- Wiadomości
Słowacja i Węgry nie zrezygnują z rosyjskich surowców
Rządy w Bratysławie i Budapeszcie jasno ogłosiły, że nie zaakceptują nacisków, aby w krótkim czasie odciąć się od importu ropy i gazu z Rosji. Jak tłumaczą, powodem nie jest polityczna sympatia wobec Moskwy, lecz twarda kalkulacja gospodarcza i infrastrukturalna. Zarówno Słowacja, jak i Węgry od lat funkcjonują w systemie energetycznym, w którym rosyjskie surowce pełnią kluczową rolę. Odejście od nich wymaga nie tylko politycznej decyzji, ale też przebudowy całych sieci dostaw, co oznacza lata inwestycji.

Minister gospodarki Słowacji Denisa Saková wskazała wprost, że zanim kraj podejmie jakiekolwiek zobowiązania wobec Unii Europejskiej czy Stanów Zjednoczonych, musi mieć zagwarantowane alternatywne trasy importowe i odpowiednią przepustowość przesyłową. Obecnie słowacki system przesyłowy wciąż w dużym stopniu opiera się na surowcach płynących z Rosji. Owszem, od 2022 roku Bratysława korzysta także z ropy sprowadzanej przez chorwacki rurociąg Adria, a w gazownictwie zaczęła rozwijać współpracę z sąsiadami z Europy Zachodniej, jednak te źródła nie pokrywają jeszcze całości potrzeb.
Budapeszt idzie jeszcze dalej w retoryce sprzeciwu. Gergely Gulyás, minister w kancelarii premiera Viktora Orbána, stwierdził jednoznacznie, że Węgry nie poprą żadnych unijnych inicjatyw, które mogłyby naruszyć stabilność krajowych dostaw energii. Węgierska gospodarka i system energetyczny są od lat ściśle powiązane z rosyjską ropą i gazem, przede wszystkim dzięki rurociągowi Drużba. Dywersyfikacja poprzez rurociąg Adria czy inwestycje w terminale LNG idzie powoli, a import gazu skroplonego z państw zachodnich wciąż nie jest w stanie zastąpić rosyjskiego wolumenu.
Zobacz też
Oba państwa przypominają, że Unia Europejska jeszcze w 2022 roku, w ramach programu REPowerEU, sama wyznaczyła dłuższy horyzont czasowy dla odejścia od rosyjskich paliw. Dokument zakładał, że pełne uniezależnienie nastąpi do końca dekady, a nie natychmiast. Teraz presja administracji Donalda Trumpa, aby proces ten przyspieszyć, uderza szczególnie mocno w kraje Europy Środkowej, które mają zupełnie inne położenie geograficzne niż zachodni członkowie Unii. Niemcy czy Francja mogą korzystać z rozbudowanej infrastruktury LNG, a państwa skandynawskie z własnych zasobów i połączeń morskich. Słowacja i Węgry nie mają takiego komfortu – są krajami śródlądowymi, silnie uzależnionymi od istniejących tras rurociągowych.
Problem nie ogranicza się tylko do kwestii technicznych. Nagłe przerwanie dostaw wiązałoby się z gwałtownym wzrostem cen energii, który odczuliby zarówno obywatele, jak i przemysł. W regionach o silnie energochłonnej produkcji, takich jak słowacki przemysł hutniczy czy węgierska chemia, mogłoby to oznaczać utratę konkurencyjności i realne zagrożenie dla miejsc pracy. Rządy w Bratysławie i Budapeszcie nie mogą sobie pozwolić na ryzyko kryzysu gospodarczego w sytuacji, gdy społeczne napięcia i tak rosną w całej Europie w związku z inflacją i transformacją energetyczną.
Nie można też zapominać o politycznym wymiarze problemu. Zarówno Viktor Orbán, jak i słowacka premier Robert Fico budują swoją pozycję na hasłach suwerenności i obrony interesów narodowych przed „dyktatem Brukseli”. W praktyce stanowisko Słowacji i Węgier pokazuje ograniczenia unijnej polityki energetycznej. Wspólnota może przyjmować ambitne cele i deklaracje, ale ich realizacja zawsze będzie zderzać się z realiami infrastrukturalnymi i interesami narodowymi poszczególnych członków. Kraje Europy Środkowej nie odrzucają kierunku zmian, lecz żądają czasu i środków finansowych, które pozwolą na przeprowadzenie transformacji w sposób bezpieczny i kontrolowany. W przeciwnym razie, jak ostrzegają, zamiast osłabienia Rosji, Europa może doprowadzić do kryzysu we własnym gospodarczym zapleczu.
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS