Zmiana taktyki działania piechoty morskiej rosyjskiej Floty Bałtyckiej nie wywołała jak na razie żadnej, widocznej reakcji ze strony Ministerstwa Obrony Narodowej. Tymczasem budowa przez polski przemysł środków przeciwdziałania na przygotowywane przez Rosjan morskie operacje dywersyjno-szturmowe jest możliwa. Trzeba tylko te środki zamówić.
Od kilku lat specjaliści przypuszczają, że doszło do bardzo głębokiej zmiany w taktyce działania piechoty morskiej rosyjskiej Floty Bałtyckiej. Manewry „Zapad 2021” pokazały dobitnie, że coraz częściej ćwiczone jest desantowanie żołnierzy z morza: nie z dużych okrętów, ale z wykorzystaniem szybkich, niewielkich kutrów i łodzi motorowych - „desantowanie”, którego celem nie jest zajęcie jakiegoś terytorium, ale przeprowadzenie akcji dywersyjnej i wywołanie jak największego zamieszania na tyłach przeciwnika.
Czytaj też: „Wielki-mały” desant Floty Bałtyckiej
Taka zmiana taktyki została wymuszona kilkoma czynnikami. Po pierwsze, Rosjanie nie mają już na Bałtyku sił okrętowych, które byłyby w stanie przerzucić odpowiednio dużą grupę piechoty morskiej, a później dostarczyć dla niej drugi rzut i zabezpieczenie logistyczne. Po drugie, lotnictwo rosyjskie nie ma już obecnie możliwości wywalczenia przewagi w powietrzu nad oddalonym od własnego terytorium obszarem desantowania. A jest to warunek konieczny, by w ogóle doprowadzić okrętowy zespół desantowy pod brzeg przeciwnika.
Trzecim czynnikiem było niewątpliwie wprowadzenie w polskiej Marynarce Wojennej dwóch Nadbrzeżnych Dywizjonów Rakietowych. Nie dają one bowiem żadnych szans, by do polskiego brzegu zbliżyły się większe, obce, desantowe jednostki pływające. Co więcej Morska Jednostka Rakietowa jest w stanie bez problemu zablokować ruch do i z bazy Wojennomorskowa Fłota w Bałtijsku, a po rozstawieniu w Estonii, może to samo zrobić z Kronsztadem i Sankt Petersburgiem.
To właśnie dlatego stan okrętowych sił desantowych Floty Bałtyckiej się nie poprawia, a duże okręty tej klasy się coraz bardziej starzeją - bez budowania następców. Zamiast tego wprowadza się małe łodzie i kutry desantowe, z których największe: projektu 21820 typu „Diugoń” mają długości 45 m i wyporności 280 ton a projektu 11770 typu „Sierna”: długość 25,8 m i wyporność około 105 ton. Ważna przy tym jest duża prędkość poruszania się tego rodzaju jednostek pływających, która w przypadku „Diugoni” dochodzi do 35 węzłów, a w przypadku „Siern” – do 30 węzłów. Znamienne jest dodatkowo to, że na pięć, do chwili obecnej zbudowanych kutrów typu „Diugoń”, aż trzy z nich otrzymała Flota Bałtycka. Ta sama Flota otrzymała zresztą również trzy „Sierny”.
Czytaj też: Rosja: Nowa taktyka desantowania na Bałtyku?
Jeszcze szybsze od tych kutrów desantowych są specjalistyczne łodzie dywersyjno-szturmowe, wprowadzane od kilku lat do Wojennomorskowa Fłota, a w szczególności do Floty Bałtyckiej. Są to jednostki, ewidentnie wzorowane na szwedzkich jednostkach motorowych CB90 Stridsbåt, które bardzo dobrze sprawdzają się do ochrony i obrony bardzo skomplikowanego, szwedzkiego wybrzeża.
Zadaniem rosyjskich odpowiedników CB90, jest m.in. skrycie podpłynąć do brzegu, szybko wysadzić na niego małą grupę żołnierzy, a następnie tę grupę ewakuować (chroniąc ją przed ogniem przeciwnika). Najnowszym rozwiązaniem tego rodzaju, opracowanym dla rosyjskiej marynarki wojennej jest kuter projektu 02800, która przy wyporności zaledwie 10 ton może dostarczyć na brzeg z prędkością 35 węzłów do 12 komandosów. Jest to zupełnie nowe rozwiązanie, jednak podobne kutry są już od kilku lat wprowadzane do Floty Bałtyckiej.
Najbardziej znaną jednostką tego rodzaju jest produkowany przez stocznię Pełła kuter desantowo-szturmowy projektu 03160 typu „Raptor”, który z prędkością przekraczającą 48 węzłów może dostarczyć 20 komandosów z wyposażeniem na odległość do 100 Mm. Jest to łódź zabezpieczona przed ogniem broni małokalibrowej i uzbrojona – zapewniając wsparcie ogniowe wysadzonym na brzeg dywersantom oraz możliwość obrony np. przed jednostkami interwencyjnymi polskiej Straży Granicznej.
„Raptory” to kutry o wyporności 23 tony i długości 16,9 m. Nieco mniejsze od nich są, również wprowadzane do Floty Bałtyckiej, wyprodukowane przez koncern Kałasznikowa, łodzie desantowo - szturmowe projektu 02510 typu BK-16. Rosjanie opracowali w tym przypadku kutry o wyporności 20 ton i długości 15 m, które mogą się poruszać z prędkością do 40 węzłów w promieniu około 110 Mm. Konstrukcja tych jednostek, ich wygląd i duża prędkość wyraźnie wskazują, że są one przygotowane do działania według zasady „uderz i uciekaj”.
Czytaj też: Co wygra w Rosji? Desant kontra dywersja
Wewnątrz kutrów BK-16 stworzono dwa opancerzone przedziały: dla silników i dla desantu. Łodzie te są dodatkowo silnie uzbrojone mając: trzy karabiny maszynowe 7,62 mm (obsługiwane przez żołnierzy desantu stojących na pokładzie) oraz zdalnie sterowany, obsługiwany z wnętrza, bojowy moduł „Kałasznikowa”, wyposażony w jeden karabin maszynowy kalibru 12,7 mm i jeden granatnik 40 mm.
Kutry BK-16 są dla Polski o tyle interesujące, że dwa z nich wprowadzono w tym roku do służby w małej bazie morskiej w Primorsku, leżącej na wschodnim brzegu Zalewu Wiślanego. Fakt ten zwrócił uwagę na tą, tak naprawdę przystań, w której Rosjanie zrobili najprawdopodobniej centrum szkolenia sił abordażowo-dywersyjno-szturmowych piechoty morskiej i wojsk specjalnych. Zdjęcia z podniesienia bandery na dwóch kutrach BK-16 z 15 lipca 2021 roku wyraźnie pokazywały bowiem w tle, zbudowane na nabrzeżu pionowe tory wspinaczkowe, ściany treningowe z oknami o rozmiarach wykorzystywanych w budynkach państwowych (np. urzędach, sztabach, komendach itd.) oraz ustawiane w różny sposób kontenery.
Rosjanie być może przygotowują w ten sposób swoich żołnierzy do wchodzenia na jednostki pływające o wysokich burtach – w tym na kontenerowce i gazowce, jak również do szturmowania różnego rodzaju budynków. Ale w zdjęciach z ceremonii zwracało uwagę również inne wyposażenie minibazy w Primorsku - w tym mniejsze od BK-14, szybkie łodzie motorowe. Są to jednostki o nadmuchiwanym kadłubie, trudne do wykrycia przez radary służb nadzoru morskiego, nie odróżniające się od cywilnych pontonów i bardzo szybkie.
O ile na fotografiach z ceremonii widać było tylko trzy łodzie tego rodzaju, to na zdjęciach satelitarnych można już się doliczyć aż piętnastu jednostek motorowych wyciągniętych na nabrzeże. Trzeba więc sobie odpowiedzieć na pytanie, po co Rosjanom jest potrzebna aż taka liczba RHIB-ów nad Zalewem Wiślanym.
Zdjęcie satelitarne Primorska pokazuje jeszcze inną, interesującą „anomalię”. W dużym, polskim porcie wojennym Gdynia Oksywie jest przygotowana tylko jedna płaszczyzna do przyjmowania śmigłowców. W niewielkiej „przystani” w Primorsku są aż dwa takie lądowiska, nie licząc płaskich, odkrytych terenów, na których może w razie potrzeby lądować o wiele więcej helikopterów.
Przeznaczenie i przynależność minibazy w Primorsku nie jest jak na razie znana. Jest mało prawdopodobne, by stacjonował tam 313. Oddział Walki z Podwodnymi Dywersyjnymi Siłami i Środkami, ponieważ jednostki takie są lokalizowane w głównych portach wojennych – w tym – w niedalekim Bałtijsku. Bardziej prawdopodobne jest wykorzystywanie Primorska przez m.in. 336. Samodzielną brygadę piechoty morskiej z Bałtijska i 561. Rozpoznawczy Punkt Specjalnego Przeznaczenia (Specnaz) z Parusnoje.
Istnieje więc możliwość, że na polskich brzegach Zalewu Wiślanego – w tym w Elblągu, w czasie ewentualnego kryzysu zaczną się pojawiać grupy uzbrojonych osób, które bez oznaczeń państwowych (a tak ćwiczą obecnie rosyjscy komandosi) zaczną siać strach i terror. I na taką ewentualność trzeba się już teraz przygotować.
Zapobieganie dywersji w północno-wschodniej Polsce jest oczywiście bardzo trudne, ale nie niemożliwe. Potrzebny jest system obserwacji, który już zresztą istnieje na polskim wybrzeżu dzięki Straży Granicznej, Marynarce Wojennej i Urzędom Morskim. Trzeba go tylko wzmocnić, przede wszystkim na południowym wybrzeżu Zalewu Wiślanego - rezerwując w ten sposób, leżący najbliżej Obwodu Kaliningradzkiego, 600 m od granicy, posterunek obserwacyjny Morskiego Oddziału Straży Granicznej w Piaskach na Mierzei Wiślanej.
Potrzebny jest również szybko działający międzyresortowy system dowodzenia i reagowania, który natychmiast podejmowałby decyzję o użyciu środków przeciwdziałania adekwatnych do wykrytego zagrożenia. No i oczywiście potrzebne są siły, które byłyby w stanie zatrzymać rosyjskie jednostki desantowe, zarówno kutry typu „Diugoń” i „Sierna”, jak i bardzo szybkie łodzie dywersyjno-szturmowe typu „Raptor”, BK-16 i projektu 02800.
Teoretycznie przygotowany do tego rodzaju operacji jest Morski Oddział Straży Granicznej, który posiada na swoim wyposażeniu:
- dwa kutry patrolowe typu Patrol 240 Baltic o wyporności 51 ton, długości 23,7 m i prędkości 21 węzłów;
- dwie łodzie interwencyjno-pościgowe typu SAR-1500 o długości 15 m i prędkości 30 węzłów;
- cztery łodzie interwencyjno-pościgowe typu IC 16 M III o wyporności 20 ton, długości 16 m i prędkości 42 węzłów;
- i dwa poduszkowce typu Griffon 2000 TD o długości 13 m i prędkości 30 węzłów.
Żadna z tych jednostek nie jest jednak przygotowana do walki z rosyjskim Specnazem i piechotą morską – chociażby przez brak rakietowego uzbrojenia i opancerzenia.
Do zatrzymania uzbrojonych, rosyjskich kutrów i łodzi dywersyjno-desantowych nie są też przygotowane Siły Zbrojne RP. Jedynymi małymi, interwencyjnymi jednostkami pływającymi są teoretycznie szybkie RHIB-y będące na wyposażeniu jednostek specjalnych Grom i Formoza. Przeciwstawienie tych łodzi z nadmuchiwanymi burtami opancerzonym i uzbrojonym Raptorom oraz BK-60 mogłoby się jednak skończyć katastrofą. Ponadto wojska specjalne nie są po to, by nadzorować Zalew Wiślany lub zabezpieczać morskie farmy wiatrowe. Co gorsza takich interwencyjnych jednostek nie ma Marynarka Wojenna RP, ponieważ prawdopodobnie uznano, że ich wprowadzaniem powinna się zajmować Straż Graniczna.
W rzeczywistości dobrym przykładem zabezpieczania własnego wybrzeża są bardziej Stany Zjednoczone niż Polska. W USA swoje łodzie patrolowo-interwencyjne ma bowiem: zarówno US Coast Guard, jak i amerykańska marynarka wojenna. Amerykanie w swoich siłach zbrojnych wprowadzili przede wszystkim stosunkowo duże kutry patrolowe Mark VI o wyporności 72 tony, długości 25 m, prędkości maksymalnej 45 węzłów i zasięgu ponad 700 Mm. Te silnie uzbrojone jednostki są zdolne nie tylko do interwencji, ale również do ochrony własnych sił i np. konwojowania statków handlowych płynących do portów.
Jednostki tego rodzaju wprowadzane są zresztą powszechnie na całym świecie – wszędzie tam gdzie pojawia się groźba ze strony uzbrojonych, małych jednostek pływających przeciwnika. Tak robi m.in. Ukraina zagrożona przez Rosję, pozyskując od Amerykanów nowe łodzie patrolowe typu Mark VI oraz z nadwyżek amerykańskiej Straży Przybrzeżnej kutry patrolowe typu Island o wyporności 150 ton i prędkości 30 w. Podobnie działa również Izrael, który ze względu na permanentne zagrożenie zewnętrzne wykorzystuje serię małych patrolowców Shaldak. Najnowszy okręt tego typu w wersji MkV ma wyporność 72 tony, długość 25 m i prędkość około 50 w. Co ważne jest on również bardzo dobrze uzbrojony – w tym w wyrzutnie rakiet kierowanych.
Jednostki tego rodzaju są jednak stosunkowo duże i alternatywą dla nich powinna być również flotylla mniejszych, opancerzonych, uzbrojonych i bardzo szybkich łodzi interwencyjnych – zdolnych do działania zarówno na pełnym morzu, jak i w zatokach, płytkich zalewach oraz dorzeczach. Na takich akwenach bardzo dobrze sprawdzają się jednostki podobne do szwedzkich łodzi motorowych CB90 i ich rosyjskich klonów. Ale są również rozwiązania niestereotypowe, w których wykorzystuje się zupełnie nowe technologie i koncepcje.
Jedną z najbardziej rewolucyjnych jednostek tego rodzaju jest szybka łódź bojowa „Ghost” [„Duch”], opracowana przez amerykańską firmę Juliet Marine Systems (JMS). Konstrukcja ta, o długości 10-14 m i masie 30 ton bardzo przypomina myśliwce X-Wing, zaprojektowane przez filmowców z „Wojen Gwiezdnych”.
Opancerzona kabina bojowa zbudowana w technologii stealth jest bowiem unoszona na dwóch zaczepionych na burtach skrzydłach, które mogą się rozkładać na boki lub opuszczać tworząc dwie, wsuwane do wody podpory. W pierwszym przypadku kabina może unosić się na wodzie, a rozłożone „skrzydła” leżą na powierzchni. W drugim przypadku skrzydła te podchodzą pod kadłub zanurzając się w wodę, co tylko pozornie zwiększa zanurzenie.
Przy dużych prędkościach „Ghost” zachowuje się bowiem jak popularne „wodoloty” i płynie na znajdujących się poniżej płatach z kabiną wyniesioną ponad powierzchnię – nawet do wysokości 3 m. Jest to więc przykład jednostki dwukadłubowej o zmniejszonej powierzchni wodnicy klasy SWATH (small waterplane area twin hull), która charakteryzują się większą stabilnością na fali, ograniczeniem wstrząsów i mniejszym oporem w stosunku do wody.
Firmie JMS udało się ten opór jeszcze bardziej zmniejszyć poprzez wykorzystanie zjawiska kawitacji. Uzyskano to konstruując w odpowiedni sposób długie, rurowe opływniki znajdujące się na końcu obu „skrzydeł” i zawierające system napędowy, układy komputerowe i zbiorniki z paliwem. Specjalne, podwójne śruby znajdujące się na ich dziobie obracając się tworzą swoistą bańkę pęcherzyków powietrza, które otaczają ściśle opływnik i zmniejszają tarcie. Wykorzystano tu fakt, że woda ma o wiele większą gęstość niż powietrze.
Szacuje się, że pozwoliło to znacząco zmniejszyć opór wody w porównaniu do kadłubowych jednostek pływających. Amerykanie opracowali przy tym specjalny, cyfrowy system sterowania płatami, który pomaga w wyborze najlepszej decyzji gwarantującej bezpieczeństwo i ekonomię pływania przy małych i dużych prędkościach (podobnie jak elektroniczna kontrola stabilności pomaga nowoczesnym samochodom utrzymać się na drodze).
Zapewnia to dużą zwrotność i szybkość, która obecnie wynosi ponad 32 w, ale bez problemu może zostać zwiększona do ponad 50 węzłów. Jest to więc najszybszy na świecie okręt klasy SWATH. Dodatkowo „Ghost” został tak skonstruowany, że może zostać z łatwością przerobiony na wersję bezzałogową. Ważna jest również konstrukcja części ładunkowej, która pozwala na zamontowanie dowolnego modułu z wyposażeniem, w tym systemów uzbrojenia. Samo wnętrze może pomieścić oprócz dwuosobowej załogi nawet szesnastu żołnierzy desantu.
„Ghost” jest rozwiązaniem o tyle interesującym dla Polski, że jego licencyjna produkcja jest możliwa również w polskich stoczniach. Można więc zbudować w kraju dla Marynarki Wojennej flotyllę stosunkowo tanich, szybkich, małych i bojowych jednostek pływających, które działałyby z maksymalną prędkością nawet przy falach o wysokości 2,5 metra w promieniu ponad 350 Mm od brzegu.
Niewątpliwą zaletą polskich „Duchów” byłaby ich wszechstronność. Mogłyby one bowiem korzystać ze wszystkich 32 polskich portów morskich, konwojując morskie statki handlowe, chroniąc w razie konieczności morskie farmy wiatrowe, platformy wiertnicze i ważną infrastrukturę morską – taką jak chociażby kanał budowany na Mierzei Wiślanej. Takiej liczby baz do dyspozycji nie miał jak dotąd żaden inny, uzbrojony okręt Marynarki Wojennej.
Co więcej, „Duchy” nie musiałyby tam stacjonować na stałe. Amerykanie udowodnili bowiem, że „Ghost” po złożeniu skrzydeł może być również transportowany innymi okrętami, drogami lądowymi (w tym koleją) i powietrznymi. W razie potrzeby można je więc przerzucić do dowolnego miejsca na polskim wybrzeżu – i nie tylko na polskim.
Marynarka Wojenna uzyskałaby w ten sposób drugi, nowoczesny system bojowy (po nadbrzeżnych dywizjonach rakietowych), który mogłaby zaoferować jako konkretny wkład do sił sojuszniczych. Ta propozycja byłaby atrakcyjna nawet przez to, że „Ghosty” wyposażone w napęd hybrydowy są przyjazne środowisku.
Co więcej polskie „Duchy” mogłyby otrzymać polskie uzbrojenie. Przykładem takiego wyposażenia bojowego jest zdalnie sterowana głowica bojowa opracowana wspólnie przez ZM Tarnów, spółki PCO i Telesystem Mesko. W zestawach prezentowanych w czasie konferencji Defence24DAY 29 września 2021 r. połączono na jednej podstawie karabin maszynowy kalibru 12,7 mm lub 7,62 mm, rakietę przeciwpancerną „Pirat” oraz głowicę optoelektroniczną spółki PCO z polskim systemem podświetlania dla uzbrojenia naprowadzanego laserowo.
Podświetlacz ten jest o tyle ważny, że może również być wykorzystywany dla uzbrojenia zewnętrznego, naprowadzając strzelaną z daleka: artyleryjską amunicję precyzyjnego rażenia (np. pociski artyleryjskie APR155 i APR120 kalibru 155 i 120 mm) lub różnego rozmiaru bomby lotnicze oraz rakietowe pociski kierowane.
Moduł bojowy przygotowany przez polski przemysł w ciągu kilku miesięcy specjalnie na tragi MSPO 2021 w Kielcach może być gotowy do prób w mniej niż pół roku. Bardzo szybko może być również zakończona praca nad stosunkowo tanią rakietą przeciwpancerną „Pirat”. W ten sposób otrzyma się możliwość skutecznego wzmocnienia polskich sil przeciwdywersyjnych pociskiem kierowanym o zasięgu 2,5 km. Zaproponowane przez polski przemysł rozwiązanie jest wszechstronne, kompaktowe oraz stosunkowo lekkie.
Można je więc zastosować nie tylko na „Duchach”, ale również na innych jednostkach pływających oraz pojazdach lądowych. Dzięki temu, w przypadku pojawienia się dywersantów np. koło Elbląga, zawsze istnieje możliwość zablokowania łodziom takim jak „Raptory”, powrotu za wschodnią granicę Zalewu Wiślanego wystawiając posterunki ogniowe w okolicy Piasków na Mierzei Wiślanej oraz w okolicy Różańca lub Nowej Pasłęki na wybrzeżu południowym Zalewu Wiślanego.
Pozwala to na o wiele szybsze i skuteczniejsze oddziaływania na pojawiające się zagrożenia, ale co najważniejsze, równocześnie jest bardzo silnym czynnikiem odstraszającym. Przeciwnik wiedząc bowiem o możliwości pojawienia się lekkich, uzbrojonych pojazdów i szybkich łodzi będzie musiał poważnie zweryfikować swoje plany, działając już mniej brawurowo i otwarcie.