Wojsko, bezpieczeństwo, geopolityka, wojna na Ukrainie
Wybory w Iranie: Decydująca rozgrywka na Bliskim Wschodzie
W irańskich wyborach prezydenckich liczy się trzech kandydatów: Mohammad Baqir Qalibaf, Sajed Dżalili oraz Masud Pezeszkian. Każdy z nich oznacza przy tym inną prezydenturę, a w szczególności inne podejście do polityki zagranicznej. Wynik zależeć będzie w dużej mierze od frekwencji, przy czym najprawdopodobniej dojdzie do II tury.
Pierwsza tura irańskich wyborów prezydenckich odbędzie się w piątek 28 czerwca, a ewentualna dogrywka tydzień później. Wybory odbywają się ze względu na śmierć dotychczasowego prezydenta, Ibrahima Raisiego, który zginął w katastrofie helikoptera, który rozbił się 19 maja w górach Azerbejdżanu Wschodniego.
Inne wybory
Obecne wybory różnią się od poprzednich tym, że tamte były całkowicie ustawione pod Raisiego. W 2021 r. wyeliminowano wszystkich kandydatów obozu reformatorskiego i pragmatycznego, a nawet bardziej umiarkowanych konserwatystów. Raisi miał trzech kontrkandydatów, z których tylko jeden był znanym politykiem, przy czym wszyscy byli ultrakonserwatystami.
Takie ustawienie wyborów doprowadziło do potężnego spadku frekwencji (z 73,3 proc. do 48,8 proc.). Istotnym elementem tamtych wyborów było powszechne przekonanie, że prezydentura Raisiego ma otworzyć mu drogę do schedy po 85-letnim dziś Najwyższym Przywódcy, Alim Chameneim. Obecnie nie ma wątpliwości, że nikt z kandydatów nie zostanie Najwyższym Przywódcą, gdyż żaden nie ma wymaganych przez prawo kwalifikacji. W szczególności żaden z głównych kandydatów nie jest duchownym.
Najwyższy Przywódca
W irańskim systemie ostateczne decyzje podejmuje Najwyższy Przywódca, a nie prezydent. Chamenei może zatem zablokować wszelkie zmiany, jakie chciałby wprowadzić nowy prezydent, gdyż jego słowo jest ostateczne. W praktyce jednak prezydent ma sporą autonomię w prowadzeniu bieżącej polityki, podczas gdy Najwyższy Przywódca pełni bardziej funkcję interwencyjną jeśli uzna, że jakieś decyzje są sprzeczne z interesem islamskiej republiki. Oznacza to, że bez zielonego światła Najwyższego Przywódcy nie będzie możliwe osiągnięcie żadnego porozumienia między Iranem a USA, czy szerzej Zachodem, w szczególności w kwestii irańskiego programu nuklearnego. Jednakże relacje między poprzednikiem Raisiego – Hassanem Rouhanim i jego rządem a Alim Chameneim pokazują, że konsekwentne forsowanie określonej polityki przez rząd zwiększa prawdopodobieństwo, że nie zostanie ona zablokowana.
Dotychczas żaden z irańskich prezydentów nie był figurantem, a jego wybór oznaczał polityczne zmiany (mieszczące się jednak w granicach ustalonych przez zasady islamskiej republiki). Ponieważ każdy z głównych kandydatów ma inne plany w zakresie polityki zagranicznej Iranu, można się zatem spodziewać, że korekta kursu, a nawet radykalna zmiana, są możliwe. Formalnie prezydent nie ma wpływu na wybór Najwyższego Przywódcy, którego, po śmierci dotychczasowego, dokona Zgromadzenie Ekspertów, zdominowane przez ultrakonserwatystów (w tym celu zablokowano możliwość startu w wyborach do tego ciała, które odbyły się w marcu br., wszystkim kandydatom innych nurtów, w tym np. Hasanowi Rouhaniemu). Jednakże w chwili śmierci Najwyższego Przywódcy prezydent będzie kluczową postacią w systemie władzy, co będzie miało ogromne znaczenie. Zresztą Ali Chamenei, gdy zostawał Najwyższym Przywódcą, był właśnie prezydentem. Nowy prezydent (jeśli będzie chciał dokonać zmian) może być jednak ograniczany nie tylko przez Najwyższego Przywódcę, ale i ultrakonserwatywny parlament. Ostatnie wybory parlamentarne, do których nie dopuszczono żadnych innych kandydatów poza ultrakonserwatystami, odbyły się w marcu br. przy rekordowo niskiej frekwencji (40 proc.).
Czytaj też
Parlament ma m.in. prawo do impeachmentu prezydenta oraz ministrów jego rządu. Dotychczas skutecznie zastosowano tę procedurę w stosunku do pierwszego prezydenta Abdolhassana Banisadra. Warto jednak dodać, że wszyscy prezydenci wybrani po tym jak Chamenei został Najwyższym Przywódcą, popadli w niełaskę (oczywiście nie licząc Raisiego). Np. nieżyjący już Rafsandżani nie został dopuszczony do wyborów w 2013 r., a Ahmedineżad został wykreślony z listy kandydatów w obecnych wyborach, podobnie zresztą jak b. wiceprezydent w rządzie Rouhaniego, Eszaq Dżahangiri. Kwalifikacji kandydatów dokonuje bowiem zależna od Najwyższego Przywódcy Rada Strażników, która nie uzasadnia swoich decyzji. Ponownie wyeliminowano więc również potężnego niegdyś Alego Laridżaniego tj. b. konserwatywnego przewodniczącego parlamentu, który jednak, z perspektywy Chameneia, za bardzo zbliżył się do obozu b. reformatorskiego prezydenta Mohammada Chatamiego oraz pragmatycznego Hasana Rouhaniego.
Pezeszkian - niekoniecznie bez szans?
Do wyborów dopuszczono jednak innego kandydata obozu pragmatycznego, tj. b. ministra w rządzie Chatamiego – Masuda Pezeszkiana. Nie jest on postacią z pierwszego szeregu politycznego, więc można spekulować, czy nie został on zatwierdzony po to by napompować frekwencję (która z pewnością byłaby ponownie bardzo niska w przypadku dopuszczenia wyłącznie ultrakonserwatystów), przy jednoczesnym zminimalizowaniu prawdopodobieństwa wyboru niekonserwatywnego kandydata.
Z sondaży przedwyborczych, do których trzeba podchodzić oczywiście bardzo ostrożnie, wynika jednak, że Pezeszkian nie jest bez szans. Np. według sondażu ośrodka Szenaacht 52 proc. Irańczyków zamierza wziąć udział w wyborach, podczas gdy kolejne 18 proc. to rozważa. Zarówno wśród zdecydowanych wyborców, jak i uwzględniając tych, którzy wahają się wziąć udział w wyborach, wygrywa Qalibaf z odpowiednio 34 proc. i 29 proc. głosów. Wśród osób zdecydowanych na drugim miejscu jest remis między Dżalilim i Pezeszkianem (21 proc.) ale uwzględniając wahających się co do wzięcia udziału w wyborach Pezeszkian ma przewagę w walce o wejście do drugiej tury (21 proc. przy 18 proc. Dżaliliego). Natomiast według sondażu opublikowanego przez państwową telewizję wśród wyborców zdecydowanych by wziąć udział w glosowaniu wygrywa Dżalili z 22,5 proc., przed Qalibafem (19,5 proc.) i Pezeszkianem (19,4 proc.), ale po doliczeniu wahających się co do udziału w głosowaniu Pezeszkian ma 22,5 proc., Dżalili 19,2 proc.,a Qalibaf 18,5 proc..
Wynik Pezeszkiana zależeć będzie zatem od frekwencji i jeśli będzie ona niższa niż 60 proc. to jego szanse są mizerne. Decydujące będzie zatem to, czy zdoła on przekonać Irańczyków pragnących zmian, by nie bojkotowali wyborów. Brak charyzmy Pezeszkiana powoduje, że można mieć ku temu wątpliwości, choć z drugiej strony cały obóz reformatorsko-pragmatyczny zaangażował się we wspieranie jego kandydatury. Dotyczy to m.in. byłego szefa irańskiej dyplomacji Dżawada Zarifa, który odegrał decydującą rolę w negocjacjach dotyczących porozumienia w sprawie irańskiego programu nuklearnego (JCPOA).
Zarif prawdopodobnie wróci na stanowisko szefa MSZ w przypadku zwycięstwa Pezeszkiana, a to oznaczać będzie próbę naprawy stosunków z Europą oraz reaktywacji JCPOA i zrównoważenia w ten sposób stosunków z Rosją i Chinami, które nabrały dynamiki za Raisiego. Zarif występuje obecnie w roli doradcy Pezeszkiana ds. zagranicznych, a jego zaangażowanie w kampanię skłoniło obóz ultrakonserwatywny do zintensyfikowania ataków na spuściznę Rouhaniego w polityce zagranicznej Iranu. To jednak może jedynie pomóc Pezeszkianowi, gdyż za prezydentury Rouhaniego, dzięki zniesieniu sankcji, poziom życia w Iranie był znacznie lepszy, niż zarówno za jego poprzednika Ahmedineżada, jak i następcy Raisiego.
Czytaj też
Tymczasem, wg sondażu Szenaacht, aż 86 proc. Irańczyków uważa, że kluczowym zadaniem przyszłego prezydenta powinno być dążenie do zniesienia sankcji. W czasie telewizyjnej debaty kandydatów Pezeszkian podkreślił, że sankcje mają katastrofalny efekt na gospodarkę Iranu i choć są obchodzone, to jest to jego zdaniem zła droga prowadząca do ogromnej korupcji. Pezeszkian uznał też, że Iran musi dostosować się do wymogów FATF (Financial Action Task Force), by przyciągnąć zagranicznych inwestorów. Natomiast konserwatywni kontrkandydaci Pezeszkiana odrzucają uznanie za priorytet konieczności dogadania się z Zachodem w celu zniesienia sankcji. W szczególności zaatakowali Pezeszkiana i Zarifa za to, że ci uznali przyjęcie przez Iran nowego ustawodawstwa w kwestii rozszerzenia irańskiego programu nuklearnego za przyczynę braku porozumienia w sprawie reaktywacji JCPOA. Na korzyść Pezeszkiana przemawia również jego wizerunek osoby prowadzącej skromne życie i nie obciążonej żadnymi aferami korupcyjnymi.
Dżalili - faworyt elit?
Faworytem obecnych konserwatywnych elit politycznych, które popierały Raisiego, jest niewątpliwie Dżalili, który gwarantowałby kontynuację antyzachodniego kursu politycznego. Dżalili był głównym negocjatorem Iranu w sprawie programu nuklearnego za czasów prezydentury Ahmedineżada w latach 2007-2013, czyli w czasie największych napięć z tym związanych. Później stał się zaciętym krytykiem polityki odprężenia Rouhaniego i Zarifa, która doprowadziła do podpisania JCPOA. Również obecnie Dżalili atakuje Rouhaniego, a zatem pośrednio Pezeszkiana, za rzekomo zbytnie uzależnienie irańskiej gospodarki od współpracy z Zachodem.
Reasumując, Dżalili będzie bardziej kierował się założeniami ideologicznymi (idealizmem) niż interesami (realizmem politycznym) i w tym duchu można się spodziewać pogłębiania zależności Iranu od Chin, a także niekorzystnej dla Iranu współpracy z Rosją. Ponadto Dżalili jest blisko związany z Modżtabą Chameneim, synem Najwyższego Przywódcy i jego ewentualna prezydentura mogłaby przetrzeć ścieżkę sukcesji Modżtaby. Należy przy tym podkreślić, że wprowadzenie dynastyczności stanowiłoby całkowite zburzenie fundamentów, na których Chomeini zbudował Republikę Islamską.
Qualibaf i Sepah
Na korzyść Pezeszkiana przemawia jednak również to, że obóz konserwatywny idzie do tych wyborów mocno podzielony i skłócony. Rywalizacja Dżaliliego i Qalibafa przybrała ostatnio niezwykle ostrą formę, gdy obóz tego pierwszego zaczął wyciągać temu drugiemu domniemane afery korupcyjne i skandal związany z wystawnym trybem życia rodziny Qalibafa (w sytuacji, gdy sytuacja ekonomiczna Irańczyków jest bardzo zła), w tym drogimi zakupami jego córki w Turcji. Qalibaf jest przy tym najbardziej doświadczonym militarnie i politycznie kandydatem. W latach 1998 – 2000 był głównodowodzącym sił powietrznych Sepah (Gwardii Rewolucyjnej), a następnie do 2005 r. szefem irańskiej policji, następnie zaś zdjął mundur i przeszedł do polityki zostając burmistrzem Teheranu oraz dwukrotnie, bezskutecznie, startując w wyborach prezydenckich. Od 2020 r. jest natomiast przewodniczącym parlamentu. Jednakże w ostatnich wyborach parlamentarnych w 2024 r. zajął dopiero czwarte miejsce w Teheranie, zdobywając niespełna 450 tys. głosów (cztery lata wcześniej – 1,2 mln).
Czytaj też
Choć Qalibaf jest również z obozu konserwatywnego i atakuje dorobek Rouhaniego-Zarifa to można się spodziewać, że jego podejście do negocjacji z Zachodem w sprawie reaktywacji JCPOA oraz do bardziej zrównoważonej polityki zagranicznej może być znacznie bardziej pragmatyczne niż w przypadku Dżaliliego. Wynika to z kilku czynników. Po pierwsze wiele wskazuje na to, że Sepah bardziej dąży do uznania irańskiej sfery wpływów na Bliskim Wschodzie i roli Iranu jako regionalnego mocarstwa, niż do ideologicznej konfrontacji z Zachodem. W tym kontekście agresywność polityki irańskiej (realizowanej w dość samodzielny sposób przez Sepach) w regionie nie wyklucza jej racjonalności i gotowości na układ. Ponadto, na korzyść Qalibafa, w przypadku zawarcia takiego dealu, przemawia to, że nikt się mu nie przeciwstawi w Iranie. Nawet Najwyższemu Przywódcy ciężej byłoby wkładać kij w szprychy rządu opartego na Sepah, niż na cywilnych politykach (zakładając, że w ogóle chciałby to robić). Paradoksalnie dowodem na pragmatyczność polityki Sepah były działania gen. Kassema Sulejmaniego, którego zabicie przez Trumpa utrudniło osiągnięcie kompromisu z Iranem, przy całkowitym niepowodzeniu polityki maksymalnej presji.
Po drugie, to Sepah ma największe powody do niezadowolenia wynikające z zacieśniania się współpracy z Rosją. Iran nie uzyskał bowiem nic w zamian za dostarczane Rosji drony kierowane na Ukrainę, choć spodziewał się samolotów SU-35 oraz systemu obrony przeciwrakietowej S-400. To bardzo mocno zmieniłoby regionalny układ sił na korzyść Iranu i dlatego też Rosja tego nie zrobiła. Nie chciała bowiem komplikować sobie relacji z państwami arabskimi i Izraelem. Jeśli chodzi o ten ostatni to mimo spektakularnych spięć dyplomatycznych uzgodnienia rosyjsko-izraelskie w sprawie bezpieczeństwa pozostają aktualne. A to oznacza, że kontrolowana przez Rosjan obrona przeciwlotnicza w Syrii nie jest włączana w czasie izraelskich nalotów na irańskie pozycje w tym kraju, co coraz bardziej frustruje Iran, a w szczególności Sepah (bo to jego generałowie giną w tych nalotach). Sepah oczywiście zdaje sobie z tego sprawę, podobnie jak z tego, że Rosja jest zainteresowana eskalacją konfliktu na Bliskim Wschodzie by przekierować uwagę USA z Ukrainy na Bliski Wschód. To natomiast nie wpisuje się w plany Iranu.
Ewentualna wygrana Qalibafa może mieć również poważne konsekwencje ustrojowe. Nie chodzi jednak o jakąś liberalizację i demokratyzację, lecz o konsolidację władzy w rękach Sepah i dryf w kierunku dyktatury wojskowej. Warto pamiętać, że za czasów Chomeiniego formacja ta nie angażowała się w politykę i biznes, mając za zadanie wyłącznie chronić Islamską Republikę przed wrogami zewnętrznymi i wewnętrznymi. Obecnie jednak Sepah to największe imperium finansowo-polityczne w Iranie, prowadzące w dużym stopniu samodzielną politykę zagraniczną. Mehdi Karubi, który był kandydatem w wyborach prezydenckich w 2009 r., a następnie, razem z Mir-Hosejnem Musawim, liderem Zielonej Rewolucji od tamtego czasu pozostaje w areszcie domowym (Karubi był wpływową osobą od początku istnienia Republiki Islamskiej), stwierdził, że wybór Qalibafa oznaczać będzie, że „polityczno-ekonomiczna mafia będzie chciała przekształcić Republikę Islamską w rząd wojskowy”. Karubi wezwał przy tym do głosowania na Pezeszkiana. Qalibaf, jako prezydent, z całą pewnością zwiększy wpływ Sepah na rozwój sytuacji po śmierci Chameneiego. Również w tym wypadku może to otworzyć drogę do sukcesji Mudżatby po swoim ojcu, ale na zasadach podyktowanych przez Sepah.
Warto przy tym dodać, że bez względu na to, kto zostanie prezydentem Iranu, szanse na jakiś gwałtowny zwrot polityczny przed wyborami prezydenckimi w USA, są bardzo wątpliwe. Jakiekolwiek ustępstwa Bidena na rzecz Iranu stałyby się bowiem przedmiotem zmasowanego ataku ze strony Trumpa i Republikanów. Problematyczne jest również to czy w przypadku zwycięstwa Trumpa będzie przestrzeń do negocjacji jakiegoś układu, zwłaszcza jeśli prezydentem Iranu zostanie Qalibaf. To bowiem Trump wycofał się z JCPOA, a następnie kazał zabić Sulejmaniego. Z drugiej jednak strony USA muszą mieć świadomość, że alternatywą dla dealu z Iranem może okazać się znaczne militarne zaangażowanie w regionie. Wskazuje na to choćby sytuacja w Jemenie skutkująca ostrzałem Morza Czerwonego przez Hutich, co powoduje ogromny problem dla światowego handlu. Dotychczasowe działania zmierzające do zatrzymania tych ataków okazały się bowiem równie nieskuteczne, co polityka maksymalnej presji na Iran, która była pomysłem Trumpa.
sprawiedliwy
I jak to sie ma do sojusznikow USa w regojne? Arabia Saydjska> ZEM, Zamordyzm, przesladowania. bombardowania sasiedniego Jemenu (600 tys zabitych) A tu choc czescowa i nie pelna ale demokracja. Ludzie maja rozne opcje. Przypmnijmy ze to tez USa zlamalo wlasne umowe ICOPA - jak zwykle. Jak mozna na nich polecgac. Nie roziumiem jak mozna tego nie widziec.
Rusmongol
Jakie wybory? Przecież tam rządzi duchowy przewodnik narodu a nie prezydent czy premier. Reszta to fasada. Tak samo jest w większości tych krajów które chcą nowego porządku świata. Czyli świata wojen, grabienia i zastraszania sąsiadów, terroryzmu.