Geopolityka
Geopolityczny i wewnętrzny zwrot Tunezji [ANALIZA]
Przyczyną podjęcia przez prezydenta Tunezji Kaisa Saida nadzwyczajnych kroków, nazwanych przez jego oponentów „zamachem stanu”, była niekompetencja rządu w walce z pandemią, pogłębiający się kryzys ekonomiczny oraz wszechobecna korupcja. Wydarzenia w Tunezji mają jednak również wymiar geopolityczny gdyż dominująca w zawieszonym parlamencie partia Ennahda jest ważnym sojusznikiem Turcji.
Geopolityczne znaczenie ostatnich działań prezydenta Kaisa Saida jest najlepiej widoczne w reakcjach innych państw. Jedynie Turcja jednoznacznie negatywnie zareagowała na podjęte przez tunezyjską głowę państwa kroki, choć wśród państw niezadowolonych z takiego rozwoju wypadków jest niewątpliwie również Katar oraz Iran. Władze Iranu nie wydały jednak póki co żadnego komunikatu w sprawie wydarzeń w Tunezji, a media tego kraju są dość wstrzemięźliwe i neutralne w swych relacjach na temat tamtejszej sytuacji.
Natomiast władze Kataru, w krótkim komunikacie tamtejszego MSZ, jedynie wezwały „wszystkie strony” do unikania eskalacji i rozpoczęcia dialogu, choć tunezyjska policja wtargnęła do biura katarskiej telewizji Al Jazeera w Tunisie blokując jej aktywność. Al Jazeera jest informacyjnym ramieniem władz Kataru i narzędziem jego soft power. Znana jest też ze wsparcia Bractwa Muzułmańskiego, które jest główną siłą oponującą wobec przejęcia władzy przez Kaisa Saida. Wielokrotnie była też oskarżana o dezinformację zgodną z interesem Kataru i Bractwa Muzułmańskiego, w tym podburzanie do protestów w innych krajach arabskich. Tymczasem już w poniedziałek pojawiły się fałszywe informacje o aresztowaniu premiera Hiczema Meczicziego i innych polityków, których celem było podburzenie przeciwników Saida do protestów.
Wstrzemięźliwość reakcji Kataru, mimo iż jest on głównym obok Turcji sojusznikiem Bractwa Muzułmańskiego, wynika z pragmatyzmu. Raptem kilka miesięcy temu doszło do normalizacji stosunków między Katarem i innymi państwami arabskimi, które przez kilka lat prowadziły blokadę tego emiratu w związku z jego wsparciem dla Bractwa Muzułmańskiego i działalnością Al Jazeery. Tymczasem reakcja większości państw arabskich na wydarzenia w Tunisie jest pozytywna.
Tureckie MSZ wyraziło natomiast „głębokie zaniepokojenie” z powodu zawieszenia parlamentu, który według tego oświadczenia „wyraża wolę narodu” i wyraziło nadzieję na to, że „naród tunezyjski przezwycięży to wyzwanie [na drodze do demokracji]”, co można odczytać jako lekko zawoalowane poparcie dla protestów przeciwko przejęciu władzy przez Saida. W oświadczeniu tym brak jest jednak tak ostrego języka jakim władze tureckie z Erdoganem na czele posługiwały się po obaleniu Mohammada Mursiego i Bractwa Muzułmańskiego w Egipcie w 2013 r. W szczególności, przynajmniej póki co, nie zabrał głosu turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan. Niemniej jego rzecznik Ibrahim Kalin na twitterze stwierdził, że Turcja „potępia kroki, którym brak legitymacji konstytucyjnej i wsparcia publicznego”. Jeszcze ostrzej zareagowali inni politycy rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) tacy jak przewodniczący tureckiego parlamentu Mustafa Sentop, wiceprzewodniczący AKP Numan Kurtulmus czy rzecznik AKP Omer Celik, którzy w ostrych słowach skrytykowali Saida, nazywając wydarzenia w Tunezji „przewrotem”, uznając je za nielegalne i wprost odrzucając argumentację tunezyjskiej głowy państwa, iż działa on na podstawie art. 80 konstytucji tego kraju. Podobna narracja występuje w tureckich mediach, które porównują ostatnie wydarzenia w Tunezji z przewrotem w Egipcie w 2013 r.
Czytaj też: Tunezja: armia otoczyła parlament
Zupełnie inna jest natomiast reakcja większości państw arabskich, w tym w szczególności Arabii Saudyjskiej oraz Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Saudyjski minister spraw zagranicznych w rozmowie telefonicznej ze swoim tunezyjskim odpowiednikiem wyraził poparcie dla „bezpieczeństwa, stabilności i dobrobytu” w Tunezji i „wsparcie dla wszelkich działań, które temu służą”, co można odczytać jako poparcie dla decyzji Saida. Abu Dhabi nie wydało żadnego oświadczenia ale nie ma wątpliwości, że wydarzenia w Tunezji są dla ZEA korzystne. W wielu komentarzach pojawiły się zresztą oskarżenia pod adresem Emiratów, że stoją za „przewrotem” w Tunezji. Takie przekonanie wyraził m.in. Moncef Marzouki, pierwszy prezydent Tunezji po rewolucji 2011 r. Warto dodać, że, w przeciwieństwie do Saida, Marzouki był wybrany w wyborach pośrednich tj. przez parlament. W 2014 r. przegrał walkę o reelekcję, a w 2019 r. ponownie kandydując zdobył zaledwie 2 % głosów, natomiast jego partia nie weszła do parlamentu zyskując śladowe poparcie.
Zawieszenie parlamentu tunezyjskiego zdominowanego przez związaną z Bractwem Muzułmańskim Ennahdę jest oczywiście korzystne dla ZEA, a także Egiptu i Arabii Saudyjskiej. Państwa te uważają bowiem Bractwo Muzułmańskie za organizację terrorystyczną i negatywnie reagują na próby rozszerzania swoich wpływów w świecie arabskim przez Turcję. Tymczasem Turcja planowała zawrzeć umowę o współpracy militarnej z Tunezją, na mocy której założyłaby bazę wojskową w Tunezji. Gdyby ten plan się powiódł zmieniłoby to układ geopolityczny w Afryce Płn., gdzie tureccy żołnierze i syryjscy najemnicy opłacani przez Turcję uczestniczą w wojnie domowej w Libii. W listopadzie 2019 r. Ankara podpisała z trypolitańskim ośrodkiem władzy w Libii (konkurencyjnym wobec tobruckiego) umowę o rozgraniczeniu Wyłącznych Stref Ekonomicznych (EEZ), uderzającą w suwerenność Cypru i Grecji i potępioną przez państwa arabskie takie jak Egipt, Arabia Saudyjska i ZEA. Ośrodek trypolitański walczący z Libijską Armią Narodową (LNA) gen. Chalify Haftara (wspieraną przez ZEA, Francję i Egipt) opiera się tymczasem na Bractwie Muzułmańskim i różnych innych ugrupowaniach dżihadystycznych i jest wspierany przez Katar i Turcję. Gdy latem 2020 r. Turcja i siły Trypolisu odrzuciły LNA spod libijskiej stolicy na linię Dżufra-Syrta dalszy ich marsz został powstrzymany groźbą egipskiej interwencji. W przypadku konfrontacji egipsko-tureckiej w Libii Egipt miałby przewagę logistyczną jako sąsiad Libii. Dlatego właśnie Turcja, mając świadomość, iż brak baz wojskowych w Afryce Płn. stanowi dla niej ograniczenie jej militarno-politycznej aktywności w tym regionie starała się zawrzeć stosowne umowy o współpracy militarnej z takimi państwami jak m.in. Tunezja. Dla ZEA i Egiptu, a poniekąd również dla Francji, taki rozwój wydarzeń byłby bardzo niekorzystny. Plan Turcji wspierany był przez Ennahdę odgrywającą kluczową rolę w parlamencie i mającą znaczny wpływ na decyzje rządu. W grudniu 2019 r. Erdogan przybył z niespodziewaną wizytą do Tunisu i spotkał się z Kaisem Saidem. Powodem było to, że Said blokował tureckie plany militarnej współpracy z Tunezją gdyż nie bez powodu uważał, że wplącze to Tunezję w libijski konflikt. Spotkanie jednak nie przyniosło pożądanego skutku i Said podtrzymał swój sprzeciw. Trudno więc się dziwić, że jego ostatnie decyzje spotkały się z entuzjastycznymi komentarzami mediów libijskich związanych z LNA i tobruckim ośrodkiem władzy. Osłabia to bowiem również libijskie Bractwo Muzułmańskie przed wyborami, która mają się odbyć w Libii w grudniu br.
Czytaj też: Pancerz i drony. Tunezja zbroi się w Turcji
W bardzo ogólnym tonie wypowiedział się sekretarz generalny Ligii Arabskiej Ahmed Abul Gheit, który w rozmowie z tunezyjskimi ministrem spraw zagranicznych wyraził „całkowite poparcie dla narodu tunezyjskiego” i wyraził nadzieję na szybkie przywrócenie stabilności. Również szef jordańskiej dyplomacji w swoim oświadczeniu mówił o bezpieczeństwie i stabilności Tunezji, a nie o zamachu stanu czy demokracji. Równie ostrożne były reakcje USA i Europy. W żadnym z wydanych oświadczeń nie pojawiły się słowa o zamachu stanu czy wyrazy potępienia kroków podjętych przez Saida. Rzecznik niemieckiego MSZ wprost odmówił nazwania wydarzeń w Tunezji „zamachem stanu”.
Francuski MSZ w swoim oświadczeniu stwierdził, że przyjął do wiadomości decyzje prezydenta Tunezji, nie używając przy tym takich słów jak „potępienie” czy nawet „zaniepokojenie”. W krótkim komunikacie Francja wezwała siły polityczne w Tunezji do powstrzymania się od przemocy, wyraziła nadzieję utrzymania zdobyczy demokratycznych tego kraju oraz podkreśliła, że „wspiera Tunezyjczyków w obliczu wyzwań stojących przed ich krajem”. Warto przy tym dodać, że Francja nie ma żadnego powodu by postrzegać Saida negatywnie zwłaszcza, że w czerwcu stwierdził on, że Francja nie ma za co przepraszać Tunezji w kontekście czasów kolonialnych, gdyż Tunezja w latach 1881 – 1956 nie byłą francuską kolonią, a jedynie znajdowała się pod protekcją Francji.
Czytaj też: Zamach stanu w Tunezji
Z kolei amerykański Departament Stanu wydał aż dwa komunikaty. W pierwszym podkreślono, że „rozwiązania politycznych i ekonomicznych problemów powinny być oparte na konstytucji Tunezji i zasadach demokracji, praw człowieka i wolności”. Słowa zaniepokojenia znalazły się w tym oświadczeniu w kontekście „doniesień o zamykaniu biur mediów”, a słowo „demokracja” wystąpiło w nim czterokrotnie. Kilka godzin później pojawił się jednak drugi, znacznie łagodniejszy komunikat, informujący o rozmowie jaką Anthony Blinken przeprowadził z Kaisem Saidem. Sam amerykański sekretarz stanu nazwał na twitterze swoją rozmowę z Saidem „bardzo dobrą”.
Kais Said, który z zawodu jest profesorem prawa konstytucyjnego, odrzucił tymczasem wszelkie oskarżenia o niekonstytucyjność swoich działań. Jego zdaniem podjęte przez niego działania są zgodne z art. 80 tunezyjskiej konstytucji, który daje prezydentowi nadzwyczajne uprawnienia w sytuacji zagrożenia państwa. Tymczasem sytuacja ekonomiczna Tunezji od dłuższego czasu jest tragiczna co wpływa na pogłębiający się sceptycyzm Tunezyjczyków wobec całej klasy politycznej, a nawet demokracji. W ostatnich wyborach parlamentarnych w 2019 r. partia ówczesnego premiera Yusefa Szaheda zdobyła zaledwie 4 % głosów, a trzecie miejsce zdobyła partia związana z reżimem obalonego w 2011 r. Ben Alego. Na drugim miejscu uplasowała się natomiast partia o nazwie Serce Tunezji, kierowana przez oskarżonego o pranie brudnych pieniędzy oraz korupcję Nabila Karaoui. Kandydował on również w odbywających się równolegle wyborach prezydenckich, w których przeszedł do drugiej tury razem z Saidem, mimo, że siedział w tym czasie w więzieniu. Scena polityczna jest przy tym bardzo rozdrobniona, a Tunezyjczycy są świadkami różnych zakulisowych machinacji. Na przykład Karaoui startował z bardzo antyislamistyczną agendą, prezentując się jako gwarant świeckości Tunezji zagrożonej przez islamistyczną Ennahdę. Później jednak jego partia zawarła cichy deal z Ennahdą, dzięki któremu islamiści mieli decydujący wpływ na rząd, a Karaoui po kolejnym aresztowaniu znów został wypuszczony. Warto przy tym dodać, że w pierwszych latach po rewolucji w Tunezji dominował spór o role islamu w politycznej przyszłości kraju. Mimo swojego wizerunku jako najbardziej liberalnego i zeuropeizowanego państwa w muzułmańskim świecie arabskim w Tunezji bardzo silny jest nurt islamskich fundamentalistów i bardzo duża liczba Tunezyjczyków przystąpiła do Państwa Islamskiego. Z drugiej strony masowe demonstracje lewicy tunezyjskiej, w tym związków zawodowych, zablokowały jakąkolwiek instytucjonalną i prawną islamizację kraju. Sama Ennahda bardzo szybko zaczęła tracić poparcie mimo że do pewnego stopnia wykazywała się pragmatyzmem (np. oddała władzę pod wpływem protestów w styczniu 2014 r.). O ile w wyborach w 2011 r. zdobyła 37 % głosów, to w 2014 r. było to już niespełna 28 %, a w 2019 r. 19,5 %.
Czytaj też: Pierwszy Super Hercules dla Tunezji
Po wyborach parlamentarnych przez dłuższy czas parlament nie był zdolny do powołania nowego rządu. Gdy w końcu to nastąpiło nowy premier Elyes Fakhfakh przetrwał zaledwie pół roku. Jego następcą został Mecziczi, który w tym czasie był blisko związany z Saidem. Jego rząd miał być gabinetem technokratów ale nie oparł się politycznym naciskom partii parlamentarnych z Ennahdą na czele. Sam Mecziczi, już po dymisji obarczył rozbitą scenę polityczną odpowiedzialnością za kryzys i oświadczył, że nie zamierza sprzeciwiać się decyzji prezydenta.
Kais Said przed wyborami w 2019 r. był postacią całkowicie nieznaną na tunezyjskiej scenie politycznej i startował jako kandydat protestu, nie ukrywając swojego sceptycyzmu zarówno wobec klasy politycznej i panującego systemu parlamentarnego. W niektórych swoich wypowiedziach opowiadał się nawet za likwidacją parlamentu i głęboką decentralizacją Tunezji poprzez przekształcenie jej w federację regionów. Od samego początku swojej prezydentury dążył również do rozszerzenia swoich uprawnień, mimo że teoretycznie urząd prezydenta Tunezji jest w dużej mierze reprezentacyjny. Jednakże jako zwierzchnik sił zbrojnych zapewnił sobie pełne poparcie dla swoich działań ze strony wojska, a jedną z jego pierwszych decyzji po zawieszeniu parlamentu było mianowanie swojego zaufanego człowieka gen. Chaleda Yahyaoui na stanowisko nowego szefa MSW. Wiele też wskazuje na to, że kroki podjęte przez Saida w niedzielę były planowane przez wiele miesięcy, a plan przejęcia kontroli nad państwem był niewątpliwie dobrze dopracowany.
Czytaj też: USA mogą utrzymać sankcje wobec Turcji
Jednym z głównych zarzutów stawianych rządowi Meczicziego jest nieudolność w walce z pandemią Covid-19. W Tunezji tylko 8 % mieszkańców jest w pełni zaszczepionych, a chaos szczepionkowy spowodował, że już tydzień wcześniej Mecziczi zdymisjonował ministra zdrowia Fauzi Mehdiego. Sytuacja uległa zaostrzeniu w ostatnich dniach przed działaniami Saida gdy na ulicach wybuchły masowe protesty przeciwko rządowi i Ennahdzie. Po ogłoszeniu zawieszenia parlamentu demonstranci zaczęli świętować. Doszło też do ataków na biura Ennahdy. Said wprowadził natomiast godzinę policyjną i tymczasowy zakaz zgromadzeń. Uchylił tez immunitet parlamentarny deputowanym co może być zapowiedzią realizacji jego wyborczego programu antykorupcyjnego. Póki co jednak informacje o masowych aresztowaniach okazały się fake-newsem.
O ile premier Mecziczi uznał decyzje prezydenta to nie zamierza się z nią pogodzić Ennahda z jej sędziwym liderem Raszidem Ganuczim, będącym jednocześnie przewodniczącym parlamentu. Przeciw decyzjom prezydenta protestuje również większość partii politycznych, zarzucając Saidowi zamach na demokrację. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że w II turze wyborów na Saida głosowało niemal 2,8 mln Tunezyjczyków, czyli niemal tyle samo co na wszystkie partie razem wzięte w wyborach parlamentarnych. Ponadto niektórzy politycy poparli Saida. Neutralne stanowisko zajęły też bardzo wpływowe związki zawodowe, które są skonfliktowane z Ennahdą i krytyczne wobec mieszania się Turcji w sprawy Tunezji.
Czytaj też: Texany polecą do Tunezji
Podjęte działania teoretycznie mają obowiązywać przez 30 dni ale trudno się spodziewać by w tym czasie znacząco poprawiła się sytuacja ekonomiczna Tunezji i radykalnie wzrosła liczba zaszczepionych, choć nie jest wykluczone, że inne państwa arabskie, a w szczególności ZEA, udzielą Tunezji znacznej pomocy. Niemniej raczej wykluczone jest by Said pozwolił na reaktywację parlamentu w obecnym składzie i z dominacją Ennahdy. Ma przy tym wystarczające instrumenty ku temu: kontrola nad wojskiem, a obecnie również nad policją i sądownictwem, a także wsparcie lub neutralność kluczowych państw (poza Turcją). Nie można natomiast wykluczyć zorganizowania przez Saida referendum w sprawie nowej konstytucji i radykalnego ograniczenia uprawnień parlamentu na rzecz prezydenta oraz zorganizowania nowych wyborów parlamentarnych. Takie rozwiązanie spowoduje, że działania Saida uzyskają demokratyczną legitymację, przynajmniej w oczach takich państw jak USA czy Francja.