- Komentarz
- Wiadomości
Ukraina: rakiety z Polski potrzebne do ofensywy [KOMENTARZ]
Ukraina ma duże szanse zostać wzmocniona nadbrzeżnym systemem rakietowym NDR, dostarczonym przez Polskę. O zaletach i wadach takiej decyzji pisaliśmy jako pierwsi już ponad rok temu i teraz warto się zastanowić, czy wykorzystywane wtedy argumenty są nadal aktualne oraz co w obecnej sytuacji dałyby Ukraińcom rakiety NSM.

Jedną z najważniejszych różnic pomiędzy sytuacją na Ukrainie sprzed roku, a obecną jest przeznaczenie uzbrojenia przekazywanego Ukraińcom z zagranicy. Wcześniej zarzekano się bowiem, że wsparcie udzielane przez NATO i inne kraje demokratyczne ma jedynie pomóc ukraińskim siłom zbrojnym w obronie przed atakiem Federacji Rosyjskiej.
Ponieważ ten atak był możliwy również ze strony Morza Czarnego, zaproponowaliśmy rozpatrzenie możliwości podarowania przez Polskę Ukrainie jednej z czterech baterii rakiet nadbrzeżnych, jakie wchodzą w skład Morskiej Jednostki Rakietowej (MJR) Marynarki Wojennej. Przekazane w ten sposób uzbrojenie mieściło się bowiem w kategorii systemów defensywnych i rzeczywiście mogło zapobiec przeprowadzeniu przez Rosję operacji desantowej ze strony morza, przede wszystkim na wysokości Odessy.
Zobacz też
Ten desant rok temu był bardzo prawdopodobny, ponieważ rosyjska ofensywa lądowa wzdłuż brzegu Morza Czarnego została skutecznie zatrzymana w okolicach Mikołajowa. Do ewentualnego ataku na Odessę Rosjanom pozostała więc tylko droga morska. Sprawa stała się pilna, ponieważ Ukraina miała ograniczoną ilość własnych rakiet przeciwokrętowych „Neptun" strzelanych z brzegu. Nie zmienia to faktu, że dwa takie pociski wystarczyły by zatopić flagowy okręt Floty Czarnomorskiej – krążownik „Moskwa".
Ostatecznie decyzja o przekazaniu Ukrainie jednej z czterech baterii MJR wtedy nie zapadła. Na szczęście w międzyczasie ukraińska obrona przybrzeżna została wzmocniona przez dostarczone z Danii wyrzutnie brzegowych pocisków przeciwokrętowych Harpoon i przez przekazane z Wielkiej Brytanii rakiety przeciwpancerne Brimstone, które okazały się również skuteczne w zwalczaniu niewielkich, ale szybkich jednostek pływających.
Po co NSM-y Ukrainie?
Uzbrojenie rakietowe posiadane obecnie przez Ukrainę w zupełności wystarcza, by nie dopuścić jakiejkolwiek, rosyjskiej jednostki pływającej w pobliże ukraińskiego wybrzeża. Nie daje ono jednak możliwości działania bardziej ofensywnego, związanego np. z blokowaniem rosyjskiej floty we własnych portach, a tym bardziej na ich niszczenie w samych bazach morskich. Nie pozwalają na to dwa czynniki: zbyt mały zasięg i za mała „inteligencja" wykorzystywanego obecnie na Ukrainie uzbrojenia przeciwokrętowego.
By zaatakować port w Sewastopolu potrzebne są bowiem rakiety mające zasięg minimum 230 km (gdy wyrzutnie rozstawi się na najbardziej optymalnych pozycjach na terenie zajętym przez Ukraińców, a więc w okolicach Chersonia). Bardzo trudny jest również sam wybór konkretnego celu. O ile na morzu nie ma z tym problemu, ponieważ radar w głowicy naprowadzającej może wyróżnić okręt od otoczenia, o tyle w porcie jest już zupełnie inaczej. Jednostki pływające są tam bowiem w dużym skupieniu i to dodatkowo stoją na tle „metalowej" infrastruktury portowej. Odszukanie konkretnego okrętu w tym środowisku przez radar pocisku jest więc bardzo trudne, a najczęściej niemożliwe.
Zobacz też
Inaczej jest w przypadku rakiet przeciwokrętowych NSM i to z dwóch powodów. Po pierwsze mają one zasięg prawdopodobnie większy niż 220 km (więcej niż „duńskie" Harpoony). Mogą więc przy odpowiednio dobranej pozycji ogniowej dolecieć do Sewastopola. Po drugie pociski NSM zalicza się do tzw. uzbrojenia inteligentnego. Są one bowiem w stanie nie tylko rozróżnić wskazany okręt, ale również uderzyć dokładnie w jakieś, wcześniej określone jego miejsce. Pozwala na to głowica termiczna tej rakiety, w której można zakodować sygnaturę termalną atakowanej jednostki pływającej, ze wskazaniem jej najbardziej wrażliwych miejsc. Taki system naprowadzanie ma dodatkowo tą zaletę, że jest pasywny, a więc nie mogą go wykryć systemy ostrzegawcze okrętów, nastawione na odbiór sygnałów radarowych.
Ważną zaletą „polskich" baterii nadbrzeżnych, na którą zresztą wskazywaliśmy rok wcześniej, jest również technologia stealth zastosowana w konstrukcji rakiet NSM. Zmniejsza ona prawdopodobieństwa wykrycia tych pocisków przez antyrakietowe systemy radiolokacyjne, co potęguje dodatkowo sam sposób realizowania ostatniej fazy ataku - na bardzo niskiej wysokości, na poziomie fal. To właśnie z tego powodu rakiety NSM są zaliczane do klasy sea skimmer.
Po przekazaniu MJR Ukraińcy mieliby więc możliwość skrytego atakowania najważniejszych, rosyjskich jednostek pływających ukrywających się w Sewastopolu. Nie chodzi bowiem tylko o okręty bojowe, ale również ważne jednostki zabezpieczenia – w tym przede wszystkim transportowce amunicji oraz tankowce.
W odniesieniu do takich celów, rakiety NSM lecące na bardzo niskiej wysokości miałby w porcie o wiele łatwiejszą pracę niż na morzu. Stojące przy nabrzeżu okręty nie miałyby bowiem możliwości samodzielnego bronienia się ze względu na brak własnej świadomości sytuacyjnej, jak i również „wrażliwe" otocznie, które w przypadku braku trafienia mogłaby bardzo ucierpieć od pocisków mijających cel. Trudno jest sobie nawet wyobrazić sytuację, gdy wielolufowe armaty kalibru 30 mm o szybkostrzelności 4000-5000 pocisków na minutę strzelałyby w zatłoczonym porcie do celów lecących metr nad wodą.
Zobacz też
Jedynym sposobem obrony byłoby więc rozstawienie w porcie lądowych systemów przeciwlotniczych. Doświadczenie pokazało jednak, że tego rodzaju systemy mają problemy ze zwalczaniem nawet tak prostych celów, jak drony powietrzne. Tymczasem teraz musiałyby zwalczać rakiety stealth i to dodatkowo lecących na wysokości fal.
Dla Rosjan jest to o tyle niebezpieczne, że nawet pojedyncze trafienia w porcie może wywołać efekt domina, o czym świadczy zatopienie 24 marca 2022 roku w porcie Berdiańsk okrętu desantowego „Saratow" (projektu 1171). Eksplozja była bowiem tak silna, że zniszczyła nie tylko atakowaną jednostkę, ale uszkodziła nabrzeże i dwa stojące obok okręty desantowe projektu 775 ( typu Ropucha wg. klasyfikacji NATO).
Dodatkowo należy pamiętać, że rakiety NSM mają również możliwość atakowania celów lądowych (na co pozwala naprowadzanie tych pocisków na pozycję za pomocą systemu GPS). Zagrożone w Sewastopolu nie byłyby więc tylko same jednostki pływające, ale również krytyczna infrastruktura portowa. Ukraińcy mieliby przy tym o tyle ułatwione zadanie, że doskonale znają położenie instalacji paliwowych, magazynów amunicyjnych, jak również miejsca przeładunku materiałów niebezpiecznych.
W ten sposób bateria NSM mogłaby praktycznie wyłączyć z użytkowania port wojenny w Sewastopolu. Nie byłby to śmiertelny cios dla Floty Czarnomorskiej, ponieważ już obecnie ma ona ograniczone możliwości działania na Morzu Czarnym na zachód od Krymu. Ale byłby to potężny uszczerbek na reputacji Wojennomorskowa Fłota, nie do wytłumaczenia przez propagandę Kremla.
Prawdziwa wartość „polskiej" baterii nadbrzeżnej zostałaby jednak pokazana w momencie rozpoczęcia operacji wyzwolenia Krymu. Operacja taka zostałaby na pewno poprzedzona definitywnym przerwaniem mostu kerczeńskiego i do tego Ukraina już ma środki (np. lotnicze rakiety manewrujące Storm Shadow). Wtedy jednak Rosjanie na pewno uruchomiliby transport zastępczy drogą morską, przerzucając zapasy i posiłki za pomocą okrętów i statków transportowych.
Do przerwania tej linii dostaw konieczne są już specjalistyczne środki o odpowiednim zasięgu i te niewątpliwie zapewniłyby wyrzutnie z rakietami NSM. Efekty takiego uderzenia w okręty transportowe byłyby tragiczne dla Rosjan, bo zgromadzone na tych jednostkach paliwo i amunicja zwiększyłby zakres zniszczeń spowodowanych przez samą głowicą bojową. Polska bateria mogłaby więc odciąć morską drogę zaopatrzenia, przyśpieszając upadek rosyjskiego garnizonu okupacyjnego na Krymie i faktyczne zakończenie wojny.
Co można byłoby przekazać Ukrainie?
Morska Jednostka Rakietowa ma obecnie na wyposażeniu cztery baterie rakiet nadbrzeżnych, z których każda ma trzy jednostki ogniowe w składzie: jedna wyrzutnia oraz wóz kierowania uzbrojeniem i łączności. Ponieważ na jednej wyrzutni przenoszone są cztery rakiety NSM to oznacza, że cały MJR ma 48 takich pocisków gotowych do strzału i 48 pocisków na pojazdach transportowo-załadowczych jako uzupełnienie (dwie pełne jednostki ognia).
Najmniejszym problemem byłoby przekazanie ukraińskim siłom zbrojnym jednej baterii a więc maksymalnie 24 rakiet (12 na wyrzutniach i 12 w rezerwie). Nie wywołałoby to większego zamieszania, ponieważ do obrony polskiego wybrzeża pozostałyby dwie inne, operacyjne baterie, a dodatkowo trzecia bateria mogłaby działać jako jednostka ekspedycyjna, wykonując np. zadania sojusznicze na terenie krajów bałtyckich.
Zobacz też
Sam sposób przekazania części MJR Ukrainie nie zmienił się od tego, co opisywaliśmy rok wcześniej. Wskazaliśmy wtedy, że konieczne jest uruchomienie trzech procesów: technicznego, szkoleniowego i organizacyjnego. Trzeba bowiem ustalić, co trzeba zmienić w systemie, by mógł on zostać przekazany do kraju nie należącego do NATO (co jest w miarę proste), określić sam sposób przyśpieszonego szkolenia (co w przypadku Ukraińców szybko adaptujących o wiele bardziej komplikowane systemy nie powinno stanowić większego problemu), jak również opracować optymalny sposób transportu jednostek ogniowych na Ukrainę.
Potrzeba jedynie decyzji, a ta jest coraz bliżej.