Reklama

Geopolityka

Jemeński dramat bez wyjścia

  • Fot. Romain75020 / wikimedia / domena publiczna
    Fot. Romain75020 / wikimedia / domena publiczna

Kolejne bombardowania Jemenu, dokonywane przez samoloty koalicji pod wodzą Arabii Saudyjskiej, z dnia na dzień wydają się być coraz bardziej bezcelowe i to nie tylko pod względem militarnym. Jednocześnie Saudyjczycy upodabniają się do długotrwałej, nieskutecznej kampanii lotniczej, prowadzonej przez Zachód przeciwko Da`ish w Iraku. Analogicznie w obu przypadkach działania w powietrzu nie mają przełożenia na osiąganie sukcesów na lądzie, a nawet na utrzymanie status quo. 

 

Jemen już państwem upadłym?

Jemen jest obecnie idealnym przykładem państwa upadającego, czy wręcz już upadłego, przypominającym w zakresie układu sił nieodległą Somalię, i to tą z najgorszych lat 1990-95. Jeśli zaś współcześnie mielibyśmy doszukiwać się jakiś podobieństw do innych przykładów na świecie, to nasuwa się kazus rozdartej wewnętrznie Libii. Przy czym sama jemeńska wojna domowa dostała w 2014 r. całkiem nowego wymiaru. Sytuację zaczęto, bowiem, postrzegać jako tzw. proxy war, a więc wojnę zastępczą pomiędzy Iranem i Arabią Saudyjską. Zarówno dla Rijadu, jak i, w pewnym sensie trochę w sposób wymuszony, dla Teheranu, Jemen stał się polem rywalizacji o pozycję, władzę i przysłowiowy rząd dusz w regionie. Jednak przy tym całym zewnętrznym wymiarze działań w Jemenie, bardzo obecnie akcentowanym na świecie, należy spojrzeć także na wewnętrzny wymiar samego konfliktu. To właśnie on, a nie nawet pomoc irańska, stawia pod znakiem zapytania skuteczność nalotów sił koalicji pod wodzą Saudów.

Koncepcja silnej władzy centralnej nie była w Jemenie popularna. Począwszy od momentu zjednoczenia dwóch państw jemeńskich w 1990 r., władze w stołecznej Sanie zwyczajnie nigdy tak naprawdę nie sprawowały pełnej kontroli nad całością terytorium. Wiele obszarów było kontrolowanych przez lokalne grupy, klany, czy następnie terrorystów spod znaku Al-Kaidy. Wieloletni prezydent Jemenu Ali Abdullah Salih rozumiał swoje położenie i de facto dostosował się do niego, przez lata budując układ oparty na zależnościach rodzinnych, klanowych i partyjnych oplatających całe państwo. Jego narzędziami było w głównej mierze zinstytucjonalizowane łapownictwo, dzięki któremu utrzymywano lojalność kluczowych konfederacji plemiennych, aż do tzw. Arabskiej Wiosny (sam termin jest obecnie bardzo krytykowany). Było to łatwiejsze, dlatego, że po ataku terrorystycznym na USS Cole w Adenie oraz wydarzeniach z 11 września 2001 r. Stany Zjednoczone wsparły hojnie władze jemeńskie pieniędzmi, uzbrojeniem, wyposażeniem i szkoleniem. Wręcz tak ochoczo, że jak podały amerykańskie media, Departament Obrony nie wie co się tak naprawdę stało z bronią i wyposażeniem wojskowym za 500 milionów dolarów. Trafiło ono do Jemenu, a teraz może być np. wykorzystywane przez Al-Kaidę.

Huti idą na Sanę i Aden

Momentem przełomowym stała się zwycięska ofensywa jemeńskiego ruchu Ansarullah (Huti), rozpoczęta z ich bastionu w północnej prowincji Sada, a skierowana ku Sanie i Adenie. Sana została przejęta jeszcze pod koniec 2014 r., a walki o Aden rozpoczęły się na początku bieżącego roku. Doprowadziło to do fragmentaryzacji państwa, które jest chyba największe w historii zjednoczonego Jemenu. Używając odniesień do współczesnej zachodniej popkultury mamy do czynienia ze swoistą jemeńską „grą o tron”. Jej uczestnikami są nie tylko liderzy Ansarullah, szczególnie Abdul Malek al-Huti, ale również zwolennicy zmuszonego do ustąpienia po 2011 r. prezydenta Saliha, zwolennicy Ruchu Południa, odwołujący się do koncepcji odbudowy autonomii, czy wręcz niepodległego państwa ze stolicą w Adenie, zwolennicy jednej z najważniejszych partii jemeńskiej sceny politycznej, czyli Jemeńskiego Sojuszu na Rzecz Reform al-Islah. Nie można przy tym zapominać o Al-Kaidzie Półwyspu Arabskiego (AQAP), funkcjonującej pod taką nazwą w Jemenie już przeszło 6 lat.

To właśnie w ten swoisty chaos spróbowała wejść, aktywna od lat w Jemenie ale głównie politycznie, Arabia Saudyjska. Jak pokazują kolejne tygodnie bezproduktywnych działań z powietrza, ewidentnie wybrała nieodpowiednie narzędzie, tym razem dalekie od dyplomacji i wywierania zakulisowej presji na różne stronnictwa jemeńskie. Można się jednak było tego spodziewać, w końcu zaczynając działania wojskowe w jednym z najbardziej uzbrojonych i przygotowanych do walki partyzanckiej społeczeństw świata, nie można oczekiwać szybkiego zwycięstwa. A tego chyba nowe władze w Arabii Saudyjskiej chciały najbardziej.

Początkowy sztorm, a później brak pomysłu

Początki operacji „Decisive Storm” wydawały się być imponujące i w pewnym sensie nawet zaskakujące dla obserwatorów z zewnątrz. Szczególnie, iż Zachód był zafascynowany informacją, że niemal od września 2014 r. Ansarullah kontroluje stolicę Jemenu i ma zakusy na Aden. Jak mantrę pokazywano Huti skandujących hasła w stylu „śmierć Stanom Zjednoczonym”, „śmierć Izraelowi”, ukazując ich jako niemal drugi szyicki Hezbollah bez głębszej analizy sytuacji w Jemenie.

Sami Saudyjczycy byli zdecydowani rzucić swoje wojska, których stan budził i budzi nadal obawy co do wartości bojowej, na granicę z Jemenem. Jednocześnie dążyli do stworzenia koalicji państw regionu i scementowania relacji w ramach Rady Współpracy Zatoki (GCC), dając impuls dla budowy przeciwwagi wobec Iranu. Sygnał miał być czytelny, Rijad nie pozwoli sojusznikom Iranu kontrolować południa Półwyspu Arabskiego i strategicznej cieśniny Bab al-Mandab.

Arabia Saudyjska rzuciła do akcji ponad 100 samolotów i niemal 150 tys. żołnierzy, a do akcji nad Jemenem przyłączyły się maszyny z Maroka (jedna z nich niedawno została strącona), Sudanu (również utracono najpewniej jedną z sudańskich maszyn), Kataru, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Kataru, Kuwejtu i Jordanii. Na wodach okalających Jemen pojawiły się okręty wojenne z Arabii Saudyjskiej, Egiptu, Pakistanu. Swoją pomoc w zakresie logistyki oraz wywiadu zaoferowały Stany Zjednoczone, a same amerykańskie okręty US Navy naturalnie już wcześniej znajdowały się w regionie.

Bombardować, tylko co?

Po prawie siedmiu tygodniach bombardowań Jemenu, Arabia Saudyjska i jej koalicjanci ogłosili pięciodniowy rozejm. Sama operacja „Decisive Storm”, przekształciła się płynnie w „Restoring Hope”, lecz bez wyraźnych postępów koalicji w Jemenie. Saudyjczycy ewidentnie utracili inicjatywę strategiczną, jeśli oczywiście założymy, że mieli ją zaczynając operację w marcu 2015 r. Bombardowania, co najwyżej, przyczyniły się do przejęcia chwilowej inicjatywy taktycznej przez przeciwników Huti w trakcie walk o Aden czy Taiz. Jednak same postępy Ansarullah na prowincji i w jemeńskim interiorze są niezagrożone, szczególnie jeśli spojrzy się na doniesienia, obecne w głównej mierze w prasie arabskiej, o sojuszu formacji wiernych byłemu prezydentowi Salihowi właśnie z Huti.

Wydaje się, że Saudyjczykom nie udało się nawet do końca wyeliminować szczątkowej i przestarzałej obrony przeciwlotniczej Jemeńczyków. Kontrowersyjne jest też uznanie, że koalicja zniszczyła wszystkie systemy rakietowe z rodziny SCUD. Jest to o tyle istotne, że Jemeńczycy nie mają problemów z ich używaniem. Pokazała to wojna domowa z 1994 r. Coraz trudniej o wartościowe cele, a brak odpowiedniego rozpoznania na lądzie powoduje coraz większe straty wśród ludności cywilnej. Doprowadzając Jemen na skraj katastrofy humanitarnej Saudyjczycy ewidentnie nie wygrają „serc i umysłów” mieszkańców.

Żadnych butów na lądzie

Pomimo sprawnego lobbowania na forum Rady Współpracy Zatoki (GCC), w zakresie uderzeń z powietrza oraz kontroli szlaków wodnych (trzeba podkreślić bardzo aktywną w tym zakresie postawę Egiptu), ewidentnie nie ma chętnych do działań na lądzie. Jednocześnie silnym ciosem wizerunkowym była decyzja parlamentu Pakistanu o nie wysłaniu wojsk do udziału w operacji pod wodzą Saudyjczyków. I chociaż kilkukrotnie, w trakcie walk w portowym Adenie, pojawiały się już informacje o wojskach koalicji, to jednak były one dementowane lub były to formacje zabezpieczające istny exodus obywateli państw trzecich z Jemenu.

Z dnia na dzień pogarsza się także pozycja zbiegłego z Jemenu do Arabii Saudyjskiej prezydenta Abdrabbuh Mansoura Hadiego. Chociaż nadal jest uznawany przez społeczność międzynarodową, to jego zachowanie staje się coraz bardziej groteskowe. Nawołuje on chociażby do międzynarodowych działań mających na celu wyzwolenie państwa spod okupacji Ansarullah, ale sam nie może liczyć na silnych stronników w Jemenie. Zaś jego opiekun, zaledwie 30 letni, i bodajże najmłodszy na świecie, minister obrony Arabii Saudyjskiej Mohammed bin Salman stanął przed pytaniem, na które nie ma dobrych odpowiedzi.

Saudyjczycy koncentrują bowiem coraz to większe wojska nad ufortyfikowaną granicą, do których dołączają mniejsze kontyngenty, m.in. z Senegalu, który zaoferował ponoć niemal 2 tys. wojskowych do obrony świętych miejsc Islamu. Jednak uwidacznia się brak wyraźnego rozkazu, aby przejść do ofensywy, która wiązałaby się z wielkimi stratami wśród niedoświadczonych wojsk saudyjskich. Bierność Saudyjczyków wykorzystuje za to Ansarullah i ich sojusznicy, atakując za pomocą moździerzy, rakiet i - coraz częściej - mniejszych formacji bojowników posterunki wojsk Arabii Saudyjskiej.

Nawet pomimo dość szczelnej blokady medialnej, raz po raz dochodzą informacje o kolejnych zabitych i rannych saudyjskich wojskowych oraz funkcjonariuszach straży granicznej. A nad długą granicą jemeńsko-saudyjską słychać bez przerwy ostrzał artyleryjski, odgłosy wybuchów bomb zrzucanych z samolotów i rakiet odpalanych ze śmigłowców bojowych. Co ciekawe, Huti podają, że właśnie tam strącili jeden z saudyjskich AH-64, władze w Rijadzie podały, że helikopter miał awarię i rozbił się.

Beneficjenci i przegrani

Ewidentnie największymi beneficjentami wydarzeń z przełomu 2014/15 r. stali się zwolennicy jemeńskiego ruchu Ansarullah oraz Al-Kaida Półwyspu Arabskiego. Ci pierwsi rozszerzyli swoje oddziaływanie, przy pomocy lub tylko przy neutralnej bierności formacji wiernych byłemu prezydentowi Salihowi, na większość prowincji w centralnej i południowo-zachodniej części Jemenu. A AQAP, powoli i bez rozgłosu gromadzi sprzęt wojskowy, zaopatrzenie, konsolidując swoją władzę na zajętych terytoriach. Są one pozbawione instytucji władz, policji czy wojska jemeńskiego i tym łatwiej wpadają w ręce terrorystów. Co ważne, obie dotychczas zwalczające się grupy,podzieliły też de facto malutkie zasoby naturalne Jemenu.

Największymi przegranymi są przy tym Arabia Saudyjska i Iran. Saudyjczycy nie są bowiem w stanie ustabilizować sytuacji w najbiedniejszym państwie arabskim, szastając zarówno funduszami, jak i wysyłając kupowane od lat zachodnie samoloty bojowe. A Irańczycy, dlatego, że pomimo zapewnień, nie przełamali blokady saudyjsko-amerykańskiej. Wystarczy wspomnieć sytuację z irańskim samolotem transportowym, który nie mógł wylądować na lotnisku w Sanie, gdyż samoloty saudyjskiej koalicji niemal natychmiastowo uszkodziły pas startowy. Obecnie zaś głośna jest sprawa irańskiego statku z pomocą humanitarną, który musiał jednak skierować się do Dżibuti.

Bentley dla każdego pilota…

Saudyjski miliarder, książę Alaweed bin Talal, obiecał pilotom zaangażowanym w kampanię bombardowań Jemenu nowe, luksusowe samochody marki Bentley. Jednak wydaje się, że teraz taki samochód powinien raczej trafić do osoby lub osób, które mogłyby wskazać realną drogę wyjścia z trwającego na południu Półwyspu Arabskiego konfliktu. Saudyjczycy poruszyli bowiem gniazdo szerszeni i teraz z wielkim niepokojem mogą patrzeć już nie tylko na wzrost sił Ansarullah w samym Jemenie ale również na swoje terytoria przygraniczne. W połączeniu z Da`ish w Iraku i Syrii stwarza to coraz groźniejsze położenie dla władz w Rijadzie. Jednocześnie świat nie może zapomnieć o Jemenie, gdyż prędzej czy później wzmocniona Al-Kaida Półwyspu Arabskiego przypomni o sobie, nie wspominając już o wadze utrzymania bezpieczeństwa w rejonie Bab al-Mandab.

dr Jacek Raubo

Reklama

"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie

Komentarze (7)

  1. Rastafaraj

    Wedlug ekspertow Izrael 20 maja br zrzucil bombe atomowa/neutronowa na terenie Jemenu wygooglujcie

    1. Gdgdg

      Zapomniałeś dodać "ROSYJSKICH" ekspertów. Ci rosyjscy eksperci skrzętnie pomijaja fakt ze bombardowano składy broni. A te wybuchają bardzo podobnie. Natomiast atomówki zawsze niosą za sobą ogromną fale uderzeniowa i oslepiajacy błysk.

  2. Wacieńka

    A ja zawsze mówiłem, że okres kolonialny był dla państw Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej złotym wiekiem. Nic nie zapowiada aby sytuacja na tych terenach trwale się poprawiła. Jest to też konsekwencja ideologicznych zmian w Europie coraz bardziej zalewanej przez toksyczne lewackie fale. Ognie Apokalipsy już czuć!

    1. Aster

      Tja "zlotym wiekiem" ;) Dla państw europejskich owszem, dla lokalnej ludności było to zorganizowane piekło.

  3. [sic!]

    Życzę im jak najgorzej Go Persia! PS: Jak Assad wysłał na rebeliantów Su22 to okrzyknięto go mordercą i krwawym dyktatorem Jak Saudowie bombardują ludność cywilną setką samolotów to mam ich niby wspierać Prędzej Szyita się dogada z niewiernym niż Ci przeklęci wahabiccy Sunnici

    1. G

      No to jest nas dwóch

  4. DSA

    Kwestia 100 Bentleyów nieaktualna. Ów książę już dawno się z tego pomysłu wycofał.

  5. Urko

    Dobrze że w tekście zauważono, że Saleh został zmuszony do rezygnacji ze stanowiska prezydenta. Wielu innych autorów stwierdza, że dobrowolnie zrezygnował, nie wspominając że Rada Arabska wielokrotnie na niego naciskała i że nie zmienił zdania nawet po tym, gdy w czasie modlitwy został wysadzony w powietrze i musiał później przejść w Arabii Saudyjskiej szereg operacji - usunięcia odłamków, w tym jednego tkwiącego w kręgosłupie szyjnym oraz leczenia poparzeń (40% powierzchni ciała) W końcu zdecydował się wyjechać na dodatkowe leczenie do USA i przekazał władzę swojemu wice, czyli Hadi-emu z którym teraz walczy. Ciekawe jest, że ostatecznie Saleh i bracia al-Houthi (przywódcami ruchu Huti są dwaj bracia nieżyjącego założyciela ruchu) zostali sprzymierzeńcami. Cały ruch Huti, założony przez Hussein-a al-Houthi rozkwitł na dobre dopiero po tym, gdy został zamordowany. I to właśnie prezydent Saleh doprowadził do jego aresztowania i zamordowania w więzieniu. Druga sprawa, że w czasie rządów Saleha liczba wyznawców Zajdyzmu spadła z 12mln (48% populacji Jemenu) do zaledwie 8mln. Oczywiście, nie wszyscy brakujący zostali wymordowani. Głównie jest to efekt sunnickiej polityki przymusowego nawracania. Jest to o tyle łatwe, że Zajdyci ze wszystkich odłamów Szyizmu są najbliżsi Sunnitom. Jedynie nie uznają świętości pierwszych kalifów i uważają, że gdy Mahomet obiecywał Alemu sukcesję po sobie, to jego słowa należy rozumieć dosłownie. Tak więc nie można się dziwić, że Huti mają uprzedzenia do Saudów. Z drugiej strony, dziwić musi, że przyjęli pomoc mordercy swojego duchowego przywódcy. Jedna ciekawostka demograficzna. od lat 80-tych, ustalił się trend, że co 15 lat ilość mieszkańców Jemenu podwaja się. W 2014 roku było ich prawie 25 mln.

  6. GUCIO

    brak rozpoznania , idea wojny na odległość, brak czynników motywujących ,( lepiej żyć niż nie żyć a bentley dla rdzennego sauda to betka ) uderzenia na chybił trafił .na zasadzie "walimy w ten " kwadrat " ,duch walki Saudyjczyków ..hmm siły saudyjskie tam walczące to 20 procent Saudyjczycy ( dowodzenie ) a reszta to najemnicy na usługach saudów ......Saudyjczykom i koalicjantom nie kalkuluje się ginąć..bo po co na zasadzie "niech na całym świecie wojna byle moja wieś spokojna "

  7. buk

    Moim zdaniem Europa i USA powinny im dostarczać broń i kibicować. Niech rozwiążą swoje problemy we własnym zakresie.

    1. Kilo

      Europa i USA dokladnie to wlasnie robia. Efekty wracaja przez Morze Srodziemne i juz sie okazuje, ze musimy ponad 2600 uchodzcow przyjac. Jak spokojnie swoje problemy rozwiazywali to byly placze, ze dyktatury, brak praw czlowieka i kobiet (zabawne, ze to sie rozpatruje osobno, prawda?) i inne takie.

Reklama