Geopolityka
Protestujący w Mjanmie nie poddają się po krwawych pacyfikacjach
Przeciwnicy wojskowego puczu w Mjanmie ponownie wyszli w czwartek na ulice, a policja znów otworzyła do nich ogień – podała agencja Reutera. Ponadto poinformowała ona o ucieczce birmańskich policjantów do Indii. W środę w kraju zginęło 38 osób i był to najtragiczniejszy dotąd dzień masowych protestów, trwających od przewrotu z 1 lutego.
Według brytyjskiej agencji policjanci otworzyli ogień w czwartek rano, by rozgonić demonstrację w mieście Basejn, około 100 km na zachód od Rangunu. Nie pojawiły się jak dotąd doniesienia o ofiarach śmiertelnych.
Nad Mandalaj, drugim co do wielkości mieście Mjanmy, w czwartek rano latały wojskowe myśliwce – przekazali mieszkańcy. Uznano to za pokaz siły militarnej reżimu.
Mimo zagrożenia przeciwnicy puczu w dalszym ciągu manifestują na ulicach, strajkują i wzywają do uwolnienia demokratycznie wybranej przywódczyni kraju Aung San Suu Kyi.
Czytaj też: Wojsko w Mjanmie umacnia władzę
„Wiemy, że zawsze możemy zostać trafieni i zabici ostrą amunicją, ale nie ma żadnego sensu pozostawanie przy życiu pod władzą junty” – ocenił w rozmowie z Reuterem działacz Maung Saungkha.
Poprzedniego dnia służby porządkowe w kilku miastach Mjanmy strzelały do protestujących ostrą amunicją, zginęło 38 osób. Łącznie w toku antywojskowych protestów zginęło już ponad 50 osób, a wiele zostało rannych – podkreśliła emisariuszka ONZ ds. Mjanmy Christine Schraner Burgener.
Organizacja Save the Children poinformowała, że w środę zabitych zostało czworo dzieci, w tym 14-latek, który według Radia Wolna Azja został trafiony w głowę przez żołnierza jadącego w konwoju wojskowych ciężarówek. Żołnierze załadowali jego ciało do ciężarówki i odjechali – przekazała rozgłośnia.
W mediach społecznościowych pojawiły się również zdjęcia 19-letniej kobiety w koszulce z napisem „Everything will be OK” (ang. wszystko będzie dobrze) - jednej z dwóch osób zastrzelonych w Mandalaj.
Aung San Suu Kyi i jej Narodowa Liga na rzecz Demokracji (NLD) odniosły wysokie zwycięstwo w listopadowych wyborach parlamentarnych. Armia twierdzi, że wybory były sfałszowane, choć komisja wyborcza nie dopatrzyła się nieprawidłowości.
Po puczu przywódca junty gen. Min Aung Hlaing zapowiedział kolejne wybory, ale nie ogłosił konkretnej daty. Wielu Birmańczyków nie wierzy w te zapowiedzi i obawia się, że zamach stanu będzie początkiem długotrwałej, opresyjnej dyktatury wojska.
Pomimo wojskowej władzy do Indii, a dokładniej do stanu Mizoram, uciekli birmańscy policjanci. Według agencji Reutera, wszyscy to funkcjonariusze niskiego szczebla, którzy przybyli do Indii bez broni. Uciekinierzy mieli powiedzieć, że uciekli z kraju, bo nie chcieli wykonywać rozkazów pacyfikacji protestów przeciwko wojskowej juncie. Wszyscy zostali tymczasowo zakwaterowani przez miejscowe władze.
Indyjskie służby spodziewają się, że to dopiero początek fali ucieczek funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa reżimu w Mjanmie, wysyłanych przez wojskowe władze do krwawego tłumienia prodemokratycznych demonstracji.
Czytaj też: Mjanma prosi o pomoc Tajlandię
Wideo: Rok dronów, po co Apache, Ukraina i Syria - Defence24Week 104