Siły zbrojne
Ekologia – nowy sposób modernizacji zachodnich sił zbrojnych. MON tworzy wytyczne ws. ochrony środowiska
Coraz więcej przykładów wskazuje na to, że działania ekologiczne zaczynają wywierać poważny wpływ na sposób unowocześnienia sił zbrojnych w krajach zachodnich. W polskim wojsku polega to jednak przede wszystkim na podporządkowywaniu się cywilnym regułom, a nie wychodzeniem z własnymi inicjatywami. Przykład Amerykanów pokazuje, że nie musi to być regułą, a minimalizowanie wpływ armii na środowisko pozwala zaoszczędzić pieniądze - chociażby poprzez zmniejszenie zużycia energii i paliw.
Działania ekologiczne są skuteczne tylko wtedy, gdy obejmują wszystkie możliwe dziedziny - w tym również odpowiedni sposób prowadzenia operacji przez siły zbrojne. To właśnie dlatego, w armii większości krajów zachodnich, ochrona środowiska staje się tak samo ważnym wymaganiem, jak zasięg rakiet, szybkość pojazdów czy autonomiczność okrętów. O wyborze danego systemu może więc obecnie decydować również to, czy w czasie jego produkcji, eksploatacji i w końcu kasacji, jest on przyjazny otoczeniu i w jakim stopniu. Podobne uwarunkowania brane są pod uwagę również podczas planowania operacji i przy rozbudowie infrastruktury.
Działania sprzyjające środowisku w zachodnich siłach zbrojnych przebiegają wielotorowo - przede wszystkim poprzez:
- wprowadzanie nowych systemów i uzbrojenia, mniej szkodzących środowisku, mniej hałaśliwych i mniej zużywających paliwo oraz energię;
- wprowadzanie nowych systemów napędowych i biopaliw;
- wprowadzanie nowych, bardziej „ekologicznych” procedur i sposobów działania;
- wprowadzanie nowej organizacji pracy, baz, jednostek i instytucji wojskowych;
- wprowadzanie nowych odnawialnych źródeł energii;
- eliminowanie starych źródeł zanieczyszczeń i skażeń.
Wojsko najczęściej korzysta w tych przedsięwzięciach z dostępnych rozwiązań cywilnych i programów realizowanych na rynku komercyjnym, adoptując je tylko do własnych potrzeb. Przy takim podejściu siły zbrojne spełniają jednak najczęściej tylko rolę biernego obserwatora, co wystarcza do zabezpieczenia otoczenia w akceptowalnym stopniu, ale nie pozwala na uzyskiwanie wymiernych oszczędności.
Dodatkowo działając bez własnych inicjatyw prawnych, wojsko musi się cały czas podporządkować się regulacjom cywilnym, co bardzo często utrudnia realizację własnych zadań i nie pozwala na korzystanie z zewnętrznych dotacji.
Polskie siły zbrojne a ekologia
W takiej właśnie pozycji wydaje się pozostawać polskie Ministerstwo Obrony Narodowej. Działania proekologiczne w Siłach Zbrojnych RP są bowiem generalnie: nie wynikiem jakiejś odgórnej inicjatywy, ale najczęściej wymuszone czynnikami zewnętrznymi – np. normami unijnymi. Przykładem może być modernizacja rurociągów oraz reorganizacja stacji i składów paliwowych. W pierwszej kolejności „dyrektywy unijne dotycząc ograniczania emisji lotnych związków powstających w wyniku składowania i dystrybucji benzyny” były przygotowane przez ówczesne Ministerstwo Gospodarki. Dopiero później w 2013 roku podobne przepisy zaczęły być przygotowywane w Ministerstwie Obrony Narodowej, a konieczne inwestycje oceniono na około 750 milionów złotych.
Podobne podejście widać również przy tworzeniu obecnie przez MON „Kompleksowej polityki resortu obrony narodowej w zakresie ochrony środowiska”. Dokument ten ma bowiem w pierwszej kolejności zapewnić, by zadania realizowane przez wojsko były zgodne z obowiązującymi przepisami ekologicznymi.
„W resorcie obrony narodowej trwają obecnie prace nad nową kompleksową „Polityką resortu obrony narodowej w zakresie ochrony środowiska”, która ma na celu stworzenie warunków niezbędnych do realizacji zadań z zakresu ochrony środowiska w resorcie obrony narodowej z uwzględnieniem obecnego stanu prawnego”.
Ministerstwo Obrony Narodowej poinformowało dodatkowo redakcję Defence24.pl. że w początkowej fazie są dwa inne programy, w których uczestniczą jednostki organizacyjne resortu obrony:
- „„Armia dla przyrody” - projekt realizowany w ramach Programu „Life” Komisji Europejskiej obejmujący utworzenie i działanie centrum informacyjno-konsultacyjnego wspierającego zarządzających terenami wojskowymi w zakresie ochrony przyrody i ochrony środowiska, ze szczególnym uwzględnieniem obszarów Natura 2000 oraz m.in. wdrożenie i realizacja kompleksowego programu szkoleń. Celem projektu jest wspomaganie współpracy różnych organów administracji publicznej w procesie planowania ochrony tych obszarów, jak również opracowanie procedur dostępu do tych terenów, inwentaryzacji przyrodniczej, monitoringu oraz dostępu społecznego do informacji o środowisku.
- „Czysty Bałtyk” - realizowany w ramach Krajowego Planu Odbudowy (nadzorowanego przez Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii). Projekt ten dotyczy ograniczenia degradacji środowiska, rozpoznanie polskich obszarów morskich pod względem zalegania w nich materiałów niebezpiecznych oraz opracowanie i ewentualne wdrożenie planu neutralizacji zidentyfikowanych zagrożeń”.
Oczywiście nie oznacza to, że polskie wojsko już teraz nie prowadzi konkretnych inwestycji chroniących środowisko. Wśród takich działań Ministerstwo Obrony Narodowej wymienia: „wprowadzenie nowych technologii grzewczych czyli pomp ciepła, modernizowanie oświetlenia wewnętrznego, przygotowanie c.w.u. na bazie kolektorów słonecznych oraz montaż systemu wentylacji (nawiewno-wyziewny z odzyskiem ciepła)”.
MON wskazuje dodatkowo, że „w Siłach Zbrojnych funkcjonują również oczyszczalnie ścieków, w tym również biologicznych, a w trakcie realizacji jest modernizacja rurociągów, stacji paliw i składów paliwowych w zakresie przystosowania do dyrektyw unijnych dotyczących ograniczenia emisji lotnych związków powstających w wyniku składowania i dystrybucji benzyny”.
Biopaliwa ważne – ale bez przesady
Za jeden z ważniejszych sposobów zmniejszania negatywnego wpływu wojska na środowisko uważa się wprowadzenie nowej generacji systemów napędowych oraz coraz szersze stosowanie biopaliw. W przypadku jednostek pływających dobrym przykładem takiego podejścia jest rozpoczęty w Stanach Zjednoczonych program budowy nowych atomowych okrętów podwodnych z rakietami balistycznymi typu Columbia. Boomery tego typu mają być już wyposażone w reaktory atomowe, które przez cały, ponad czterdziestoletni okres służby, nie będą mieć wymienianego paliwa jądrowego. W podobny sposób mają być napędzane również inne, przyszłe amerykańskie okręty o napędzie atomowym (uderzeniowe okręty podwodne oraz lotniskowce).
O ile wprowadzenie nowych, proekologicznych systemów napędowych jest bezsprzecznie zjawiskiem pożądanym to w przypadku biopaliw zdania są już mocno podzielone. Oczywiście na początku biopaliwa były bezkrytycznie wskazywane jako coś, co ograniczy szkodliwe emisje, jednak okazało się, że ich masowa produkcja wcale nie jest neutralna dla środowiska, a bardzo często nawet szkodliwa.
Pomijając dyskusję na temat tego, czy przemysłowa produkcja biopaliw dobrze wpływa na środowisko, czy też nie, to proces wprowadzania ich do sił zbrojnych jest już faktem: i to nie tylko ze względów ekologicznych, ale również z uwagi na bezpieczeństwo energetyczne. To właśnie dlatego, zgodnie ze strategią energetyczną amerykańskich wojsk lądowych, do 2016 roku wszystkie statki powietrzne lotnictwa US Army miały zostać dopuszczone do wykorzystania biopaliw, bądź paliw alternatywnych jako materiału pędnego. Działano przy tym etapami, krok po kroku wprowadzając do „zielonej” strefy coraz to nowe statki w powietrzne i to nie tylko wojsk lądowych.
Przykładowo w 2014 roku przeprowadzono próby śmigłowca UH-60 Black Hawk, który był napędzany mieszanką biopaliwa ATJ-8 (Alcohol-To-Jet) opartego na izobutanolu i klasycznym oleju napędowym JP-8 (w kodzie NATO F-34). Dwa lata później Amerykanie poinformowali z kolei o zakończeniu z powodzeniem testów w locie samolotów EA-18G „Green Growler”, który wykorzystywał tylko biopaliwo – od startu do lądowania.
Czytaj też: USA: Pierwszy Growler lata tylko na biopaliwie
W czasie tych prób okazało się m.in., że paliwo pochodzące całkowicie z alternatywnych źródeł będzie praktycznie nie do rozróżnienia u użytkowników. Oznacza to, że może ono zostać użyte jako alternatywne źródło energii już od 2020 r. – bez konieczności mieszania go z produktami ropopochodnymi.
Równolegle ze statkami powietrznymi, do wykorzystania nowych typów biopaliw zaczęła się również przygotowywać amerykańska marynarka wojenna. To właśnie w US Navy powstała tzw. Wielka Zielona Flota (Great Green Fleet), która została zademonstrowana po raz pierwszy w czasie międzynarodowego ćwiczenia RIMPAC 2012. Wzięły wtedy w nim udział: lotniskowiec: USS „Nimitz” razem z jedenastym skrzydłem lotniczym, krążownik USS „Princeton”, dwa niszczyciele:USS „Chaffe” i USS „Chung Hoon” oraz okręt wsparcia-tankowiec USNS „Henry J Kaiser”.
Jednostki te oraz część lotnictwa pokładowego wykorzystywały biopaliwo składające się w połowie z mieszaniny alg oraz zużytego oleju spożywczego i paliwa lotniczego lub okrętowego wytworzonego z ropy naftowej. Prace te jak się okazało: nie tylko chronią środowisko, ale przynoszą duże oszczędności. Już w 2009 r. obliczono, że cena galonu biopaliwa (około 15 dolarów) jest o połowę niższa niż koszt wysokiej jakości tradycyjnego paliwa lotniczego.
Podobny program jak Amerykanie, realizują u siebie również Australijczycy. Już w 2016 r. przystosowali oni do korzystania z biopaliw co najmniej jedną fregatę i jej śmigłowiec pokładowy.
Zapotrzebowanie na biopaliwa staje się tak duże, że zakup 2,5 mln baryłek rocznie „odnawialnego oleju napędowego” zapowiedział koncern ExxonMobil. Dlatego koncerny naftowe zaczęły zmieniać częściowo zmieniać swój profil produkcji, czego przykładem jest Phillips 66. Koncern ten w sierpniu 2020 roku ogłosił plany przekształcenia swojej rafinerii w San Francisco w zakład produkujący paliwa z takich substancji jak tłuszcz zwierzęcy, czy olej roślinny. Prace mają się zakończyć do 2024 roku i będą kosztować około 800 milionów dolarów. Podobne inwestycje planuje przeprowadzić jeszcze koncern Marathon Petroleum
Kolejną innowacją mogącą zmienić sposób działania wojsk lądowych jest napęd hybrydowy. Prace nad jego wdrożeniem do pojazdów wojskowych są prowadzone m.in. w Wielkiej Brytanii. To właśnie tam wykonano próby nowego systemu napędu hybrydowego na kołowych samochodach rozpoznawczych Jackal i pojazdach opancerzonych typu MRAP Ocelot należących do pułku 1st Queen’s Dragoon Guards. Coraz częściej, do obsługi baz wojskowych wykorzystuje się również samochody elektryczne.
Czytaj też: British Army stawia na pojazdy elektryczne
W przypadku polskich sił zbrojnych nie planuje się w najbliższym czasie: ani wprowadzania biopaliw, ani pojazdów hybrydowych.
„Jednocześnie zastosowanie biopaliw, o które pyta Pan Redaktor, wykluczają uwarunkowania wynikające z przyjętego przez Polskę Celu NATO G 4250 „Jednolite paliwo pola walki”. Nie planuje się też zakupów pojazdów hybrydowych w najbliższym czasie. Działania proekologiczne w tym obszarze skupiają się na pozyskiwaniu pojazdów z silnikami spełniającymi najwyższe kryteria spalin, np. Euro 6”.
Ekologiczne” procedury i sposoby działania
Duża część przedsięwzięć ekologicznych w siłach zbrojnych państw zachodnich jest pośrednim efektem zmian wprowadzanych do wojska dzięki postępowi technologicznemu i procesom modernizacyjnym, realizowanym w poszczególnych armiach. Korzysta się tu z prostej zasady, że jeżeli działania wojsk stają się bardziej precyzyjne i szybsze, to skraca się również czas prowadzenia operacji oraz zmniejsza zużycie paliwa i sprzętu.
Czytaj też: "Ekologiczny" system lądowania śmigłowców
Dobrym przykładem może być tutaj jeden z lotniczych programów badawczych, prowadzonych w Europie Clean Sky („Czyste Niebo”), który rozpoczęto w 2008 roku z budżetem ponad 1,6 miliarda euro. Jego celem jest m.in. opracowanie technologii, które zmniejszą wpływ transportu lotniczego na środowisko naturalne. Ich zastosowanie ma pozwolić w niedalekiej przyszłości na wprowadzenie samolotów i śmigłowców, które będą cichsze i które będą zużywały mniej paliwa.
W ramach programu „Clean Sky” koncern Airbus Helicopters zbudował demonstrator śmigłowca integrującego „ekologiczne” technologie i techniki (Green Rotorcraft Integrated Technology Demonstrator). To właśnie dzięki wypracowanym w ten sposób rozwiązaniom udało się w 2015 roku wykonać pierwszą operację podejścia do lądowania śmigłowca H175 według wskazań przyrządów IFR (Instrument Flight Rules) przy znacznie obniżonym poziomie hałasu i ograniczonym zużyciu paliwa. Było to pierwsze, wdrożone procedury IFR opracowane specjalnie dla śmigłowców i przyjazne dla środowiska naturalnego.
Polegały one na wykorzystaniu dokładnego naprowadzania w poziomie i w pionie podczas podejścia do lądowania. Precyzyjne trzymanie się założonej trasy było możliwe dzięki wykorzystaniu europejskiego, naziemnego systemu wspomagania opartego o nawigację satelitarną EGNOS (European Geostationary Navigation Overlay Service). Udowodniono w ten sposób, że wykorzystując odpowiednio dobrane tory lotu i sposób pracy całego śmigłowca oraz koordynując jego manewry z dynamicznie zmieniającą się sytuacją w powietrzu oraz warunkami meteorologicznymi (w tym przede wszystkim z wiatrem), można obniżyć poziom hałasu nawet o ponad połowę, zmniejszając przy tym zużycie paliwa.
Tego typu rozwiązania wprowadzane w lotnictwie wojskowym przynoszą ogromne oszczędności, jak również zmniejszają uciążliwość działań operacyjnych dla ludności i zwierząt. Ale ten rodzaj przedsięwzięć przydaje się również przy organizowaniu pracy wojsk lądowych i sił morskich. Odpowiednio optymalizując trasy przejścia wojsk, nadzorując środki transportu oraz eliminując tzw. „puste przebiegi” zyskuje się wymierne oszczędności przy okazji chroniąc środowisko.
Wymaga to jednak zmian organizacyjnych, informatyzacji ruchu nie tylko na terenie kraju, ale również w samych jednostkach, a nawet w magazynach czy warsztatach. Dodatkowo musi to być wcześniej zaplanowane, sfinansowane i sprawdzone, a na to wojsko nie zawsze ma ochotę.
Eliminowanie starych źródeł zanieczyszczeń i skażeń
Wszystkie wyżej wymienione inicjatywy ekologiczne są nastawione na przyszłość i teraźniejszość, a więc dotyczą tego, co jest obecnie wykorzystywane i co będzie używane w przyszłości. Nie zmienia to faktu, że cały czas pozostaje problem tego, co już zostało zniszczone, uszkodzone lub zanieczyszczone przez działanie sił zbrojnych. Jeszcze do niedawna wojsko nie przejmowało się takimi problemami zasłaniając się bezpieczeństwem narodowym, tajemnicą lub innymi celami wyższymi.
To co jednak było dopuszczalne jeszcze przed kilkunastu laty, obecnie jest już nie do zaakceptowania i wojsko musi się podporządkować tej zupełnie nowej sytuacji. Przykładem może być armia amerykańska, która obecnie jest stawiana jako wzór działań proekologicznych. Jednocześnie armia ta jest w Stanach Zjednoczonych również określana za największego truciciela na świecie, który w kilku przypadkach pozostawił po sobie dosłownie „spaloną ziemię”.
Opinia ta jest o tyle niesprawiedliwa, że o wiele większe szkody w środowisku spowodowały chociażby wojska w Związku Radzieckim – szczególnie w rejonie Arktyki. Organizowane obecnie przez Federację Rosyjską akcje oczyszczania północnych obszarów Rosji są tego dowodem pokazując, że problem ten istnieje i jest bardzo trudny do usunięcia.
Jest to w pośredni sposób wywołane dużą aktywnością rosyjskiego i amerykańskiego wojska, które szczególnie jeżeli chodzi o Amerykanów, procentowo mogą mieć mniej wypadków „ekologicznych” w porównaniu do sił zbrojnych innych państw, ale ich rozmiarami i tak wywołują protesty własnych mediów. Przykładem może być awaria rurociągu w bazie US Navy w Virginia Beach, w czasie której do wody, w odległości około mili od Oceanu Atlantyckiego, wylało się 355000 litrów paliwa (ponad dziesięć cystern). Tymczasem należy pamiętać, że jeden litr oleju napędowego może zanieczyścić nawet milion litrów wody czyniąc ją niezdatną do użytku gospodarczego. Z kolei 10 litrów oleju tworzy warstwę nie pozwalającą na wymianę tlenu w wodzie na akwenie o powierzchni 16 kilometrów kwadratowych
Ale nawet bez takich wypadków media atakują amerykańską armię za to, że „w czasie codziennej działalności wytwarza więcej odpadów niebezpiecznych niż pięć największych amerykańskich firm chemicznych razem wziętych”, pozostawiając „… swoje toksyczne dziedzictwo na całym świecie w postaci między innymi zubożonego uranu, ropy naftowej, paliwa lotniczego, pestycydów oraz defoliantów, takich jak np. ołów i Agent Orange”.
W 2014 roku „Newsweek” ujawnił, że w samych tylko Stanach Zjednoczonych jest 39000 obszarów skażonych przez wojsko, rozciągających się obszarze 77 tysięcy kilometrów kwadratowych. Ekolodzy uważają, że duża część krajowych i zagranicznych, amerykańskich baz wojskowych, przez znajdujące się w glebie zanieczyszczenia (pochodzące np. z paliwa lotniczego i rakietowego), zatruwają warstwy wodonośne i źródła wody pitnej. To właśnie z tego powodu wiele z tych baz znalazło się na liście obszarów kwalifikowanych przez amerykańską agencję ochrony środowiska EPA (Environmental Protection Agency) do oczyszczenia dotowanego przez rząd.
O skali problemu świadczy fakt, że na około 1200 skażonych obszarów w USA (tzw. Superfund) około 900 to opuszczone tereny wojskowe lub służące wojsku. Jak na razie uwagę zwraca się przede wszystkim na skażenie wody przez zanieczyszczenia, co już doprowadziło do spraw o odszkodowanie np. w bazie Camp Lejeune w Jacksonville w Północnej Karolinie lub bazie sił powietrznych Kadena na Okinawie
Ale równie uciążliwym i o wiele trudniejszym problemem do usunięcia są skażenia promieniotwórcze terenów, gdzie Stany Zjednoczone prowadziły testy broni jądrowej. Szczególnie dotknięte tym są Wyspy Marshalla (wykorzystywane jako poligon jądrowy w latach 1946-1958), ale głośno jest również z powodu zatrucia rejonu rezerwatu Indian Nawaho przez pozostałości z opuszczonych kopalni uranu.
O tym, że stały nadzór w tym względzie nad amerykańską armią jest konieczny mogą świadczyć plany US Navy z 2016 roku zatopienia 20000 ton „śmieci” w Pacyfiku. W śmieciach tych miały być m.in. metale ciężkie, amunicja oraz materiały wybuchowe, które nie byłyby obojętne dla środowiska morskiego. Marynarka wojenna chciała to zrobić, pomimo, że część planowanych do utopienia materiałów była na liście amerykańskiej agencji ochrony środowiska EPA jako środki szkodliwe: od razu lub w sposób tzw. „przewlekły”.
O niekonsekwentnym podejściu amerykańskiej marynarki wojennej do ekologii świadczą również plany US Navy wrzucania rocznie od 4,7 do 14 ton „metali o potencjalnej toksyczności”, do wód śródlądowych wzdłuż cieśniny Puget i kanale Hood w stanie Waszyngton. Przedstawiciele wojska twierdzili przy tym, że metale ciężkie, w tym zubożony uran, nie są niebezpieczne dla środowiska, pomimo że zupełnie innego zdania byli niektórzy naukowcy.
Czego nie widać to nie boli
Plany topienia odpadów i śmieci przez amerykańską marynarkę wojenną to typowy przykład podejścia części wojskowych i polityków do problemu zanieczyszczeń: „jeżeli nie widać problemu to go nie ma”. O ile więc w przypadku baz i poligonów lądowych wojsko jest zmuszane do sprzątania po sobie po ćwiczeniach i zajęciach szkoleniowych, to w przypadku wody takiego musu już nie ma.
Bardzo dobrym przykładem takiego podejścia jest permanentna obojętność MON-u wobec zanieczyszczenia dna morskiego w polskiej strefie ekonomicznej i na wodach przybrzeżnych. Wojsko nie czuje się też odpowiedzialne za projekt neutralizowania zatopionej amunicji i broni chemicznej, reagując tylko wtedy, gdy taka amunicja zaczyna być zagrożeniem dla żeglugi, a broń chemiczna zostanie wyrzucona na plażę. Co więcej w czasie swojej codziennej działalności pogłębia to zagrożenie co roku topiąc tysiące kilogramów amunicji - szczególnie w rejonie Centralnego Poligonu Sił Powietrznych, położonego nad brzegiem Morza Bałtyckiego między Ustką a Jarosławcem.
Polskie wojsko nie publikuje przy tym oficjalnie żadnych statystyk, co do skali problemu, dlatego warto przyjrzeć się codziennej działalności amerykańskiej marynarki wojennej. Przykładowo w 2015 roku US Navy przyznało się, że do 2035 roku zamierza zużyć 6739 ton niemożliwych do odzyskania sonoboi (których spadochrony z linkami są uważane za bardzo niebezpieczne dla zwierząt wodnych, a baterie mogą uwalniać lit nawet przez 55 lat) oraz 396 ton pocisków małego kalibru. Co gorsza ma to być tylko 2 procent (!) całkowitej masy zużytych nad morzem i utopionych materiałów.
Zwraca się np. uwagę na flary morskie, które są używane średnio 820 razy rocznie. Ponieważ każda z nich waży od 5,5 kg do 14 kg, tzn. że do morza w ciągu 20 lat może być wrzucanych od 91 do 227 ton flar, w których każda zawiera około 0,4 kg (w zależności od koloru i przeznaczenia) tak szkodliwych materiałów jak: aluminium, magnez, cynk, stront, bar , kadm, nikiel i nadchlorany.
Podobnie jest np. na morskim poligonie koło Ustki. To właśnie tam, podczas trwających przez cały rok ćwiczeń, do wody wpadają elementy rakiet, dronów i amunicji, które generalnie nie są później wyciągane w ramach jakiejś odgórnie zorganizowanej akcji i pozostają w morzu. W rejonie poligonu są więc w wodzie niewybuchy, silniki rakietowe, silniki dronów z paliwem, akumulatory, baterie, resztki flar, itp. To co byłoby niedopuszczalne na poligonach lądowych jest więc w pełni tolerowane na dnie Bałtyku.
Całkowicie ignoruje się dodatkowo już zatopione w Morzu Bałtyckim zapasy amunicji i broni chemicznej (szczególnie w okresie zaraz po II wojnie światowej). Jest to tym bardziej niezrozumiałe, że Ministerstwo Obrony Narodowej oficjalnie uważa polskie siły zbrojne za przygotowane do neutralizacji amunicji i broni chemicznej , jednak tego nie robi, ponieważ dział gospodarki morskiej – w tym ochrona środowiska mu nie podlega.
„Jednocześnie pragniemy podkreślić, że dział gospodarka morska, w tym ochrona środowiska morskiego nie podlega Ministerstwu Obrony Narodowej. Siły Zbrojne RP posiadają możliwości i narzędzia neutralizacji amunicji i broni chemicznej, jednak inicjatywa w tym zakresie leży poza kompetencjami MON. Realizacja takich przedsięwzięć może nastąpić w trybie ustawy o zarządzaniu kryzysowym lub ustawy o modernizacji technicznej oraz finansowaniu SZ RP jako tzw. specjalistyczna usługa wojskowa. Zgodę w takim przypadku wyraża Dowódca Generalny RSZ na podstawie rozporządzenia Ministra Obrony Narodowej z 7 września 2015 roku w sprawie trybu składania i rozpatrywania wniosków oraz zawierania umów o świadczenie specjalistycznych usług wojskowych, w zależności od posiadanych przez jednostki wojskowe zdolności”.
Ministerstwo Obrony Narodowej oczywiście oficjalnie wskazuje, że „oczyszczanie terenów z przedmiotów wybuchowych i niebezpiecznych pochodzenia wojskowego oraz ich unieszkodliwianie w Siłach Zbrojnych RP realizowane jest przez 40 patroli saperskich (w tym 2 Grupy Nurków Minerów w strefie morskiej) w przydzielonych rejonach odpowiedzialności”. Ta gotowość w pełni sprawdza się jednak przy oczyszczaniu wybrzeża, ale nie dna morskiego. Tutaj deklarowane przez MON przygotowanie wojska do neutralizacji zagrożenia w rzeczywistości już się nie potwierdza.
Opinia MON nie zgadza się bowiem z oficjalnym stanowiskiem Marynarki Wojennej na raport Najwyższej Izy Kontroli z początku maja 2020 r. pod tytułem „Przeciwdziałanie zagrożeniom wynikającym z zalegania materiałów niebezpiecznych na dnie Morza Bałtyckiego”, w którym wprost wskazuje się na ograniczone możliwości działania polskich sił morskich przy neutralizacji zagrożeń ze strony bojowych środków trujących (bśt) i wraków zalegających na większych głębokościach.
W raporcie NIK znajdowało się więc stwierdzenie, że:
- „Siły Zbrojne RP nie posiadały zdolności (sprzętu) do bezpośredniej likwidacji skażeń chemicznych, w tym ochrony środowiska w sposób zgodny z przepisami obowiązującego prawa (Konwencja CWC);
- Marynarka Wojenna nie dysponowała specjalistami/nurkami zdolnymi do realizacji prac podwodnych w tym zakresie.
- Proces niszczenia bśt był realizowany przez podmioty zewnętrzne;
- Nurkowie minerzy Marynarki Wojennej zostali wyszkoleni do prowadzenia prac podwodnych do głębokości 52 m”. Przypomnijmy, że np. fragmenty wraku statku „Franken” z ropą w zbiornikach spoczywają w Zatoce Gdańskiej na głębokości 70 m.
Tymczasem z roku na rok wydobycie amunicji i broni chemicznej oraz oczyszczenie wraków staje się coraz trudniejsze (głównie z powodu postępującej korozji pojemników i zbiorników), a bez tego, prędzej czy później dojdzie do wielkiego skażenia Bałtyku.
Bierność wojska w przypadku ekologii nie musi być regułą
Jak widać polskie wojsko jeżeli chodzi o działania ekologiczne pełni funkcję bierną, nie wychodząc z własnymi inicjatywami, a jedynie podporządkowując się ustaleniom wypracowanym przez inne ministerstwa. Tymczasem przykład planu bezpieczeństwa klimatycznego dla Stanów Zjednoczonych pokazuje, że taka bierność wcale nie musi być regułą. Zawarte w tym amerykańskim planie liczne zalecenia, jak sprostać wyzwaniom związanym z bezpieczeństwem klimatycznym w nadchodzących latach, były bowiem tworzone przez grupę doradczą ds. klimatu z udziałem kilkudziesięciu ekspertów ds. bezpieczeństwa. Grupa ta składała się m.in. z byłych szefów sztabów wojsk lądowych i sił powietrznych, jak również z sześciu emerytowanych, czterogwiazdkowych generałów.
I nie chodzi tu jedynie o zapobieganie zmianom klimatu, ale również o przygotowanie się na te zmiany. Amerykanie mają wciąż bowiem w pamięci szkody, jakie wyrządziły huragany w bazie sił powietrznych Tyndall na Florydzie i piechoty morskiej w Camp Lejeune w Karolinie Północnej oraz powódź w bazie sił powietrznych Offutt w Nebrace (gdzie dodatkowo znajduje się dowództwo amerykańskich sił strategicznych). Dlatego Departament Obrony Stanów Zjednoczonych cały czas monitoruje sytuację, określając poziom zagrożenia dla baz wojskowych np. w Kalifornii (głównie ze względu na pożary), na Alasce (ze względu na zmiany w wiecznej zmarzlinie), na Florydzie (ze względu na huragany), w Norfolk (ze względu na podnoszący się poziom morza) oraz na atolu Kwajalein na Wyspach Marshalla, gdzie podnoszący się stan morza może zmusić Amerykanów do opuszczenia bardzo drogich, stacjonarnych systemów radarowych.
Nie chodzi w tym przypadku zresztą tylko o instalacje wojskowe, ale również o całą infrastrukturę krytyczną, która musi być chroniona przed tym, co ludzie spowodowali w ramach klimatu. Dodatkowo w Stanach Zjednoczonych próbuje się łączyć wysiłki wojska z różnymi grupami i organizacjami wspierającymi ochronę przyrody oraz władzami stanowymi i lokalnymi czego przykładem może być zainicjowany przez Kongres program REPI (Readiness and Environmental Protection Integration Program). Jego celem jest dalsze korzystanie z poligonów wojskowych przy zachowaniu wszelkich ograniczeń zabezpieczających środowisko.
Podobne zmiany mogą być również wprowadzane w polskich siłach zbrojnych, co będzie tym łatwiejsze, że od kilkunastu lat dochodzi w nich do pozytywnych zmian – szczególnie w świadomości żołnierzy. Przejawia się to m.in. w będącej już standardem dbałości o „ekologiczną” gospodarkę odpadami, jak również w permanentnym nadzorze w wojsku nad przestrzeganiem przepisów o ochronie środowiska. Pomagają w tym resortowe regulacje prawne wprowadzane w jednostkach wojskowych oraz innych jednostkach organizacyjnych podporządkowanych i nadzorowanych przez Ministra Obrony Narodowej, jak również natowskie porozumienia standaryzacyjne.
Na razie jednak wojsko nie planuje własnych inicjatyw ekologicznych, nie deklarując np. woli samodzielnego eliminowania zatopionej broni chemicznej, oczyszczania poligonów morskich lub szerokiego wprowadzenia do baz wojskowych odnawialnych źródeł energii elektrycznej. Takie generalne zmiany mogą wynikać tylko z centralnie sterowanego i koordynowanego działania. A takich działań w resorcie obrony narodowej jak na razie się nie zapowiada.