojny poza granicami. Pamiętajmy, że krytykowano zarówno Demokratów, jak i Republikanów pokroju George W. Busha jr. za zaangażowanie chociażby w Iraku. Sam Trump odnosił się do tego w trakcie niedawnych przemówień na jednej z konferencji w trakcie wizyty w państwach Półwyspu Arabskiego. Wskazał wówczas, że Amerykanie nie powinni narzucać rozwiązań w regionie siłą. Pytaniem otwartym pozostaje więc na ile sam prezydent chciałby niejako pójść na tak niepopularną wojnę z trudniejszym niż Irak w 2003 r. przeciwnikiem. I to nawet przy założeniu dominacji domeny powietrznej w jednorazowym lub dłuższym rażeniu celów zlokalizowanych w Iranie. Trzeba stwierdzić w tym miejscu, że hamulcem może być reakcja wewnątrz USA.

Można kwestionować bardzo popularne hipotezy, że uderzenie na Iran pozwoliłoby Donaldowi Trumpowi uciec od spraw wewnętrznych (np. sprawa ataków na obiekty federalne, na czele z ICE). Wiedząc, że jeśli chodzi o sprawy wewnętrzne to obecna administracja szła do wyborów z jasnym przekazem – umownie bezpieczeństwo granic, walka z nielegalną imigracją oraz łamaniem prawa w USA w sferze prawa pobytu. W tej sferze polaryzacja była przewidywalna. Obecnie rządzący mają w niej możliwość poszukiwania argumentów do polaryzowania wyborców pod kątem kolejnych wyborów do Kongresu.

Zobacz też

Lecz sprawa uderzenia na Iran byłaby zupełnie inną przestrzenią, gdyż potencjalnie implikowałaby podziały nawet wśród żelaznego elektoratu Donalda Trumpa. Mielibyśmy bowiem synergię wśród przeciwników Trumpa, którzy krytykują go za wszystko i zawsze, ale też wszelkich neoizolacjonistów, a nawet zwolenników zwierania szeregów wobec zagrożeń ze strony Chińskiej Republiki Ludowej. Do tego przecież zawirowania na Bliskim Wschodzie nie spotkałyby się z aprobatą tych wyborców Trumpa, którzy widzieli cel w postaci skupienia uwagi na wątkach ekonomicznych i własnej gospodarce. Podkreślając prostą zasadę, że wojna zawsze kosztuje, a nowoczesna wojna kosztuje jeszcze więcej.

Co więcej, Amerykanie muszą się mierzyć z niepewnością, co do postawy arabskich sojuszników USA. Zauważmy, że już ataki na Huti (Al-Husiun) w Jemenie jakoś nie zebrały silnego wsparcia dla amerykańskiej koalicji (operacja „Prosperity Guardian. Co najwyżej, możemy mówić o neutralnej lub biernej postawie, bez silnego podkreślenia, że USA mają w Królestwie Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Katarze, Kuwejcie, itd. państwa wspierające.

Wielozadaniowy samolot bojowy F/A-18E Super Hornet szykuje się do startu z lotniskowca USS Dwight D. Eisenhower podczas ćwiczeń na Morzu Arabskim.
Wielozadaniowy samolot bojowy F/A-18E Super Hornet szykuje się do startu z lotniskowca USS Dwight D. Eisenhower podczas ćwiczeń na Morzu Arabskim.
Autor. U.S. Navy / Petty Officer 3rd Class J. Alexander Delgado

A uderzenie na Iran, to potencjalnie niebezpieczeństwo osłabienia tego, co D. Trump osiągnął obecnie pod kątem politycznym oraz ekonomicznym. Saudyjczycy, Katarczycy, Emiratczycy, chcą inwestować w USA i potencjalnie kupować od USA szereg ważnych technologii, nie tylko tych militarnych. Można śmiało wątpić, czy bezpośrednie amerykańskie militarne zaangażowanie w uderzenia na Iran stwarzają pozytywną przestrzeń do implementacji wspomnianych osiągnięć strony amerykańskiej. Szczególnie, że po 2003 r. wszyscy na Bliskim Wschodzie zdają sobie sprawę, że USA są w stanie silnie zaatakować, ale jednocześnie nie są w stanie kreować sytuacji postwojennej. Co więcej, takowa wojna zawsze może zrodzić szereg radykalizmów na których jeszcze bardziej mogą uwłaszczać się struktury niepaństwowe w stylu Al-Kaidy czy Daish. Te zaś są realnym zagrożeniem dla każdego rządzącego na Bliskim Wschodzie o wiele bardziej niż dla bezpieczeństwa samych USA.

Reklama

Ryzyko dla regionalnych interesów USA

Wejście do działań bojowych USA będzie jeszcze oznaczało zwiększenie presji na amerykańskie obiekty wojskowe rozlokowane na całym Bliskim Wschodzie i przecież odniesie się to również do potrzeb obronnych państw gospodarzy (host nations). Wytwarzając dylematy strategiczne, czy wyrzucić Amerykanów i tym samym obniżyć swoje zdolności obronne, czy pozwolić na potencjalne niebezpieczne sytuacje wynikłe z wysoce prawdopodobnych ataków rakietowo-dronowych (i nie tylko) Iranu oraz sił proxy. W tym drugim przypadku, wszelkie ostrzały i zniszczenia będą skutkować pytaniami o zachowanie twarzy w obliczu irańskiej agresji, generując np. wątpliwości względem postaw własnych społeczeństw. Najlepiej więc, aby USA nie przekroczyły akceptowalnego przez wszystkich progu pokazu siły lub trochę powyżej użycia siły lecz bez bezpośredniej konfrontacji z Irańczykami. Szczególnie, że utrudnienia mogą pojawić się w ruchu lotniczym w regionie (ważne sektory gospodarki wielu państw), ale też ruchu morskiego.

Zobacz też

Zawirowania w Zatoce, wizje blokady Ormuzu oraz wzrostu ilości ataków w Bab Al-Mandab to czynniki nakazujące wręcz naciskać na Iran oraz również USA, aby na wzajemnych groźbach skończyła się obecna eskalacja. W przypadku walk mówiąc obrazowo wszyscy stracą, gdyż będziemy mieli do czynienia ze swoistym efektem domina w przestrzeniach ekonomiczno-gospodarczych, od wspomnianej już sektorowej przestrzeni lotnictwa, aż po wydobycie i eksport surowców. Amerykanie i wszyscy inni muszą bowiem zadawać sobie krytyczne pytania o reakcję aktorów proxy Iranu, w postaci Hezbollahu, Huti, itp., które w ostatnim czasie straciły znaczne aktywa, ale nie zostały w żadnym razie zniszczone. Szczególnie, gdybyśmy spojrzeli na ataki nie tyle z użyciem systemów rakietowo-dronowych (zależnych od pomocy irańskiej), ale z użyciem improwizowanych ładunków wybuchowych IED czy VBIED. Kooperacja Iranu z Hamasem wykazała przy tym, że proste podziały szyicko-sunnickie można śmiało zakopać mając przed sobą możliwość prowadzenia kampanii terroru wymierzonych w Izrael oraz właśnie USA.

Reklama

Tym samym, atak(i) USA na Iran zapewne wiązać się będą z konsekwencjami w zakresie wzrostu zagrożenia terrorystycznego na całym świecie. To uderzać będzie w amerykańskie interesy polityczne oraz gospodarcze o wiele bardziej niż w przypadku kampanii terrorystycznych wymierzonych w Izrael. Zwyczajnie, chodzi o efekt skali, gdyż USA są wrażliwsze z racji swojej wielkości i obecności globalnej. Mają również więcej obywateli rozproszonych w różnych państwach świata. Amerykańscy analitycy, decydenci oraz wojskowi muszą to brać pod uwagę, co nie oznacza porażki względem terroryzmu. Chodzi raczej o to, aby nie utracić inicjatywy strategicznej w walce z terrorystami, poprzez zasygnalizowanie im nowego impulsu ideologiczno-politycznego. Spójrzmy, że szczególnie inwazja na Irak z 2003 r. pozwoliła organizacjom terrorystycznym o profilu islamistycznym na urobek rekrutacyjny i finansowy w skali wcześniej niespotykanym. Zaatakowanie Iranu, a szczególnie wykonanie tego niejako po/przy współudziale Sił Zbrojnych Izraela może stać się katalizatorem podobnych reperkusji.

Udział Amerykanów w operacji prowadzonej przez siły zbrojne Izraela mógłby zostać wykorzystany propagandowo
Udział Amerykanów w operacji prowadzonej przez siły zbrojne Izraela mógłby zostać wykorzystany propagandowo
Autor. Siły Powietrzne Izraela

Wojsko i polityka

Ostatecznie pojawia się pytanie o skalę uderzeń USA oraz ich finalną efektywność pod względem celów strategicznych. Amerykanie, w wersji umówmy się optymistycznej, mogliby oczywiście powtórzyć efekt operacji pk. Linebacker II z końca 1972 r., która mogła się przełożyć na większą elastyczność północnowietnamskich negocjatorów. Lecz finalnie porozumienia i tak doprowadziły do upadku amerykańskiego sojusznika w postaci Republiki Wietnamu i de facto nic nie dały w dłuższej perspektywie samym USA. W tym przypadku, obrona powietrzna Iranu jest przetrącona, więc zagrożenia wojskowe są o wiele mniejsze. Skala uderzeń byłaby również możliwa z racji wykorzystania własnych zasobów regionalnych oraz skomasowania mobilnych lotniskowcowych grup bojowych.

Co więcej, efektywność uderzeń powietrznych na Iran byłaby większa niż w przypadku Huti w Jemenie z prostej przyczyny. Iran jest państwem posiadającym obiekty stricte wojskowe, podziemne schrony wojskowo-przemysłowe, centra C2/C4, lotniska wojskowe, obiekty przemysłu obronnego, itd. Planiści i sztabowcy z U.S. CENTCOM (dowództwa centralnego sił USA, odpowiedzialnego m.in. za Bliski Wschód), wywiad i Pentagon mogliby się czym pochwalić wręcz w gigantycznej skali. Izraelczycy wykonali bowiem znaczną część pracy nad ograniczeniem potencjału militarnego Iranu, szczególnie pod kątem systemów obrony powietrznej, ich zdolności sił powietrznych (np. eliminacja latających cystern), ale również WRE. Należy zakładać, że izraelskim uderzeniom towarzyszą również zakrojone na szeroką skalę uderzenia cyber na obiekty irańskie. Amerykanie decydując się na wejście w tym momencie konfliktu mieliby mówiąc wprost ułatwioną drogę do osiągnięcia wyznaczonych celów, przy niższych kosztach (ale jednak istniejących ryzykach).

Zobacz też

Reklama

Pytanie jednak, na ile uderzenia dające efekty operacyjne przekładałby się na efekty o wymiarze strategicznym. Mówimy o nakreśleniu wizji upadku państwa irańskiego/transformacji reżimu pod wpływem nalotów. Należy zauważyć, że obecnej administracji D. Trumpa istnieje najprawdopodobniej spór właśnie w tym zakresie. Nawet zniszczenie irańskiego tajnego programu zbrojeń jądrowych musi być poddane pewnej kontestacji. Oczywiście, tandem izraelsko-amerykański jest w stanie cofnąć go o wiele lat do tyłu, ale nie da się zabić wszystkich zaangażowanych w niego naukowców (lub zmienić ich nastawienia). Tym bardziej pozbawić Irańczyków pełnego know-how uderzeniami z powietrza i akcjami izraelskich służb na lądzie. Zauważmy, że o wiele słabsze programy rozwoju broni masowego rażenia (BMR) w przypadku Libii Mu’ammara al-Kaddafiego, Syrii Baszszara al-Asada czy Iraku Saddama Husajna wykazywały się sporą odpornością. To samo możemy śmiało przewidzieć w przypadku Iranu. Teheran wyciągał też wnioski (ang. lessons learned) ze wspomnianych trzech państw i ich zmagań z Zachodem. Musimy zauważyć jeszcze jeden aspekt, który jest kluczowy przy analizie obecnych dylematów strony amerykańskiej względem uderzeń na Iran. Nie można bowiem mylić operacji psychologicznych (ang. PSYOPS) z realnym kształtowaniem się emocji politycznych w społeczeństwie przeciwnika.

PSYOPS a emocje medialne

Izraelczycy, co naturalne przy współczesnych działaniach bojowych w tak skomplikowanym środowisku operacyjnym, sięgają po całe spektrum oddziaływania również w domenie informacyjnej. Stąd też, widać szereg form PSYOPS na różnych szczeblach, mających uderzać w stronę irańską, ale także implikować reakcje w otoczeniu systemowym. Jednym z tego rodzaju form aktywności jest lokowanie narracji o możliwym oddolnym oporze przeciwko irańskim władzom. Lecz także pojawienie się w przestrzeni informacyjnej np. Rezy Pahlaviego, syna ostatniego szacha Iranu. Zaapelował on ostatnio do Irańczyków o masowy sprzeciw wobec władzy. Sukcesem jest w tym wszystkim wkomponowanie tych przekazów chociażby do rozważań w mediach zachodnich (zauważmy, że dzieje się to także w Polsce), ale najczęściej bez form sprawdzenia realnego znaczenia takich akcji na gruncie irańskim. Sukcesem jest też zapalenie wielu zewnętrznych obserwatorów (mniej lub bardziej rozpoznających zawiłości Bliskiego Wschodu) do aktywizacji ich jednoznacznych postaw, szczególnie w wymiarze emocjonalnym, pozwalającym na lepsze sterowanie. Podobnie, jak to miało miejsce z apelami Binjamin Netanjahu wobec Irańczyków. Amerykańska Wspólnota Wywiadowcza oraz Pentagon są zapewne w stanie odróżnić wszelkie działania PSYOPS swojego sojusznika oraz sygnały płynące z samego Iranu od wymiaru strategicznych możliwości względem zmiany irańskiego reżimu teokratycznego na bardziej im sprzyjający.

Zobacz też

Trudno więc przypuszczać, że ktoś byłby w stanie obecnie powtórzyć modus operandi operacji wywiadowczej pod kryptonimem TP-AJAX Project z 1953 w Iranie, w ramach której obalono wcześniejszy rząd w Teheranie a do władzy wyniesiono Rezę Pahlawiego, sprawującego władzę do rewolucji islamskiej w 1979 roku. Mówimy bowiem o innych aktywach operacyjnych w samym Iranie oraz innym środowisku społeczno-politycznym we współczesnym Iranie. Dwa, nadal bolesną lekcją dla USA jest sytuacja ze środowiskami opozycji przeciwko Saddamowi Husajnowi w okresie poprzedzającym pełnoskalową inwazję Iraku z 2003 r. Wobec tego, trudno przypuszczać, że USA dadzą się łatwo poprowadzić na podobne akcje, co te tworzone przez ludzi pokroju Ahmad al-Dżalabiego w kontekście opozycji irańskiej. Szczególnie, gdy mówimy o osobach mocno zakorzenionych raczej w amerykańskich i zachodnich salonach, a nie ulicach poszczególnych miast Iranu. Trzecim sygnałem ostrzegawczych dla USA jest również doświadczenie irackie, ale zlat 1991-2003 Siły zbrojne Iraku Saddama Husajna zostały pokonane w wojnie o wyzwolenie Kuwejtu pod względem militarnym. Lecz sam reżim ostatecznie otrząsnął się z porażki i pomimo wezwań do jego obalenia przez siły wewnętrze był w stanie w sposób brutalny zdławić wszelkie oznaki nieposłuszeństwa.

Reklama

Dekapitacja reżimu nie oznacza zmiany reżimu

Zniszczenie zasobów irańskich sił zbrojnych oraz Strażników Rewolucji w żadnym razie, nawet przy wystąpieniu oznak niepokojów wewnątrz Iranu, nie oznacza łatwej drogi do obalenia reżimu. Po czwarte, nawet eliminacje liderów polityczno-wojskowych (cele wysokowartościowe, tzw. HVT) nie oznacza załamania się procesów decyzyjnych w takim państwie, jak Iran. Co więcej, jak przekonali się wielokrotnie Izraelczycy eliminacja konkretnego przeciwnika nie oznacza z automatu, że na jego miejsce przyjdzie ktoś słabszy i mniej skuteczny. Możemy mieć wręcz odwrotną sytuację, gdy pogrążone w nepotyzmie, korupcji, uwikłane w szabrowanie gospodarki elity wojskowe, Strażników Rewolucji pod wpływem eliminacji HVT będą w stanie wyłonić nowych, bardziej elastycznych liderów. Szczególnie, że w państwach niedemokratycznych w aparacie represji, wojsku i bezpiece o to najczęściej trudno, właśnie bez konfrontacji z realnym zagrożeniem zewnętrznym. Dodajmy, że Iran już raz pokazał w latach 1980-88, iż potrafi się mocno jednoczyć gdy jest atakowany przez podmioty zewnętrzne.

Zobacz też

Podsumowując, trzeba uznać, że amerykańska administracja, służby wywiadowcze czy też siły zbrojne zdają sobie sprawę z licznych wątpliwości względem potencjalnego włączenia się bezpośrednio do działań zbrojnych wymierzonych w Iran. Najbardziej efektywne dla prezydenta D. Trumpa byłoby sprowadzenie obecnej eskalacji do jakiegoś formatu negocjacji, przy jednoczesnym zamanifestowaniu zdolności do projekcji sił oraz niewykluczeniu użycia sił zbrojnych. Przekroczenie progu wojny skutkowałoby wejściem w mniej sterowalny ciąg wydarzeń, oznaczający wiele potencjalnych pól sporu wewnątrz USA oraz na arenie regionalnej i globalnej.

Nie oznacza to jednak, że Amerykanie nie mają możliwości użycia siły w obecnych warunkach by wzmocnić swój przekaz wobec Iranu i Izraela. Zauważmy, że cały czas mogą bowiem zwiększać precyzję rażenia strony izraelskiej poprzez swój własny urobek wywiadowczy – szczególnie jeśli chodzi o zdolności satelitarne, ale i inne elementy IMINTu, czy też SIGINT. Co więcej, amerykańska obecność w regionie manifestowana np. ściągnięciem w trybie pilnym dodatkowych sił morsko-powietrznych powoduje realną presję na stronę irańską przy już olbrzymim poziomie zaangażowania względem uderzeń izraelskiego Cahalu. Pamiętajmy również, że Izrael może otrzymywać ważne wsparcie logistyczne od Amerykanów – mniej lub bardziej transparentne, co także należy lokować w kategorii użycia siły, wiedząc o sytuacji zagrożenia rakietowego w Izraelu.

Przy czym, nawet liczne wątpliwości względem efektywności potencjalnych uderzeń amerykańskich nie muszą automatycznie wykluczyć ich realizacji. Mowa bowiem o czynnikach psychologicznych w amerykańskich kręgach decyzyjnych, implikujących np. uzyskanie przewagi przez środowiska prące do konfrontacji. Pojawieniu się przekonania, że USA mogą zatrzymać jednak irański program zbrojeń jądrowych przy mniejszym ryzyku właśnie teraz. A także należy brać pod uwagę aspekty wystąpienia incydentów, związanych z obecnym napięciem militarnym w regionie. W tym ostatnim przypadku możliwe są incydenty z ostrzałami amerykańskich baz, incydentem morskim, a nawet samodzielną próbą wywołania eskalacji w relacjach amerykańsko-irańskich przez jakiegoś aktora niepaństwowego. Tak czy inaczej, plany ataków (nawet nie jeden) są w rękach Pentagonu i U.S. CENTCOM i to w żadnym razie nie powinno zaskakiwać.

Reklama
WIDEO: "Żelazna Brama 2025" | Intensywne ćwiczenia na poligonie w Orzyszu
Reklama
Reklama