- Analiza
- Wiadomości
Spór o "dyrektywę 3000 metrów”. Rutynowe działania czy pole zaniedbań?
Minister Antonii Macierewicz poinformował w Sejmie 11 maja br. o szkodliwej dla bezpieczeństwa Polski dyrektywie byłych ministrów Obrony Narodowej nakazującej wykrywanie obiektów lecących tylko powyżej 3000 m. Tymczasem prawdopodobnie nie jest to nakaz, ale po prostu sposób działania Wojsk Radiotechnicznych, i to wprowadzony o wiele wcześniej niż do władzy doszła koalicja PO i PSL.
Minister Macierewicz postawił w wynikach audytu poprzedniemu resortowi obrony zarzut wprowadzenia dyrektywy nakazującej wykrywanie jedynie obiektów lecących powyżej 3000 m oraz likwidację całego systemu „wykrywania radioelektronicznego” na małym pułapie. Wiedząc z doświadczenia, że różni doradcy często wprowadzają szefów resortów obrony w błąd i nadal są osoby, które podpowiadają nierealne rozwiązania lub zakłamane dane dla kolejnych ministrów, postaramy się udowodnić, że faktycznie, działanie polskiego radiolokacyjnego systemu obserwacji technicznej może być wzorem dla innych rodzajów wojsk i powinniśmy się nim chwalić, a nie go ganić.
„Zacząłem mówić o systemie obrony powietrznej kraju. Dopowiedzmy do końca tą kwestię bo jest ona no dramatyczna zupełnie. Zupełnie dramatyczna. Stwierdzono nagminne przypadki przekraczania granic powietrznych RP przez nisko lecące obiekty obserwowane wzrokowo, ale nie wykryte przez rozpoznanie radiolokacyjne. To meldunki, które pozostały po waszych czasach stwierdzają, że to wielki sukces, że zaobserwowano wzrokowo przekraczające granice obce statki powietrzne. Bo zlikwidowaliście cały system wykrywania radioelektronicznego tych obiektów. Więcej się stało i jeszcze bardziej dramatycznie. Mianowicie rozpoznanie radiolokacyjne kierowane było na skutek waszych decyzji dyrektywą, która nakazywała wykrywanie wyłącznie tych obiektów, które lecą powyżej 3000 metrów nad ziemią. Taka była dyrektywa. Taka była dyrektywa. Ja nie potrafię odpowiedzieć na te pytania, które się cisną na usta. Ja nie rozumiem tego. Dlatego że bardzo często padają w wyzwiskach, w których jesteście mistrzami, różne zarzuty wobec członków Prawa i Sprawiedliwości, także wobec mnie osobiście. Ale jak nazwać taką dyrektywę, która nakazuje wykrywanie tylko obiektów latających powyżej 3000 m, czy nie słyszeliście o dronach? Czy to jest jakaś tajemnica? Czy nie słyszeliście o rakietach samosterujących na niskiej wysokości? Czy nie wiecie państwo, jak wyglądają współczesne zagrożenia? Trudno powtarzam to zrozumieć.”
Pułap 3000 metrów – standard czy zaniedbanie?
W pierwszej kolejności należy udokładnić, że najprawdopodobniej nie ma tak naprawdę dyrektywy, „która nakazywała wykrywanie wyłącznie tych obiektów, które lecą powyżej 3000 metrów nad ziemią”. Jest natomiast prawdopodobnie nakaz, obligujący polskie Siły Zbrojne do radiolokacyjnego wykrywania i „prowadzenia” w czasie pokoju wszystkich obiektów powietrznych nad całym terytorium Polski od pułapu 3000 m.
Używany w tym przypadku cały czas trybu przypuszczającego, ponieważ po wypowiedzi sejmowej szefa resortu obrony bardzo trudno jest teraz w wojsku sprawdzić, czy rzeczywiście ktoś nakazał, by ignorować wszystko to, co leci poniżej wskazanej przez ministra Macierewicza wysokości. Zwróciliśmy się w tej sprawie do Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych, które przekierowało nas na Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych.
Jak się jednak okazało na proste pytania potwierdzające jedynie wypowiedź ministra Macierewicza („Czy istnieje dyrektywa, która nakazuje wykrywanie wyłącznie tych obiektów, które lecą powyżej 3000 metrów nad ziemią?” oraz „Kiedy i na podstawie jakiego dokumentu ustalono, że pełne pokrycie obserwacji radiolokacyjnej nad Polską w czasie pokoju ma być od poziomu 3000 metrów nad ziemią?”) otrzymaliśmy tylko informację, że „Niestety, obszar tematyczny poruszany w pytaniach stanowi informacje niejawną i nie możemy go udostępnić. Po ewentualne dodatkowe, jawne informacje odnośnie funkcjonowania rozpoznania w systemie OP odsyłamy do organizatora systemu funkcjonalnego rozpoznania czyli Zarządu P-2 Sztabu Generalnego.”
A przecież chodziło jedynie o wyjaśnienie: czy ktoś wprowadził ministra Obrony Narodowej Antoniego Macierewicza w błąd dodając w jego przemówieniu jedno ważne słowo „wyłącznie”, czy też rzeczywiście ktoś w poprzednich resortach obrony podjął zupełnie niezrozumiałą decyzję.
„Niezrozumiałą”, dlatego że pomimo jej ewentualnego wprowadzenia Wojska Radiotechniczne i tak wykrywałyby obiekty lecące również poniżej 3000 m. Robią to zresztą na co dzień i bez przerwy, z tym że w czasie pokoju - nie w całym polskim obszarze powietrznym i nie od pułapu 0 m. Wykrywanie obiektów „wyłącznie” powyżej 3000 m nie byłoby zresztą technicznie możliwe, ponieważ jeżeli radar wykrywa obiekty na tej wysokości, to również musi je wykrywać niżej, do pułapu ograniczonego jedynie przez swoją budowę, tzw. „horyzont radiolokacyjny” i ukształtowanie terenu.
Taka zgoda na istnienie w czasie pokoju luk w systemie obserwacji radiolokacyjnej poniżej 3000 m nie jest więc w żadnym wypadku wymysłem ministrów Obrony Narodowej poprzedniej koalicji, ale standardem, który wprowadzono ze względu na koszty nie tylko w większości krajów zachodnich, ale również w Federacji Rosyjskiej. I to standardem respektowanym także za czasów poprzedniego rządu PiS od 2005 do 2008 r.
Nie polityka, ale fizyka i pieniądze wprowadzają ograniczenia
Budowy systemu radiotechnicznego zabezpieczającego wykrywanie obiektów powietrznych od samej powierzchni ziemi nad całym obszarem Polski jest praktycznie niemożliwa, a już na pewno bardzo kosztowana. Standardowe radary wykorzystują bowiem fale elektromagnetyczne rozchodzące się prostoliniowo, a więc zasadniczo wykrywają tylko te obiekty, które są bezpośrednio „widziane” przez antenę. Te proste zasady, wynikające bezpośrednio z praw fizyki, powodują, że istnieje tzw. horyzont radiolokacyjny (linia wyznaczona przez krzywiznę Ziemi) poza którym obiekty nie są wykrywane i który można przesunąć dalej jedynie przez podniesienie wyżej systemów antenowych. Ale nawet jeżeli umieści się radar na samolocie, to ze względu na kulistość Ziemi horyzont radiolokacyjny istnieje – tylko oczywiście jest dalej.
Z tego powodu nie ma państwa lądowego, które miałoby w czasie pokoju szczelny system wykrywania niskolecących obiektów powietrznych wzdłuż całych swoich granic. I to dlatego południowe rubieże Stanów Zjednoczonych są bez przerwy naruszane przez drony i załogowe statki powietrzne, którymi przewozi się zakazane towary – w tym przede wszystkim narkotyki. Zdesperowani Amerykanie, chcąc mieć stały system wykrywania obiektów niskolecących w strategicznych miejscach, zaczęli tworzyć system obserwacji JLENS (Joint Land Attack Cruise Missile Defense Elevated Netted Sensor System) z radarami na stałe wyniesionymi w powietrzne na balonach. Jak na razie nie zakończyło się to jednak sukcesem.
Należy sobie również przypomnieć przypadek małego samolotu Cessna 172 prowadzonego przez dziewiętnastoletniego Niemca - Mathiasa Rusta, który przeleciał na niskim pułapie w przestrzeni powietrznej Związku Radzieckiego kilkaset kilometrów i bezpiecznie wylądował na Placu Czerwonym 28 maja 1987 r. Okazało się wtedy, że pokrycie radarami niskiego pułapu na całym sowieckim terytorium jest niemożliwe.
Co ciekawe taki unikalny i szczelny system wykrywania obiektów niskolecących posiada Polska, ale tylko rozciągnięty wzdłuż wybrzeża Bałtyku. Marynarka Wojenna zbudowała tam bowiem sieć posterunków obserwacji technicznej z wysokimi wieżami radarowymi, na których zamontowano m.in. dziesięć (obecnie jest ich już tylko dziewięć) polskich radarów wykrywania celów powietrznych Nur-23. Jeszcze przed kilkunastu laty i przed wprowadzeniem radarów trójwspółrzędnych były to jedne z najnowocześniejszych stacji radiolokacyjnych w Polsce. Ale na lądzie, na zrobienie takiego systemu nie było już nas stać, ponieważ takich wież trzeba byłoby jeszcze zbudować kilkadziesiąt.
Przykładowo zakładając, że „nisko lecące obiekty obserwowane wzrokowo” (które według ministra Macierewicza nagminnie przekraczały granice powietrzne RP) latały na wysokości około 10 m, to teoretycznie mogą one zostać wykryte przez radar z anteną podniesioną na wysokość około 12 m maksymalnie do odległości około 27 km.
Jest to zgodne ze wzorem
R=4,12(√h1+√h2)
gdzie „R” to zasięg, „h1” to wysokość anteny i „h2” to wysokość lotu wykrywanego obiektu. (Nie uwzględniamy przy tym dla uproszczenia innego wzoru na zasięg radaru wprowadzającego zależność tego zasięgu np. od mocy sygnału, skutecznej powierzchni odbicia, czy warunków propagacji fal).
Przy obserwacji dookólnej pozwala to na nadzorowanie obszaru powietrznego nad terenem o powierzchni 2290 km2. Żeby więc pokryć cały obszar Polski (312,7 tysiąca km2) potrzeba by było teoretycznie około 140 stacji radiolokacyjnych pracujących w sposób ciągły. W rzeczywistości należałoby ich rozstawić o wiele więcej, ponieważ nierównomierne ukształtowanie terenu oraz przeszkody powodują powstawanie stref martwych. Pamiętajmy również, że liczbę radarów trzeba byłoby dodatkowo co najmniej podwoić, ponieważ obserwacja przy założeniu braku luk, musi być prowadzona w sposób ciągły, a tego nie można zabezpieczyć jednym urządzeniem.
Pomijając sam fakt, że kupno takiej ilości radarów jest bardzo kosztowne oraz trudności w znalezieniu odpowiedniego miejsca by je rozstawić (ze względu np. na prawa do własności gruntu czy szkodliwość promieniowania elektromagnetycznego na ludzi i zwierzęta), to na ich eksploatację również potrzeba byłoby ogromnych pieniędzy (np. zużywające się i nadal wykorzystywane nadawcze lampy mikrofalowe kosztują tyle, co dobry samochód).
Rozwiązanie – dyżury oraz rozwijanie stacji w miarę zwiększania się zagrożenia
W czasie pokoju i gdy nie ma stałego zagrożenia, z powodów finansowych i organizacyjnych idzie się na kompromis i ustala się strefę, od której można i trzeba zabezpieczyć wykrywanie ciągłe oraz bez luk. W Polsce (podobnie jak i w NATO) jest to prawdopodobnie 3000 m - wskazane w Sejmie przez ministra Macierewicza. Nadzorowanie nawet tak „ograniczonego” obszaru powietrznego nie jest wcale takie proste i w Polsce odpowiadają za to Wojska Radiotechniczne (WRt).
Zorganizowały one i kierują siecią posterunków radiolokacyjnych rozwiniętych na terenie całej Polski, które jako jedne z niewielu elementów Sił Zbrojnych RP pracują w dyżurach i to w sposób ciągły. Są więc cały czas w działaniu operacyjnym. Posterunki te podlegają pod 3. Wrocławską Brygadę Radiotechniczną, do której należą cztery bataliony radiotechniczne: 3. batalion radiotechniczny (brt) w Sandomierzu; 8. brt w Lipowcu; 31. brt we Wrocławiu i 34. brt w Chojnicach. W strukturach tych batalionów działa siedemnaście kompanii radiotechnicznych, które są jednocześnie stałymi posterunkami radiolokacyjnymi.
Ich zadaniem jest dodatkowo obsługa i nadzór siedmiu radarów kontroli przestrzeni powietrznej wokół lotnisk wojskowych typu AVIA-W oraz sześciu posterunków dalekiego zasięgu typu Backbone. Te sześć posterunków wchodzi również w skład systemu wczesnego ostrzegania NATO prowadząc ciągły, całodobowy nadzór radiolokacyjny, pokrywając zasięgiem obserwacji cały obszar Polski oraz sięgając daleko poza jej granice. W tym celu zostały one odpowiednio i równomiernie rozmieszczone, wmiejscowościach:
- Brzoskwinia koło Krakowa, Roskosz koło Białej Podlaskiej i Wronowice koło Łasku, gdzie na wysokich, stałych wieżach zamontowano radary dalekiego zasięgu polskiej produkcji typu NUR-12M;
- Chruściel koło Braniewa, Łabunie koło Zamościa i Szypliszki koło Suwałk – gdzie również na wysokich, stałych wieżach zamontowano radary dalekiego zasięgu włoskiej produkcji typu RAT-31DL.
Wszystkie pozostałe stacje radiolokacyjne 3. BRt w czasie pokoju prowadzą okresowe dyżury bojowe gwarantując pełne pokrycie radiolokacyjne na wybranych kierunkach, zapewniając utrzymywanie parametrów strefy rozpoznania radiolokacyjnego, przekazywanie informacji niezbędnych do zabezpieczenia działań dyżurnych sił i środków Sił Powietrznych, tworzenie rzeczywistego obrazu sytuacji powietrznej oraz szkolenia wojsk.
W sumie codziennie i przez całą dobę prawdopodobnie ponad dwustu żołnierzy WRt pełni ciągły dyżur bojowy: i to zarówno w narodowym systemie obrony powietrznej jak i w ramach systemu sojuszniczego NATINAMDS (NATO-wskiego zintegrowanego systemu obrony powietrznej i przeciwrakietowej/NATO Integrated Air Defence System). Są to więc wysokiej klasy specjaliści, którzy jako jedni z niewielu w Siłach Zbrojnych RP na co dzień realizują to, co będą musieli robić w czasie konfliktu zbrojnego.
Przestrzeń objętą stałym nadzorem (w pionie i poziomie) można zawsze powiększyć podnosząc gotowość bojową w Wojskach Radiotechnicznych. I jest to jedno z najważniejszych zadań 3. BRt („zdolność do wydzielenia na czas kryzysu lub wojny wysuniętych posterunków radiolokacyjnych w celu odtworzenia lub obniżenia dolnej granicy pola radiolokacyjnego”).
Można też na stałe obniżyć pułap wykrycia, ale wtedy trzeba zwiększyć liczbę sił dyżurnych i zakupić więcej radarów. Takie zwiększenie sił dyżurnych byłoby o tyle nierozsądne, że potencjalny przeciwnik mógłby wtedy wcześniej rozpoznać system ostrzegania radiolokacyjnego i nie będzie zaskoczony pojawieniem się jakiejś wcześniej niezidentyfikowanej stacji. Dlatego część sił uruchamia się dopiero w momencie rozpoczęcia konfliktu.
Obniżanie pułapu ciągłej obserwacji jest ponadto bardzo kosztowne i nieuzasadnione w przypadku, gdy potrzeby w innych dziedzinach Sił Zbrojnych RP są również ogromne. Jak duże są to koszty może świadczyć chociażby kontrakt z 25 stycznia 2013 roku (zresztą bardzo atrakcyjny cenowo dla wojska), w którym Inspektorat Uzbrojenia zamówił w polskiej spółce PIT-Radwar dla Sił Powietrznych RP osiem mobilnych radarów średniego zasięgu NUR-15M (TRS-15), za około 330 milionów złotych. Część z tych stacji już trafiła do jednostek, a ostatnia ma zostać przekazana w 2017 roku. Są to nowoczesne radary trójwspółrzędne o zasięgu do 240 km i pułapie do 30 km, które mogą wykryć i automatycznie śledzić do 120 obiektów powietrznych.
Rzeczywisty stan systemu obrony powietrznej?
Zupełnie innym problemem jest rzeczywisty stan całego polskiego systemu obrony powietrznej. Na szczęście informacja o dyrektywie „3000 m” została poprzedzona przez ministra Macierewicza jedynie stwierdzeniem, że: „W stanie krytycznie niskiej gotowości do działania utrzymywano system obrony powietrznej kraju”.
„Na szczęście”, ponieważ transmisja telewizyjna z Sejmu nie jest na pewno miejscem, gdzie powinny być referowane słabe strony Sił Zbrojnych RP, a szczególnie systemu obrony powietrznej. Niestety jego budowa, organizacja i sposób działania to temat na całą konferencję, a nie na jeden artykuł. Dlatego maksymalnie uogólniając można tylko powiedzieć, że system taki składa się z tego, co zbiera dane (sensory) oraz z tego, co te dane wykorzystuje (efektory).
W tym drugim przypadku sytuacja jest rzeczywiście tragiczna, o czym może świadczyć chociażby fakt, że od 1989 roku nie kupiono żadnego, nowego rakietowego systemu przeciwlotniczego o zasięgu większym niż 5 km. To dlatego jako priorytet poprzedni ministrowie ON uznali zakup systemów OPL średniego zasięgu (Wisła) i krótkiego zasięgu (Narew).
Niestety ogromne koszty tej inwestycji jak na razie skutecznie odstraszają Ministerstwo Obrony Narodowej od podpisania kontraktów. Ten brak decyzji dotyczy niestety także działającego już od pół roku obecnego resortu obrony. I to zarówno w odniesieniu do Wisły, jak i Narwi. Na razie zapowiada się jedynie, że program pozyskania 19 zestawów krótkiego zasięgu „Narew” ruszy jako praca rozwojowa w drugiej połowie tego roku. Natomiast w przypadku programu średniego zasięgu Wisła polityka nadal bierze górę nad potrzebami polskich Sił Zbrojnych.
O wiele lepsza sytuacja jest jeżeli chodzi sensory, czyli system obserwacji technicznej. W jego przypadku sytuacja nie jest aż tak zła, jakby można było wnioskować z raportu ministra Macierewicza. Wynika to przede wszystkim z tego że nasi poprzednicy kilkudziesięciu lat temu przezornie zbudowali nadal bardzo dobrze funkcjonujący polski przemysł radiolokacyjny. Dzięki temu system ostrzegania jest opracowany przez nas i zależy tylko od nas.
Polacy mają więc własne, bardzo dobre radary, które jeżeli będą nadal rozwijane (np. przez wdrożenie do produkcji technologii anten aktywnych AESA) w zupełności wystarczą do zabezpieczenia nadzoru nad polską przestrzenią powietrzną. Rozwijane są również unikalne rozwiązania, na które uważnie patrzą nawet takie państwa jak Stany Zjednoczone (radary PET/PCL).
Ale są również problemy, które były: albo pomijane - ze względu na trudność, albo słabo finansowane -ze względu koszty. Przykładowo poprzednim ekipom (i to od kilkunastu lat) nie udało się zintegrować ze sobą systemów dowodzenia Marynarki Wojennej, Sił Powietrznych, Wojsk Lądowych oraz systemu dowodzenia obroną przeciwlotniczą. W ten sposób głównodowodzący siłami zbrojnymi teoretycznie powinien mieć co najmniej cztery monitory by mieć wgląd w całą sytuację.
Dodatkowo, często kilkakrotnie wykonuje się tą samą pracę. A przecież radary TRS-15 wykorzystywane w Morskiej Jednostce Rakietowej mogłyby być bez problemu wykorzystywane w przez Wojska Radiotechniczne. Warunkiem jest jednak ich podłączenie, co obecnie nie jest możliwe (choć technicznie jest to proste - jest to bowiem wersja radarów NUR-15M kupowanych przez WRt).
Do WRt nie jest również podłączony wspomniany wyżej system wykrywania celów niskolecących Marynarki Wojennej i jeżeli w najbliższym czasie nie zastąpi się zastosowanych tam radarów, to poszczególne punkty obserwacyjne będą po prostu wyłączane. Niewykorzystane w ogólnym systemie wykrywania są również obserwacyjne systemy okrętowe jak np. nowoczesna trójwspółrzędna stacja radiolokacyjna Sea Giraffe (szwedzkiej firmy Saab). Swoje radary mają także wojska przeciwlotnicze, ale i z ich podłączeniem jest również duży problem (nawet jeżeli są to radary nowe – takie jak Soła).
Z najgorszą sytuacją mamy do czynienia w przypadku systemu rozpoznania i przeciwdziałania radiolokacyjnego. Polski przemysł i w tej dziedzinie oferuje bardzo dobre rozwiązania (np. stację rozpoznania pokładowych systemów elektronicznych PRP-25M Gunica), ale koszty ich wprowadzenia są na tyle duże, że zakupy bardzo mocno się ogranicza lub przesuwa na później.
Niestety przy niedoszacowanym planie modernizacji technicznej sił zbrojnych, zmiany w całym systemie będą bardzo trudne do przeprowadzenia.
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS