Reklama

Geopolityka

Zamach w Kabulu to cios dla USA i talibów [OPINIA]

Fot. Spc. Jillian Hix
Fot. Spc. Jillian Hix

Atak terrorystyczny w Kabulu był niezwykle celnym ciosem zadanym równocześnie USA oraz strategii talibów obliczonej na uzyskanie uznania międzynarodowego. Zwiększa on prawdopodobieństwo nie utrzymania kontroli przez przywództwo Islamskiego Emiratu Afganistanu nad swoimi siłami oraz sojusznikami i ideologicznej ofensywy Państwa Islamskiego. Pogłębia też dylemat USA i Europy dotyczący kwestii uznania talibów i nawiązania stosunków dyplomatycznych z Islamskim Emiratem Afganistanu.

Jak dotąd bilans ataku terrorystycznego na lotnisko w Kabulu to ponad 185 osób zabitych, w tym wiele kobiet i dzieci oraz min. 13 członków amerykańskiego personelu wojskowego. Ponad 150 osób zostało rannych, w tym 18 amerykańskich żołnierzy. Do przeprowadzenia zamachu przyznał się Wilajat Chorasanu Państwa Islamskiego (ISKP). Afgańskimi ofiarami są osoby, które po zajęciu Kabulu przez talibów desperacko usiłowały wydostać się z Afganistanu w ramach prowadzonej ewakuacji. W większości są to zatem współpracownicy USA i NATO, a także inne osoby zagrożone: działacze organizacji pozarządowych, dziennikarze, inteligencja itp. Zamach na lotnisku w Kabulu jest jednym z najkrwawszych w całej historii wojny w Afganistanie, jest też największym sukcesem ISKP, które jednocześnie uderzyło w swoich dwóch wrogów: USA i talibów.

Śmierć 13 amerykańskich żołnierzy zmienia całkowicie percepcję operacji wycofywania się USA i sojuszników z Afganistanu. Warto bowiem przypomnieć, że od lutego 2020, czyli podpisania w Dosze porozumienia między USA a talibami i wynikającego z niego zawieszenia broni (nieobejmującego walk między talibami a rządem w Kabulu), nie było ofiar wśród żołnierzy USA i innych państw NATO. Również sposób ewakuacji wskazywał jednoznacznie, że priorytetem było uniknięcie jakichkolwiek strat po stronie wycofujących się sił USA i sojuszniczych. O ile bowiem w czasie prowadzenia działań zbrojnych przeciwko talibom straty własne były coraz mniej akceptowalne ze względu na niejasność celu wojny, niemniej były one w jakimś stopniu zrozumiałe, to w sytuacji gdy jedynym celem USA było wycofanie się, stawały się one już całkowicie niezrozumiałe.

Warto podkreślić jednak, że jeśli celem wojny w Afganistanie nie było budowanie nowego, demokratycznego państwa, lecz wyłącznie przetrącenie kręgosłupa Al Kaidzie i neutralizacja zagrożenia terrorystycznego wobec USA to wycofanie się mniej więcej 10 lat temu miałoby podobny sens co obecnie. Gdy w lutym 2020 podpisano porozumienie w Dosze, nikt racjonalny nie mógł zakładać, że talibowie nie zdobędą Kabulu i nie wprowadzą w Afganistanie swoich porządków. Wprawdzie porozumienie przewidywało dialog wewnątrzafgański, ale nie precyzowało szczegółów i było oczywiste, że nie jest to priorytet z punktu widzenia USA. Priorytetem było zobowiązanie talibów do tego, że nie będą współpracowali z organizacjami terrorystycznymi, a Afganistan nie będzie stanowił zagrożenia dla USA i sojuszników. Zawarty rozejm miał gwarantować, że w czasie wycofywania nie zginie żaden żołnierz amerykański lub sojuszniczy. Natomiast instrumentem wpływu na to by talibowie przestrzegali swojego zobowiązania dot. terroryzmu i zagrożenia dla innych państw, miała być obietnica pomocy gospodarczej i humanitarnej.

Te kwestie warto przypomnieć, gdyż są one kluczem do zrozumienia wzajemnych oczekiwań obu stron zarówno w czasie kadencji Trumpa jak i Bidena. Z całą pewnością, jakkolwiek brutalnie to zabrzmi, USA nie oczekiwało, że talibowie nie przejmą władzy w Kabulu i że nie będą wprowadzać swojej interpretacji prawa szariatu, gdyż byłby to przejaw skrajnej naiwności. Publiczne deklaracje w tym zakresie były spowodowane koniecznością zachowania pozorów (z uwagi na opinię publiczną) i dotyczy to zarówno USA jak i talibów (dlatego deklaracje dot. np. innego niż w latach 90-tych traktowania kobiet są niewiarygodne i nie można oczekiwać, że powolne dokręcanie śruby przez talibów samo w sobie wpłynie na politykę USA).

Talibowie oczekiwali od USA i NATO wycofania się, niemieszania się do ich wojny z rządem afgańskim oraz uznania ich po przejęciu władzy, nawiązania stosunków dyplomatycznych, nieblokowania miejsca w ONZ oraz udzielenia pomocy gospodarczej i humanitarnej, a także nieblokowania dostępu do 10 mld USD afgańskich rezerw finansowych i oczywiście nienakładania żadnych sankcji. USA oczekiwało natomiast zerwania przez talibów (i co za tym idzie nowe władze Afganistanu) kontaktów z terrorystami, niestwarzanie zagrożenia dla wycofujących się sił oraz niestwarzanie zagrożenia przez Afganistan dla USA i sojuszników. Do 26 sierpnia obie strony, mimo dramatycznych obrazków, mogły mówić o wypełnieniu tych oczekiwań. Zamach całkowicie jednak zmienił tę sytuację i nie ma znaczenia, że talibowie nie odpowiadają za to bezpośrednio, a nawet prawdopodobnie ostrzegli Amerykanów (USA miało informację o możliwym zagrożeniu już rano). Oczekiwanie dotyczyło bowiem skutków, a nie dobrych chęci.

Całkowite wycofanie sił USA oraz NATO miało nastąpić do 1.05.2021. Niedotrzymanie tego terminu spotkało się z pogróżkami ze strony talibów połączonymi z oskarżeniami o złamanie porozumienia przez USA. Niemniej fakt, iż przed upływem tego terminu został wyznaczony nowy tj. do 31 sierpnia i faktycznie rozpoczęto wycofywanie, uspokoił talibów i przekonał ich o bezcelowości ewentualnego ataku na cele USA oraz NATO. Amerykanie doskonale jednak wiedzieli, że kolejne przedłużenie terminu bez zgody talibów, utrzymanie ograniczonej obecności militarnej czy też udzielenie realnego wsparcia siłom rządowym będzie oznaczało, że talibowie uznają, iż ich oczekiwania nie zostaną spełnione, a zatem umowa została złamana w kluczowych punktach. To zaś pociągnęłoby za sobą reakcję talibów, a co za tym idzie również straty własne po stronie USA i koalicji. Przy założeniu, że i tak nastąpiłoby wycofanie, to takie straty byłyby bezsensowne i niezrozumiałe dla amerykańskiej opinii publicznej. Natomiast decyzja o pozostaniu byłaby kontynuacją wojny bez jasnego celu i z nowymi stratami własnymi.

Dlatego administracja Bidena kierowała się w czasie wycofywania, a następnie ewakuacji, przede wszystkim tym by uniknąć strat własnych i utrzymać w mocy porozumienie, by móc nawiązać z nowymi władzami relacje dyplomatyczne. W przeciwnym razie USA i NATO straciłyby wpływ na dalszy rozwój wydarzeń, a w szczególności na działania Chin i Rosji w rządzonym przez talibów Afganistanie. Warto więc jeszcze raz podkreślić, że do 26 sierpnia po żadnej ze stron porozumienia nie pojawiły się nowe (w porównaniu z sytuacją z lutego 2020) okoliczności wpływające na realność jej kluczowych oczekiwań wobec drugiej strony. W szczególności po wkroczeniu do Kabulu talibowie nie tylko nie przeszkadzali w ewakuacji, ale w pewnym sensie wsparli Amerykanów, powstrzymując napór afgańskich cywilów na lotnisko. Z tym wiąże się również kontrowersyjna decyzja USA o przekazaniu talibom list osób, które podlegają ewakuacji. Warto jednak pamiętać, że gdyby Amerykanie nie poprosili talibów o kontrolę nad ruchem na lotnisko, to chaos byłby znacznie większy, a liczba osób ewakuowanych mniejsza. Większe byłoby też ryzyko strat własnych. Natomiast jeśli mieli kontrolować ruch na lotnisko, to musieli wiedzieć, kogo mają przepuszczać i rzeczywiście to robili na podstawie tej listy, co usprawniło ewakuację.

Amerykanie nie darzyli talibów pełnym zaufaniem jeśli chodzi o ich deklaracje, że zagranicznym dyplomatom w Kabulu pod ich rządami nic nie grozi. Prawdopodobieństwo, że talibowie zaatakują ambasadę USA i dojdzie do powtórki sytuacji z Teheranu 1979 r., było bardzo małe, ale nie zerowe i Amerykanie postanowili nie ryzykować. Ponadto większe było zagrożenie, że ambasada zostanie zaatakowana przez jakąś grupę terrorystyczną wbrew strategii przyjętej przez przywódców talibów. Wprawdzie liderzy Islamskiego Emiratu Afganistanu starali się przekonywać, że mają pełną kontrolę nad sytuacją, ale jak się okazało 26 sierpnia, nie była to prawda.

Administracja Bidena już wcześniej była ostro krytykowana (i to nie tylko przez swoich przeciwników) za sposób wycofywania, obarczana odpowiedzialnością za klęskę (w tym samym kontekście, w którym Trump wcześniej ogłosił zwycięstwo) itp., niemniej był to efekt szoku, w jakim USA się znalazło. Starty własne, i to o tak dużych rozmiarach, to jednak przekroczenie czerwonej linii. Oznaczają one, że talibowie nawet jeśli chcą, to nie są w stanie spełnić podstawowych oczekiwań drugiej strony i w tym kontekście ewentualna chęć ich spełnienia po stronie talibów jest bez znaczenia.

Zresztą przeciętny Amerykanin nie rozróżnia talibów, Al Kaidy, ISIS i innych grup dżihadystycznych, a co za tym idzie, można się spodziewać, że w obecnej sytuacji uznanie talibów i nawiązanie z nimi stosunków dyplomatycznych przez USA spotkałoby się z powszechnym oburzeniem amerykańskiej opinii publicznej. Warto jednak podkreślić, że fakt, iż talibowie nie mają pełnej kontroli nad sytuacją, w tym w szczególności nad różnymi grupami zarówno działającymi po ich stronie jak i przeciwko nim, nie jest zaskoczeniem. Kluczowe w porozumieniu z Dohy oczekiwanie USA, że talibowie zapewnią, iż Afganistan po ich wycofaniu nie będzie stanowić zagrożenia dla USA i sojuszników, też od samego początku (tj. od lutego 2020) budziło wątpliwości i administracja Bidena zbiera dziś owoce błędnych założeń przyjętych w momencie podpisania tego układu.

Reklama
Reklama

ISKP osiągnęło sukces znacznie większy, niż mogłoby się wydawać. Oczywiście już samo zabicie kilkunastu żołnierzy USA to z puntu widzenia tej organizacji cel sam w sobie. Ponadto organizując zamach o takich rozmiarach ISKP pokazała, że pozostaje w grze. W tym kontekście warto przypomnieć, że ISKP pojawiła się w Afganistanie w styczniu 2015 r. i początkowo zdołała opanować pewne terytorium w prowincji Nangarhar. Miało to jednak miejsce w dość podejrzanych okolicznościach sugerujących zewnętrzne wsparcie dla ISKP obliczone na osłabienie talibów. Niemniej talibowie bardzo szybko zmarginalizowali ISKP, kolejni liderzy tej organizacji ginęli w atakach USA, a duża liczba jej członków znalazła się w więzieniu. Niemniej ISKP, mimo że od dawna było uznawane za organizację rachityczną, utrzymało zdolność do dokonywania krwawych uderzeń, przy czym celem byli przede wszystkim cywile, a w szczególności członkowie szyickiej grupy etnicznej Hazarów. Wśród najkrwawszych ataków ISKP przeprowadzonych na terenie Afganistanu jest np. masakra uczennic szyickiej szkoły w Kabulu w maju 2021 (90 ofiar).

W 2016 r. gdy robiłem wywiad z ówczesnym ambasadorem UE w Afganistanie Franz-Michaelem Skjold Mellbinem wyraził on opinię, że choć ISKP jest słabe to w przypadku pokoju część talibów niezainteresowanych nim może przejść do ISKP. Melbin wskazał wówczas tez na to, że dotyczyć to może m.in. warlordów-narkobaronów, których interesy będą zagrożone jeśli talibowie zakażą handlu narkotykami, a może to być konieczne w celu uzyskania uznania międzynarodowego i to nie tylko ze strony Zachodu i USA. Znacznie bardziej zagrożone z tego punktu widzenia są Iran oraz Chiny. Melbin wskazywał wówczas również na organizacje mające cele poza Afganistanem jako potencjalne źródło problemów dla talibów. O ile jednak trudno wyobrazić sobie sojusz Al Kaidy z ISKP to współpraca ISKP z np. Islamskim Ruchem Uzbekistanu jest dawna faktem. W interesie ISKP jest przy tym uderzanie w elementy strategii talibów, które wynikają z pragmatyzmu przywództwa tego ruchu, ale są słabo akceptowane wśród zwykłych jego członków. Dlatego właśnie ISKP uderza w szyitów, licząc, że doprowadzi to do konfliktu z Iranem i przeciągnie na stronę ISKP fanatyków nieakceptujących tego, że niektórzy przywódcy talibów zaczęli się pojawiać na uroczystościach szyickich. Uderzenie w USA wynika z tej samej logiki tj. planu przeciągnięcia na swoją stronę radykałów niezadowolonych z paktowania przywództwa talibów z niewiernymi, w tym w szczególności USA oraz innymi państwami NATO.

Talibowie oczywiście mieli świadomość tego zagrożenia i dlatego po zajęciu więzień zabijali przebywających w nich członków ISKP. Zamach w Kabulu świadczy jednak o tym, że ISKP udało się zinfiltrować szeregi talibów i jest to zła wiadomość zarówno dla nowych przywódców Islamskiego Emiratu Afganistanu jak i dla USA oraz innych krajów NATO. W szczególności szanse Islamskiego Emiratu Afganistanu na uznanie ze strony USA i co za tym idzie zyskanie miejsca w ONZ, są w tej chwili bardzo małe, gdyż wywołałoby to gigantyczny sprzeciw w USA. Ponadto w obecnej sytuacji wiele państw będzie się bało otworzyć swoje placówki dyplomatyczne w Kabulu. Skorzystają na tym Chiny oraz Rosja, które na pewno to zrobią. Da to tym krajom przewagę w grze polegającej na próbie wykorzystania organizacji terrorystycznych obecnych w Afganistanie jako proxy.

To z kolei zwiększa prawdopodobieństwo, że USA straci wpływ na geopolitycznie i surowcowo ważne miejsce, ale również zwiększy się prawdopodobieństwo, że Afganistan znów będzie stanowił zagrożenie dla USA i Zachodu. Oczywiście brak uznania będzie też sprzyjał ISKP, gdyż oznaczać to będzie wycofanie się organizacji pomocowych oraz zakręcenie kurka z pomocą gospodarczą i humanitarną. Afganistan jest bankrutem i bardzo szybko może w nim dojść do katastrofy humanitarnej. Poza tym, że generować to będzie migrację (a co za tym idzie również wysyłanie przez ISKP terrorystów do Europy) to chaos i bieda są zawsze okolicznościami sprzyjającymi wzrostowi siły i popularności Państwa Islamskiego. Wejście Afganistanu w kolejny etap wojny domowej oczywiście stwarza również szansę odzyskania władzy przez siły związane z organizującym się w Pandższirze nowym Sojuszem Północnym, niemniej, póki co wydaje się to bardzo odległą perspektywą, o ile w ogóle jest realne.

Po zamachu 26 sierpnia Joe Biden zapowiedział odwet na ISKP. Doszło do niego błyskawicznie już w nocy z 27/28 sierpnia. USA ogłosiło, że w wyniku uderzenia przy użyciu dronu w kryjówce w prowincji Nangarhar zabity został członek ISKP odpowiedzialny za planowanie zamachu na lotnisku. Problem w tym, że skoro tak łatwe było namierzenie i trafienie celu to dlaczego nie nastąpiło to wcześniej. Ponadto po pełnym wycofaniu się i przy założeniu braku obecności dyplomatycznej w Kabulu dalsze możliwości wywiadowcze i operacyjne USA w Afganistanie będą bardzo słabe. Chyba że chodzić będzie o uderzenie w samych talibów lub w cichej kooperacji z nimi. Oba warianty są możliwe, ale rodzić będą też negatywne konsekwencje. Możliwości USA będą tym bardziej ograniczone, że trzech spośród sześciu sąsiadów Afganistanu to przeciwnicy USA: Iran, Chiny i Tadżykistan (z racji członkostwa w ODKB), a współpraca militarna z pozostałymi trzema jest też wielce wątpliwa: Pakistan to bliski sojusznik Chin i patron talibów, Turkmenistan to izolacjonistyczna tyrania w stylu północnokoreańskim, a w przypadku Uzbekistanu większe szanse na wciągnięcie w swoją strefę wpływów ma Rosja.

Reklama

"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie

Komentarze

    Reklama