Geopolityka
Gen. Skrzypczak: Komu zależy na osłabieniu pozycji Polski? [OPINIA]
Komu zależy na osłabieniu pozycji Polski? O tym, że Rosji, wiemy od początków pojawienia się naszego sąsiada jako państwa – pisze dla Defence24.pl gen. broni w st. spocz. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych.
Od kilkunastu miesięcy w mediach pojawiają się eksperci głoszący zupełnie nowe podejście do określenia miejsca Polski w otoczeniu międzynarodowym. Eksperci ci powołują się na historię polskiej myśli politycznej z czasów I Rzeczypospolitej, nie uwzględniając współczesnych realiów, w których w XXI wieku operują wszystkie państwa. Ich strategia nie polega na bezpośrednim kwestionowaniu naszych związków z UE czy NATO. Kształtują oni wizerunek Polski wcale nie jako lidera dla Sojuszu czy UE w tej części Europy, ale państwa wybijającego się na pełną samodzielność w realizacji celów, które do tej pory są celami wspólnymi w ramach NATO i UE. Choć nie mówi się tego wprost, miałby to być swoisty izolacjonizm polityczny w nowym, polskim wydaniu. Samodzielność, gotowość do działania wbrew sojusznikom. A co za tym idzie – i o czym się już nie wspomina – utrata wszelkich korzyści, jakie płyną z sojuszy i sojuszniczej spójności. Czyli szeroko rozumianego wsparcia, nie tylko bezpośredniego wojskowego, ale też polityczno-gospodarczego i wywiadowczego…
Wielu polityków bez wnikliwej analizy zjawisk przyjmuje do wiadomości tezy o rzekomo możliwej samodzielności Polski. Nie biorą oni jednak pod uwagę, jakie są kulisy powstawania takich zjawisk w relacjach międzynarodowych. A są one przecież z reguły wynikiem gier i manipulacji dyplomacji, wywiadów prowadzonej także z udziałem mediów.
Głoszenie „prawd absolutnych” pod przykrywką „snu o potędze” jako żywo wpisuje się w wojnę informacyjną prowadzoną przeciwko Polsce przez Rosję. I można zapytać, czy przypadkiem nie jest jej częścią? W strategii nie ma przypadków. Aby doszło do dekompozycji całego ładu międzynarodowego, musiałoby to nastąpić w wyniku wojny i to wielkoskalowej, albo w wyniku zawiązania tajnego związku państw dla np. rozbicia UE czy NATO. Nie trzeba dodawać, że te scenariusze, w szczególności wojna na wielką skalę, doprowadziłyby do zdewastowania Polski, gospodarczo i demograficznie. Dość powiedzieć, że skutki II wojny światowej wciąż odczuwamy.
Odwrócenie naszej uwagi od zachodniej Europy i USA przeniesienie wysiłku na część południowo-wschodnią Europy w tzw. Międzymorze byłoby radykalną zmianą w konstruowaniu polskiej polityki bezpieczeństwa i międzynarodowej. Oznaczałoby to odejście od kształtowanej sukcesywnie polityki, która doprowadziła do skokowego wzmocnienia pozycji Polski w ciągu ostatnich trzech dekad. Polityki prowadzonej, dodajmy w miarę spójnie przez różne środowiska polityczne pomimo wielu zawirowań. Bo o ile występowały różnice co do szczegółów, akcentów i kierunków, to euroatlantycki kurs pozostawał w zasadzie niezmienny. W efekcie dziś na terenie Polski stacjonują wojska NATO i USA, a jeszcze trzy dekady temu były to wojska sowieckie.
W wyniku zmiany tego kursu nie zyskamy sojuszników, bo będzie ona postrzegana raczej jako krok o charakterze awanturniczym. Z kolei pokazywane jako potencjalni sojusznicy kraje Europy Środkowo-Wschodniej mogą być jej mocno niechętne i to z wielu względów, także z uwagi na konflikty interesów i wzajemne sprzeczności.
Popatrzmy z perspektywy historii na kraje, na które wskazujemy jako potencjalnych sojuszników.
Ukraina znajduje się w sytuacji konfliktu z Rosją i sama potrzebuje silnego sojuszniczego wsparcia. W momencie zagrożenia spogląda przede wszystkim na Stany Zjednoczone, co widać również w sytuacji obecnego zaostrzenia kryzysu, niezależnie czy jest on początkiem działań zbrojnych o większym natężeniu, czy – jak wiele na to wskazuje – wojny informacyjnej. Polska może i powinna współpracować z Ukrainą, ale – znów – w ramach struktur zachodnich, a nie wbrew nim. Bo złamanie sojuszniczej spójności, a w efekcie na przykład zniesienie sankcji jest dokładnie tym, na co liczy Rosja.
Sytuacja, w jakiej znajduje się Ukraina jest jednak dobrym odniesieniem do innych państw, wskazywanych jako potencjalni sojusznicy. Popatrzmy na Węgrów, którzy co chwilę podnoszą zadawnione żale o Zakarpacie i blokują pewne kroki związane ze współpracą między NATO i Ukrainą. Wsparcia w tym temacie szukają w… Moskwie. I je otrzymują. Bo uderza to w suwerenną Ukrainę, o co z kolei zabiegają Rosjanie. Można jednak wyobrazić sobie co byłoby, gdyby struktury międzynarodowe nie funkcjonowały. Realizacja tych wizji „rozgotowałaby” kocioł karpacki, a największą cenę zapłaciliby sami Węgrzy. Bo jedynym „obrońcą” mógłby być Putin, więc w praktyce Węgrzy zostaliby sami, poszarpani terytorialnie i w pełni zależni. Takie są koszty awanturnictwa politycznego.
Nasi południowi sąsiedzi, Słowacja i Węgry, z trudem ze sobą rozmawiają, podzieleni sporem o Koszyce. Biznes z tych krajów wiąże się kapitałowo z rosyjskim, relacje dyplomatyczne z Kremlem są ożywione. Można mieć nadzieję, że jednak Słowacja w relacjach z Węgrami bardziej liczyć będzie na arbitraż UE aniżeli Moskwy. Być może o przewadze współpracy z Europą (i USA) zadecydują mimo wszystko silne więzi z Czechami.
I jeszcze jedno, typowe historycznie dla naszych południowych sąsiadów zjawisko, czego świadectwo dają wydarzenia II wojny światowej. To zjawisko częstej zmiany sojuszników w zależności od koniunktury politycznej. Nasi wojskowi w 1939 ufając Węgrom i Rumunom zapłacili wysoką cenę. Tysiące polskich żołnierzy internowanych w 1939 roku w tych państwach podzieliło los jeńców zagarniętych przez Niemców. Polacy i Węgrzy od wieków są sobie bliscy jako narody. Jednak polityka i jej interesy rządzą się swoimi prawami bez względu na sentymenty czy sympatie. I ciekawostka. Broń, którą zdawały internowane polskie jednostki na Węgrzech wkrótce została sprzedana... Finlandii. Warto pamiętać, że w 1939 roku nie tylko Francuzi i Anglicy nas zawiedli.
Czechy i Czesi nigdy nie pójdą drogą dezintegracji z UE. Każdy czeski rząd, który wyjawiłby taki pogląd swoim obywatelom, musiałby się salwować szybką ucieczką z Pragi. Czesi na to nie pozwolą. Pragmatyzm stawia ich w kręgu mądrych narodów Europy.
Rumunia czuje się bardzo związana z Europą Zachodnią, a przede wszystkim z USA. I moim zdaniem są skuteczniejsi w rywalizacji z nami o względy Waszyngtonu. Dla mnie to swoisty fenomen, który lokuję w obszarze wiarygodności politycznej i zaufania. Kraj ten buduje poprawne relacje z Ukrainą, dostrzegając wysiłki Rosji zmierzające do panowania w obszarze Morza Czarnego. Bukareszt stawia wysoko rolę Turcji w basenie Morza Czarnego. Nie można nie zauważyć stosunkowo napiętych relacji z Węgrami. Powodują je historyczne, bo chyba innych w Europie nie ma. Obszar Siedmiogrodu pozostaje kwestią sporną. To, rzec można, kolejny punkt zapalny podsycany przez północnego sąsiada Rumunii.
Nie uniknie się refleksji, że w regionie Karpat tli się kilka ognisk konfliktów. Ich intensywność podsycana jest od kilku lat przez Węgry oraz oczywiście Rosjan. Stosując metody podobne do tych jakich Rosjanie używają w stosunku do krajów nadbałtyckich. Manipulowanie nastrojami mniejszości których w karpackim regionie jest mnogość. I w dużej mierze rozbudzanie separatyzmów ma i mieć będzie wpływ na relacje sąsiedzkie w tym regionie.
Bułgaria czuje się w UE i NATO świetnie. I Dobrze się w tych konstelacjach odnajduje. Dba o dobre relacje z Rumunią i Serbią, pretendującą do UE. Plasuje to Sofię wśród liderów wschodniej i bałkańskiej części UE. Jednocześnie uważam, że nasza wiedza o relacjach tego kraju z Rosją jest ograniczona, stąd niczego nie przesądzam. Na pewno jednak Bułgarzy czujnie obserwują rozwój relacji turecko-greckich. Też mają swoje zadawnione żale do Grecji.
Turcja jest daleko od Polski. I mimo sympatii do nas nie zmieni swojej optyki oceny NATO i relacji z Rosją w szczególności. Są tacy komentatorzy, „optymiści”, którzy liczą spór z Rosją. Pól rywalizacji o wpływy jest wiele, są wśród nich Libia, Syria, Górski Karabach. Pewnie będzie ich przybywało wraz ze wzrostem znaczenia Turcji szczególnie w krajach arabskich i w regionie Morza Śródziemnego. Na pewno konflikt azersko-armeński, w którym udział Turcji jest bezsporny, wzmógł czujność Rosji na tureckie zaangażowanie w tamtym regionie. Z drugiej strony, Ankara oparła na Rosji jeden z filarów swojego bezpieczeństwa, konkretnie obronę przeciwrakietową. Dlatego nie sądzę, by Turcja dążyła do otwartej i ostrej rywalizacji z Rosją. Jednak nie zgodzi się na dominację Rosji w basenie Morza Czarnego. Jednocześnie Ankara utrzymuje obecność NATO na swoim terytorium, angażuje się w niektóre inicjatywy Sojuszu. Turcja prowadzi własną politykę, której osią są przede wszystkim interesy w regionie Morza Śródziemnego i na Kaukazie. Trudno więc oczekiwać, że byłaby kluczowym sojusznikiem Polski wobec Rosji, z którą ma niejednoznaczne relacje.
Liczenie na kraje bałtyckie w takim planie jest niczym nieuzasadnione. Nasi sąsiedzi z północy zorientowali się, że wcale nie chodziłoby w nim o zespołowe bezpieczeństwo. Po drugie, obok zaangażowania w NATO i UE absolutnie ciążą ku Skandynawii. I jest to w obliczu zagrożenia ich suwerenności jak najbardziej uzasadnione. Dla nich Międzymorze, to jak dla Polaków Madagaskar admirała Arciszewskiego. A jest tak dlatego, że staramy się ich problemy widzieć po „naszemu”.
Ile wysiłków kosztowało wejście Polski do NATO i UE, pamiętają tylko bezpośredni uczestnicy oraz sprawcy tych historycznych wydarzeń. Po blisko 20 latach pamięć się zaciera lub jest zacierana za sprawą tych którym, raczej trudno przypisać podobne zasługi. Bohaterowie tych wydarzeń schodzą już ze sceny. Biologia jest nieubłagana. A jak widać historię można „przemalować”.
Oczywiście dziś występują pewne niekorzystne dla Polski zjawiska wśród sojuszników, jak zwrot USA na Pacyfik, czy chęć bliskiej współpracy z Rosją wśród państw zachodnich. Wymaga to od Polski posiadania większych zdolności i brania większej odpowiedzialności, ale w strukturach sojuszniczych, a nie zamiast niego, tak by międzynarodowe instrumenty do jakich dają one dostęp były zwielokrotnieniem siły, jaką posiada Polska. Bo bez tego zwielokrotnienia, nawet po skokowym wzmocnieniu potencjału Polski, z różnych przyczyn może być trudno rywalizować z silniejszym graczem, jakim niewątpliwie jest i pozostanie dysponująca własnym systemem odstraszania jądrowego, autorytarnym rządem… i instrumentarium wpływów Rosja.
O korzyściach z sojuszy świadczą też działania naszych północnych sąsiadów, często pokazywanych jako wzór. Obok Norwegii, do zacieśnienia współpracy transatlantyckiej dąży nawet – nienależąca przecież do NATO – Szwecja, nad którą w ubiegłym roku pierwszy raz w historii przeleciały amerykańskie bombowce. I podobne ćwiczenia, o bynajmniej nie tylko symbolicznym charakterze prowadzone są cały czas, przykładowo w listopadzie 2020 roku ćwiczono współdziałanie z amerykańskimi okrętami uzbrojonymi w rakiety Tomahawk. To wszystko w państwie, które równolegle buduje własny system obrony, uwzględniający w szerokim zakresie rezerwy i obronę cywilną. Z Amerykanami i państwami NATO w coraz szerszym zakresie ćwiczą również tradycyjnie neutralni Finowie, dzięki czemu mają dostęp do strategicznych zdolności jak tankowanie w powietrzu (i zapewne wielu innych, o których publicznie się nie mówi).
Wniosek jest jeden. Wykorzystanie instrumentów NATO i UE daje ogromne korzyści dla bezpieczeństwa, a odpowiedzią na słabnięcie tych instytucji powinno być wzmacnianie własnych zdolności, ale nie w kontrze do Sojuszu i Unii, a w ich ramach. Dla naszego i kolektywnego bezpieczeństwa.
Analizy prowadzone od lat, publikowane i nie, wskazują jednoznacznie, że niektórzy wschodnioeuropejscy politycy i eksperci wpisują się w strategię skierowaną przeciwko jedności UE i NATO. Czynią to, bo nie mają pojęcia, że są wciągani do gry, którą prowadzą świetnie przygotowani rzekomo „propolscy” eksperci. A czyja jest to strategia? Na pewno nie służy ona Polsce i jej interesom, ani jej pozycji w Europie i w świecie. Więc komu służy? Komu zależy na podważeniu wiarygodności Polski?
Odpowiedź znajdziemy w naszej bogatej historii. Szczególnie w schyłkowych latach I Rzeczypospolitej, kiedy to głównie Rosjanie manipulowali ówczesną sceną polityczną. Kosztowało to nas utratę niepodległości i 123 lata niewoli. Z kolei obecny układ sił, bazujący na NATO, UE i współpracy transatlantyckiej dał Polsce możliwość wyrwania się spod wpływów Rosji oraz odzyskania pełnej suwerenności. Do utrzymania i wzmocnienia tego układu sił dążą też wszystkie inne państwa najbardziej zagrożone w Europie przez Rosję, takie jak wspomniane Szwecja, Rumunia oraz kraje bałtyckie.
W świetle powyższych rozważań wiara w zbudowanie całkowicie nowego układu sił w Europie Wschodniej jest nieuzasadniona. Taki system, złożony wyłącznie czy głównie z krajów regionu, nie miałby swojej racji bytu. Za dużo jest źródeł potencjalnych konfliktów, a wśród państw środkowej Europy przeważa mimo wszystko wola bycia w Unii Europejskiej, choćby z uwagi na dostęp do pokaźnych funduszy, a także wiara w parasol NATO. Trzeba doskonalić to, co już osiągnęliśmy i tym samym zwiększać potencjał naszego i zbiorowego bezpieczeństwa.
gen. broni w st. spocz. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych.
Bibi
Opozycji.
Kamillo
A co ma piernik do wiatraka. Przecież można łączyć jedno z drugim.
Kazik :)
To jest najlepsze zdanie z całego artykułu "Czechy i Czesi nigdy nie pójdą drogą dezintegracji z UE. Każdy czeski rząd, który wyjawiłby taki pogląd swoim obywatelom, musiałby się salwować szybką ucieczką z Pragi. Czesi na to nie pozwolą. Pragmatyzm stawia ich w kręgu mądrych narodów Europy." - słowo klucz - PRAGMATYZM.
kb
Nasz brak pragmatyzmu doprowadził nas do tego samego, różnica jest taka, że straciliśmy wtedy znacznie więcej ludzi niż Czesi.
oPOortunista
Mimo wszystko czeski pragmatyzm nie jest dla nas i naszej historii najlepszym przykładem. Pamiętajmy,że startowaliśmy jako naròd z podobnego pułapu,a jak dziś wyglądają Czesi ludnościowe,a jak my. Dali się w znacznym stopniu zgermanizować,bo woleli nie ryzykować kolejnej narodowej tragedii ,podobnej do zaistniałej po bitwie pod Białą Gòrą. Przed 1620 r. nie byli przecież tak zachowawczy i wyzuci emocji. Oczywiście,nasz romantyzm i emocjonalność, wielokrotnie kosztowały nas ogromnie dużo i jakaś część czeskiego pragmatyzmu,mogłaby być dla nas bardziej,niż przydatna,ale pamiętajmy,nie zawsze i nie w każdym momencie dziejòw.
[...]
I dlatego Polska powinna posiadać atomówki.
viper
Artykuł cenny ze względu na jego klarowność. Mówiąc w skrócie: główna siła Polski w sferze międzynarodowej leży w strukturach NATO i Unii Europejskiej, dających nam gwarancję bezpieczeństwa militarnego i ekonomicznego. Głupio byłoby się z tych struktur czynnikami międzynarodowymi lub/i krajowymi dać wyłuskać.