Polityka obronna
Jak Trump może wycofać wojska USA z Europy? [KOMENTARZ]
Otoczenie Donalda Trumpa wskazuje, że Stany Zjednoczone powinny ograniczyć swoje zaangażowanie na wschodniej flance NATO. Jak może wyglądać ten proces i jakie mieć konsekwencje dla Polski?
We wtorkowych wyborach prezydenckich (i częściowych do Kongresu) Amerykanie zdecydują między innymi o kierunku, w jakim pójdzie polityka zagraniczna i bezpieczeństwa USA. O ile w wypadku wyboru Kamali Harris można się spodziewać – mówiąc ogólnie – kontynuacji dotychczasowych działań, w tym w Europie, to Donald Trump zapowiada wprowadzenie w swojej polityce dużych zmian. Ich elementem może być znaczne ograniczenie zaangażowania militarnego USA na Starym Kontynencie, w tym także na wschodniej flance NATO. Warto zastanowić się, jak mógłby wyglądać ten proces.
Trump a NATO
Na początek trzeba powiedzieć, że trudno jednoznacznie zidentyfikować, jaka będzie polityka amerykańskiego prezydenta wobec NATO. Zacznijmy od tego, że sam Donald Trump mówi, iż kraje Sojuszu Północnoatlantyckiego powinny przeznaczać na obronę znacznie więcej, niż obecnie. Kandydat na wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych J.D. Vance, który wcześniej bardzo mocno sprzeciwiał się przyjęciu pakietu pomocy dla Ukrainy na przełomie 2023 i 2024 roku stwierdził w niedawnym wywiadzie dla NBC News cytowanym przez Fortune, że Trump chce pozostać w NATO i chce by Sojusz był silny, ale nie powinien być tylko „klientem socjalnym”. W tym samym wywiadzie stwierdził też wprost, że państwa europejskie, w tym Niemcy, powinny wydawać więcej na obronę.
Wątek zwiększenia zaangażowania w NATO akurat przez Niemcy pojawia się w kręgach zbliżonych do prezydenta Trumpa wielokrotnie, bo – przykładowo – w pochodzącym jeszcze z 2023 roku dokumencie „Policy Brief: Pivoting the US Away from Europe to a Dormant NATO” („uśpione NATO”) zbliżony do otoczenia Trumpa think-tank Center for Renewing America pisze, że ze wschodniej Europy należałoby wycofać wszystkie jednostki lądowe („piechoty i logistyczne”) sił Stanów Zjednoczonych stacjonujące na stałe, a ich rolę powinny przejąć wzmacniająca swoją armię Polska, dysponująca dużymi rezerwami Finlandia „i Niemcy, które mogą powrócić do zimnowojennej roli pancernego kręgosłupa NATO”.
Były doradca prezydenta Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton wielokrotnie mówił, że jest wysoce prawdopodobne, iż Trump zdecyduje się na całkowite wycofanie ze struktur NATO. Z drugiej strony, w Partii Republikańskiej wciąż jest wielu zwolenników silnego zaangażowania w sojuszu. O ile część z nich otwarcie krytykuje byłego prezydenta i zarazem kandydata (jak np. Liz Cheney), to większość jednak poparła Trumpa (chociażby obecny szef Republikanów w Senacie Mitch McConell), i będąc w Kongresie może wywierać presję na prezydenta, by ten jednak nie ograniczał zaangażowania w NATO. W jednej z ustaw o wydatkach obronnych (NDAA) zawarto nawet zapisy ograniczające możliwość wycofania się Stanów Zjednoczonych z Sojuszu i to na wniosek między innymi republikańskiego senatora Marco Rubio, który dziś blisko współpracuje z Trumpem. Nowy sekretarz generalny NATO Mark Rutte mówi z kolei, że z Trumpem trzeba współpracować, a nie bać się go. Gdyby jednak spełnić postulat Elona Muska o „ostrym cięciu” federalnego budżetu, w tym Pentagonu, obecność w Europie byłaby trudna do utrzymania.
Wszystko to oznacza, że działania nowego republikańskiego prezydenta, wobec NATO jeśli zostanie wybrany, są trudne do przewidzenia. Fakt, że jest on ostro krytykowany przez dużą część osób, współpracujących z nim w poprzedniej kadencji, każe jednak stawiać bardzo duże znaki zapytania wobec jego zaangażowania w NATO.
Dodajmy, że w pierwszej kadencji Trumpa została podpisana polsko-amerykańska umowa o współpracy wojskowej, na bazie której w Polsce stacjonuje na stałe wysunięte dowództwo V Korpusu US Army, a rotacyjnie w ramach ciągłej obecności także dowództwo dywizji, brygada pancerna, niepełna brygada lotnictwa wojsk lądowych oraz formacje logistyczne. Ta umowa została ratyfikowana przez parlamenty Polski i Stanów Zjednoczonych, choć z drugiej strony prezydent jako głównodowodzący (Commander-in-Chief) decyduje o ruchach wojsk. Z otoczenia Trumpa płynęły też (i nadal płyną) sygnały przychylności wobec Polski za wysoki poziom wydatków obronnych, więc można to odczytywać jako sygnał, że cięcia obecności – dodajmy, w wypadku Polski wciąż w większości nie stałej a rotacyjnej – miałyby mniejszy zakres.
Jednym ze scenariuszy, o którym mówiło się pod koniec ostatniej kadencji Donalda Trumpa, byłoby ograniczenie stałej obecności sił USA w zachodniej Europie, bez zmniejszania jej na wschodniej flance. Tyle, że to również może wpłynąć na poziom bezpieczeństwa Europy Środkowo-Wschodniej. Przykładowo, amerykański 2 Pułk Kawalerii, stacjonujący na stałe w niemieckim Vilseck, jest jedną z jednostek prowadzących najszerzej zakrojone eksperymenty w zakresie wykorzystania bezzałogowców, z uwzględnieniem doświadczeń z Ukrainy. Ta sama jednostka wystawia też siły do rotacji w ramach grupy batalionowej w rejonie Orzysza i Bemowa Piskiego. Eksperymenty z wykorzystaniem bezzałogowców prowadzą również inne lekkie jednostki rozlokowane w Europie na zasadzie rotacyjnej. I można spodziewać się, że ich wyniki w jakiś sposób prędzej czy później znajdą się w dokumentach NATO, co powinno ułatwić wdrożenie w innych armiach, także w Polsce.
Z kolei za osłonę hubu logistycznego w Rzeszowie odpowiada – współpracując z innymi jednostkami – 5-7 batalion (dywizjon) artylerii obrony powietrznej US Army, wydzielający zestawy Patriot. W zachodniej Europie stacjonuje też kilka eskadr myśliwskich (w Wielkiej Brytanii do czterech F-15E i F-35A, dwie eskadry we Włoszech i jedna z Niemczech na F-16). To te jednostki jako pierwsze wspierają misję Air Policing i obronę wschodniej flanki oraz ćwiczenia realizowane w regionie. Takie przykłady można mnożyć.
Jeśli więc nowa administracja zdecydowałaby się ograniczyć stałą obecność na zachodzie Europy, to wpłynęłoby to również na bezpieczeństwo krajów wschodniej flanki. No chyba, że miejsca stałego stacjonowania zostałyby przeniesione nie na kontynent amerykański (co jest bardzo prawdopodobne), a do Polski lub innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
Co dają siły USA w Europie?
Warto też zwrócić uwagę na rolę, jaką odgrywają rozmieszczone w Europie (na stałe lub rotacyjnie) jednostki. Obok wzmacniania zdolności bojowych i odstraszania swoim potencjałem bojowym, pozwalają one również na integrację i szkolenie sił państw europejskich w ramach współdziałania. Temu służą zarówno ćwiczenia dowódczo-sztabowe, takie jak Avenger Triad (i wiele innych), jak i te prowadzone z wojskami, chociażby Combined Resolve czy „artyleryjskie” z serii Dynamic Front, gdzie główny nacisk kładziony jest na integrację systemów dowodzenia, co zresztą udało się osiągnąć z polskim Topazem. W wypadku Polski siły amerykańskie szkolą też obsługi czołgów Abrams, przygotowują również Siły Zbrojne RP do przyjęcia śmigłowców Apache. Sam zresztą fakt, że dowódcą sił NATO w Europie jest oficer amerykański (podczas gdy sekretarz generalny pochodzi z Europy), jak i dostęp Sojuszu do amerykańskich aktywów w zakresie rozpoznania, nadzoru i wywiadu stanowią kluczowe elementy wzmacniające NATO. Nie jest tajemnicą, że europejscy sojusznicy mogliby bez tego popaść w jeszcze większe spory, a bez zdolności wywiadowczych USA NATO byłoby dużo słabsze i to na wielu poziomach.
Czytaj też
Innymi słowy, jednostek US Army Europe (i w ogóle sił Stanów Zjednoczonych w Europie) nie należy postrzegać tylko przez pryzmat sumy potencjałów poszczególnych brygad czy eskadr, ale też jako czynnika będącego mnożnikiem siły poszczególnych państw NATO, w tym Polski. Nie jest żadną tajemnicą, że Siły Zbrojne RP są pod presją z uwagi na szybki wzrost liczebności, rotację kadr i zmiany sprzętowe, szkolenie żołnierzy Sił Zbrojnych Ukrainy, a także działania hybrydowe Rosji i Białorusi zmuszające do ciągłego zaangażowania tysięcy żołnierzy do „patrolowej” misji na granicy. Co za tym idzie, tego rodzaju wsparcie ze strony Amerykanów jest bardzo cenne i jego ograniczenie byłoby mocno niekorzystne także dla rozwoju zdolności Sił Zbrojnych RP.
A postulat, że sojusznicy europejscy mają brać stosunkowo większy udział w obronie będzie realizowała każda administracja. Przypomnijmy, że nowy model sił NATO zakłada utrzymanie około 50 brygad wojsk lądowych więcej przez wszystkich sojuszników. I raczej niewiele lub nawet żadne z tych jednostek nie będą pochodzić z USA,. O ile te które są dziś obecne w Europie mogą zostać (i są) zintegrowane pod dowództwem NATO w ramach nowego modelu, to Stany Zjednoczone nie będą dalej zwiększać swojej stałej obecności w Europie ze względów finansowych, organizacyjnych, demograficznych i innych. USA już jednak mają tu ważną infrastrukturę, jak Army Prepositioned Stock w Powidzu i mogą na różne sposoby skutecznie wzmacniać potencjał państw europejskich. To jednak wymaga utrzymania (nie zwiększania, ale właśnie utrzymania) pewnego poziomu obecności w Europie.
Gra się toczy więc o to, czy proces wzmacniania zdolności krajów europejskich, w tym tych na wschodniej flance będzie się odbywał ze wzmocnieniem (bezpośrednim i pośrednim, w ramach koordynacji) przez siły USA które są tu dziś obecne, czy też nie. Jeśli nowa administracja przyjmie „rewolucyjne” podejście do obecności w Europie, włącznie z cięciem środków na pomoc Ukrainy, może znacząco i negatywnie wpłynąć na bezpieczeństwo Starego Kontynentu.