Reklama

Eksplozja w Osinach: Wojskowe wpadki na polu kukurydzy [OPINIA]

Polskie radary (takie jak np. Bystra) bez problemy wykrywają niskolecące drony. Trzeba je jednak rozstawić w odpowiedniej ilości i w odpowiednich miejscach
Polskie radary (takie jak np. Bystra) bez problemy wykrywają niskolecące drony. Trzeba je jednak rozstawić w odpowiedniej ilości i w odpowiednich miejscach
Autor. M.Dura

Niezidentyfikowany do dziś obiekt, prawdopodobnie rosyjski dron, spadł na pole kukurydzy w Osinach i wybuchł, co stanowi wyzwanie dla systemu bezpieczeństwa. Problemem jest jednak również to, że wojsko natychmiast nie zareagowało, a jak zareagowało, to źle - pisze kmdr por. rez. Maksymilian Dura, ekspert Defence24.pl.

Jak dotąd nie wiadomo dokładnie, co spadło po północy 20 sierpnia 2025 roku na pole kukurydzy w Osinach w województwie lubelskim. Media poinformowały jedynie, że na miejscu zdarzenia znaleziono nadpalone plastikowe elementy oraz „stary” silnik spalinowy ze śmigłem. Sprawą zajęła się Straż Pożarna i Policja, które zabezpieczyły teren dla ekipy dochodzeniowej. Tak więc teoretycznie wszystko odbywało się zgodnie z procedurami. Ale czy na pewno?

Reklama

W normalnej sytuacji takim wypadkiem rzeczywiście powinna się zająć policja i zabezpieczyć teren wybuchu. Polska nie jest jednak w „normalnej sytuacji”. Około 120 km na wschód toczy się bowiem wojna, a jednym ze środków wykorzystywanych przez obie strony konfliktu są bezzałogowe statki powietrzne kamikaze, zrobione z metalu i plastiku oraz napędzane właśnie „silnikiem ze śmigłem”. Dodatkowo drony te przenoszą głowicę bojową o wadze dochodzącej nawet do 300 kg (jak w przypadku rosyjskich dronów „Gierań 3”).

Czytaj też

A to, co spadło na ziemię, ewidentnie wybuchło. Eksplozja była zresztą na tyle duża, że było ją słychać w promieniu kilku kilometrów. Dodatkowo w budynku mieszkalnym znajdującym się kilkadziesiąt metrów od miejsca wybuchu wyleciały szyby. Był też „krater”, chociaż na jego temat co chwila przekazywano inne informacje. Najpierw informowano, że był dół po wybuchu, później to zdementowano, a później poinformowano o wyrwie mającej głębokość 50 cm. Wypalony miał też zostać teren o promieniu 8-10 m (co później zmieniono na 5 m).

Polskie radary (takie jak np. P-18PL) bez problemy wykrywają niskolecące drony. Trzeba je jednak rozstawić w odpowiedniej ilości i w odpowiednich miejscach
Polskie radary (takie jak np. P-18PL) bez problemy wykrywają niskolecące drony. Trzeba je jednak rozstawić w odpowiedniej ilości i w odpowiednich miejscach
Autor. M.Dura

Tego rodzaju przypadkiem powinno się więc zająć wojsko, tym bardziej że w jakiś sposób to ono może być „winne” całemu zdarzeniu, nie wykrywając go wcześniej i nieodpowiednio reagując na sygnały o wybuchu. Komunikat prasowy Dowództwa Operacyjnego Rodzaju Sił Zbrojnych z godziny 8.54 wskazywał oczywiście, że „na miejscu zdarzenia pracują odpowiednie służby, w tym żołnierze Żandarmerii Wojskowej, które prowadzą szczegółową analizę obiektu. Aktywowane zostały Lotnicze oraz Naziemne Zespoły Poszukiwawczo-Ratownicze celem sprawdzenia rejonu zdarzenia.”

Reklama

Ale tu pojawiają się pierwsze błędy, jeżeli chodzi o komunikację wojska z mediami. Dokładnie 3 minuty po opublikowaniu na X informacji przez DO RSZ, w telewizji na żywo wypowiadał się obecny na miejscu policjant, który stwierdził, że wojska na miejscu nie ma. Nad jego głową latał jedynie wojskowy śmigłowiec Mi-24, ale pole obstawiali nie żołnierze, ale policja. Wojsko pojawiło się więc na miejscu z kilkugodzinnym opóźnieniem.

Czytaj też

Oczywiście w Programie Pierwszym Polskiego Radia, wiceszef MSWiA Czesław Mroczek poinformował, że „na miejscu pracuje Policja i Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego” oraz że wszystko to odbywa się „we współpracy z innymi służbami, wojskiem”. Problem polega na tym, że do godziny 8.57 ta współpraca opierała się najwyraźniej głównie na telefonach i latającym śmigłowcu.

Drugim błędem „medialnym” była informacja przekazana przez DO RSZ, że „po przeprowadzeniu wstępnych analiz zapisów systemów radiolokacyjnych minionej nocy nie zarejestrowano naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej ani z kierunku Ukrainy, ani Białorusi”. W ten sposób poinformowano Rosjan, że polski system nie działa na tyle skutecznie, by wykrywać lecące w odpowiedni sposób drony. Tymczasem Rosjanie nie powinni tego w ogóle wiedzieć, tym bardziej że bezzałogowiec, który spadł pod Osinami, mógł zostać wysłany specjalnie, by wykryć luki w polskim systemie obserwacji. Bez komunikatu Rosja by nie wiedziała, jaki był wynik tego lotu. Teraz już wie.

Reklama

Komunikat DO RSZ dodatkowo mógł także zaniepokoić społeczeństwo. Stwierdzono w nim bowiem jeszcze, że „obsada systemu obrony powietrznej RP prowadzi całodobową obserwację polskiej przestrzeni powietrznej, pozostając w ciągłej gotowości do zapewnienia jej bezpieczeństwa”. Gdyby więc ostatecznie okazało się, że był to rzeczywiście dron rosyjski, oznaczałoby, że „system obrony powietrznej” takiego bezpieczeństwa nie zapewnia, a Rosjanie znaleźli sposób na ominięcie strefy wykrywania polskich radarów.

Polskie radary (takie jak np. Soła) bez problemy wykrywają niskolecące drony. Trzeba je jednak rozstawić w odpowiedniej ilości i w odpowiednich miejscach
Polskie radary (takie jak np. Soła) bez problemy wykrywają niskolecące drony. Trzeba je jednak rozstawić w odpowiedniej ilości i w odpowiednich miejscach
Autor. M.Dura

Kolejnym błędem medialnym było: nieodniesienie się merytorycznie do zarzutów ze strony opozycji politycznej, że systemy radarowe nie zadziałały, a system antydronowy SKY Ctrl nie został rozstawiony na granicy, tworząc tam barierę przeciwko dronom. Tymczasem wystarczyłoby wyjaśnić, że w czasie pokoju nie rozstawia się stacji radiolokacyjnych, by pokryć całe terytorium naszego kraju dla celów niskolecących. Jest to oczywiście możliwe, ale do tego potrzeba rozstawić wiele radarów, które dodatkowo musiałyby pracować całą dobę, przez siedem dni w tygodniu.

Czytaj też

Nie jest to więc system nieszczelny, ponieważ działa w czasie pokoju według postawionych mu zadań. A polskie radary są na tyle dobre, że jeżeli coś wleci w ich zasięg, zostanie wykryte. Trzeba tylko znać ten zasięg i według niego tworzyć bariery ochronne dla określonych celów powietrznych.

Czytaj też

Dodatkowo należy wreszcie wyjaśnić politykom, że system antydronowy zakupiony przez Wojsko Polskie SKY Ctrl (a więc uznany przez Siły Zbrojne RP za przydatny) ma radary do wykrywania dronów, ale o stosunkowo niewielkim zasięgu. W odniesieniu do mikrodronów jest to zasięg około 3 km, co oznacza możliwość stworzenia całym systemem (zawierającym cztery zestawy) bariery o długości 10 km lub zabezpieczenia obszaru o powierzchni ponad 28 km2. Oczywiście większe drony są wykrywane nieco dalej, ale to zwiększa szerokość „bariery” do maksymalnie 20 km. Wojsko kupiło małą liczbę systemów SKY Ctrl, co w żaden sposób nie pozwoli zabezpieczyć naszej granicy wschodniej, czego żądają niektórzy politycy. Ale to trzeba po prostu powiedzieć.

System antydronowy SKY Ctrl został uznany przez wojsko za bardzo dobry i go zakupiono, jednak ze względu na mały zasięg radarów nie nadaje się on do stworzenia bariery wykrywającej rosyjskie bezzałgowce wzdłuż całej, wschodniej granicy
System antydronowy SKY Ctrl został uznany przez wojsko za bardzo dobry i go zakupiono, jednak ze względu na mały zasięg radarów nie nadaje się on do stworzenia bariery wykrywającej rosyjskie bezzałgowce wzdłuż całej, wschodniej granicy
Autor. M.Dura

Tymczasem wojsko „brnęło” dalej w niesprawdzone wyjaśnienia. Ktoś bowiem niefrasobliwie stwierdził, że nie wybuchła głowica bojowa, bo jej nie było, ale tylko ładunek samolikwidujący. Później w wojsku stwierdzono, że nie był to dron bojowy, a około 18.00 Minister Obrony Narodowej powiedział, że jest to prowokacja rosyjska i będzie reakcja dyplomatyczna.

Problem polega na tym, że później, około godziny 18.45 na konferencji prasowej zorganizowanej na miejscu wypadku w Osinach, prowadzący sprawę prokurator Grzegorz Trusiewicz, szef Prokuratury Okręgowej w Lublinie, stwierdził, że nadal nie zidentyfikowano: ani co to jest za dron, ani kto go wyprodukował, ani skąd on przyleciał. W żaden sposób nie można więc było jeszcze oskarżać Rosjan i twierdzić, że był to dron wabik bez głowicy bojowej.

I nie ma tu znaczenia, że większość uważa (zresztą prawdopodobnie słusznie), iż był to dron rosyjski. Oczywiście z dowodami Rosjanie i tak próbowaliby się wykpić. Jednak bez dowodów nas po prostu wyśmieją, skarżąc się dodatkowo na antyrosyjską nagonkę. I będą mieli do tego powód.

Reklama

Zastanawia też sam sposób działania służb i żołnierzy. Zasadniczo przy tak wrażliwych wypadkach powinno się poprowadzić dochodzenie z dokładnym przeszukaniem terenu i zebraniem wszystkich szczątków, po ich wcześniejszym, dokładnym zlokalizowaniu na mapie. Tylko w ten sposób można bowiem określić, z jakiego kierunku nadleciał dron i jakiej wielkości miał głowicę bojową. Problem polega na tym, że żołnierze WOT zasadniczo nie potrafią prowadzić tego rodzaju poszukiwań, a dodatkowo ze zdjęć wyraźnie wynikało, iż nie zostali wyposażeni w odpowiednie czujniki magnetyczne do wykrywania elementów metalowych. Może się więc zdarzyć to, co było pod Bydgoszczą, że gdy wojsko opuściło teren, to dziennikarze w kraterze nadal znajdywali elementy rakiety.

Dlatego tak naprawdę najważniejszy w tym wszystkim jest spokój – w tym spokój polityczny. Tymczasem przy awanturze, która wybuchła na polskiej scenie politycznej, możemy być prawie pewni, że już niedługo kolejny rosyjski dron przeleci przez naszą wschodnią granicę. Jednak tym razem nie stanie się to przez przypadek, tak jak to prawdopodobnie miało miejsce w Osinach, ale specjalnie, by sprowokować kolejną polityczną awanturę w Polsce i obnażyć ponownie „nieskuteczność” polskiego systemu obrony powietrznej.

Reklama
WIDEO: Święto Wojska Polskiego 2025. Defilada w Warszawie
Reklama

Komentarze (2)

  1. Chyżwar

    Sensowny artykuł. Z tym tylko, że trudno oczekiwać od chłopaków. którzy bawią się w naszej piaskownicy, żeby nie robili afery. Każda akcja bowiem powoduje reakcję. Jedni zrobili aferę z powodu Bydgoszczy to teraz od drugich mają za to rewanż.

  2. SAS

    Nie ma sensu osłaniać pola kukurydzy systemem przeciwlotniczym. To chyba oczywiste. Inna sprawa, że gdyby ten dron spadł na centrum średniego miasta, efekt byłby dokładnie taki sam.

Reklama