Siły zbrojne
30 lat rządów Łukaszenki - od walki z korupcją po likwidację oponentów
Aleksander Łukaszenka rządzi Białorusią już 30 lat. Przedstawiamy Państwu fragment książki „Między Bugiem a prawdą” autorstwa Bartłomieja Wypartowicza i Wojciecha Kozioła, w którym przybliżają postać prezydenta Białorusi. Portal Defence24 jest głównym partnerem książki.
Powiedzieć, że Łukaszenka to postać kontrowersyjna, specyficzna i jednocześnie niebezpieczna, to jak nic nie powiedzieć. W końcu mowa o człowieku, który przez 30 lat utrzymuje się u władzy, niszcząc politycznych oponentów, sprawiając jednocześnie wrażenie kierownika kołchozu niższego szczebla. Jak to się stało, że człowiek o aparycji „weselnego wujaszka” jest w stanie tak długo piastować pozycję ostatniego dyktatora Europy (poza Rosją, o ile zaliczamy ją do państw europejskich)?
Zacznijmy jednak od początku. Aleksandr Grigorewicz Łukaszenka urodził się 30 sierpnia 1954 roku w małej wsi w obwodzie witebskim. Czy jest to bezsprzeczna informacja? Nie. Przeczy jej sam Łukaszenka. Od pewnego czasu (od około 12 lat) twierdzi, że urodził się 31 sierpnia, czyli dokładnie wtedy, kiedy jego najmłodszy syn. Skąd wzięła się ta zmiana? Tego nie wiedzą nawet najstarsi Białorusini. Jego dzieciństwo nie było łatwe. Wychowywał się w biedzie i bez ojca. Nie wiadomo tak naprawdę, dlaczego zmuszony był wychowywać się bez jednego z rodziców. „Baćka”, próbując kiedyś wytłumaczyć brak ojca, twierdził, że zginął on podczas II wojny światowej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Łukaszenka urodził się dziewięć lat po jej zakończeniu. Jedna z teorii sugeruje, że ojcem Łukaszenki był Białorusin pochodzący z Orszy. Według Zinaidy Rybakowej, znajomej matki Łukaszenki, Jekaterina odeszła od niego z powodu jego skłonności do nadużywania alkoholu. Chociaż urodził się im syn, ojciec nie angażował się w wychowanie potomka. Rodzice Łukaszenki mieli poznać się, kiedy Jekaterina pracowała w zakładach lniarskich w Orszy. Inne teorie mówią o żydowskim bądź cygańskim ojcu przyszłego dyktatora. Matką „Baćki” była Jekaterina Trofimowna Łukaszenka. Miała ona ukraińskie korzenie. Ojciec Jekateriny urodził się i mieszkał przez większość życia w obwodzie sumskim (obecna Ukraina). Jekaterina zmarła w 2015 roku.
Czytaj też
No właśnie, a skąd „Baćka”? Podczas jednej ze swoich konferencji prasowych, po zwycięstwie „w wyborach”, Łukaszenka powiedział: „Niech wybaczą mi ci, którzy chcieliby być prezydentem zamiast mnie. Nie obrażajcie się na mnie. Tak czy inaczej, to nie jest wasze. Ja broniłem swojego i was broniłem, jak swoich dzieci. Zawsze myślałem: baćka, baćka, baćka. Ale wy przecież jesteście moimi dziećmi! Nie mogłem was porzucić”. I właśnie przez kilkukrotne wypowiedzenie słowa „baćka” przylgnęło ono do niego. Łukaszenka od wczesnych lat interesował się polityką. Ukończył wydział historyczno-społeczny Państwowego Instytutu Pedagogicznego w Mohylewie, a następnie uzyskał tytuł ekonomisty na Akademii Rolniczej w Homlu. Początkowo pracował jako nauczyciel, później pełnił funkcję dyrektora kołchozu. Większą rozpoznawalność zyskał po otrzymaniu mandatu do Rady Najwyższej białoruskiej SRR. Łukaszenka od samego początku próbował przewodzić opozycji w Radzie Najwyższej. Pierwszą opozycyjną strukturą, jaką utworzono spośród wszystkich niekomunistycznych deputowanych, był Klub Demokratyczny. Trwała tam rozgrywka, kto ma stać na jego czele: Paźniak czy Łukaszenka? Kiedy Łukaszenka nie zdołał mu przewodniczyć, poszedł tworzyć grupę komunistów-demokratów, której liderem już został.
W trakcie kadencji, co może obecnie zaskakiwać, wyróżniał się jako wielki przeciwnik korupcji. Mało tego, był nawet przewodniczącym komisji antykorupcyjnej. Jego wypowiedzi były zazwyczaj przepełnione emocjami i przyciągały uwagę mediów. Nie bał się też konfrontacji. Jednym z przykładów jest oskarżenie przewodniczącego Rady Najwyższej Stanisłaua Szuszkiewicza o defraudację państwowych pieniędzy. Mimo że nie udało się niczego udowodnić, to zyskiwał tytuł bojownika o sprawiedliwość. Często używał bezkompromisowego języka, krytykował władzę i biurokrację. Jego język był bardzo prosty i skierowany głównie do wiejskiego elektoratu. Trasianka, którą się posługiwał, to język, w którym rozmawia większość Białorusinów. Przedstawiał siebie jako polityka niezależnego, który walczy z establishmentem i o dobro ludu. Odwoływał się też do spuścizny Związku Radzieckiego. Wizerunek, który przedstawił opinii publicznej, pozwolił mu na zdobycie dość dużej popularności wśród zwykłych Białorusinów, którzy widzieli w nim swojego lidera i „człowieka z nich”. Łukaszenka wykorzystał udzielone poparcie i wystartował w pierwszych (i ostatnich) wolnych wyborach na prezydenta Białorusi.
Początkowo za wielkiego faworyta uważano ówczesnego premiera Wiaczesłaua Kiebicza – kandydata wspieranego przez rząd i media. Patrząc na predykcje, które pojawiały się przed pierwszą turą, można było wywnioskować, że wygrana Kiebicza to czysta formalność. Zaczął wyrastać mu jednak konkurent i w pierwszej turze wyborów niespodziewanie zwyciężył Aleksander Łukaszenka, zdobywając 44,8% głosów, a za jego plecami uplasował się właśnie potencjalny faworyt z 17,4% poparcia. Białoruś czekała druga tura elekcji i kontynuacja kampanii wyborczej. No właśnie, jak wyglądała kampania, która przyniosła Aleksandrowi Łukaszence zwycięstwo na tym etapie walki o prezydenturę? Przyszły dyktator odbywał liczne spotkania z wyborcami, organizował wiece, na których wygłaszał swoje płomienne przemówienia, podróżował autobusami i tramwajami, by pokazać, jak blisko jest mu do ludu. Starał się zrobić wszystko, by usłyszano o nim w każdym zakątku kraju, a nie było to wcale proste. Jego oponent ograniczał swoim konkurentom dostęp do mediów. Łukaszenka jednak wiedział, co zrobić, by o nim mówiono.
Jak uważa wielu obserwatorów białoruskiej sceny politycznej, „Baćka” sfingował zamach na siebie. Incydent miał miejsce w trakcie powrotu ze spotkania wyborczego. Samochód z kandydatem na prezydenta miał zostać ostrzelany, a informacje o zamachu bardzo szybko się rozprzestrzeniły. Wielu wyborców uwierzyło, że ktoś próbował zlikwidować Łukaszenkę, ze względu na jego walkę przeciwko korupcji i skorumpowanym elitom. Podczas incydentu nikt nie ucierpiał, a milicyjne śledztwo wykazało, że strzał oddano z odległości metra i to z wnętrza pojazdu. Co za przypadek.
„Łukaszenka przed wyborami 1994 roku dla większości Białorusinów był nadzieją na lepszą przyszłość. Kryzys gospodarczy, długie kolejki do prawie pustych sklepów, korupcja, powszechna przestępczość. Wolność i niepodległość wówczas była ważna jedynie dla probiałoruskiej części inteligencji. Dla większości społeczeństwa liczyła się zawartość lodówki. I Łukaszenka, który na każdym kroku podkreślał, że jest zwykłym chłopakiem ze wsi, obiecał, że zwalczy korupcję i wypełni lodówki. Był bardziej wiarygodny dla przeciętnego Białorusina niż Szuszkiewicz, Paźniak czy Kiebicz, bo większość mieszkańców białoruskich miast wywodzi się ze wsi. Młody Łukaszenka to wybitny populista, orator i zdolny manipulator. Gromadził stadiony” – mówi nam Rusłan Soszyn, dziennikarz działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”, który w wieku 18 lat musiał opuścić Białoruś z powodu zaangażowania w działalność opozycyjną wobec reżimu Łukaszenki.
W drugiej turze wyborów zwycięstwo przyszłego prezydenta było niezaprzeczalne, a przewaga nad kontrkandydatem – gigantyczna. Aleksander Łukaszenka zdobył 80,1% głosów i został pierwszym (i jak na razie ostatnim) prezydentem Białorusi. Początki prezydentury nie przyniosły jednak konkretnych reform, na które liczyło białoruskie społeczeństwo. Wręcz przeciwnie – Łukaszenka skoncentrował się na umacnianiu władzy, eliminując opozycję i dążąc do autorytarnego modelu rządzenia. Nowy prezydent już na początku swojej kadencji doprowadził do szeregu zmian konstytucyjnych, które zwiększały uprawnienia prezydenta kosztem parlamentu. Jednym z pierwszych kroków było przeprowadzenie referendum, które odbyło się w 1996 roku. Dzięki pozytywnemu wynikowi Łukaszenka uzyskał prawo do wydłużenia swojej kadencji i zwiększył kontrolę nad władzą ustawodawczą i sądowniczą. Rządzenie Białorusią mogło teraz się odbywać tak naprawdę na bazie prezydenckich dekretów. Łukaszenka uzyskał możliwość odwoływania ministrów i innych urzędników państwowych bez zgody parlamentu. Wynik referendum był oczywiście powszechnie kwestionowany przez opozycję i międzynarodowych obserwatorów, którzy zarzucali manipulacje i fałszerstwa wyborcze. Co ciekawe, karty do głosowania wydrukowała administracja głowy państwa i nikt nie wiedział, ile ich było. Białoruska Centralna Komisja Wyborcza nie brała udziału w finansowaniu referendum.
Kolejnym krokiem Łukaszenki było rozprawienie się z mediami i opozycją. Kontrola nad mediami stała się priorytetem, gdyż pozwalała mu na kształtowanie opinii publicznej i eliminowanie krytyki. Kluczowe stacje telewizyjne, radiowe oraz gazety znalazły się pod bezpośrednią kontrolą rządu. Dziennikarze, którzy nie zgadzali się z polityką reżimu, byli zwalniani, cenzurowani, a nawet zmuszeni do emigracji. Niestety, nie każdy miał takie „szczęście”. W lipcu 2000 roku w drodze na mińskie lotnisko w niewyjaśnionych okolicznościach zaginął dziennikarz Dmitrij Zawadzki. Zawadzki był bliskim współpracownikiem Pawła Szeremeta, pracował dla rosyjskiej stacji ORT, a jego dziennikarska kariera pełna była odważnych reportaży i materiałów krytykujących białoruski reżim. Początkowo władze białoruskie prowadziły dochodzenie, które jednak szybko utknęło w martwym punkcie. W 2001 roku, w wyniku nacisków międzynarodowych i wewnętrznych, aresztowano kilku członków specjalnej jednostki MSW „Almaz”. Mimo że zostali oni oskarżeni o porwanie Zawadzkiego, proces nie dostarczył jednoznacznych dowodów na ich winę. Wyroki wydane w tej sprawie były powszechnie uznawane za próbę zamknięcia jej bez wyjaśnienia.
Czytaj też
Tajemniczych zaginięć było jednak więcej. Od początku swojej prezydentury Łukaszenka systematycznie eliminował wszelkie formy opozycji. Politycy, działacze i przeciwnicy reżimu również zaczęli znikać. Jednym z najgłośniejszych przypadków było zaginięcie w 1999 roku lidera opozycji Wiktara Hanczara oraz jego współpracownika Anatolija Krasowskiego. Hanczar był wiceprzewodniczącym Rady Najwyższej, członkiem białoruskiej Centralnej Komisji Wyborczej i jednym z głównych krytyków Łukaszenki. Anatolij Krasowski był natomiast przedsiębiorcą i działaczem opozycyjnym, który aktywnie wspierał ruchy demokratyczne na Białorusi. Zaginięcie Honczara i Krasowskiego miało miejsce tuż po ogłoszeniu próby organizowania alternatywnych wyborów prezydenckich. Ostatni raz byli widziani, gdy wychodzili z łaźni publicznej w Mińsku. Świadkowie donosili, że obaj wsiadali do samochodu Krasowskiego, który następnie zniknął bez śladu. Krótko po ich zaginięciu samochód Krasowskiego został odnaleziony w lesie na obrzeżach Mińska. Do tej pory nie wiadomo, gdzie znajdują się opozycjoniści.
W 2019 roku Deutsche Welle opublikowało wyniki niezależnego śledztwa dziennikarskiego w sprawie tajemniczych zaginięć. Opierało się na zeznaniach byłych członków białoruskich służb bezpieczeństwa oraz rozmowach z rodzinami ofiar. Jurij Garawski, były członek jednostki specjalnej MSW „Almaz”, przyznał, że brał udział w porwaniu Honczara i Krasowskiego. Według niego rozkazy przeprowadzenia likwidacji pochodziły od wysokich urzędników państwowych, którzy chcieli wyeliminować głównych przeciwników Łukaszenki. Mało tego, były białoruski funkcjonariusz twierdzi, że o zabójstwach wiedzieli ówczesny szef MSZ Jurij Siwakow, Szef Rady Bezpieczeństwa Wiktor Szejman, a także sam Łukaszenka.
Na Białorusi zaczęła rozwijać się „kultura strachu”, którą Łukaszenka wykorzystywał do wzmocnienia swojej władzy. Prześladowania, represje, zastraszenia stały się codziennością dla każdego, kto ośmielił się sprzeciwić nowej dyktaturze. Opozycjoniści często wstrzymywali swoje działania w obawie o swoje życie oraz bezpieczeństwo swoich rodzin. „Łukaszenka wiedział, że do ułożenia państwa »po swojemu« potrzebuje ręcznie sterowanego rządu, parlamentu, sądów, prokuratury i służb. Musi mieć też pełną kontrolę nad wojskiem. Nie zrobił wszystkiego na raz. Stopniowo »gotował żabę«, przygotowywał społeczeństwo. Nie miał z tym większego problemu, bo Białorusini tak na prawdę nie wiedzieli, czym jest demokracja, a instytucje państwa były skorumpowane. Najpierw rozwiązał parlament, wyrzucił stamtąd probiałoruską demokratyczną opozycję, a reszta była już kwestią techniczną. Co ciekawe, ograł też własne otoczenie. Wielu młodych i zdolnych białoruskich polityków postawiło wówczas na Łukaszenkę. Myśleli, że będą nim manipulować i rządzić Białorusią z tylnego fotela. Łukaszenka szybko się ich pozbył (Hanczar, Fiaduta, Liabiedźka), pozostawił najbardziej lojalnych (Miasnikowicz)” – twierdzi Rusłan Soszyn.
Nie sposób nie wspomnieć o polityce rusyfikacji wprowadzanej systematycznie przez białoruskiego dyktatora. Już na wczesnym etapie swojej prezydentury, bo w 1995 roku, Łukaszenka podjął działania mające na celu promowanie języka rosyjskiego kosztem języka białoruskiego. Nawet sam to później przyznał. W rozmowie z rosyjskim propagandystą Dmitrijem Kisielowem Łukaszenka mówił: „Rozmawiam z tobą po rosyjsku. Wymień mi choćby jeden taki kraj, w którym rosyjski jest językiem urzędowym, gdzie język rosyjski rozwija się w ten sposób. Nawet ze szkodą, moim zdaniem, dla naszego narodowego, rodzimego, białoruskiego języka”. Promowanie rosyjskiego w szkołach, mediach oraz administracji publicznej spowodowało stopniową marginalizację języka białoruskiego. Skutki tej polityki były widoczne w wielu obszarach życia społecznego i kulturalnego. Wzrost znaczenia języka rosyjskiego spowodował stopniową erozję tożsamości narodowej, zwłaszcza wśród młodego pokolenia. Białoruski język i kultura stawały się coraz bardziej marginalizowane, a ludność coraz bardziej narażona na propagandę prokremlowską i wpływy z Rosji. Obecnie językiem białoruskim posługuje się głównie demokratyczna opozycja. W obliczu autorytarnej polityki prezydenta język stał się jednym z kluczowych narzędzi opozycji, zwłaszcza dla poetów, artystów i intelektualistów.
Rusłan Soszyn uważa, że „Łukaszenka przez trzy dekady całkowicie zrusufikował kraj, drastycznie zmniejszył ilość białoruskojęzycznych szkół (pozostało ich zaledwie 12%), nie ma też żadnej uczelni wyższej, w której przedmioty wykładano by po białorusku. Rosyjska propaganda jest dosłownie wszędzie: w przedszkolu, szkole, urzędzie. »Białoruskie elity«, wpajają młodzieży, że są »mniejszymi braćmi Rosjan«. Taki kompleks kolonialnej zależności”.
Nie można jednak oceniać władzy Łukaszenki na Białorusi wyłącznie negatywnie. Dyktator kładł duży nacisk na rozwój systemu opieki społecznej. Wprowadził liczne programy wsparcia dla rodzin, szczególnie tych wielodzietnych oraz osób starszych. System socjalny na Białorusi stał się bardziej dostępny i rozbudowany. W dziedzinie opieki zdrowotnej – Łukaszenka zainwestował znaczne środki w rozwój infrastruktury medycznej. Nowoczesne szpitale, przychodnie oraz centra diagnostyczne powstawały w całym kraju. W porównaniu z Ukrainą i Rosją, białoruski system zdrowia jest często oceniany jako najlepiej funkcjonujący pod względem dostępności i jakości podstawowych usług medycznych. Jednym z ważniejszych aspektów polityki Łukaszenki była też reforma systemu emerytalnego. Na Białorusi znacznie wzrosły świadczenia emerytalne, a wypłaty emerytur były na czas, co nie było wcale takie oczywiste w byłych republikach ZSRR.
Nie jest też tak, że Łukaszenka jest znienawidzony przez wszystkich i w pojedynkę walczy z całym krajem. Ma szerokie spektrum zwolenników. Jedną z kluczowych grup wspierających reżim są rolnicy. „Baćka” zdobył sobie ich lojalność poprzez subsydia, preferencyjne kredyty oraz wsparcie w zakresie sprzedaży ich produktów na rynkach krajowych. Dla wielu rolników Łukaszenka jest symbolem stabilności ekonomicznej i przewidywalności. Kolejną grupą, która wspiera reżim Łukaszenki, są ludzie, którzy z tęsknotą wspominają czasy ZSRR, a na Białorusi jest ich stosunkowo dużo. Przez dziesięciolecia istnienia Związku Radzieckiego Białorusini akceptowali swój byt w tym tworze. Jak pisał Stanisław Szuszkiewicz: „Przez większość mieszkańców republiki rządy komunistyczne i władza sowiecka nie były uważane za odmianę kolonialnej dominacji rosyjskiej, lecz za część własnej historii. Wojskowi z całego ZSRR po przejściu na emeryturę najczęściej osiedlali się na Białorusi, gdzie nie stykali się z nienawiścią na tle narodowościowym w przeciwieństwie na przykład do nieskrywanej pogardy okazywanej przez rdzenną ludność Litwy, Łotwy czy Estonii”. Głównie na wsiach istnieje nadal silna nostalgia za czasami Związku Radzieckiego. Łukaszenka, który otwarcie manifestuje sentyment do sowieckiej przeszłości, umiejętnie odwołuje się do tego elektoratu, obiecując ochronę „wartości radzieckich/słowiańskich” w obliczu „globalizacji i zachodnich wpływów”.
Nie sposób nie wspomnieć o strukturach siłowych, takich jak np. OMON. „Siłownicy” są wierni reżimowi i gotowi brutalnie stłumić wszelkie przejawy oporu czy niezadowolenia społecznego. Łukaszenka dba o lojalność tych struktur poprzez zapewnienie wysokich zarobków i licznych benefitów. Funkcjonariusze sektora siłowego otrzymują pensję w wysokości od 600 do 1000 dolarów przy średniej zarobków w kraju wynoszącej około 350 dolarów. Dodatkowo reżim zapewnia im mieszkanie służbowe lub daje możliwość skorzystania z preferencyjnego kredytu na zakup własnej nieruchomości z dłuższym okresem spłaty. Dotyczy to także ich najbliżej rodziny. Ponadto reżim gwarantuje im bezpieczeństwo ich majątków oraz prawny parasol ochronny. Póki rządzi Łukaszenka, żaden demokratyczny reformator nie zabierze im przywilejów i nie zmieni życia na gorsze.
Książkę z podpisami autorów, w limitowanej, twardej oprawie mogą Państwo zamówić w sklepie Defence24 z 25% zniżką. Liczba sztuk ograniczona.
Buczacza
Przez lata zniszczył tożsamość narodową i kulturową Białorusi. Od początku niszczy język białoruski i historię. Uzależnił swój kraj we wszystkim od onuc. Dziś mosskale zarządzają mediami i edukacją. A Białoruś nie ma żadnej przyszłości i perspektyw.
Rusmongol
Jedno określenie ma wstępie mnie rozbawiło i utwierdziło w moim stanowisku. Czy Rosja to kraj europejski? No według mnie nie.
Ależ
@Rus no geograficznie może cześć Rosji leży w Europie niestety jak tutaj był Renesans oni mieli okupację mongolską więc idee europejskie są im do dziś mentalnie obce gdyż to są już Azjaci