Reklama
  • Analiza
  • Wiadomości

Cios Trumpa w NATO. "Warunkowa" pomoc dla sojuszników

Republikański kandydat na prezydenta Donald Trump podważył automatyzm art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego w kontekście pomocy państwom bałtyckim w przypadku agresji ze strony Rosji. Z punktu widzenia państw wschodniej flanki NATO jest to najdalej idąca wypowiedź odzwierciedlająca populistyczno-nacjonalistyczny charakter jego programu polityki zagranicznej, a prawdopodobnie również pro-kremlowskie powiązania członków jego ekipy.

Fot. Michael Vadon/commons.wikimedia.org/CC BY 4.0
Fot. Michael Vadon/commons.wikimedia.org/CC BY 4.0

W wywiadzie udzielonym w trakcie trwania konwencji Partii Republikańskiej w Cleveland, Donald Trump stwierdził, że w razie ataku Rosji na państwa bałtyckie, Stany Zjednoczone udzieliłyby pomocy, tylko jeżeli uznają, że sojusznicy "spełniają obowiązki wobec nas". Nie sprecyzował przy tym, w jaki sposób miałoby to zostać sprawdzone, ale stanowi to po raz pierwszy otwarte kwestionowanie artykułu 5. Traktatu Północnoatlantyckiego.

Jego wypowiedź należy odczytywać w kontekście zapowiedzi "re-definicji" relacji USA z sojusznikami (nie tylko w Europie), w tym ukrócenia tego, co Trump definiuje jako wykorzystywanie przez nich "hojności" Waszyngtonu. Amerykańskie władze od dawna apelują o zwiększenie wydatków na obronę przez europejskich członków NATO, czego odbiciem było przyjęcie na szczycie NATO w Walii zobowiązania do zwiększenia wydatków na obronę do min. 2 proc. PKB. Głośnym echem odbiły się swojego czasu słowa sekretarza obrony Roberta Gatesa, który ostrzegał, że z powodu różnic w nakładach na bezpieczeństwo "przyszli amerykańscy przywódcy (...) mogą uznać inwestycje w NATO za zbyt drogie". Jednak do tej pory żaden z urzędujących polityków publicznie nie podważał gwarancji solidarności w ramach Sojuszu.

Oprócz relacji w ramach NATO, kluczowym punktem programu wyborczego kandydata republikanów jest krytyczny stosunek wobec wolnego handlu i regulujących go porozumień - jako niekorzystnych dla Stanów Zjednoczonych. Takie postrzeganie amerykańskiego zaangażowania na świecie oddaje używane przez Trumpa hasło "America first".

Innym niepokojącym sygnałem dla państw wschodniej flanki są doniesienia medialne o dążeniu członków obozu Trumpa do usunięcia zapisu o dostawach broni dla Ukrainy, w platformie wyborczej Republikanów. Wpisują się one w upatrywanie głównego zagrożenia dla Stanów Zjednoczonych i NATO w działalności ISIS, przy jednoczesnym bagatelizowaniu znaczenia podważania przez Rosję architektury bezpieczeństwa w Europie. Nie powinny więc dziwić jego słowa, że konflikt na Ukrainie jest problemem Europejczyków i nie wpływa na interesy USA, czy też, że członkostwo Ukrainy w NATO nie ma znaczenia.

W tle takich działań pojawiają się powiązania jego i członków jego ekipy z częścią pro-kremlowskich elit w Europie Wschodniej. I tak główny doradca - lobbysta Paul Manafort przez wiele lat doradzał prezydentowi Ukrainy Wiktorowi Janukowyczowi, był także zaangażowany w interesy z rosyjskimi oligarchami, w tym z bliskim Kremlowi Olegiem Dierepaską. Z kolei doradca ds. polityki zagranicznej Michael Flynn miał wygłosić płatny wykład na obchodach rocznicy utworzenia telewizji RT (wcześniej Russia Today) - głównego narzędzia oddziaływania przez Kreml na zachodnią opinię publiczną, zaś Carter Paige (również będący doradcą ds. polityki zagranicznej) wcześniej doradzał Gazpromowi i postulował zniesienie sankcji wobec Rosji. 

Wynik amerykańskich wyborów pozostaje otwarty i nawet w przypadku zwycięstwa kontrowersyjnego miliardera, jego rzeczywista polityka nie będzie prostą realizacją zapowiedzi wyborczej. W tym kontekście należy zauważyć ogromny sprzeciw republikańskich elit, w tym ekspertów ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa wobec programu Trumpa. 

Jednocześnie, otwarte kwestionowanie automatyzmu art. 5 przez oficjalnego kandydata Partii Republikańskiej, samo w sobie, podważa jego wiarygodność. Co więcej, impuls po raz pierwszy wypływa z Waszyngtonu, będącego jego najważniejszym gwarantem, co w ostatnim czasie potwierdziła największa gotowość Stanów Zjednoczonych do wzmocnienia wschodniej flanki. Amerykanie jako pierwsi zareagowali na zmianę sytuacji bezpieczeństwa na wschodzie kontynentu jeszcze w 2014 roku (wydzielenie małych pododdziałów wojsk lądowych przed szczytem w Walii), a ich działania były najbardziej zdecydowane, o czym świadczy udział około 14 tysięcy żołnierzy w ćwiczeniach Anakonda, gdzie po raz pierwszy w historii sprawdzano możliwości prowadzenia kompleksowej operacji obronnej w naszym regionie.

Wreszcie, to USA dysponują zdecydowanie największymi zdolnościami w NATO, tak konwencjonalnymi, jak i nuklearnymi, a użycie ich wojsk w przeciwieństwie np. do Sił Odpowiedzi Sojuszu Północnoatlantyckiego wymaga decyzji politycznej tylko jednego państwa, a nie całego systemu kolektywnej obrony. Amerykanie mają możliwość projekcji siły nie tylko jednostkami bazującymi w Europie, ale też przerzucanymi z USA. I choć ich zdolności w pewnych obszarach są ograniczone (np. naziemna obrona przeciwlotnicza), to i tak mają bardzo duże znaczenie odstraszające.

Istotne znaczenie również wysokie poparcie społeczne w USA dla zobowiązań sojuszniczych (przy niskim w większości państw Europy Zachodniej). Zainicjowany przez Trumpa proces może więc prowokować wiele niepożądanych reakcji, włącznie z rosyjskimi próbami militarnymi wykorzystania pojawiającej się okazji do wzmocnienia swojej pozycji w Europie. 

Andrzej Turkowski

WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]
Reklama
Reklama