Reklama
  • Komentarz
  • Wiadomości

Reakcja: tak, zestrzelenie rosyjskiego samolotu: nie

Federacja Rosyjska od lat testuje NATO i jego sojuszników. W 2025 roku widoczna jest wyraźna intensyfikacja działań na różnych kierunkach. Tuż po inwazji na Ukrainę jednym z głównych celów ataków hybrydowych (sabotaże, cyberataki, napór migrantów, szpiegostwo, itp.) była Polska. Natomiast teraz zderzamy się z dużo bardziej agresywną Rosją – choćby użycie dronów czy długotrwałe wejścia w przestrzeń powietrzną – która operuje na całej długości wschodniej flanki. Nie oznacza to jednak, że trzeba odpowiadać zbrojnie, czego oczekuje Ukraina. Z jednej strony Rosja testuje reakcje NATO, a z drugiej sojusznicy pokazują, że są gotowi. Żadna ze stron nie chce wywołać konfliktu.

Autor. MON

Zderzenia w ostatnich dniach znacząco zaburzyły percepcję postrzegania zagrożenia u wielu osób, ale nie oznacza to, że coś zmienia się w podejściu Polski i sojuszników w wymiarze reagowania na agresywne ruchy Rosji. Procedury w ramach NATO oraz kontakt między państwami pozwala na implementowanie stałych schematów, które zostały opracowane już wcześniej. Natomiast, jeśli są wydarzenia, które znacząco zmieniają dotychczasową rywalizację z Kremlem, to wykorzystuje się wszelkie narzędzia do minimalizacji strat i łagodzenia napięć.

Reklama

Tutaj nie ma książki, czy też przewodnika, że „jeśli Rosja zrobi tak, to NATO zadziała w ten sposób”. Zagrożenie jest oceniane na bieżąco i w porozumieniu z sojusznikami. Czynników branych pod uwagę jest bardzo wiele, ale najważniejszych jest kilka. W przypadku dronów kluczowe znaczenie ma weryfikacja potencjalnego celu ataku, ocena rodzaju zagrożenia (zwłaszcza w sytuacji, gdy obiekty są uzbrojone w ładunki wybuchowe), a także analiza szkód wyrządzonych przez wcześniej użyte bezzałogowce i prognoza kolejnych fal nalotów. W odniesieniu do myśliwców oceniane jest przede wszystkim uzbrojenie, trasa przelotu, sposób kontaktu z załogą oraz ryzyko wynikające z bliskości maszyn wobec infrastruktury krytycznej. Dodatkowo, w czasie pokoju – zgodnie z procedurami NATO – wymagana jest wizualna identyfikacja obiektu, co ma kluczowe znaczenie, gdyż na radarze dron, rakieta czy nawet cywilna paralotnia mogą wyglądać bardzo podobnie.

Ostatnie zdarzenia a kazus Turcji. Strzelać, czy nie strzelać?

Reklama

Z nocy z 9 na 10 września blisko 20 dronów weszło w polską przestrzeń powietrzną i spadły one w różnych miejscach w Polsce. Zostały wykorzystane wówczas zdolności NATO, gdyż poderwano myśliwce, które pozwoliły zneutralizować część (powtarzam część) maszyn, które mogły stanowić zagrożenie. Nie podjęto żadnych innych działań – w wymiarze militarnym – które miały stanowić odpowiedź dla Rosji lub Białorusi.

Następnie w ramach operacji Eastern Sentry do Polski przysłano wsparcie z różnych państw NATO, w tym choćby Holandii, Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii. Ograniczono się do defensywy, wzmocnienia zdolności obronnych i odstraszania. Nikt nie ucierpiał (tym razem) w Polsce, więc nie powinno się oczekiwać uderzenia zbrojnego na Rosję, gdyż trzeba podkreślić, że NATO – na czele z USA – nie chce wywołać III wojny światowej.

Następnie 19 września trzy rosyjskie myśliwce naruszyły estońską przestrzeń powietrzną. Nie jest to pierwszy raz, ani nawet pierwszy w tym roku. W rzeczywistości, od 2014 roku rosyjskie samoloty naruszyły estońską przestrzeń powietrzną ponad 40 razy. Oprócz tego, Rosjanie wpływają na wody terytorialne Estonii, co pokazuje, że mamy do czynienia z długotrwałą i świadomą strategią.

Ponownie ograniczono reakcję, do maksymalnej kontroli sytuacji. Rosja wojskowo i politycznie testuje reakcję NATO. Samo naruszenie przestrzeni powietrznej nie oznacza automatycznego zestrzelenia.  Tutaj trzeba podkreślić, że NATO stosuje stopniowaną odpowiedź: ostrzeżenia radiowe, następnie sygnały wizualne/eskorta, później bardziej stanowcze manewry; i właśnie w tym momencie rosyjskie myśliwce zostały odprowadzone.

W wielu aspektach nie można tego porównać z incydentem, gdy Turcja w 2015 roku zestrzeliła rosyjski myśliwiec Su-24. Było tam kilka ważnych elementów, które nie pojawiły się zarówno przy ataku dronowym na Polskę, jak i kolejnym wejściu rosyjskich maszyn w estońską przestrzeń powietrzą.

Przede wszystkim Rosyjski Su-24 działał na granicy syryjskiej, w strefie działań wojennych. Żaden kraj NATO nie jest obecnie zaangażowany w działania wojenne w kontekście rywalizacji z Rosją. Ponadto Turcja wielokrotnie ostrzegała, że nawet krótkie naruszenie przestrzeni skończy się reakcją obronną. Moskwa otrzymała sygnał, jakie mogą być konsekwencje. Dotychczas NATO nie przekazało takich informacji. Jedynie minister obrony Estonii sugeruje, że należałoby rozważyć takie działania. Przy tym zaznaczył, że NATO działa sprawnie i jest gotowe, jeśli zajdzie konieczność, użyć siły.

Reklama

W przypadku Turcji zasada użycia siły wyniknęła z faktu zaostrzenia relacji Ankara – Moskwa po wcześniejszych incydentach, które również były na granicy wzajemnego zestrzelenia. Co ważne, rosyjski myśliwiec Su-24 był ciężko uzbrojony i wykonywał operacje bojowe w pobliżu granic Republiki Tureckiej. Ponownie, takich działań przy wykorzystaniu myśliwców nie realizowała Rosja. W kontekście dronów należało je zestrzelić i to uczyniono.

Warto przypomnieć, że tureckie myśliwce miały stały rozkaz otworzenia ognia, jeśli ostrzeżenia zostaną zignorowane. Strona rosyjska była również kilkukrotnie o tym poinformowana. Ostatecznie, Su-24 był wielokrotnie ostrzegany (Turcja opublikowała nagrania ze swoich działań), a zestrzelenie mieściło się w doktrynie obronnej państwa, co Ankara przekazała zarówno NATO, jak i Kremlowi.

Po zestrzeleniu Su-24 Rosja odpowiedziała sankcjami handlowymi i turystycznymi, utrzymując je aż do lipca 2016 roku, kiedy prezydent Recep Erdogan oficjalnie przeprosił. Wybrzmiało jednak, że Turcja zdecydowała się na takie działania z uwagi na przypadek w pobliżu w strefie wojny, przy wysokim napięciu polityczno-militarnym oraz precyzyjnie, i wcześniej wytyczonych, „czerwonych liniach”, co się stanie, gdy Rosjanie naruszą przestrzeń powietrzną.

W kontekście Polski podjęto decyzje o zestrzeleniu dronów. Natomiast w kontekście Estonii trwa klasyczna misja osłony NATO w czasie pokoju, czyli przechwycenie z ustalonymi wcześniej procedurami. Reakcja NATO była właściwa.  Włoskie F-35 z bazy Ämari przechwyciły rosyjskie maszyny i eskortowały do obwodu kaliningradzkiego. Do działań poderwano także fińskie i szwedzkie samoloty.

Jeśli ktokolwiek chce w NATO strzelać do rosyjskich obiektów wojskowych, to najpierw należy wypracować warunki doktrynalne i strategiczne, gdzie kończy się „atak hybrydowy”, a zaczyna wojna z Rosją. Na ten moment zdecydowano się na uruchomienie artykułu 4 NATO i konsultacje z Sojusznikami.

Reklama

Prawdą jest, że Rosja testuje państwa Sojuszu, ale wejście w otwartą wojnę nie jest w interesie żadnego państwa. Nawet jeśli głosy o zestrzeleniu pojawiają się w Polsce, Rumunii lub Estonii, to nie ma ich w Europie Zachodniej, czy USA. I z taką rzeczywistością należy się zmierzyć.

Oczekiwania Ukrainy

Po raz kolejny wybrzmiało po stronie ukraińskiej, że reakcja musi być stanowcza, a na pewno już militarna. Takie hasła padają od miesięcy, nie tylko z ust prezydenta Zełenskiego, ale także ukraińskich polityków, dyplomatów oraz ekspertów. Po zdarzeniach w Polsce i Estonii można było je usłyszeć w całej Europie.

Choć można z całych sił wspierać Ukrainę, co Polska robi od początku wybuchu wojny i w zasadzie przewodziła początkowemu zrywowi, a także dalej pozostaje centrum pomocy, to nikt w NATO nie zamierza rozpoczynać wymiany ognia z Rosją. Nie stało się to, kiedy oczekiwali tego Ukraińcy po wybuchu wojny, gdy dochodziło do ataków hybrydowych w Europie, spadła rakieta w Przewodowie, wystrzelono 1000 dronów z Rosji i Białorusi, czy uderzono w budynek parlamentu i elektrownię jądrową.

NATO nie zamierza – przy obecnej skali rosyjskich działań – odpowiadać militarnie. Owszem, Sojusz angażuje się na rzecz wzmocnienia obrony i inwestuje w doktrynę odstraszania, ale nie będzie włączał się w trwającą wojnę, bo Kijów wskazuje, że należy uruchomić artykuł 5.

Działania komunikacyjne Ukrainy – zarówno w kontekście dronów, jak i myśliwców – to w dużej mierze element polityki. Celem Kijowa jest konsekwentne podkreślanie, że Rosja stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa całej Europy, co ma mobilizować NATO i UE do zwiększenia pomocy wojskowej oraz nakładania kolejnych sankcji na Moskwę. Problemem pozostaje jednak dobór narracji. Przykładowo, wypowiedzi prezydenta Zełenskiego o zestrzeleniu kilkuset dronów w jedną noc przy jednoczesnym wskazywaniu, że Polska i NATO przechwyciły zaledwie kilka, mogą budzić wrażenie, że Sojusz jest nieprzygotowany do wojny. Taka retoryka zamiast zwiększać determinację do pomocy, może prowadzić do odwrotnego efektu, czyli państwa członkowskie zaczną obawiać się o własne zdolności obronne i ograniczać przekazywanie sprzętu na rzecz zatrzymania go u siebie.

Reklama

Ukraina jest ścianą, która przeciwstawia się Rosji i trzeba z całą odpowiedzialność docenić jej bohaterską obronę i oddać hołd poległym żołnierzom. Jednakże, kraje członkowskie NATO przyjęły dość otwarte stanowisko. Wsparcie militarne, żeby Ukrainie nie tylko mogła się bronić, ale też i atakować. Nie obejmuje to interwencji Sojuszu na Ukrainie lub włączenia się w otwarty konflikt.

Tutaj Kijów musi zacząć rozumieć sytuację i szanować tych, którzy od początku stoją ramię w ramię z Ukrainą. Kolejne obrazy i krytyka państw sojuszniczych (w tym Polski) nie przyniesie nic dobrego. Stwierdzenia, że „NATO już przegrało z Rosją” lub „Nie umiecie się bronić”, tylko uderzają w narrację Sojuszu. Ostatnie czego Ukraina potrzebuje to utraty zaufania, które i tak mocno nadwyrężała w kilku sytuacjach w ciągu ostatnich lat.

Atak a sprawa Polska

Obecnie bardzo widać jak cienka robi się granica między pokojem a „nie-pokojem”. Incydent z rosyjskimi dronami, które celowo naruszyły przestrzeń powietrzną Polski, wymagał natychmiastowej reakcji systemu obrony – od radarowego wykrycia, przez poderwanie par dyżurnych, po decyzje o selektywnym użyciu uzbrojenia. Jeszcze kilka lat temu, mało kto by pomyślał, że drony będą częścią ataku militarnego stanowiącego początek wojny. Ale nikt też nie wyobrażał sobie północnokoreańskich żołnierzy na Ukrainie walczących po stronie Rosji, czy afrykańskich spejcalsów na ćwiczeniach na Białorusi. Przy tym, co podkreślono już na początku, Polska od lat jest jednym z głównych celów Federacji Rosyjskiej, która tylko te działania intensyfikuje.

W kontekście dronów trzeba podkreślić, że był to pierwszy przypadek od drugiej wojny światowej, gdy Siły Zbrojne RP zostało zmuszone do kinetycznego odparcia zagrożenia nad własnym terytorium, i pierwszy raz w historii NATO, gdy samoloty sojuszu użyły uzbrojenia w jego przestrzeni powietrznej. To już są kolejne elementy „reagowania Sojuszu”, które są swego rodzaju novum dla wszystkich w Sojuszu.

Jak podkreślił gen. broni Maciej Klisz, Dowódca Operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych; „Działania miały charakter chirurgiczny – priorytetem była skuteczność i unikanie strat ubocznych. Ostatecznie zestrzelono kilka najbardziej niebezpiecznych obiektów, a pozostałe spadły w różnych miejscach Polski. Trajektorie wskazywały m.in. na kierunek lotniska w Rzeszowie, kluczowego dla wsparcia Ukrainy”. To demonstruje kontrolę nad zdarzeniem, które było poważnym zagrożeniem, ale kluczowa była reakcja.

Oba incydenty były próbami sondowania nie tylko reakcji, zdolności i potencjału, ale także, jak takie rosyjskie zaczepki wpłyną na stabilność NATO. Tutaj trzeba podkreślić, że odpowiedzi były bardzo dobre, czyli solidarność sojusznicza w ramach reakcji, a także decyzja o uruchomieniu operacji Eastern Sentry, na rzecz wzmocnienia obrony wschodniej flanki. W tym przypadku jest to sygnał, Sojusz reaguje.

Reklama

Choć wymiar reakcji na kanwie zdarzeń z ostatnich lat może być różnie oceniany. Bo przecież Rosja atakuje, a my się tylko bronimy. Niemniej, należy tworzyć taką obronę, której Kreml będzie się obawiał nawet tknąć. Stąd kolejne dozbrajanie państw NATO położonych na granicach wschodnich.

Natomiast ofensywnych zdolności, które nie wywołają otwartego konfliktu, jest bardzo wiele. Przede wszystkim przekazywane jest uzbrojenie Ukrainie, która razi cele na terytorium Federacji Rosyjskiej, NATO ma ogromne zdolności w cyberprzestrzeni, które wiele z państw już wykorzystuje, a także należy demonstrować, jakie są cele i będą kolejne reakcje Sojuszu, jeśli Rosjanie będą eskalować.

Dotychczas NATO ogranicza się do przechwyceń i eskorty, ale brak jednoznacznych deklaracji może być odbierany w Moskwie jako przyzwolenie na dalsze prowokacje. Dlatego warto rozważyć w ramach kampanii informacyjnej twarde komunikaty, że kolejne naruszenia przestrzeni powietrznej mogą zakończyć się zestrzeleniem rosyjskich maszyn. Precyzyjne i publiczne wskazanie takiej granicy wzmocniłoby efekt odstraszania, a Kreml musiałby liczyć się z realnym ryzykiem strat, co mogłoby ograniczyć skalę podobnych działań.

W myśl zasady, którą omawiałem podczas konferencji międzynarodowych w Helsinkach i Tallinnie, poświęconych bezpieczeństwu w kontekście sytuacji na Ukrainie, czyli „4D”: defence, deterrence, diplomacy i destroy (pl.: obrona, odstraszanie, dyplomacja i zniszczenie). Koncepcja ta zakłada, że działania Sojuszu muszą być równoległe: obejmować zarówno zdecydowaną obronę i odstraszanie, jak i prowadzenie dyplomacji oraz gotowość do zniszczenia zdolności przeciwnika, gdy sytuacja tego wymaga.

Zobacz również

WIDEO: "Żelazna Brama 2025" | Intensywne ćwiczenia na poligonie w Orzyszu
Reklama
Reklama