Reklama

Geopolityka

Konflikt regionalny na Bliskim Wschodzie wisi na włosku

Izraelski żołnierz podczas interwencji wojskowej w Libanie, styczeń 1993 roku. W tle transporter opancerzony M113.
Izraelski żołnierz podczas interwencji wojskowej w Libanie, styczeń 1993 roku. W tle transporter opancerzony M113.
Autor. Barkai Wolfson / Biuro Rzecznika Sił Obronnych Izraela / Wikimedia Commons

Masakra dzieci na boisku szkolnym w druzyjskim mieście Madżdal Szams na kontrolowanych przez Izrael Wzgórzach Golan zwiększyła prawdopodobieństwo inwazji lądowej Izraela na Liban. Prze do tego przede wszystkim izraelska skrajna prawica ale przekonanie o konieczności dokonania zdecydowanego odwetu jest w Izraelu powszechne.

Okoliczności ataku na Madżdal Szams nie są do końca jasne i prawdopodobnie nie był on celowy. Hezbollah przeprowadzał w tym czasie atak rakietowy na pozycje izraelskie, ale nie miał żadnego powodu by celować w zamieszkane przez arabskich Druzów Madżdal Szams. Nie można jednak wykluczyć, że masakra, w której zginęło 12 dzieci, była efektem braku precyzji. Hezbollah odrzucił przy tym odpowiedzialność za ten atak i według tej organizacji to Izrael odpowiada za śmierć dzieci, gdyż jakoby na boisko miała spaść rakieta Żelaznej Kopuły, która nie trafiła w cel. Wersję tę poparł oczywiście główny sojusznik Libanu tj. Iran. Wątpliwości co do odpowiedzialności Hezbollahu nie ma natomiast izraelska opinia publiczna oraz USA. Inne reakcje są bardziej stonowane i koncentrują się na próbie uniknięcia eskalacji. Na przykład francuski prezydent Emanuel Macron zadzwonił w niedzielę do izraelskiego prezydenta Icchaka Hercoga, a następnie premiera Benjamina Netanjahu, by wyrazić potępienie ataku, ale w komunikacie z rozmowy brak jest wskazania Hezbollahu jako sprawcy, za to nacisk położony jest na konieczności uniknięcia eskalacji.

Reklama

Libańska beczka prochu

Po stronie libańskiej widać przede wszystkim strach przed eskalacją. Liban od dawna znajduje się w krytycznej sytuacji ekonomicznej i politycznej. System bankowy nie działa od października 2019 r., bejrucki port, który wyleciał w powietrze w 2020 r., wprawdzie pracuje, ale w ograniczonym zakresie, gdyż wciąż znajduje się w ruinie, a po ostatnich wyborach parlamentarnych nastąpił impas w kwestii wyboru prezydenta, co również uniemożliwia wybór premiera. W rezultacie Hezbollah jest panem sytuacji, gdyż dwa główne stanowiska sprawują: lider sojuszniczego, szyickiego Amalu Nabih Berri (przewodniczący parlamentu) i pozbawiony zaplecza politycznego, tymczasowy premier (wybrany w poprzedniej kadencji parlamentu z poparciem Hezbollahu) Nadżib Mikati. To pozwala Hezbollahowi na całkowitą swobodę operacyjną jeśli chodzi o jego ataki na Izrael. Liban jako państwo jest dysfunkcyjny i w związku z tym ma zerowy wpływ na dynamikę wojny. Jedynym podmiotem, który oprócz samego Hezbollahu, decyduje o kolejnych ruchach jest Iran. Teheran nie jest przy tym zainteresowany pełną konfrontacją Hezbollahu z Izraelem ze względu na zbyt wysokie ryzyko dla swoich interesów w Libanie. Również Hezbollah unikał jak dotąd takiego przekroczenia czerwonej linii, które mogłoby skłonić Izrael do inwazji na Liban. Trwająca od wielu miesięcy wymiana ciosów doprowadziła jednak do tego, że zarówno po stronie libańskiej jak i izraelskiej ze swoich domów musiało uciekać po ok. 100 tys. osób. Zginęło też kilkuset bojowników Hezbollahu oraz ok. 100 libańskich cywilów, a także ponad 20 żołnierzy izraelskich i drugie tyle cywilów po stronie Izraela. Od samego początku jasne było też, że nawet jeśli obie strony nie będą dążyły do eskalacji to ona i tak może nastąpić, gdyż sytuacja może wymknąć się spod kontroli.

Reklama

W co gra Hezbollah?

Incydent w Madżdal Szams może zatem być niepożądaną iskrą, która rozpali pożar wbrew woli obu stron. Intencje i kalkulacje zarówno Izraela jak i Hezbollahu są jednak nie do końca oczywiste. Chodzi przy tym o Hezbollah, a nie Liban jako taki, gdyż wszystkie pozostałe siły libańskie chcą zdecydowanie uniknąć konfliktu wiedząc jak katastrofalne skutki może on mieć. Z dotychczasowych wypowiedzi lidera Hezbollahu szejka Nasrallaha oraz aktywności tej organizacji wynikało wprawdzie, że nie chce ona doprowadzić do totalnej konfrontacji oraz regionalizacji wojny, gdyż ma ona świadomość, że zostanie militarnie rozbita przez Izrael. Nie ma bowiem wątpliwości, że jeśli Izrael ruszy na Liban z całą swoją mocą to wojna nie będzie przypominać tej z 2006 r., lecz będzie znacznie bardziej destrukcyjna. Wielu Libańczyków spodziewa się, że tereny na południe od rzeki Litani zostaną po prostu zrównane z ziemią, a Izrael nie zatrzyma się póki nie rozbije całkowicie militarnego potencjału Hezbollahu, czego nie da się osiągnąć bez gigantycznych zniszczeń i ofiar, na które Izrael, w przypadku inwazji, będzie gotów. Chodzi przy tym o zniszczenia i ofiary po obu stronach, gdyż Hezbollah dysponuje znacznie lepszym arsenałem rakietowym niż Hamas i jest w stanie precyzyjnie razić cele w Izraelu. Z całą pewnością zagrożona będzie Hajfa oraz Galilea. Hezbollah póki co prowadzi takie działania, które mają pokazać, że nie jest bezczynny w związku z działaniami Izraela w Strefie Gazy. Brak takich działań, według logiki Hezbollahu, oznaczałby okazanie słabości.

Czytaj też

Niektórzy libańscy eksperci twierdzą jednak, że Hezbollah chce konfrontacji ale takiej, która wskazałaby Izrael jako oczywistego agresora. Hezbollah wie bowiem, że mało kto w Libanie chce wojny i będzie ona miała katastrofalne skutki dla mieszkańców. Z drugiej strony, jeśli wystąpi jako obrońca kraju przed bezzasadną agresją, to go to wzmocni politycznie, nawet jeśli zostanie rozbity militarnie. Niektórzy wskazują też na pyrrusowy charakter izraelskiego zwycięstwa w 1982 r. Inwazja izraelska zakończyła się wprawdzie wyparciem Organizacji Wyzwolenia Palestyny z Libanu, ale lukę szybko wypełnił Hezbollah. Ponadto Hezbollah może liczyć na zdecydowane wsparcie części irackich milicji szyickich, które zostaną przerzucone do Libanu przez sojuszniczą wobec Hezbollahu i Iranu Syrię oraz jemeńskich Hutich, którzy również dysponują znaczącym arsenałem rakietowym. Zniszczenia w Izraelu mogą być zatem znacznie większe niż zakłada to Izrael, a zdolność utrzymania zajętego przez Izrael terenu w Libanie znacznie bardziej skomplikowana (a Ben Gwir i Smotricz chcą ich kolonizacji żydowskimi osadnikami). Iran nie będzie natomiast chciał włączyć się bezpośrednio do konfliktu, co jednak nie oznacza, że nie dojdzie do eskalacji jego regionalizacji. Raczej nie należy się przy tym obawiać spełnienia przez Hezbollah groźby ataku rakietowego na Cypr, choć z całą pewnością bardzo na tym będzie zależało Rosji. Można jednak spodziewać się, że Iran powstrzyma Hezbollah przed tak niebezpiecznym krokiem. Natomiast państwa arabskie, zwłaszcza Jordania, Arabia Saudyjska czy Zjednoczone Emiraty Arabskie znajdą się pod presją. Jakikolwiek ich krok wskazujący na pomoc Izraelowi (np. w odniesieniu do dronów czy rakiet przelatujących przez ich przestrzeń powietrzną) narazi te państwa na atak (Huti już wielokrotnie mówili to wprost).  

Reklama

Jaka będzie odpowiedź Izraela?

Po stronie izraelskiej zdecydowanie do wojny prą ekstremistyczni sojusznicy Netanjahu tj. Itamar Ben Gwir i Bezalel Smotricz. Izraelski premier oraz minister obrony Joaw Galant jak dotąd opierali się tej presji, rozumiejąc możliwe konsekwencje takiego kroku oraz całkowitego zignorowania nacisku USA by tego nie robić. Netanjahu musi się jednak liczyć z Ben Gwirem i Smotriczem, gdyż bez ich poparcia jego rząd upadnie. Ponadto izraelska opinia publiczna oczekuje silnej odpowiedzi wobec Libanu po ataku na Madżdal Szams. Np. główny rywal Netanjahu, Benny Gantz, który uważa, że Izrael powinien bardziej liczyć się z międzynarodową opinią publiczną w związku z prowadzonymi działaniami w Gazie, stwierdził, że Liban powinien zostać „rozdarty” w odwecie za masakrę na Wzgórzach Golan. Netanjahu nie może sobie pozwolić na słabość, bo zależy mu na odbudowaniu poparcia społecznego, które zostało nadwyrężone przez atak 7.10.2023 r. Natomiast silne uderzenie i rozbicie Hezbollahu to dla niego szansa na osiągnięcie upragnionego sukcesu, który przyćmiłby jego odpowiedzialność za dopuszczenie do ubiegłorocznego ataku Hamasu.

Czytaj też

Wydarzenia w Madżdal Szams miały miejsce w czasie wizyty Netanjahu w USA i doszło już do spięcia kompetencyjnego między premierem a jego ministrem obrony Joawem Galantem, który pod nieobecność Netanjahu omawiał kwestię odpowiedzi z dowódcami armii. Netanjahu wrócił do Izraela w niedzielę i od razu uczestniczył w posiedzeniu rządu, który zdecydował o przekazaniu kompetencji Netanjahu i Galantowi co do sposobu reakcji (to jeden z powodów zwłoki w odpowiedzi Izraela). W niedzielę doszło przy tym do kolejnej wymiany uderzeń między Izraelem a Hezbollahem. Nie ma to jednak nic wspólnego z nieuchronną odpowiedzią, której obawia się zarówno Liban jak i USA oraz wiele innych państw. USA naciskają przy tym na Izrael by w ramach odpowiedzi nie doszło do inwazji ani też do ataku na Bejrut, a w szczególności na lotnisko. Wiele wskazuje bowiem na to, że silny odwet Hezbollahu byłby w takiej sytuacji nieuchronny i uruchomiłoby to sekwencję zdarzeń, której już nie można byłoby powstrzymać. Przy czym Hezbollah wystąpiłby wówczas jako obrońca Libanu, co wzmocniłoby jego pozycję. Zresztą już obecnie Hezbollah doświadcza korzystnej dla siebie reakcji w Libanie na wydarzenia w Madżdal Szams. Lider libańskich Druzów, będący raczej oponentem Hezbollahu, Walid Dżumblatt, odrzucił izraelską wersję wydarzeń i uznał, że to nie Hezbollah ponosi odpowiedzialność za atak. Ponadto libańska narracja podkreśla, że Wzgórza Gollan nie są częścią Izraela tylko Syrii (Izrael zdobył je w 1967 r., a następnie w 1981 r. anektował, co jednak nie zostało uznane przez społeczność międzynarodową, choć w 2019 r. uznały to Stany Zjednoczone pod rządami Donalda Trumpa). Druzowie są religijną sektą powstałą w XI w., natomiast kulturowo i językowo pozostają Arabami. Izraelscy Druzowie wspierają państwo, służą w armii, a niektórzy zostali nawet deputowanymi i to z prawicowego, rządzącego obecnie Likudu. Według różnych doniesień służą też jako strażnicy w więzieniach, w których przetrzymywani są Palestyńczycy. Jednakże tylko niewielka część Druzów ze Wzgórz Golan przyjęła izraelskie obywatelstwo, choć wszyscy mają taką możliwość. Dlatego o ile izraelscy Druzowie opowiadają się za krwawym odwetem wobec Libanu, to w przypadku Druzów ze Wzgórz Golan zdania na temat odpowiedzialności za atak są podzielone i przepędzili oni z pogrzebu Smotricza.

Czytaj też

Należy przy tym dodać, że dominująca narracja w Izraelu wskazuje na to, że odpowiedzialność za atak ponosi nie tyle Hezbollah co cały Liban i cały Liban powinien za to zapłacić. Stanowisko rządu libańskiego, domagające się międzynarodowego śledztwa w sprawie Madżdal Szams oraz zapowiadające wycofanie się Hezbollahu za rzekę Litani (do czego zobowiązuje go od dawna rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ) nie zrobią raczej wrażenia na Izraelu, są jednak dodatkowym krokiem, którym Hezbollah zabezpiecza się przed reakcja libańskiej opinii publicznej, demonstrując rzekomą dobrą wolę. Obie strony jednak wiedzą, ze takie wycofanie się byłoby fikcją ze względu na rozproszony charakter Hezbollahu. USA zapewne dążyć będą do powtórki scenariusza z konfrontacji izraelsko-irańskiej po izraelskim ataku na konsulat irański w Damaszku. Chodzi o pewnego rodzaju teatralną inscenizację, która wyglądałaby groźnie, ale ze względu na brak ofiar lub ograniczoną ich liczbę nie zmuszałaby stron do eskalacji. Jednakże otwartym jest pytanie czy Netanjahu na to się zdecyduje? Izraelskiego ataku należałoby się przy tym spodziewać w ciągu kilku najbliższych dni. Warto przy tym pamiętać, że plany inwazji lądowej zostały przyjęte już kilka tygodni temu (przy czym nie przesądzają one, iż do niej dojdzie).

Nawet jeśli doszłoby do inwazji lądowej to wątpliwe jest by Bejrut (poza szyicką Dahieh) oraz chrześcijańskie tereny na północ od libańskiej stolicy stały się celem ataków Izraela. Otwartą kwestią jest to czy doszłoby do ataku na lotnisko, które jest kontrolowane przez Hezbollah. Z drugiej strony ograniczyłoby to możliwości ewakuacji oraz zaopatrzenia, gdyż Liban graniczy tylko z Izraelem i objętą sankcjami Syrią (która zapewne też byłaby celem ataków, gdyż stanowiona zaplecze logistyczne Hezbollahu). Pozostawałaby droga morska. Można byłoby się też spodziewać masowej ucieczki syryjskich uchodźców na Cypr, co, zważywszy na to, że w Libanie jest obecnie ok. 2 mln Syryjczyków, doprowadziłoby do kryzysu na wyspie, a co za tym idzie również w całej UE. Kwestia ewakuacji dotyczyłaby też żołnierzy UNIFIL, w których jest też ponad 200 Polaków. Póki co wiele linii lotniczych zawiesiło loty do Bejrutu, choć LOT tego nie zrobił. Nie należy też spodziewać się włączenia w taką wojnę Turcji. Ostatnich wypowiedzi Recepa Tayyipa Erdogana, sugerujących inwazję Turcji na Izrael, nie należy traktować poważnie. Mają one wyłącznie charakter propagandowy, mając na celu zwiększenie poparcia dla Erdogana w kraju oraz wzmocnienia jego pozycji w świecie islamskim.

Czytaj też

Reklama

Komentarze (1)

  1. Ależ

    To konflikt asymetryczny całkowicie bez znaczenia w obecnej sytuacji na świecie

Reklama