Reklama

Geopolityka

Irlandia zbada sprzedaż okrętu. "Sześciokrotne zaniżenie wartości"

LÉ „Aisling”. Fot. Wikipedia
LÉ „Aisling”. Fot. Wikipedia

Rząd irlandzki znalazł się w ogniu krytyki mediów - okręt oddany przez irlandzką marynarkę wojenną za 110 tysięcy euro już dwa miesiące później został wystawiony na sprzedaż za prawie 700 tysięcy euro.

Rząd w Irlandii znalazł się pod ostrą krytyką za sprzedanie 23 marca 2017 r. na aukcji w Cork okrętu LÉ „Aisling” za 110 tysięcy euro, czyli sześć razy mniej niż wynosiła jego rzeczywista wartość/ Jak się później okazał, nabywca sprzedanej jednostki pływającej, holenderski handlarz Dick van der Kamp wystawił ją na sprzedaż dwa miesiące później w Rotterdamie za 685 tysięcy euro. Wystarczyło jedynie powierzchowne czynności oraz sklasyfikowanie jednostki jako okrętu patrolowego rybołówstwa (fisheries patrol vessel).

Media bardzo negatywnie odniosły się do całej sytuacji. Sprzedaż przez marynarkę wojenną okrętu LÉ „Aisling” za sześciokrotnie zaniżoną cenę uznano za „złą umowę” i „wielki błąd”. Irytacja mediów jest tym większa, że w reklamie handlowej jednostki, zacumowanej obecnie w Rotterdamie, od razu ostrzega się, że jej cena może jeszcze wzrosnąć („Jest ona w bardzo dobrym stanie i jej cena wzrośnie, gdy właściciele będą wydawać pieniądze na dalsze ulepszenia. Lepiej się więc pospieszyć z decyzją”).

Dlatego w Irlandii uznano, że osoba, która doprowadziła do sprzedaży okrętu za zaniżoną cenę naraziła na straty państwo irlandzkie. Sprawę ma więc zbadać komitet do spraw rachunków publicznych (Public Accounts Committee). Ma on m.in. uwzględnić fakt, że tego samego typu okręt LÉ „Emer” został sprzedany cztery lata wcześniej za 320 000 euro (został on później przekształcony w jednostkę szkolną nigeryjskiej marynarki wojennej), a LÉ „Deirdre” w 2001 roku za 240 000 euro (przerobiono go później na prywatny jacht).

Sprawa bulwersuje tym bardziej, że dotyczy okrętu znanego ze swojej wcześniejszej działalności m.in. w obronie irlandzkich terenów połowowych. Jedną z najsławniejszych akcji jednostki było przechwycenie przemytu 7 ton uzbrojenia i amunicji dla IRA na pokładzie trawlera „Marita Ann” u wybrzeży hrabstwa Kerry w 1984 r. Równie ważne były jednak działania w ochronie rybołówstwa. To właśnie okręt LÉ „Aisling” zatrzymał hiszpański trawler „Sonia” nielegalnie łowiący na irlandzkich wodach w 1984 r.

Patrolowiec LÉ „Aisling” został wprowadzony do służby w maju 1980 r. i wycofany 22 czerwca 2016 r. W ciągu 36 lat pokonał on ponad 600 000 Mm. Jest to jednostka o wyporności 1020 ton i długości 65 m.

Reklama

Komentarze (6)

  1. NieJestemRobotem

    Dimitirs Dziękuje za bardzo ciekawy wpis. Taka historia od kuchni zawsze wydawała mi się najbardziej interesująca. Przy czym z pewnością masz racje. Rządy, instytucje państwowe wielu państwa często przejawiają więcej skrupułów niż przeciętny handlarz.

    1. dim

      A zapomniałem jednak... najszczerzej pochwalić radzieckich marynarzy. Super ludzie, przy tym bezinteresownie pomocni i koleżeńscy. Wszystko co poniżej, to zupełnie nie była ich wina.

  2. szary

    Szukają dziury w całym ,podobnie jak u nas z samolotami. Mam pieniądze -to kupuje towar od tego ,kogo chce.Czy ktoś wam mówi gdzie i od kogo macie kupować rzodkiewkę?.

    1. uważny

      trochę jednak jest różnica czy kupujesz rzodkiewkę czy rząd kupuje samoloty bez przetargu za publiczne (czyli Twoje też) pieniądze, nie weryfikując nawet czy inni nie chcieli mnie. Pomijam dziwną rolę Berczyńskiego, jak by nie było pracownika zwycięskiego producenta ...

  3. aukcjoner

    Przecież to była aukcja i sprzedali za tyle ile ktoś chciał zapłacić...

    1. gegroza

      Bzdury - ogłoszenie przetargu na tablicy informacyjnej i zdziwienie że wylicytowano tylko tyle. Ten sam manewr jest stosowany takze u nas. Wszystko cicho i dykskretnie

  4. dimitris

    Po prostu uznano go za wysłużony, sprzedano jako złom. To normalne. Standardowo kupowaliśmy od Rosjan serię statków handlowych. Niegdyś budowanych w Gdańsku, używanych następnie do dwudziestoparoletniej służby (24-27) na rosyjskiej Północy. Ściągnięto mnie tam (wyszukano...), gdyż ówcześnie byłem jedynym w okolicach Pireusu oficerem (handlowej) znającym jednocześnie najprzydatniejsze tam języki tj. rosyjski, grecki, techniczny niemiecki - w tych językach opisywane były urządzenia i kadłub, w dokumentacji (rosyjska) i adnotacjach serwisantów na krawędziach schematów itd. Moja praca było to podpisywanie tysięcy zaworów, przełączników, przycisków, z rosyjskiego na grecki lub angielski. Następnie Grecy uczyli się tego statku, wymieniali, po pierwsze ZAWSZE NIESPRAWNE rosyjskie wyposażenie bezpieczeństwa (10-letni chleb i woda konserwowa w szalupach ratunkowych, zawartości apteczek zlepione w jedną bryłę itp). Dodawaliśmy odrobinę niezbędnej elektroniki, odbywaliśmy tym statkiem 1--2 lokalne rejsy (ZSRR lub Izrael, Hiszpania) i... statek szedł dalej na sprzedaż. Ale już wielokrotnie drożej niż przedtem nabyty. Gdyż nabywaliśmy go w cenie złomu. I tak po kolei, seria kilkunastu statków, z tym, że mnie potrzebowali na trzy pierwsze, potem radzili sobie sami. Teraz gwóźdź programu ! Tylko ja i kapitan (ode mnie) wiedzieliśmy, że wszystkie te statki Rosjanie "wysyłali na żyletki" tylko i wyłącznie z uwagi na pęknięcia kadłuba, widoczne w prześwietleniu. Tak jest, Rosjanie prześwietlali kadłuby swych statków ! Rok 1989... Mikropęknięcia zaspawane, ale po kolejnym rejsie w lodach otwierały się znów... Decyzja komisji o niezdatności do pływania.

    1. dimitris

      ... nieotwierające się w ogóle radzieckie (bardzo stare) tratwy rantukowe, lub otwierające, ale po chwili pękające powłoki, wszystkie statki maksymalnie pełne karaluchów (mieszkały nawet w starych lodówkach, w komorach na żywność, ma się rozumieć), niektóre statki także pełne pluskiew (do dnia greckiej fumigacji). I oczywiście zawsze niesprawny air-condtionion. Radzieccy koledzy twierdzili, że nigdy nienaprawiany, ani nie dezynfekowany. Nie dopisałem, ale oczywiście przydawał się, prócz rosyjskiego, po pierwsze mój język polski - statki miały remonty w polskich stoczniach, odręczne adnotacje na schematach wszędzie były po polsku. Czyli Rosjanie chyba nigdy nie robili nic ? Bo jak inaczej mogli nie czytać ? Czyli z naprawami czekali zawsze na polską stocznię ? Koszmarne były rosyjskie radary, radioodbiornik komunikacyjny musiałem wozić własny ("zwykły" Grundig Satelite, przy tych ruskich, sprawdził się znakomicie). Urządzenia elektrotechniczne, jeśli nie były polskie, to reprezentowały technikę wywiezioną z III Rzeszy, rosyjskie były na nich tylko napisy. Rosjanie, w branży marynarki handlowej, po prostu nie stworzyli, ani nawet nie serwisowali intelektualnie NIC ! Ale ! Bardzo dobry, świetny był ROSYJSKI nadajnik radiowy o mocy 1500 W. Bez jednej uwagi negatywnej poza... jego awariami co kilka dni. Diagnozował się bardzo prosto - znakomicie pomyslany, przełączalny miernik kilkudziesięciu parametrów, na płycie czołowej. Wystarczyło przełączać pozycje i zakresy, obserwując czy wskazówka pozostaje we właściwej części pola. Potem sprawdzenie w grubej, rosyjskiej instrukcji - prosta elektronika z elementami wyłącznie dyskretnymi (lata 60-te). I usunięcie awarii. Przyczyna zawsze ta sama i nie wina inżynierów - to pękały od ciągłej wibracji te cieniutkie przewody, w koszulkach z radzieckiego PCV. Koszulka z czasem sztywniała... należało tylko znów podlutować. Grecy myśleli, że ja to zawsze psuję elektronikę całego statku sam, aby pokazać, że dobrze naprawiam :) Wożono mnie też (motorówką z brzegu) na trochę statków, totalnie "sdiełano w CCCP". Tam było podobnie, plus... zawsze plus nieoczyszczone filtry. Rosyjskie urzadzenia wymagały ciągłego czyszczenia filtrów, np powietrza chłodzącego, co opisane było na urządzeniu, ale po rosyjsku. Grecy nie wiedzieli... Grecy w ogóle nie znale tej techniki, przecież spóźnionej za światem o kilkadziesiąt lat. W ten sposób "naprawiałem" np. "zepsute" żyrokompasy, gdy nowy kosztowałby kilkadziesiąt tysięcy USD. A wystarczało umieć odczytać, cytuję: Każdyje dwie niedieli poczistit' coś tam filtr... Plus ogólna znajomość zasad pracy urządzenia - myśmy w WSM mieli takie dość stare, "poniemieckie" żyra na "Zenicie" i "Horyzoncie". Nawet mieliśmy na studiach jeszcze przedmiot "Lampy elektronowe", a nie wiedziedzieliśmy po co ? Raz statek, cały Made in USSR posypał się ostatecznie. Makabra ! Dryfował po Egejskim bezradnie, Grecy podsyłali najlepszych mechaników - NIC ! Ludziom przed oczami stawała "plama" w życiorysie, czyli bez pracy na statkach do końca życia... W końcu przywieziono nam jednak znakomitego specjalistę z Izraela. Gościa, który ponoć "wie wszystko" w takich trudnych momentach i momentalnie to diagnozuje ! Wszedł na pokład w bieluteńkim kombinezonie - trochę dziwne jak na inżyniera mechanika, z maszynowni -... pochodził wokół silnika głównego... miałem wrażenie, że oczy pilnie szukały napisów. Po kilku minutach poświecił punktową latarką gdzieś w okolice klapki, przy bazie silnika: Otwórzcie i przeczyśćcie tam ! Mechanicy to zrobili, silnik pięknie ruszył... Dyskretnie pytam go: Wy goworitie po russki ? A Żyd na to z uśmiechem spod wąsa: Nu konieszno ! ---------------------------------- O tym, że wszystkie te statki, nabyte jako "na złom", miały pękający już kadłub wiedział oczywiście także armator - pośrednik. Kazali z kapitanem czytać sobie i tłumaczyć wszystkie te rosyjskie teczki z papierami... Ale sprzedający takich rzeczy nie powie. Powie przecież nie kryłem, że sprzedawałem jako złom i cena też była taka !

  5. dimitris

    Re: mój post sprzed chwili. Oczywiście winienem był dopisać, że niemal napewno zachodzi tu analogia. Statek sprzedano, faktycznie w cenie złumu, gdyż po długotrwałej eksploatacji na Północy kadłub stał się niebezpieczny. Lub urządzenia. Czego jednak nabywcy się nigdy nie mówi. Lub nabywca wie, ale nie powie tego (przecież !) załodze statku. Następnie zamiast zarobić na inteligentnej rozbiórce na złom... Co także robiłem - demontowałem elektronikę, inni hydraulikę, mechanikę itd i dopiero goły statek szedł na złom, gdy zdjęte przez nas podzespoły przyjmowały stocznie remontowe. Potem stocznie te miały konkurencyjne ceny... Zatem zamiast zarobić na inteligentnym złomowaniu, nowy nabywca statek ten zewnętrznie pod... powiedzmy ładnie że podrasuje. Żeby wyglądał, że to nie złom. I sprzedaje go. I nikt nie pamięta już (ani nie dowie się już) czemu poprzednio prawie że ten niebezpieczny złom złomowano. Działania standardowe.

  6. romek

    Mieszkam na tej wysepce od wielu lat, to jest swego rodzaju norma. Pewnie drugie tyle poszło pod stołem dla decydujących o sprzedaży. Sprzedali za czapkę gruszek Guinnesa, pola naftowe na morzu, Jamesona i pewnie jeszcze wiele innych.

Reklama