Reklama

Siły zbrojne

Francuzi wycofują się z Afryki Środkowej

fot. Etat-major des armées / armée de l'air
fot. Etat-major des armées / armée de l'air

Francja planuje do końca 2016 r. wycofać większość swoich żołnierzy z Republiki Środkowoafrykańskiej. Paryż liczy, że przeprowadzone tam wybory prezydenckie złagodzą napięcia w społeczeństwie i wystarczająco ustabilizują sytuację polityczną.

O planowanym zakończeniu misji powiadomił osobiście minister obrony Francji Jean-Yves Le Drian. Proces wycofywania wojsk już się rozpoczął, ponieważ w Republice Środkowoafrykańskiej stacjonuje w tej chwili jedynie 900 żołnierzy. Jest to więcej niż w 2012 r., gdy przebywało w tym kraju 300 francuskich wojskowych, ale mniej niż w 2013 r., kiedy doszło do zaciętych walk pomiędzy bojówkami islamskimi i milicją chrześcijańską. W grudniu 2013 r. Francuzi rozpoczęli operację Sangaris i wtedy francuski kontyngent wojskowy liczył około 2500 osób (plus 10000 żołnierzy z sił pokojowych ONZ).

Zgodnie z deklaracjami Jean-Yves Le Drian, Francuzi, chcą pozostawić w Republice Środkowoafrykańskiej taką samą liczbę żołnierzy co przed kryzysem. Mają oni wspierać działania miejscowych służb porządkowych oraz współpracować z międzynarodowymi siłami stabilizacyjnymi. Proces wycofywania sił zacznie się prawdopodobnie tuż po drugiej turze wyborów prezydenckich, która może być rozstrzygnięta jeszcze w tym miesiącu.

Nie jest to jednak takie proste, ponieważ sąd konstytucyjny Republiki Środkowoafrykańskiej chce unieważnienia pierwszej tury wyborów przeprowadzonych 20 grudnia 2015 r. Prawdopodobnie doszło bowiem do licznych nieprawidłowości, które już wywołały zamieszki uliczne w stolicy kraju Bangi, w piątek 29 stycznia 2016 r. Krytykuje się również operację Sangaris, w trakcie której nie udało się rozbroić wszystkich grup zbrojnych, a względny spokój osiągnięto tylko dlatego, że ludność chrześcijańska uciekła z niebezpiecznych terenów.

Francuscy żołnierze są w o tyle trudnej sytuacji, że zostali oskarżeni m.in. o seksualne wykorzystywanie dzieci w zamian za jedzenie w czasie działań ekspedycyjnych. Zarzuty postawili inspektorzy Organizacji Narodów Zjednoczonych i ministerstwo obrony Francji już zareagowało rozpoczynając postępowanie wyjaśniające. Francuzi chcą bowiem za wszelką cenę utrzymać dobre stosunki z miejscową ludnością wiedząc, że jeszcze przez wiele lat będą musieli pomagać w stabilizowaniu sytuacji w krajach afrykańskich – szczególnie na Sahelu.

Liczba francuskich żołnierzy może się więc również zwiększyć, np. gdy islamiści z Daesh zostaną wypchnięci z Bliskiego Wschodu i zaczną intensywniej działać w krajach Północnej Afryki. Rząd w Paryżu bardzo poważnie rozpatruje np. rozpoczęcie nalotów w Libii, jeżeli sytuacja tam ulegnie jeszcze bardziej pogorszeniu i poprosi o to nowy rząd libijski.

By jednak było to możliwe trzeba zmniejszyć wysiłek w innych miejscach. Według francuskiego dowództwa siły ekspedycyjne osiągnęły już bowiem kres swoich możliwości i trzeba ograniczyć liczbę jednocześnie prowadzonych operacji. Nie pomoże tu nawet dodatkowe 3,8 miliarda euro, które rząd w Paryżu przeznaczył w latach 2016-2019 na wzmocnienie budżetu wojskowego i rozwój sił operacyjnych.

Dodatkowo Francuzi muszą zmniejszyć zagrożenie terrorystyczne na własnym terytorium, a to wymaga aktywnej obecności sił wojskowych na ulicach francuskich miast, a nie afrykańskich. Jak dotąd około 10000 żołnierzy zabezpiecza najważniejsze obiekty na terenie Francji. Dlatego władze w Paryżu planują pozostawienie w najbardziej zagrożonych terroryzmem państwach Afryki tylko niewielkich kontyngentów wojskowych, które będą jedynie wspomagały afrykańskie siły ekspedycyjne.

Francja liczy dodatkowo na większy udział Unii Europejskiej, która bardziej zaangażuje się np. w szkolenie sił zbrojnych najbiedniejszych krajów Afryki.

Reklama
Reklama

Komentarze (1)

  1. Krs

    Francuzi chcą utrzymać dobre stosunki z miejscową ludnością, jak widać, aż za bardzo dobre i z każdym.