Geopolityka
Polityka bezpieczeństwa Filipin – znów w stronę Waszyngtonu
Rywalizacja pomiędzy Chinami a Stanami Zjednoczonymi na obszarze Indo-Pacyfiku stanowi wielkie wyzwanie dla położonych tam państw – wśród tych szczególnie narażonych są pozostające w sporze terytorialnym z Pekinem Filipiny. Rząd w Manili ma dodatkowo świadomość, że w razie wojny to obszar Filipin stanie się pierwszą linią chińskiej obrony. Filipiński prezydent Rodrigo Duterte postawił na zbliżenie z Chinami i dystansowanie się od Amerykanów. Żadnego z tych celów nie osiągnął, a teraz dokonał wolty – rezygnuje z polityki prochińskiej na rzecz ocieplenia z Amerykanami.
Filipiny, będące państwem około 7,5 tysiąca wysp, położone są w niezwykle kluczowym miejscu, bowiem na wschód od Morza Południowochińskiego, a więc obszaru zainteresowań szeregu państw, w tym Chin, które od lat prowadzą politykę jego zagarniania. To jednocześnie fragment „morskiej autostrady” – szlaku tranzytowego pomiędzy Azją a resztą świata. Co więcej, Filipiny to naturalny bufor ochronny – zarówno dla Chińczyków przed agresją ze wschodu jak i dla Amerykanów, dla których Filipiny stanowią barierę oddzielającą Chiny od ich sił na Pacyfiku. Nie inaczej jest z perspektywy Australii, którą od Chin – obecnie postrzeganych przez władze w Canberrze jako kluczowe wyzwanie – oddzielają między innymi Filipiny. Wciśnięte między światowe potęgi Filipiny – same pogrążone w gigantycznych problemach wewnętrznych (przestępczość, bieda, dżihadyzm, terroryzm, separatyzm) – w ostatnich latach starały się balansować pomiędzy Chinami a Stanami Zjednoczonymi, choć z pewnym „wskazaniem” – albo na Pekin, albo Waszyngton. Manila ma świadomość, że chińska strategia militarna w razie pełnoskalowej, otwartej wojny opiera się na koncepcji „pasa wysp”, który rozciąga się od Aleutów na północy po Borneo na południu. W razie wybuchu konfliktu zbrojnego Filipiny byłyby zagrożone inwazją Chin, które w ten sposób przesunęłyby na wschód swoje linie obronne.
Już teraz Filipiny pozostają w sporze terytorialnym z Chinami o płyciznę Scarborough. Co więcej, Chiny systematycznie wznoszą infrastrukturę na rafie Mischief, do której prawa również roszczą sobie władze w Manili. Pełniący od 2016 roku prezydencką władzę Rodrigo Duterte uznał, że najlepszym sposobem na ograniczenie agresywnej ekspansji Chin będzie szukanie z Pekinem porozumienia. Jeden z pierwszych dokumentów podpisanych przez niego i chińskiego przywódcę Xi Jin-pinga dotyczył powołania wspólnej komisji ds. współpracy morskiej. W 2017 roku dziękował „chińskim przyjaciołom” za podarowaną broń. Z jego próby niewiele się ostatecznie udało osiągnąć. Co jakiś czas Filipiny protestują przeciwko chińskim działaniom, w tym wysyłaniu przez Pekin okrętów na sporne obszary. W 2019 roku Hermogenes Cendaña Esperon Jr, wówczas już były Szef Sztabu i doradca ds. bezpieczeństwa prezydenta Duterte, stwierdził, że Chińczycy wysyłają „roje” okrętów i łodzi rybackich w pobliże wysp Kalayaan (to fragment archipelagu wysp Spratly, również będących przedmiotem międzynarodowych sporów). Filipiński Departament Obrony Narodowej wystosował nawet oficjalny protest po tym jak „chińskie okręty przeszły przez filipińskie wody bez wcześniejszego dyplomatycznego zaanonsowania”. By w jakiś sposób zareagować, w lutym 2020 roku Filipiny skierowały w region trzy szkolno-treningowe samoloty SIAI‐Marchetti S.211, które wykonują nad Morzem Południowochińskim loty rozpoznawcze.
Skomplikowane relacje
Duterte zapowiadał nie tylko ocieplenie relacji z Chińczykami, ale również z Rosjanami i ich ochłodzenie z Amerykanami. Teraz następuje wyraźna zmiana, bowiem żadnego z tych celów nie udało się osiągnąć (niemniej jednak warto nadmienić wizytę w połowie listopada pięciu rosyjskich okrętów w Manili: to dwa okręty podwodne, korweta Griemiaszczij, tankowiec Peczenga i holownik ratowniczy Ałatau. W kwietniu 2019 roku były to trzy okręty: tankowiec Irkut oraz niszczyciele rakietowe Admirał Tribuc i Admirał Winogradow). W obliczu coraz wyraźniejszego zagrożenia chińskiego Filipiny starają się przeciwdziałać, ale niewielki budżet obronny sprawia, że Manila ma bardzo ograniczone możliwości. Jak powiedział w 2020 roku Duterte, „China ma dużo broni, a my nie. To naprawdę proste. Co niby możemy z tym zrobić?” W tej sytuacji naturalnym staje się ponowne zbliżenie ze Stanami Zjednoczonymi – oba państwa łączą długie relacje. Prócz amerykańskiej okupacji Filipin od 1898 roku dość wymienić ich wyzwolenie spod japońskiej okupacji w czasie II wojny światowej. W 1946 roku Amerykanie przyjęli filipińską niepodległość, a w 1951 roku obie strony podpisały traktat o obronie wzajemnej. W okresie zimnej wojny Amerykanie mieli na Filipinach dwie duże bazy – morską Naval Station Subic Bay i sił powietrznych Clark. Ich użyteczność została potwierdzona szczególnie podczas wojny wietnamskiej, choć wykorzystywano ją zarówno wcześniej (chociażby w czasie powstania bokserów w latach 1899-1901) jak i później (na przykład w operacji „Pustynna Burza” w 1991 roku). Ostatecznie jednak, w 1991 roku, filipiński Senat wypowiedział Amerykanom oba obiekty, co stanowiło spory cios dla Białego Domu - Naval Station Subic Bay była jedną z największych zamorskich baz U.S. Navy.
Dla Filipin był to symboliczny koniec okresu, który wielu postrzegało jako przedłużenie kolonializmu. Filipiny nie były jednak w stanie długo działać bez Amerykanów. W obliczu rosnącej wówczas chińskiej ekspansji już w 1998 roku podpisano porozumienie o stacjonowaniu sił (VFA, Visiting Forces Agreement). Otworzyło ono między innymi drogę do wspólnych ćwiczeń wojskowych pod kryptonimem „Balikatan”. W 2014 roku, również w reakcji na chińskie działania, filipińsko-amerykańską współpracę wojskową raz jeszcze zacieśniono. Dzięki nowej umowie Amerykanie otrzymali prawo rotacyjnego rozmieszczania sił w filipińskich bazach. W Subic Bay ponownie zagościły okręty U.S. Navy. W lutym 2020 roku władze w Manili podjęły decyzję o wycofaniu się z VFA. Jak wyjaśniał Duterte, „nie mam nic przeciwko Ameryce. Nie mam nic przeciwko Chinom. Ale umieszczenie na naszym terytorium baz wojskowych powoduje zwiększenie widma zniszczenia. Wybuch wojny oznaczałby eksterminację filipińskiej rasy”. Niemniej jednak już w czerwcu tego samego roku powiadomiono o wycofaniu się z tejże decyzji i woli dalszego honorowania umowy. Latem tego roku filipiński minister obrony Delfin Lorenzana na wspólnej konferencji z amerykańskim sekretarzem obrony Lloydem Austinem potwierdził, że VFA nie zostanie wypowiedziane. Skąd ta zmiana? Duterte stwierdził, że bezpośrednim powodem decyzji o rezygnacji z VFA było odmowa Stanów Zjednoczonych wydania wizy jednemu z jego współpracowników, ale podejrzewać można, że chodziło o kwestie wewnętrzne i geopolityczne – Duterte od kilku lat grozi Amerykanom, że pozbawi ich dostępu do filipińskich baz. Pozwala mu to przed wyborcami budować swój wizerunek twardego polityka (sam przyznawał się do mordowania ludzi, a prezydenta Obamę nazwał „sk…synem” i wysłał go „do piekła”). Jednocześnie w ten sposób Filipiny mogły chcieć wymusić na Amerykanach ustępstwa i zyskać na przykład większe wsparcie finansowe.
Sam Duterte powiedział, że decyzja o kontynuacji współpracy w ramach VFA wynika z faktu przekazania przez Stany Zjednoczonych milionów szczepionek na koronawirusa. Filipińczycy bowiem wyrażają wątpliwość co do skuteczności chińskiej szczepionki Sinovac. O Duterte powiedzieć można wiele, ale nie to, że jest niezmienny w swych postanowieniach. Decyzja Filipin o utrzymaniu w mocy VFA niezmiernie cieszy Stany Zjednoczone, bowiem zależy im na utrzymaniu, a nawet wzmocnieniu swej obecności w tym państwie. Ta jest obecnie niewielka – to głównie 300 żołnierzy w Zamboanga (miasto na wyspie Mindanao), wspierających Filipińczyków w walce z dżihadystami. Gdyby Amerykanie odzyskali kontrolę nad dawnymi bazami to znacząco wzmocniliby zdolność operowania względnie blisko Chin, w tym na Morzu Południowochińskim oraz w pobliżu strategicznie istotnej cieśniny Malakka pomiędzy Singapurem a Indonezją, łączącej Morze Południowochińskie z Morzem Andamańskim. Jednocześnie zwiększyliby znaczenie swych politycznych i militarnych gwarancji względem położonego na północ od Filipin Tajwanu oraz mogliby lepiej osłonić południowy Pacyfik, w tym Mikronezję (gdzie już pojawiają się chińskie okręty) przed penetracją ze strony Pekinu. W razie wojny Filipiny mogłyby stać się istotnym węzłem komunikacyjnym dla Amerykanów, którzy dzięki obecności w tym państwie próbowaliby storpedować chiński plan przekształcenia Filipin w swój „niezatapialny lotniskowiec”.
W 2019 roku oficjalnie otworzono pierwsze amerykańskie instalacje (magazyn zaopatrzenia operacji ratunkowych i humanitarnych) na wyspie Luzon (Cesar Basa Air Base) i potwierdzonono plany co do wyspy Palawan, gdzie znajduje się pamiętający czasy II wojny światowej pas startowy o długości 2,7 tysiąca metrów. Prace na Luzonie wykonano na mocy amerykańsko-filipińskiego porozumienia o współpracy obronnej z 2014 roku. Pozwala ono Amerykanom operować na Filipinach, ale tylko na obszarze baz podległych władzom tego państwa (konstytucja Filipin zakazuje bowiem tworzenia stałych baz obcych sił zbrojnych). Prócz Palawanu mowa jest o budowie amerykańskich instalacjach w Forcie Ramon Magsaysay oraz w bazach sił powietrznych Lumbia i Mactan Benito Ebuen. Amerykanie chcieliby rozmieścić swoich żołnierzy przede wszystkim na wspomnianej wyspie Palawan, która „przylega” do Morza Południowochińskiego i pozwala zamknąć (lub otworzyć) dostęp z tego akwenu na Celebes, a stamtąd na Ocean Spokojny (inny szlak prowadzi na północy przez cieśninę Luzon, położoną pomiędzy Tajwanem i Filipinami). Byłaby to również idealna lokalizacja dla amerykańskich systemów obserwacyjnych i nasłuchowych, a także dla morskich samolotów patrolowych. Teraz jest na to dobra okazja, bo wstrzymywane przez Duterte projekty zostały niedawno odmrożone.
Co dalej?
Chociaż od swojego wyboru w 2016 roku Duterte starał się być w swej polityce prochiński i dystansował się od współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, to ostatecznie ani Chiny nie stały się kluczowym inwestorem na Filipinach, ani też Amerykanie nie zostali usunięci. Teraz nagle Duterte stał się wyraźnie proamerykański – dziękował Bidenowi za pomoc w walce z pandemią, poparł AUKUS (porozumienie Stanów Zjednoczonych, Australii i Wielkiej Brytanii) i dał zielone światło do amerykańskich inwestycji wojskowych na Filipinach. Jednocześnie z „pogardą” odniósł się do ostatniego pojawienia się chińskich okrętów na wodach Morza Południowochińskiego. Niemniej jednak nie należy spodziewać się zbyt głębokiego zacieśnienia współpracy militarnej i otwartego poparcia Amerykanów przeciwko Chinom. Manila wszak wie, że Stany Zjednoczone są daleko i słabną, podczas gdy Filipińczycy zawsze będą mieć obok siebie Chiny za sąsiada. Jak powiedział Duterte, „jeśli wybuchnie wojna to my zapłacimy jej cenę”. Jednocześnie Filipiny mają świadomość, że pewne wsparcie Amerykanów zwiększa ich podmiotowość względem Chin, a Stany Zjednoczone to cenny dostawca uzbrojenia, także używanego.
Stąd też wycofanie się Filipin z VFA jest mało prawdopodobne – wówczas z kraju musieliby wyjechać Amerykanie, co w żaden sposób nie zwiększyłoby filipińskiego bezpieczeństwa, także wewnętrznego. Manila dobrze pamięta, że dwa lata po tym jak usunięto amerykańskie wojska w 1992 roku Chińczycy rozpoczęły okupację rafy Mischief. Niemniej jednak Filipiny najprawdopodobniej będą nadal próbować balansować między Stanami Zjednoczonymi a Chinami, choć tym razem przy zbliżeniu z Waszyngtonem i przynajmniej czasowym ochłodzeniem relacji z Pekinem. Amerykanie mają świadomość, że w obecnej konfiguracji politycznej nie mogą liczyć na więcej. Chociaż Duterte jest oskarżany o łamanie praw człowieka (mowa tutaj o brutalnej walce z kartelami narkotykowymi jak i samymi narkomanami), a on sam postrzegany jest w Waszyngtonie jako dwulicowy, populistyczny i niegodny zaufania, Stany Zjednoczone nie zrezygnują z zabiegania o możliwie bliskie z nim relacje. Jednocześnie Amerykanie mają nadzieję, że niedługo ogólna atmosfera do współpracy ulegnie poprawie i stanie się bardziej przewidywalna – w przyszłym roku (maj 2022 r.) na Filipinach odbędą się bowiem wybory prezydenckie, w których Rodrigo Duterte nie może już wystartować. Spekuluje się, że nieco łagodniejsza retoryka prezydenta wobec Stanów Zjednoczonych to efekt jego kalkulacji – liczy bowiem na stanowisko wiceprezydenta u boku prawdopodobnego zwycięzcy, a więc… swojej córki Sary Duterte, która obecnie jest burmistrzem miasta Davao (tak jak kiedyś jej ojciec).
Andrzej B.
Na tym polega polityka międzynarodowa. Pokazują niezdecydowanie, pozwalają obu stronom się licytować i biorą to co uznają za najlepsze. To tylko Polska posługuje się ideałami zamiast interesem.
DIM
A jakie widzi Pan jeszcze z Rosją interesy ? Polacy próbowaliście ich już - wskazuję trzy ostatnie dziesięciolecia - a potem zawsze byliście dyskryminowani czy usuwani, gdy Rosji tylko było tak wygodnie. O okresie wcześniejszym nawet nie ma co wspominać. Stracony czas.
andys_2
I tak to juz bedzie! Beda miotac sie , w ta i tamta stronę! Spójrzcie na mapę. Trudno USA nazwać sąsiadem Filipin, a Chiny, nawet Rosję - , owszem. Chiny rozwijaja sie i są ,obiektywnie, atrakcyjnym partnerem gospodarczym , ale i cywilizacyjnym i militarnym dla Filipin (bycie szpica interesów amerykańskich, skierowanych przeciw Chinom i Rosji, zapewne nie lezy w interesach Filipin.). Oczywiście, problemy przynaleznosci wysp sa istotnym problemem. Przypomnieć należy jednak, że USA, stając się mocarstwem musiało "załatwić" podobne sprawy (w różny sposób) - Texas, Kalifornia, Floryda, Alaska i szereg wysp, które wzięli pod swoja opiekę. Jeśli sięgnać dalej, dla nas bliżej, to i Rosja miała podobne problemy.