- Wiadomości
- Analiza
- Polecane
Tajwan tykającą bombą. Nowa strategia powstrzymywania Chin [ANALIZA]
Na początku zimnej wojny Stany Zjednoczone ustami ówczesnego prezydenta Harry’ego Trumana ogłosiły nową doktrynę polityki zagranicznej, która miała zapobiec ekspansji wpływów Związku Radzieckiego. Czy dziś USA starają się powtórzyć ten manewr w stosunku do Chin?

Zobacz też
Stany Zjednoczone po zakończeniu II wojny światowej zostały niejako zmuszone przez ówczesny stan na kontynencie europejskim do przejęcia przywództwa w późniejszym świecie zachodnim. Osłabione wojną Francja oraz Wielka Brytania nie byłyby w stanie podjąć tego wyzwania, a wręcz musiały pogodzić się z tym, że ich przedwojenny status światowych mocarstw minął bezpowrotnie. Do tego doszło również kolejne zagrożenie, jakim była ekspansywna polityka Związku Radzieckiego, który starał się poszerzyć swoją strefę wpływów, i to nie tylko w Europie czy Azji, ale też na innych kontynentach.
W 1946 roku na stolik sekretarza stanu George'a Marshalla trafił tak zwany "długi telegram", którego nadawcą był George Kennan, ówcześnie pracownik ambasady USA w ZSRR. Sprawa została przez niego przedstawiona w bardzo jasny sposób. Związek Radziecki będzie dążył do konfrontacji z państwami kapitalistycznymi i nie będzie możliwa dalsza pokojowa koegzystencja obu tych światów.
Zobacz też
W 1947 r. prezydent Truman wygłosił orędzie, które można uznać za początek doktryny powstrzymywania wobec Związku Radzieckiego, choć nie został on w niej wymieniony z nazwy. Oficjalnie była mowa o walce z totalitaryzmem i wsparciu dla wolnych narodów, które walczą z uciskiem. Przekaz podprogowy był jednak jasny - koniec izolacjonizmu USA, czas na aktywną walkę z komunizmem. Później, właśnie dzięki George'owi Kennanowi, przyjęła ona nazwę strategii (tudzież doktryny) powstrzymywania.
Gdyby spojrzeć na chronologię zimnej wojny, można w niej znaleźć szereg konfliktów zastępczych (ang. proxy wars), które potwierdzają to, jak Stany Zjednoczone realizowały zadania związane z powstrzymywaniem ekspansji wpływów komunistycznych na świecie. Nierzadko odbywało się to przy użyciu radykalnych kroków. Przykładów jest wiele: wojna domowa w Grecji, Ameryka Południowa, wojna koreańska, wojna w Wietnamie, angażowanie się na Bliskim Wschodzie czy stała piecza nad Europą Zachodnią. Wszystko to wpisywało się w cele postawione jeszcze w drugiej połowie lat 40.
Zobacz też
Niekwestionowany hegemon i pauza strategiczna
Okres, jaki nastąpił po upadku Związku Radzieckiego, określa się często mianem świata pozimnowojennego, ale też coraz częściej pojawia się w dyskursie publicznym określenie pauzy strategicznej, co nawet lepiej oddaje Zeitgeist tych lat. Gdyby chcieć w jakiś sposób podzielić ten czas, to w stopniu roboczym można to rozłożyć na trzy etapy. Pierwszy, czyli okres 1990-2008, to czas wręcz niekwestionowanej pozycji Stanów Zjednoczonych jako hegemona światowego.
Aktywna polityka zagraniczna, liczne interwencje oraz misje humanitarne były tego najlepszym obrazem. Jednym z najbardziej kluczowych rejonów dla amerykańskiej strategii stał się wtedy Bliski Wschód. Przykłady tego zaangażowania można mnożyć: konflikt izraelsko-palestyński, wojna z Irakiem, walka z terroryzmem i fundamentalizmem islamskim, przeciwdziałanie rozprzestrzenianiu broni masowego rażenia oraz sztandarowa walka o demokrację i prawa człowieka. Również późniejsza wojna w Syrii wchodzi w ten zakres. Do tego należy doliczyć wieloletnie umacnianie stosunków z Arabią Saudyjską, Egiptem czy Jordanią.
Zobacz też
Jednak nie wszystko poszło wedle planów Waszyngtonu. Zdestabilizowany Irak był i pozostaje powodem jednej z największych katastrof humanitarnych XXI w. Dodatkowo zburzyło to obraz bezproblemowego i odgórnego narzucania demokracji oraz zasad społeczeństwa obywatelskiego. Tak rewolucyjne zmiany przyszły wraz z Arabską Wiosną kilka lat później, tym samym pokazując, że zmiany systemowe muszą zajść oddolnie. Nie można zapomnieć również o amerykańskim stosunku do Iranu.
Skupiając swoją uwagę głównie na tychże terenach, Biały Dom stracił z oczu realne zagrożenie, jakie w międzyczasie pojawiło się w Azji Południowo-Wschodniej. Co więcej, zaczęło ono doskonale wykorzystywać amerykańskie zaangażowanie oraz coraz większe kłopoty gospodarcze państw zachodnich i USA.
Zobacz też
Pierwszym tak wyraźnym sygnałem zmiany tego stanu rzeczy był kryzys gospodarczy 2008 r., który nie tylko wstrząsnął amerykańską gospodarką, ale też stał się momentem, w którym to Chiny zaczęły powoli unosić głowę. Ameryka częściowo przespała ten czas i obudziła się dopiero pod koniec drugiej kadencji Baracka Obamy. Zaś za kadencji Donalda Trumpa już było jasnym, że teraz Waszyngton musi swoje siły przekierować na Pacyfik, bo to właśnie tam czai się najgroźniejszy rywal.
Natomiast czy da się jednoznacznie wskazać wydarzenie, które tę pauzę zakończyło? Coraz częściej można zauważyć, że specjaliści wskazują w tym wypadku okres pandemii lub początek wojny na pełną skalę na Ukrainie, acz szala przechyla się na rzecz tego drugiego jako wydarzenia, które rzeczywiście spowodowało tąpnięcie w geopolityce. Jednak to też nie oznacza tego, że Chiny oraz Stany Zjednoczone dopiero teraz zaczęły dążyć do konfrontacji. W końcu pewne traktaty, układu sojusznicze czy relacje pamiętają jeszcze czasy zimnej wojny.
Nowy Rimland i Heartland
Na początku XX w. Halford Mackinder stworzył teorię Heartlandu, czyli strefy rozciągającej się (wedle różnych koncepcji) od Europy Wschodniej przez Rosję, Azję Centralną (Kazachstan, północny Iran etc.) aż po zachodnie granice Chin. Polegała ona na tym, że panowanie w jego obszarze było w zasadzie kluczem do posiadania największych wpływów na świecie. Ziemie te były nazywane potocznie "Wyspą Świata". Choć przez lata znalazła ta wizja zwolenników, jak i przeciwników to nie można nie zauważyć, że wywarła ona ogromny wpływ na postrzeganie geografii jako nieodłącznego czynnika wielkiej polityki.
Z kolei w opozycji do Heartlandu stał Rimland Spykmana. W jego wypadku pozycję dominującą miała dawać nie owa Wyspa Świata, a tereny znajdujące się wokół niej. Korelowała ona bardzo mocno z teorią innego człowieka, czyli Alfreda Mahana. Ten ostatni widział kluczową rolę marynarki wojennej i mórz, nad którymi kontrola gwarantować miała przewagę na arenie międzynarodowej. Obie te koncepcje znalazły zastosowanie w okresie zimnej wojny.
Zobacz też
I teraz należałoby zadać pytanie, czy USA w podobny sposób chcą odnieść powyższe teorie do Chin, tak jak kiedyś znalazły one zastosowanie w przypadku Rosji, a później Związku Radzieckiego? Pod pewnymi względami tak. Pekin stara się uzyskiwać jak największe wpływy w Azji Środkowej oraz w Europie, które to połączenia w ramach inicjatywy Pasa i Szlaku stanowiłyby swego rodzaju by-pass w razie ewentualnej blokady morskiej na Morzu Południowochińskim. Poza tym należy pamiętać, że Federacja Rosyjska, która leży na lwiej części symbolicznego Heartlandu, obecnie ma nieformalny status młodszego partnera Chin.
Z kolei gdyby patrzeć na to, w jaki sposób Amerykanie przez lata budowali swoje sojusze w Azji, to też można zaobserwować pewien schemat:
- Korea Południowa – sojusz wojskowy (1953);
- Japonia – sojusz wojskowy (1960);
- Filipiny – sojusz wojskowy (1951);
- Tajlandia – sojusz wojskowy (1962);
- ANZUS, czyli układ sojuszniczy USA, Australii i Nowej Zelandii (1951);
- AUKUS, układ sojuszniczy USA-Wielka Brytania-Australia (2021);
- nieoficjalny QUAD, czyli umowa o współpracy militarnej pomiędzy Japonią, Indiami i Australią.

Do tego dochodzą liczne umowy wojskowe: z Brunei, Bangladeszem, Kambodżą, Indonezją, Malezją, Singapurem, Sri Lanką, Wyspami Salomona, Papuą, Timorem Wschodnim, Wietnamem, Tongą, Fidżi, Nepalem i Mongolią oraz niedawne zbliżenie z Indiami, które są najsilniejszym rywalem Chin w regionie. Ponadto można tu dodać również ponowny wzrost zainteresowania Waszyngtonu Bliskim Wschodem oraz Kaukazem Południowym. To wszystko układa się w szczelny kordon naokoło Chin, wzniesiony na podobnej zasadzie, jak zastosowana kilkadziesiąt lat temu strategia powstrzymywania wobec Związku Radzieckiego.
Chiny podpisały umowy o charakterze wojskowym z Fidżi, Samoa, Wyspami Salomona i Kambodżą. Natomiast jedynym partnerem, z którym Chiny mogłyby mieć jakąś wspólnotę interesów w regionie, jest Pakistan. Chiny posiadają wiele umów z tymi samymi państwami co USA, ale są one głównie natury gospodarczej, a nie stricte militarnej czy sojuszniczej. Tej ostatniej szczególnie Pekin stara się nie używać, a inne państwa woli traktować jako partnerów zwykłych lub strategicznych.
Zobacz też
Za taką koncepcją w wykonaniu Stanów Zjednoczonych może przemawiać jeszcze jedna, nieco paradoksalna kwestia, a mianowicie wiekowe elity. Takie osoby jak prezydent Joe Biden czy nawet 100-letni Henry Kissinger wywodzą się z tego pokolenia polityków, którzy oryginalną strategię powstrzymywania jeśli nie wprowadzali, to byli jej naocznymi światkami, będąc aktorami ówczesnych wydarzeń. To doświadczenie, które pewnie w warunkach pokoju i stabilizacji byłoby raczej zbędne, tutaj może okazać się wręcz kluczowe do zastosowania pewnych schematów działań w polityce zagranicznej.
Tajwan jak tykająca bomba
Xi Jinping wielokrotnie podkreślał, że jednym z jego celów będzie doprowadzenie do zjednoczenia Chin. Jednak ten proces tymczasowo uległ spowolnieniu (choć nie zatrzymaniu) ze względu na wojnę na Ukrainie. Na taki jej przebieg Pekin z pewnością nie był przygotowany, stąd też przyjął stanowisko obserwatora wydarzeń, który chce działać na rzecz jak najszybszego rozwiązania konfliktu.
Z drugiej strony, Chiny nie mogą też czekać wiecznie, jeśli chcą zrealizować plan zjednoczenia z Tajwanem. Amerykańskie uderzenia w rynek mikroprocesorów oraz nowoczesnych technologii nie pozostawiają wątpliwości, że złoty czas globalizacji, z której państwo chińskie czerpało ogromne korzyści, powoli dobiega końca. Do tego dochodzą coraz większe problemy demograficzne Państwa Środka, a to oznacza, że najbliższe lata mogą być ostatnim dzwonkiem dla Pekinu. Czy pokuszą się i zaryzykują takie kroki, czy jednak odpuszczą Formozę, czym przyznałyby się do klęski polityki jednych Chin?
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS