Reklama

Geopolityka

Silne uderzenie Izraela w Iran i sojuszników

Hamas, Izrael, Iran, Chamenei, Hanija
Imam Chamenei podczas spotkania z Ismailem Haniyah, szefem biura politycznego Palestyńskiego Islamskiego Ruchu Oporu Hamas oraz Ziyadem al-Nakhalah, sekretarzem generalnym Palestyńskiego Islamskiego Ruchu Dżihad.
Autor. Khamenei_ir/X

Zabicie Ismaila Haniji, w przeciwieństwie do izraelskiego ataku w Bejrucie, było całkowicie zaskakujące i z całą pewnością będzie miało daleko idące konsekwencje. Jest to poniżenie Iranu na oczach kilkudziesięciu delegacji państwowych uczestniczących w zaprzysiężeniu prezydenta Masuda Pezeszkiana.  Izraelski premier ma co świętować, choć ceną może być życie co najmniej części izraelskich zakładników.

W ciągu kilku godzin Izrael przeprowadził dwa poważne i precyzyjne ataki, których celem był członek kierownictwa Hezbollahu Fuad Szukr oraz lider politycznego skrzydła Hamasu Ismail Hanija. Oba ataki bardzo się jednak między sobą różnią. Jest wielce prawdopodobne, że ten pierwszy, przynajmniej w zarysie, był uzgodniony z USA, podczas gdy ten drugi był niemiłym zaskoczeniem dla administracji Joe Bidena. Nie chodzi przy tym o sympatię wobec Haniji, który podobnie jak Szukr był uznawany przez USA za terrorystę, ale o spodziewane i potencjalne skutki tego ataku.

Reklama

Atak na Hezbollah

Atak Izraela na Liban był oczekiwany od kilku dni, a niewiadomą pozostawała tylko jego skala. Był on zapowiedzianą przez Izrael odpowiedzią na eksplozję w Madżdal Szams, w której zginęło 12 druzyjskich chłopców. Choć Hezbollah odrzucił odpowiedzialność za to zdarzenie to Izrael zapowiedział bardzo mocny odwet, co wzbudziło obawy, że dokona inwazji lądowej na Liban. Taki rozwój wypadków mógłby doprowadzić do regionalizacji konfliktu, czego USA od miesięcy starają się uniknąć, a z całą pewnością doprowadziłby Liban do katastrofy i wywołał silną falę migracji na Cypr i dalej do Europy. Dlatego wiadomość o precyzyjnym uderzeniu na budynek w szyickiej dzielnicy Haret Hreik w Bejrucie, mogła być przyjęta z ostrożną ulgą. Wbrew zapowiedziom, że odwet będzie wobec Libanu w ogóle, został on ograniczony do celu ściśle związanego z Hezbollahem. Co prawda, lider Hezbollahu szejk Nasrallah określił wcześniej uderzenie na Bejrut jako „czerwoną linię”, ale już w styczniu doszło do skutecznego izraelskiego ataku w Bejrucie na ważnego przedstawiciela Hamasu Saleha Arouriego. Początkowo niejasny był też los Fuada Szukra, jednej z najważniejszych postaci kierownictwa militarnego Hezbollahu, który był celem ataku. Po kilku godzinach sprzecznych doniesień Izrael oficjalnie ogłosił, że Szukr nie żyje. Tymczasem Hezbollah i jego media dopiero w środę rano wydały pierwsze oświadczenie w tej sprawie, wciąż jednak nie potwierdzając śmierci Szukra, a jedynie deklarując „oczekiwanie na wyniki akcji poszukiwawczej w gruzach, która ma udzielić odpowiedzi na pytanie o los (Szukra - red.)”.

Czytaj też

Taka ostrożna reakcja Hezbollahu dawała nadzieję, że Hezbollah zachowa wstrzemięźliwość co do swojej reakcji, tak aby wyjść z twarzą ale nie doprowadzić do dalszej eskalacji. Izrael ze swojej strony sugerował, że wyrównał rachunki z Hezbollahem i o ile libańska organizacja nie sprowokuje go swoją odpowiedzią, to dalszej eskalacji nie będzie. W Libanie oczywiście pojawiły się głosy ostrego potępienia wobec Izraela ale nie ulega wątpliwości, że większość mieszkańców odetchnęła z ulgą i z nadzieją oczekiwała, że kolejny ruch Hezbollahu będzie umiarkowany. Choć wciąż nie ma pewności jaka będzie odpowiedź Hezbollahu to (przynajmniej zanim nie nadeszły wieści z Teheranu) wiele wskazywało, że Hezbollah ulegnie presji libańskiej opinii publicznej by nie wciągnąć kraju do wojny, mimo że zabicie Szukra w Bejrucie, w bardzo precyzyjnym (a zatem wymagającym dobrego rozpoznania wywiadowczego) ataku było dla niego dotkliwym ciosem.

Reklama

Izraelski policzek dla Teheranu

Fakt, iż Izrael wybrał moment ataku na dzień zaprzysiężenia na nowego prezydenta Iranu Masuda Pezeszkiana był sam w sobie policzkiem dla Teheranu. Jednakże informacja, która wkrótce potem napłynęła z Teheranu o zabiciu Ismaila Haniji przebiła wszystkie wcześniejsze doniesienia z Libanu. Ismail Hanija, w przeciwieństwie do Fuada Szukra, nie żył w ukryciu. Wręcz przeciwnie, był dyplomatyczną twarzą Hamasu (a także b. premierem Palestyny) i spotykał się z przedstawicielami wielu państw. Jego stała rezydencja znajdowała się w Katarze. Ponieważ Katar ma dobre relacje z USA, a jego kontakty z różnymi radykalnymi ugrupowaniami islamskimi są wykorzystywane do mediacji, to ataki na kontrowersyjnych, delikatnie mówiąc, rezydentów katarskich są kwestią tabu. Uderzenie na nich w Katarze wywołałoby ogromne niezadowolenie nie tylko obecnej administracji, ale również Trumpa, gdyż to przecież poprzedni prezydent negocjował z talibami w Katarze i do głowy mu nie przyszło by zorganizować jakieś uderzenie na przebywających tam od lat przedstawicieli talibów. Hanija był jednak przyjmowany również m.in. w Moskwie i Istambule (ostatnie jego spotkanie z Erdoganem miało miejsce w kwietniu br.), a raptem tydzień temu w wyniku chińskiej mediacji doszło w Pekinie do zawarcia porozumienia między Hamasem a Fatahem, co Chiny ogłosiły jako wielki sukces swojej dyplomacji. Nawiasem mówiąc atak na Haniję był też w tym kontekście pstryczkiem w nos Chinom.

Czytaj też

Przede wszystkim jednak Hanija był główną postacią toczących się negocjacji w kwestii zawieszenia broni w Strefie Gazy oraz zwolnienia zakładników. Ostatnia tura rozmów w Rzymie z udziałem Izraela, USA, Egiptu i Kataru (dwa ostatnie państwa prowadziły jednocześnie uzgodnienia z Hamasem) odbyła się raptem trzy dni temu. Szanse na porozumienie były jednak niewielkie, gdyż Netanyahu godził się jedynie na przerwę w operacji w Gazie w zamian za wypuszczenie wszystkich zakładników, deklarując jednak jej kontynuacją do całkowitego zniszczenia Hamasu. To oczywiście było nie do przyjęcia dla Hamasu. Niemniej zabicie Haniji oznacza całkowite storpedowanie dalszych rozmów i postawienie w niezręcznej sytuacji zarówno Egiptu jak i Kataru. Również administracja Bidena raczej nie jest zadowolona z takiego obrotu spraw. Z perspektywy Netanjahu jest to jednak ogromny sukces, największy od ataku 7. października ub.r. i można spodziewać się skoku jego popularności. Z całą pewnością informacja ta spotkała się z euforią ze strony izraelskiej opinii publicznej, ale może ona mieć również swój koszt. Co prawda istnieje pewna możliwość (choć nie jest to pewne), że sam Netanjahu, mając swój tak bardzo potrzebny mu sukces, może być bardziej elastyczny w rozmowach, jednak w przypadku Hamasu będzie dokładnie odwrotnie. To może oznaczać przypieczętowanie losu zakładników, który jednak dla Netanjahu ma drugorzędne znaczenie, a jego ekstremistycznych sojuszników Smotricza i Ben Gwira w ogóle nie obchodzi. Póki co mowa jest o zerwaniu wszelkich rozmów i odwecie ze strony Hamasu. Ten odwet może oznaczać eskalację na Zachodnim Brzegu, ale może też przyjąć formę ataków terrorystycznych na obiekty izraelskie (a nawet szerzej – żydowskie) w innych państwach, w szczególności w Europie (wzrostu zagrożenia terrorystycznego skierowanego do innych obiektów raczej bym się nie obawiał). Izrael czeka również zmasowana krytyka ze strony wielu państw (poza Zachodem, który zachowa milczenie), ale Netanjahu pokazał już dawno, że nie liczy się z opinią międzynarodową.

Reklama

Jak odpowie Iran?

Zabicie Haniji tuż po ceremonii inauguracji Pezeszkiana to niewyobrażalne wręcz uderzenie w wizerunek Iranu, zwłaszcza, że w ceremonii tej uczestniczyli przedstawiciele ponad 70 państw, w tym prezydenci i ministrowie spraw zagranicznych. Jest to rękawica rzucona Teheranowi, którego zdolność do zapewnienia bezpieczeństwa oficjalnym gościom najwyższej rangi została podważona. Przekaz jest następujący: skoro Hanija został zabity tuż po inauguracji, to może to spotkać każdego w Iranie. Zarówno atak w Bejrucie jak i w Teheranie to pokaz precyzji uderzenia i triumf izraelskiego wywiadu (tak bardzo mu potrzebny po 7 października). Przy czym atak w Teheranie nie został raczej wyprowadzony spoza terytorium Iranu. Pytanie, czy brały w nim udział służby państw trzecich (na pewno nie USA)? Zjednoczone Emiraty Arabskie, których szef dyplomacji również był zresztą na inauguracji Pezeszkiana, zawsze były w konflikcie z Hamasem (wspieranym przez ich arcyrywala Katar), więc zapewne w Abu Dhabi nie uroniono ani jednej łzy po Haniji. Ale udział w takiej operacji mógłby Emiraty bardzo dużo kosztować, zważywszy na groźby ze strony jemeńskich Hutich. Pierwsza oficjalna reakcja irańskiego MSZ była dość wstrzemięźliwa, ale późniejsza wypowiedź Najwyższego Przywódcy Alego Chameneia była już znacznie ostrzejsza. Chamenei zapowiedział krwawy odwet, podkreślając, że Hanija korzystał z gościnności Iranu więc było to uderzenie w Iran. To jednak niekoniecznie musi oznaczać, że dojdzie do powtórki z kwietnia br., gdy Iran wystrzelił w Izrael deszcz rakiet. Reakcja jednak musi być, a Iran nie ma zbyt wielu opcji. Będzie jednak raczej działał przez proxy, a nie własnymi rękoma. Może to oznaczać ostrzejszą odpowiedź Hezbollahu, ale niekoniecznie musi oznaczać wojnę regionalną. Iran nadal jej nie chce, podobnie jak USA. Zabicie Haniji na starcie może jednak pogrzebać, zapowiadane przez Pezeszkiana w czasie kampanii, wysiłki reaktywacji porozumienia z Zachodem w sprawie irańskiego programu nuklearnego.

Czytaj też

Warto jeszcze dodać, że we wtorek doszło również do ataku na bazę Kataib Hezbollah w Iraku, jedną z głównych milicji wchodzących w skład proirańskiej „osi oporu”. Atak, w którym zginęło czterech bojowników KH, przeprowadzili prawdopodobnie Amerykanie, choć brak jest oficjalnego potwierdzenia, gdyż skomplikowałoby to relacje USA z władzami Iraku. Od stycznia, gdy doszło do ataku na bazę Tower22 i odwetowych uderzeń USA na proirańskie oddziały w Syrii, panował niepisany rozejm między milicjami szyickimi i Amerykanami. Został on jednak złamany 4 dni temu – co prawda atak na bazę USA był niegroźny, ale według nieoficjalnych informacji szykowane były kolejne ataki.

Reklama

Komentarze

    Reklama