Reklama

Geopolityka

Listy z Ameryki i "świnka skarbonka". Prezydent USA podnosi napięcie przed szczytem NATO

Fot. U.S. Army, Staff Sgt. Bryan Lewis
Fot. U.S. Army, Staff Sgt. Bryan Lewis

Prezydent USA Donald Trump powie przywódcom państw NATO podczas lipcowego szczytu w Brukseli, że jego kraj nie jest „świnką skarbonką”, dzięki której utrzymywane jest światowe bezpieczeństwo - zapowiedział we wtorek z-ca rzecznika Białego Domu Hogan Gidley. Biały Dom podniósł tym samym napięcie przez zbliżającym się spotkaniem sojuszników w Brukseli. Na kolejne ponaglenie prezydenta USA w sprawie finansowania obrony odpowiedziały już władze państw sojuszniczych.

"To, co prezydent Donald Trump zamierza uczynić podczas rozmów z przywódcami NATO - wciąż mając na uwadze ochronę narodu amerykańskiego i trwanie przy boku naszych partnerów i sojuszników - to ostrzec, że Ameryka, którą niekiedy postrzega się jak świnkę skarbonkę, dzięki której finansowane jest bezpieczeństwo świata, nie ma zamiaru tego dalej czynić" - zaznaczył. Przeświadczenie, że Stany Zjednoczone sponsorują NATO towarzyszy Donaldowi Trumpowi od dawna. Niejednokrotnie dawał on wyraz swemu niezadowoleniu z obecnego stanu rzeczy.

Na kolejną falę amerykańskiej krytyki dotyczącej finansowania obrony odpowiadają kraje członkowskie NATO. Prezydent USA Donald Trump nie ograniczył się bowiem do ogłoszenia, że zamierza poruszyć ten temat podczas zbliżającego się wielkimi krokami szczytu w Brukseli. (zaplanowany jest na 11-12 lipca br.). Amerykańska głowa państwa zdecydowała się na przesłanie wybranym sojusznikom... listów. "Apel" o zwiększenie wydatków na obronę otrzymały m.in. Norwegia, Kanada, Belgia czy Niemcy. 

W listach, do których dotarł dziennik "NYT", Donald Trump zaznaczył, że sojusznicy nie zrobili w ciągu minionego roku wystarczająco wiele, by równomiernie rozłożyć obciążenia związane z wydatkami na obronność.

W komunikacie przesłanym agencji Associated Press, norweski minister obrony Frank Bakke-Jensen podkreślił po prostu, w odpowiedzi na ponaglający list od Donalda Trumpa, że jego kraj zamierza spełnić cel 2. proc. PKB na obronność, który zadeklarował podczas szczytu w 2014 roku. Przypomniał również, że Norwegia wydała na zakup nowego sprzętu "o wiele więcej" niż wymagał tego Sojusz. 

Norweska wersja listu od prezydenta USA z 19 czerwca br., skierowana do premier Erny Solberg, zawiera - jak podaje Time - pouczenie, że choć kraj ten pełni bardzo ważną rolę w Sojuszu, to pozostaje on "jedynym sojusznikiem NATO, dzielącym granicę z Rosją, który nie ma wiarygodnego planu na przeznaczenie 2 proc. PKB na obronę". 

Co pomyślą Amerykanie...?

W liście do Belgów Trump napisać miał natomiast, że trudno mu będzie wytłumaczyć Amerykanom dlaczego "niektóre kraje nie są w stanie osiągnąć wspólnych kolektywnych zobowiązań dotyczących bezpieczeństwa". Premier Belgii Charles Michel bagatelizował jednak znaczenie wiadomości z USA. Jak podkreślił, podaje Time, jest on "typowy" dla dni przed tak dużymi wydarzeniami, jakim jest sam szczyt NATO w Brukseli. Tak jak inni przywódcy europejskich państw potwierdził, że Belgia wypełnia swoje zobowiązania względem Sojuszu, mając tu na myśli m.in. operacje wojskowe oraz zatrzymanie cięć w wydatkach na obronę. 

Sprawę skomentowała również niemiecka szefowa resoru obrony, czyli Ursula von der Leyen. Jak zaznaczyła, jej kraj także zamierza zrealizować wyznaczony przez wspólną deklarację cel 2 proc. PKB. "Jesteśmy na drodze (do osiągnięcia tego celu - przyp. red.). I jesteśmy przygotowani by... wziąć znaczną odpowiedzialność w ramach sojuszu" - oświadczyła niemiecka polityk. Jak pisze Time, minister, w odpowiedzi na sugestię, że jej deklaracja nie zrobi wrażenia na Trumpie, podkreśliła, że nie jest to jej zamiarem, a "Niemcy inwestują tak dużo, jak jest to potrzebne, stosowne oraz sprawiedliwe wobec wspólnych sojuszników i partnerów" w NATO. 

image
Fot. The White House/Flickr, Domena Publiczna

Przypomnijmy, że podczas pierwszej wizyty niemieckiej kanclerz Angeli Merkel w Białym Domu Donald Trump wręczył jej "amatorsko przygotowaną fakturę na 300 miliardów USD, czyli kwotę, której jego zdaniem Niemcy nie wpłacili (na obronność) w ostatnich latach".

Kanadyjczycy podkreślili natomiast, że władze kraju zadeklarowały zwiększenie budżetu obronnego o 70 proc. w ciagu kolejnych 10 lat. Ma to w zupełności wystarczyć na spełnienie potrzeb kraju oraz realizację zobowiązań dotyczących zapewnienia "światowego pokoju i bezpieczeństwa".

Zgodnie z danymi NATO, USA przeznaczają na obronę więcej środków niż reszta sojuszników razem. W 2016 roku było to 3,61 proc. PKB, czyli ok. 664 mld USD. Suma ta stanowi niecałe 2/3 budżetów obronnych wszystkich sojuszników. Na początku czerwca br. kwatera główna NATO poinformowała jednak, że wydatki obronne europejskich sojuszników oraz Kanady będą wyższe czwarty rok z rzędu. W 2018 r. wzrost wyniesie 3,82 proc. w porównaniu z ubiegłym rokiem. Łączny przerost w latach 2015-18 to ok. 87,3 mld dolarów w porównaniu z poziomem z 2014 r.

Źrodło: NATO.int
Źrodło: NATO.int

Sfrustrowany i nieprzewidywalny Trump

Jak przekazała przedstawicielka Białego Domu we wtorek, prezydent USA chce zobaczyć jak inne kraje "robią więcej", szczególnie jeżeli mają takie możliwości oraz zobowiązały się do osiągnięcia poziomu 2 proc. PKB na obronę. Jak dodała, Donald Trump jest "sfrustrowany".

W odpowiedzi na krytykę płynącą z USA, pojawiają się głosy sugerujące, że 2 proc. PKB to tylko wskazówka, wytyczna. Głos w tej sprawie zabrał również Sekretarz Generalny NATO Jens Stoltenberg, podkreślając, że dokument z 2014 roku to deklaracja polityczna, nie prawne zobowiązanie. "Możecie poprosić 10 prawników o dokonanie prawnej interpretacji tego dokumentu i zapewne otrzymacie 10 różnych interpretacji" - cytuje Norwega Time. 

image
Fot. The White House, Domena Publiczna

 

W obliczu nieprzewidywalnej polityki prezydenta Donalda Trumpa, Sojusz mierzy się z wyjątkowym wyzwaniem przed przyszłotygodniowym szczytem NATO w Brukseli. Polskie władze mają jednak nadzieję, że szczyt "potwierdzi polityczną ważność postanowień ze szczytu w Warszawie, tzn. umocnienie obrony, potencjału odstraszania NATO na wschodniej flance, jasny sygnał wobec Rosji, też spotkanie w formule z Gruzją i z Ukrainą" - podkreślał to minister Jacek Czaputowicz. Polityk zaznaczył, ze Polska jest zainteresowana "utrzymaniem dialogu" z Gruzją i Ukrainą i chciałaby, żeby państwa te przygotowywały się do członkostwa w NATO i umacniały swoje bezpieczeństwo. "I w tym kierunku będziemy działali" - dodał w rozmowie z PAP.

Szef polskiego resortu spraw zagranicznych dopytywany, czy w grę wchodzi podjęcie przez Sojusz - idących w ślad za postanowieniami szczytu w Warszawie - decyzji dot. lokalizacji nowych dowództw NATO oraz aktualizacji planów na wypadek ataku na członka Paktu, ocenił, że decyzje ws. dowództw czy zmiany procedur na wypadek ataku są "jeszcze przed nami" i nie zapadną na najbliższym szczycie. Nadzieję na podjęcie przez Sojusz takich decyzji wyrażał w zeszłym tygodniu na Łotwie prezydent Andrzej Duda.

Niepokój budzi nie tylko postawa Donalda Trumpa przed szczytem NATO w Brukseli, ale także zaplanowane na przyszły tydzień spotkanie z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, do którego dojdzie w Helsinkach. Jak podkreślał Dr Jacek Raubo w analizie dla Defence24.pl, "z tak wielkim napięciem przed spotkaniem bilateralnym na najwyższym szczeblu, do jakiego ma dojść między prezydentami Stanów Zjednoczonych oraz Federacji Rosyjskiej, nie mieliśmy najprawdopodobniej do czynienia od czasu zakończenia zimnej wojny. I zapewne, także po raz pierwszy, największą niewiadomą przed szczytem nie jest, tak jak miało to miejsce w przeszłości, postawa głowy państwa urzędującej na Kremlu, ale właśnie tej w Białym Domu."

PAP/MR

Reklama

"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie

Komentarze (5)

  1. AWU

    @dim: nie mam zdania czy Polska powinna wejść do strefy EUR czy nie. W tej kwestii ufam całkowicie Ministerstwu Finansów, jednym z polskich instytucji którym ufam całkowicie. Jeśli wejdziemy to na naszych warunkach. Ważne jest że Polska wykonuje swe zobowiązanie 2% PKB. Jedną rzeczą z której możemy być dumni to rozważna polityka finansowa. Sięga to czasów Królowej Bony która była wspaniałą gospodynią skarbu Rzeczypospolitej wzbudzając niechęć szlachty nawykłej do niepłacenia opłat za użytkowanie dóbr Korony, w Austro - Węgrzech stanowisko Ministra Skarbu było wręcz zarezerwowane dla Polaków od ministra Gołuchowskiego do Bilińskiego, ze szczególnym uwzględnieniem 11-to letniej kadencji prof. Juliana Dunajewskiego który w pierwszym okresie 3 lat zlikwidował deficyt Monarchii a następnie był w stanie wygospodarować środki na uczynienie sił zbrojnych jednymi z najbardziej nowoczesnych na świecie. Wiele z tych środków trafiło do polskiej Galicji, wystarczy przypomnieć że w momencie wybuchu 1 w.ś. na krakowskim lotnisku Rakowice stacjonowały Albatrosy wyposażone w RADIO a po drogach twierdzy kursowały hybrydowe ciągniki artyleryjskie zaprojektowane przez Ferdynanda Porsche. Dunajewski był jednym z niewielu o ile nie jedynym który miał prawo się kłócić z Cesarzem FJ I. Okres II RP. Zrujnowany w 1918 kraj który należało posklejać od nowa w 1938r miał PKB 150% Hiszpanii czy 200% Holandii. Eugeniusz Kwiatkowski. W 1939r miał do dyspozycji ok 1.5mld zł ($500mln czyli ok $9mld dzisiejszej wartości) w funduszu obronnym których nie zdążono wydać. Po prostu jeszcze wiosną 1939 nikt nie brał pod uwagę wojny, prasa niemiecka wypowiadała się o Polsce w jak najlepszych słowach a zarówno z Niemcami jak i Rosją sowiecką mieliśmy podpisane pakty o nieagresji. Rok 1989 .. istniały dwie możliwości.. #1 realistyczna: Matka Boska z aniołami zstąpi z Nieba i naprawi zrujnowaną przez komunistów polską gospodarkę ... #2 fantastyczna: Polacy uczynią to sami .. :))

  2. Xd

    To co usa wydaje na wojsko to nie jest budżet obronny a inwazyjny niech ograniczą rozpętywanie wojen to ze trzy czwarte zaoszczędzą

  3. As

    Państwa zachodnie wiedzą, że tylko wschodnie państwa NATO są zagrożone Rosyjską agresją, a niektóre nawet mogą terytorialnie zyskać w przypadku wybuchu konfliktu. Nic ich nie zmusi do większych wydatków.

  4. dim

    Dane, jakie przekazałem Państwu w poście sprzed chwili mogą wydawać się nierealne, nieprawdopodobne... - ale były prawdziwe. Wie o tym prawie każdy Polak, jeśli w Grecji pracował porządnie i jednocześnie pamięta ostatnie - ZNAKOMITE lata gospodarki, tuż przed wprowadzeniem Euro. Kto fachowiec, z fuchami włącznie, zarabiał wtedy po 3 tysiące Euro mesięcznie. Po pierwsze - to był faktycznie grecki cud gospodarczy, ale oparty o mądre wykorzystanie własnej waluty. Toteż uważam, że Polska nigdy nie powinna przejść na tę walutę obcą, niemiecko-holenderską (regulowaną pod ich typ gospodarki), zwaną dla niepoznaki Euro. Po drugie - Grecy są bardzo pracowici. Tak, to nie żart, to były także dane statystyczne - przepracowywali do roku 2008 najwięcej (legalnych i opodatkowanych) godzin pracy w Europie, po czym wyprzedzili ich Polacy, gdyż w Grecji jest teraz za mało pieniądza, co chłodzi gospodarkę skutecznie. Oraz w Grecji, we wszystkich ugrupowaniach politycznych, zrozumienie potrzeby skutecznej, samodzielnej zdolności do obrony niepodległości jest powszechnie uznawane za oczywistość. Więc wszystko, co opisałem, było możliwe. Dopóki działo się to z własną walutą. Natomiast różnica atmosfery jest ta, że w Polsce, gdy ktoś leni się w pracy, starannie ukrywa to, markuje robotę. W Grecji jest luz - kto pracuje, pracuje, a kto się leni, wcale tego nie ukrywa. Toteż turysta może tu być zdezorientowany, ale niechby tak do roku 2008 popracował np. na greckich budowach... Rozumiem, że jest to nieco off-topic, więc nie wiem czy Redakcja wydrukuje, niemniej wyjaśnia - jak Grecy mogli, skąd mogli aż tak wiele pieniędzy przeznaczać na Obronę Narodową. Czego z całego serca życzę i Polakom.

  5. dim

    Kto nie wie - nie na papierze, ale za to naprawdę, choć po cichu - Grecja przeznaczała na obronność, od roku 1975 (czyli po inwazji Turcji na Cypr) do 2008, około 7% PKB. Co pozwalało jej dopiero poczuć się bezpiecznie. Amerykańskie analizy (wykradzione przez wywiad grecki, z sekcji łączności ambasady, była potem rozprawa sądowa w USA i duży wyrok), wskazywały, że Turcja nie ma w przypadku ataku dużych szans na zwycięstwo. Skąd wiem o tych aż 7% ? Gdyż zawsze mówiono to po cichu, ale w latach 2009-10, przy burzliwej dyskusji nt. kryzysu, kilku znanych ekonomistów powiedziało to publicznie (choć tylko po grecku). I nikt im nie zaprzeczał. W ogóle dużo po grecku, publicznie ujawniono w roku 2010, w tym okoliczność, że władze Europejskiego Banku Centralnego od razu świetnie wiedziały o prokyrzysowym wpływie Euro na Grecję, spadku konkurencyjności gospodarki o 40%, w latach 2002-2008. Ale dziś znów nigdzie tego nie można przeczytać - znikło także ze stenogramu wystąpienia późniejszego premiera Papadimosa (wtedy wiceszefa EBC), choć spotkania słuchałem wtedy na żywo i pamiętam. Jednocześnie od roku 2010 rękę na greckich wydatkach położyła \"trojka\" i nawet projektu rozporządzenia nie wolno było już rozcyrkulować wewnętrznie po ministerstwach bez kontrasygnaty przedstawiciela \"trojki\". A siedział taki w każdym z ważnych ministerstw i wszystko przez jego ręce... Na czym drastycznie straciła także konserwacja Sił Zbrojnych - także tego, co już tutaj jest. Władza \"trojki\" wyraźnie osłabła po 2015, nie ma już oficjalnych osób w ministerstwach, a teoretycznie władza ta \"skończy się\" w sierpniu 2018. Praktycznie, w okrojonej formie, \"trojka\" będzie mieć na Grecję wpływ gdzieś do 2060 - takie są umowy. Dzięki jej światłym metodom, grecki dług w ciągu kilku lat podwoił się. I teraz nie ma za co nawet kupić zalecanych przez wojskowych kilku dywizjonów NSM.

Reklama