Polityka obronna
Obrona narodowa - sprawa ponad podziałami politycznymi czy instrument walki? [OPINIA]
Od lat słychać wezwania polityków, komentatorów i ekspertów o to, aby kilka spraw wyłączyć z bieżącej walki politycznej. Do katalogu dziedzin, które wymagają działań w dłuższej perspektywie niż czteroletnia kadencja Sejmu należą bezpieczeństwo narodowe i polityka zagraniczna - pisze Paweł Poncyljusz, poseł Koalicji Obywatelskiej, członek Sejmowej Komisji Obrony Narodowej.
Nie jest przypadkiem, że akurat te dwa zagadnienia stanowią domenę nie tylko rządu ale również Prezydenta RP o czym mówi Konstytucja RP w artykułach 133 i 134. Każdy, kto patrzy na to z perspektywy Racji Stanu powie, że budowa strategii obronnych, struktura dowodzenia i rozwój armii, zakup uzbrojenia, kształtowanie sojuszy to zadanie wymagające wieloletniego i konsekwentnego działania wielu ekip rządzących. Przy okazji ostatnich wyborów parlamentarnych jak również prezydenckich, ze strony obozu rządowego i Prezydenta Dudy płynęły rytualne wezwania do zgody w sprawach obronnych, choć patrząc na to co dzieje się od pięciu lat trudno traktować zbyt serio.
Po pierwsze, nawet w łonie samego obozu rządowo-prezydenckiego dochodziło do konfrontacji czego przykładem było ostentacyjne ignorowanie prezydenta Dudy przez ówczesnego ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza. Byliśmy świadkami braku porozumienia co do nominacji generalskich ponieważ MON miał swoich kandydatów na których nie zgadzała się Kancelaria Prezydenta i odwrotnie. Mieliśmy operację zainicjowaną przez służby podległe ministerstwu, odbierania dostępu do informacji niejawnych dyrektorowi Departamentu Zwierzchnictwa nad Siłami Zbrojnymi RP w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Kiedy Andrzej Duda zaprosił do swojej kancelarii dużą grupę generałów i zapytał o szczerą opinię o tym, co nie domaga w polskiej armii, to ci, którzy zdecydowali się na szczerość mieli potem kłopoty ze strony struktur MON. Nie można również pominąć wzajemnych uszczypliwości obu panów w trakcie publicznych wystąpień. Mówimy o potrzebie zgody pomiędzy konkurencyjnymi partiami politycznymi w sprawach obronności, a nie można tego osiągnąć w łonie jednej partii to jest to zła wróżba na przyszłość.
Ostatnie lata funkcjonowania Sejmowej Komisji Obrony również nie nastrajają optymistycznie co do porozumienia ponad podziałami. Formalnie Sejm sprawuje kontrolę nad rządem i właśnie komisja obrony jest właściwym miejscem, gdzie politycy dyskutują, kontrolują, zgłaszają swoje propozycje przez co kształtują długofalową wizję bezpieczeństwa państwa. Niestety od czasu kiedy Mariusz Błaszczak został ministrem obrony (prawie trzy lata) jedynie raz pojawił się na posiedzeniu komisji w trybie zamkniętym i nawet nie dotrwał do jej zakończenia. W dużej mierze spór na posiedzeniach komisji opiera się na założeniu, że wszystko co dobre w polskiej armii to efekt ostatnich pięciu lat, a za wszystkie niedociągnięcia odpowiada poprzednia koalicja rządowa – obecna opozycja. Jakakolwiek dyskusja jest ograniczona do dziesięciominutowych wystąpień posłów i standardowych odpowiedzi przedstawicieli MON. Bardziej wnikliwe pytania, które nie powinny sprawiać problemów z odpowiedzią, są kwitowane komentarzem: odpowiemy na piśmie! To może wskazywać, że ekipa w MON nie czuje się zbyt kompetentna, co jeszcze bardziej ogranicza możliwość otwartej dyskusji z przedstawicielami innych partii politycznych.
Nawet dyskusja o budżecie MON i jego realizacji ucieka od szczegółów na temat co, w jakim zakresie i za ile zostało zmodernizowane, zakupione czy zbudowane. Główną narracją jest fetysz wskaźnika PKB nakładów na modernizację armii, podkreślanie nagłego i radykalnego wzrostu relacji sojuszniczych z NATO i USA oraz prezentowania jak to było źle za poprzednich rządów. Ta dyskusja nie dostrzega pewnej ciągłości działań od 1990 r., nie dostrzega zasług poszczególnych ekip rządowych przy decyzjach modernizacyjnych i zacieśniania współpracy wojskowej w NATO, a na koniec nie uwzględnia dynamicznego zwiększenia dochodów budżetu państwa co jest efektem szeregu decyzji w ramach polityki gospodarczej Polski dzięki czemu jest więcej pieniędzy na zakupy uzbrojenia.
Prezydent ma również możliwość udostępnienia Rady Bezpieczeństwa Narodowego (RBN) jako forum dla dialogu politycznego na temat obrony narodowej i eliminowania „nerwowego szarpania sterem” przy zmianie kolejnej ekipy rządzącej. To właśnie tam, za zamkniętymi drzwiami, liderzy partii parlamentarnych powinni dowiadywać się o planowanych kontraktach na uzbrojenie czy kierunkach rozwoju polskiego przemysłu obronnego, bo gabinet ministra obrony oraz kilku doradców i urzędników nie dostrzega całej gamy konsekwencji decyzji o zakupie F-35, HIMMARS, WISŁA czy NAREW. Tam można swobodnie, bez całego teatrum politycznego, rozmawiać o strategii obronnej; o lokowaniu baz wojsk sojuszniczych, tak aby na poziomie taktycznym służyły bezpieczeństwu Polski; o kształtowaniu korpusu oficerskiego tak aby świeżo upieczeni generałowie nie odchodzili na emerytury krótko po otrzymaniu promocji. Również ogłoszona w maju 2020 r. Strategia Bezpieczeństwa Narodowego była konsultowana jedynie w łonie obozu rządowego, a opozycja nawet poprzez Sejm nie była uwzględniona w procesie jej tworzenia. Niestety poza wyborczymi deklaracjami A. Dudy RBN był przez ostatnie 5 lat, tylko fasadową strukturą. Jeśli dziś politycy z obozu PiS nie chcą wyciągnąć ręki do opozycji poprzez najbardziej neutralne gremium pod auspicjami Pierwszego Obywatela RP, to trudno traktować poważnie wyciąganie ręki w celu zgody narodowej odnośnie obronności.
Kończące się negocjacje z Amerykanami na temat stacjonowania stałych i rotacyjnych baz wojskowych w Polsce pokazują, że służy to bardziej jako poręczny instrument walki politycznej, a nie zgody ponad podziałami. Nie widać, aby PiS wyciągał rękę do narodowej zgody tylko raczej pejczyk, którym można smagać opozycję na zasadzie „za waszych czasów to było źle, a jak my przyszliśmy to dopiero Polska jest bezpieczna”. Obóz rządzący nawet jednym słowem nie wspomni o tym, że decyzje o stacjonowaniu wojsk amerykańskich są skutkiem kilku czynników i całą chwałę próbuje przypisać tylko sobie. Przecież lokalizacja wojsk sojuszniczych wynika m.in. z konfrontacyjnej polityki Rosji wobec Ukrainy i obawy Zachodu, że kolejne państwa Europy Środkowo-Wschodniej mogą stać się celem ataku. Po drugie negocjacje z USA o bazach wojskowych w Polsce mają historię ponad 10 lat i negocjacje umowy NATO SOFA regulujące zasady stacjonowania wojsk i odpowiedzialności karnej za przestępstwa dokonane na terenie naszego kraju.
Po trzecie ulokowanie elementów tzw. tarczy antyrakietowej zmusiły Amerykanów do skierowania tu swoich żołnierzy, którzy będą obsługiwać własny sprzęt. Dowodem, że MON nawet swojego premiera i prezydenta potraktował jako tylko konieczne tło jest fakt, że zanim minister Błaszczak przyjechał na spotkanie z nimi aby omówić stan negocjacji pojawił się komunikat o tym, że umowa jest podpisana. Jest wielce prawdopodobne, że poziom wiedzy i wpływ na ostateczny kształt tej umowy A. Dudy i M. Morawieckiego był niewielki i ograniczył się do protokólarnej celebry. Politycy opozycji dowiedzieli się z mediów i komunikatów prasowych MON o tym, że umowa o stacjonowaniu wojsk USA została już podpisana, a więc oni nie wniosą już żadnych uwag. Nikt nie zna szczegółów, również Ci, którzy w następnych latach będą ją prawdopodobnie realizować z polskiej strony. I tu znów byłoby dobrą praktyką, spotkać przedstawicieli opozycji i MON na spotkaniu RBN i chwilę przed ogłoszeniem, w trybie niejawnym, omówić szczegóły umowy, która swoje konsekwencje będzie mieć na dziesiątki lat.
Chciałbym doczekać normalnych czasów kiedy polityka obronna będzie kształtowana w gronie niewielkiej grupy polityków z wszystkich partii parlamentarnych, znających się na zagadnieniu. W tym porozumieniu ponad podziałami istotną rolę ma do odegrania nie tylko MON i Prezydent ale również Sejm i Senat. Bezpieczeństwo narodowe powinno być przedmiotem zgody narodowej, ale dziś poza rytualnymi gestami, przy okazji debat przedwyborczych jesteśmy świadkami czegoś odwrotnego. Pytanie tylko czy wynika to chęci podkreślenia przez MON swojej dominującej roli czy też sprawy obronności są marginesem zagadnień, które zajmują debatę publiczną i liderzy partii politycznych nie traktują tego zbyt poważnie. Źle by się stało jeśli tak ważne sprawy politycy delegują na grupę oficerów Wojska Polskiego oraz urzędników (często też byłych wojskowych) w MON. Za dużo dzieje się w naszym regionie aby pozostawać w uśpieniu i zakładać, że „jakoś to będzie” bo jeśli nadejdzie czas niepokoju dla Polski to znów jak w 1939 r. zabraknie czasu na formowanie armii pod kątem struktury i wyposażenia. Dziś jest czas na wspólne decyzje i taktowanie spraw obronnych jako Polskiej Racji Stanu.
Paweł Poncyljusz, poseł Koalicji Obywatelskiej, członek Sejmowej Komisji Obrony Narodowej.
Mikrostan wojenny, Mad Max w Syrii - Defence24Week 102