Geopolityka
Broń „D” i Białoruś - scenariusze dla Polski [KOMENTARZ]
Użycie przez Białoruś migrantów do ataku hybrydowego na Litwę nie jest zjawiskiem nowym. Po raz pierwszy ma jednak miejsce w bezpośrednim sąsiedztwie Polski. Nasz kraj musi być gotowy na podobny scenariusz i to na znacznie większą skalę. Nie można też zapominać, że migranci w tym planie nie są stroną atakującą, lecz jedynie bronią czyli narzędziem ataku.
Pojęcie broni D (demograficznej) budzi kontrowersje więc warto na wstępie wyjaśnić kilka kwestii podstawowych. Przeciwnicy takiego ujęcia problemu uważają, że w sposób niedopuszczalny dehumanizuje ono migrantów i uchodźców. Faktycznie bowiem unikanie uznawania cywilów i demografii jako broni ma w naszym kręgu cywilizacyjnym podłoże psychologiczno-filozoficzne. Broń jest bowiem rzeczą, przedmiotem, który w dodatku w toku działań wojennych powinien zostać zniszczony. Tymczasem cywil to podmiot chroniony w trakcie działań wojennych. To właśnie jednak powoduje atrakcyjność wykorzystywania cywilów w działaniach zbrojnych, zarówno konwencjonalnych („żywe tarcze”) jak i asymetrycznych. Nie chodzi tu bowiem o potencjał destrukcyjny, walkę z przeciwnikiem czyli zadania realizowane tradycyjnie przez wojsko w czasie ataku na wroga, choć i to może być realizowane przez wyspecjalizowane jednostki dzięki funkcji stealth (maskowanie ataku). Migranci jako broń nie są jednak żołnierzami wrogiej armii, nie są „nachodźcami” cokolwiek to popularne publicystycznie w niektórych kręgach i zupełnie niezdefiniowane pojęcie miałoby znaczyć. To nie oni planują atak i przeważnie nie są też świadomi ataku (poza bojówkami udającymi migrantów, terrorystami, czy agentami ukrytymi w strumieniu migracyjnym). Nie muszą być bo nie taka jest ich rola.
Jednym z celów użycia broni „D” jest natomiast wojna informacyjna. W tym kontekście zresztą Łukaszenko dość niezgrabnie przystąpił do ataku, de facto go wcześniej zapowiadając. Łukaszenko wprawdzie starał się przyjąć rolę tego, który jakoby powstrzymywał nielegalną imigrację do Europy i w związku z jej „niewdzięcznością” postanowił zaprzestać realizacji tej roli. Jednak cała operacja została przeprowadzona tak niezgrabnie, że nikt takiej narracji nie przyjmuje. Warto przy tym przypomnieć, że podobnie ujmowali swoją rolę jako bariery dla migracji do Europy Muammar Kadafi oraz Recep Tayyip Erdogan. Przez Libię rzeczywiście jednak przechodził (i nadal przechodzi) główny szlak migracyjny z Afryki subsaharyjskiej do Europy i ma on charakter naturalny, co nie oznacza, że przejęcie nad nim kontroli przez rywalizujące obecnie o kontrolę w Sahelu państwa, w tym w szczególności Rosję i Turcję, nie może prowadzić do weponizacji (wykorzystania tego zjawiska w charakterze broni D) strumienia migracyjnego prowadzącego do Europy z tego kierunku.
Obalenie i śmierć Kadafiego zniosła barierę, czego skutki Europa bardzo szybko zaczęła odczuwać, a także zaczęła szukać nowej śluzy w Sahelu, czego efektem było przyznanie Nigrowi 1 mld Euro na powstrzymywanie migracji. Realizowane jest to w dużym stopniu w sposób przerażający, gdyż grupy migrantów są tam wyprowadzane na pustynię i zostawiane na pewną i bardzo okrutną śmierć. Jakkolwiek przerażające by to nie było znacznie bardziej „humanitarne” byłoby zatapianie łódek na pełnym morzu, niemniej problem leży na płaszczyźnie informacyjnej. Śmierć na Saharze ma miejsce z dala od mediów i nie może zostać wykorzystana w wojnie informacyjnej, podczas gdy w tym drugim wypadku byłoby to wizerunkowe seppuku. Abstrahuję w tym momencie od tego czy zatapianie łodzi z migrantami jest dopuszczalne czy nie, gdyż nie jest ono w żadnym stopniu mniej obiektywnie niedopuszczalne niż przymykanie oczu na pozostawianie migrantów na powolną śmierć na pustyni. To że czegoś nie widać nie oznacza, że tego nie ma.
Opinia publiczna w Europie widzi jednak tylko to co jest blisko, dlatego nawet niewpuszczanie tzw. „statków ratunkowych” (de facto spełniających rolę stymulującą migracje i paradoksalnie doprowadzających tym samym do większej liczby utonięć w liczbach bezwzględnych) przez Mateo Salviniego w okresie jego urzędowania jako ministra spraw wewnętrznych Włoch budziło większe emocje i protesty, niż los migrantów na pustyni. Celem wojny informacyjnej towarzyszącej strumieniowi migracyjnemu, zarówno w sytuacji gdy ma on charakter naturalny jak w przypadku Afryki, jak i w przypadku ataku bronią D, nie jest jednak wyłącznie uderzenie w wizerunek i wiarygodność władz atakowanego państwa. Jest nim również pogłębianie polaryzacji opinii publicznej z tym związanej, co ma prowadzić do protestów i konfrontacji zwolenników i przeciwników przyjmowania migrantów.
Doświadczenia z 2015 r. pokazały, że temat migracji rzeczywiście budzi takie emocje wśród opinii publicznej i że mogą być one dodatkowo podgrzewane kampanią dezinformacyjną. Warto przy tym zaznaczyć, że w 2015 r. tylko część ówczesnego kryzysu (tj. migracja na kierunku wschodnio-śródziemnomorskim) miała charakter ataku demograficznego przeprowadzonego przez Turcję, podczas gdy główny strumień migracyjny na kierunku środkowo-śródziemnomorskim miał w zasadzie charakter naturalny. Niemniej występująca od samego początku dezinformacja łącząca strumień migracyjny płynący z Afryki z syryjskim kryzysem uchodźczym doprowadziła do dezorientacji europejskiej opinii publicznej i wymieszania pojęć, na czym zresztą dodatkowo skorzystał Erdogan odgrywając rolę „powstrzymującego migrację” i żądającego za to wynagrodzenia finansowego i politycznego (coś co obecnie w sposób nieudolny próbuje naśladować Łukaszenko). Ponadto wojna informacyjna, w którą wówczas bardzo mocno zaangażowała się Rosja, nie miała na celu wsparcia jednej ze stron toczącego się wtedy w sposób bardzo emocjonalny sporu. Rosja bynajmniej nie miała interesu w tym by wspierać skuteczne powstrzymywanie migracji do Europy. Jej celem było natomiast wzmacnianie ekstremalnej narracji obu stron w celu polaryzacji opinii publicznej i przez to destabilizacji sytuacji wewnętrznej w Europie. Idealnym efektem takiego działania byłyby krwawe starcia między zwolennikami polityki całkowicie otwartych drzwi a zwolennikami strzelania do migrantów na ulicach europejskich miast.
W lutym 2020 r. Turcja postanowiła dokonać kolejnego ataku demograficznego na Grecję, przy czym z różnych powodów okazał się on nieudany. Europa zareagowała zdecydowanie inaczej niż w 2015 r. choć również i w tym wypadku pojawiły się głosy krytyczne wobec działań Grecji, potencjalnie osłabiające jej zdolność właściwej reakcji. Atakowi towarzyszyła oczywiście wojna informacyjna ze strony Turcji, która starała się zniszczyć wizerunek Grecji oskarżając ją o atakowanie uchodźców. Wybuch pandemii koronawirusa pokrzyżował jednak plany Turcji i zmusił ją do wycofania się ze swoich działań gdyż przerażona rozprzestrzenianiem się wirusa europejska opinia publiczna nie była w tym momencie zbyt skora do wspierania otwierania granic na migrantów. Warto jednak podkreślić, że działaniom Turcji od samego początku towarzyszyło intensywne budowanie w mediach europejskich wizerunku tego kraju jako „pomagającego uchodźcom” oraz łączenie migracji z kryzysem syryjskim (podczas gdy większość migrantów nie pochodzi z Syrii).
Tymczasem Łukaszenko całkowicie zaniedbał tę kluczową tj. informacyjno-propagandową stronę ataku bronią D. Białoruś nie była znana dotąd jako kraj „przyjmujący uchodźców”, zresztą dystans dzielący ten kraj od Bliskiego Wschodu czy Afryki powoduje, że trudno uznać, że osoby pochodzące np. z Iraku znalazły się tam w sposób naturalny. Łukaszenko swoje działania przeciwko Litwie zaczął przy tym od ściągania Irakijczyków co miało zapewne na celu wywołanie strachu przed przenikaniem w ten sposób terrorystów ISIS. Problem w tym, że Irak, choć wywołuje skojarzenia z ISIS i zagrożeniem terrorystycznym (w dużym stopniu jest to przesadzone) ma dość umiarkowany potencjał migracyjny. Wprawdzie kraj ten jest pogrążony w licznych problemach wewnętrznych ale nawet w czasie wojny z ISIS Irakijczycy nie stanowili dużego odsetka migrantów zmierzających do Europy. Ponadto wielu z nich później wróciło do Iraku. Wynika to m.in. z tego, że Irak mimo wszystko nie jest krajem biednym i nawet w najgorszych latach wojny z ISIS w Bagdadzie, Irbilu, Nadżafie czy Basrze można było spotkać migrantów zarobkowych z Bangladeszu, Filipin, a nawet Gruzji.
Atak bronią D i towarzyszące mu działania dezinformacyjne mają na celu destabilizację sytuacji wewnętrznej w kraju atakowanym poprzez polaryzację jego opinii publicznej, rujnowanie międzynarodowego wizerunku kraju, wymuszanie ustępstw finansowych i politycznych, wykorzystanie strumienia migracyjnego do funkcji stealth w celu przerzutu agentów, bojówek i terrorystów oraz zmianę tożsamości kulturowej. Ten ostatni cel ma jednak charakter długofalowy i może być osiągnięty wyłącznie przy masowości migracji, co raczej przekracza możliwości Łukaszenki w stosunku do Litwy, nie mówiąc już o Polsce. Rujnowanie wizerunku Litwy (a w przypadku przyjęcia nowego scenariusza również Polski) mogłoby natomiast dotyczyć dwóch kwestii: ukazania brutalności służb granicznych (rozlew krwi, w idealnej wersji z ofiarami śmiertelnymi) w celu nastawienia promigracyjnej części europejskiej opinii publicznej przeciwko temu krajowi oraz kompromitacji służb granicznych jako niezdolnych do obrony zewnętrznych granic UE. Potencjał migracyjny jakim obecnie dysponuje Białoruś może przy tym być groźny dla małej Litwy ale nie jest w stanie zagrozić Europie. Mowa bowiem obecnie o setkach nielegalnych przekroczeń i ściągnięciu kolejnego tysiąca.
Nie jest to więc póki co instrument, który Łukaszenko mógłby skutecznie wykorzystać do wymuszenia korzyści finansowo-politycznych na UE tak jak to skutecznie robi Erdogan, zastraszając Europę setkami tysięcy migrantów. Również możliwość wykorzystania funkcji stealth na tym etapie jest ograniczona, gdyż przy niewielkiej liczbie migrantów możliwości kontroli ich tożsamości są znacznie większe. Nie oznacza to, że w ogóle ten problem nie istnienie na tym etapie. Liczba migrantów, których Turcja wykorzystała w ataku na Grecję w lutym 2019 r. też była stosunkowo niewielka i od samego początku uformowane zostały w ramach tego strumienia agresywne bojówki migrantów wyposażone w wojskowy gaz łzawiący.
Łukaszenko najwyraźniej nie dopracował swojej metodologii ataku ale nie można wykluczyć, że to zrobi w najbliższej przyszłości. Zresztą już widać ewolucję w sposobie działania. Nowsze doniesienia wskazują na to, że Łukaszenko zrozumiał, że potencjał Iraku w zakresie ściągania stamtąd migrantów jest ograniczony, więc obecnie ściąga migrantów z różnych krajów Bliskiego Wschodu i Afryki poprzez Turcję. Tu potencjał jest znacznie większy niemniej wciąż nie jest to „naturalny kierunek”, który pozwalałby na przekonanie europejskiej opinii publicznej, że doszło do jakiegoś kryzysu humanitarnego. W dodatku działania Litwy na tym etapie są skuteczne i pozbawione brutalności, a w kraju tym nie doszło do polaryzacji opinii publicznej. Warto przy tym dodać, że nic nie wskazuje na to by na tym etapie atak ten wspierała Rosja, gdyż ma ona znacznie większy potencjał w tym zakresie, który nie został użyty (ani teraz ani w 2015 r. gdy rola Rosji ograniczała się do działań dezinformacyjnych ale nie do stymulacji migracji). Chodzi o miliony gastarbeiterów z postradzieckich republik środkowoazjatyckich takich jak Uzbekistan czy Tadżykistan. Są oni z jednej strony potrzebni Rosji ale z drugiej budzą coraz większe nacjonalistyczne i rasistowskie emocje wśród rdzennych Rosjan. W dodatku autorytaryzm panujący w krajach ich pochodzenia uprawdopodabnia narrację, że mamy do czynienia z uchodźcami.
Wykorzystanie migrantów z postradzieckich republik środkowoazjatyckich miałoby znacznie większy potencjał ilościowy, a także byłoby bardziej logiczne geograficznie. O ile bowiem Białoruś w żadnym razie nie może być uznana za kraj leżący na trasie migracji z Iraku czy Syrii do Unii Europejskiej to w przypadku Tadżykistanu czy Uzbekistanu jak najbardziej tak jest. Być może jednak Łukaszenko obawia się, że jeśli ściągnie na Białoruś większą liczbę migrantów to oni tam utkną w wyniku zdecydowanych działań litewskich, a także polskich służb granicznych. Warto przy tym wspomnieć o doświadczeniu z 2016 r. gdy na dworcu w Brześciu doszło do „małego kryzysu migracyjnego”. Na granicy z Polską utknęło wówczas kilkuset migrantów m.in. z Tadżykistanu. Polska ich nie wpuściła mimo, że doszło do intensywnej kampanii informacyjnej w celu polaryzacji opinii publicznej w Polsce. Na ile ówczesny kryzys miał charakter naturalny a na ile był testem przeprowadzonym przez białoruskie czy rosyjskie służby specjalne jest kwestią otwartą. Problem w tym, że obecnie potencjał i zagrożenie z tym związane jest znacznie większe ze względu na wycofanie się wojsk USA z Afganistanu.
Afganistan od dawna jest źródłem migracji, przy czym jej szlak kojarzony jest bardziej z drogą przez Iran i Turcję. Nie jest to jednak jedyna możliwość, a wycofanie się sił NATO z tego kraju i perspektywa przejęcia władzy przez Talibów na pewno generować będzie duży ruch uchodźców. Tymczasem 27 % Afgańczyków to Tadżycy, 9 % to Uzbecy, a dodatkowe 3 % to Turkmeni. Już obecnie pojawiają się doniesienia o przekraczaniu granicy tadżyckiej przez dezerterujących tadżyckich żołnierzy afgańskich, a Tadżykistan poprosił w związku z rozwojem sytuacji o wsparcie ze strony Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, czyli stworzonego przez Rosję sojuszu, do którego należy też Białoruś. Zważywszy na gigantyczną diasporę tadżycką (a także uzbecką czy turkmeńska) w Moskwie czy Petersburgu oraz łatwość przemieszczania się z Duszanbe czy też Taszkientu do Mińska (już nie mówiąc o drodze Moskwa – Mińsk) ewentualny przerzut sporej liczby Afgańczyków na litewską czy też polską granicę nie byłby operacją skomplikowaną. Otwartą kwestią jest zatem czy Łukaszenko się na to zdecyduje i czy dostanie w tym zakresie wsparcie Rosji.
Nie oznacza to, że kierunek bliskowschodni nie ma również większego potencjału. Warto przy tym pamiętać o bliskich relacjach miedzy Łukaszenką a Erdoganem, który jako jeden z pierwszych gratulował mu ponownego wyboru w ub. r. To również Turcja blokowała na forum NATO przyjęcie rezolucji potępiającej władze Białorusi po zmuszeniu samolotu Ryanair do lądowania w Mińsku. Dlatego Turcja może zaangażować się w przerzut migrantów, w tym tzw. foreign fighters ISIS i Al Kaidy próbujących przedostać się z powrotem do Europy, na Białoruś. Będzie to jednak robić dla własnych korzyści, a za jakąkolwiek pomoc dot. danych osobowych (o co Litwa już się zwróciła do Turcji) każe sobie zapłacić politycznym wsparciem na forum NATO i UE. Taki przerzut ma jednak spory potencjał oraz wiąże się z dużym zagrożeniem również dla Polski. Ani Białoruś ani Litwa nie są bowiem w takim wypadku krajem docelowym, a geograficzne położenie Polski bardziej determinuje jej tranzytowy charakter przy migracji na Zachód.
Polska musi zatem być gotowa na atak bronią D przy wykorzystaniu zarówno migrantów z republik środkowoazjatyckich, jak i Afganistanu oraz Bliskiego Wschodu. Nie chodzi przy tym wyłącznie o działania podejmowane przez Łukaszenkę. Już od dawna trasa ewakuacji terrorystów ISIS i innych dżihadystów z Syrii czy Iraku, zwłaszcza foreign fighters, do Europy poprzez Ukrainę jest dla nich bezpieczniejsza niż przez południe Europy. Sprzyja temu łatwość przedostania się z Turcji na Ukrainę i ograniczone zdolności Ukrainy kontroli tożsamości osób przybywających na jej terytorium z tego kierunku. Nic jednak nie wskazuje na to by w tej chwili ktokolwiek koordynował ten przerzut. W szczególności dotyczy to Rosji. Jednak potencjał wykorzystania jest tu olbrzymi. Pojawienie się dużej ilości migrantów z Bliskiego Wschodu, Afganistanu oraz republik środkowoazjatyckich na granicy ukraińsko-polskiej może doprowadzić do katastrofalnych skutków jeśli polskie służby graniczne nie będą na to przygotowane.
Czytaj też: Wojsko pomoże uszczelnić brytyjskie granice? Kolejny odcinek kryzysu migracyjnego w Europie
Potencjalny scenariusz takiego ataku opisywałem na portalu Defence24 już w 2016 r. Przypomnę więc tylko jego główne założenia. Celem byłoby tu nie tylko skompromitowanie Polski jako nie radzącej sobie z obroną granic oraz pogorszenie jej wizerunku jako rzekomo prześladującej uchodźców, a także spolaryzowanie opinii publicznej, ale również możliwe doprowadzenie do starć między prawicowymi przeciwnikami migracji, nastawionymi dodatkowo antyukraińsko, promigracyjnymi środowiskami lewicowymi, migrantami oraz Ukraińcami (zwłaszcza jeśli zablokowanie granicy uniemożliwi im komunikację), co mogłoby być połączone z prowokacją w postaci zamachu terrorystycznego lub ostrzału terytorium Polski z terenu Ukrainy przez „nieznanych sprawców” (na wzór incydentu z ostrzałem polskiego konsulatu w Łucku w 2017 r.). Do takiego ataku oczywiście może nie dojść w najbliższej przyszłości ale Polska musi być przygotowana na taki scenariusz.
"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie