Reklama

Geopolityka

Euromajdan z innej perspektywy

Fot. Adam Lelonek/D24
Fot. Adam Lelonek/D24

Jak można zrobić dobry reportaż o skomplikowanej sytuacji w państwie ościennym nie znając języka, jakim posługują się jego mieszkańcy? A w przypadku kraju byłego ZSRR, zwyczajnie dwujęzycznego, nie znając obu? No właśnie. Chociaż młodzi Ukraińcy znają angielski, to jednak przy wyłącznym poleganiu na nim zawężone lub ograniczone zostaje poznanie szerszego spektrum opinii, aluzji, odniesień, kontekstu czy wydźwięku emocjonalnego, a przez to i oceny sytuacji. Polskich mediów najwyraźniej to nie interesuje…

Spacerując pomiędzy namiotami spotkać można było nie tylko wielu reporterów z Ukrainy, ale i z Francji, Turcji, Wielkiej Brytanii czy Niemiec. Z jakiego klucza dobierane są nasze ekipy telewizyjne wysyłane na Euromajdan trudno zgadnąć. Spośród wielu, które mijałem, nikt nie znał nie tylko ukraińskiego, ale nawet rosyjskiego, a odpowiedzią na szereg pytań przy każdym z punktów kontrolnych od ochrony Majdanu było: „my z Polski”. Było to dość żenujące doświadczenie, które nie chciało się zneutralizować entuzjastycznymi wręcz reakcjami protestujących na obecność naszych rodaków wśród nich czy wręcz na sam dźwięk polskiego języka.

W polskiej prasie można znaleźć można dwa, powtarzające się twierdzenia: o tym, że Majdan jest najbezpieczniejszym miejscem na Ukrainie oraz o jego niesamowitym wręcz zorganizowaniu czy strukturze. Jakkolwiek pierwsze może potwierdzić bez problemu każdy, kto się tam znajdzie, to drugie zależy już od indywidualnego stosunku czy oceny danej osoby. Dużo prowizoryczności, niedbałości i niewyszukanej pomysłowości, sprzyjającej zakwalifikowaniu pewnych schematów planistyczno-organizacyjnych do bardzo dużego obozu harcerskiego mają jednak swój kontekst – ludzie włożyli w pracę nad tym wszystkim na niekiedy ponad -20 stopniowym mrozie własne serca i zdrowie. To się czuje w panującej tam atmosferze i w relacjach z zupełnie obcymi sobie ludźmi.

Podziemne przejścia czy okolice stacji metra tętnią życiem, słychać śmiech, widać bawiące się dzieci. Kiedy grane są na akordeonie ukraińskie czy rosyjskie piosenki przechodnie zatrzymują się i śpiewają razem. Przy ulicy Hruszewskiego, niecałe 500 metrów od kordonu Berkutu, na siarczystym mrozie i lodzie (od nieustannego polewania przez policję wodą ulicy, na której stoją demonstranci) rozgrywane są mecze w piłkę nożną. Internet dostępny jest w bardzo wielu miejscach, a przy różnego rodzaju punktach kontrolnych ludzie uzbrojeni są nie tylko w pałki czy tarcze, ale i smartfony. W środę (5.02) para wzięła ślub w budynku KMDA. Chociaż można to ostatnie określić jako „element zniewolenia w walce o wolność”, to wszystko tworzy z Euromajdanu specyficzny, społeczno-technologiczny ekosystem. Igor Ljubaszenko nazywa zbiór tych procesów „transparentną rewolucją” i chyba to na chwilę obecną najlepiej oddaje sytuację.

Poza tym z jednej strony mamy nieustanne niebezpieczeństwo dla każdego „zwykłego obywatela”, nie tylko „rasowego” aktywisty z Majdanu, ale i przechodni, rodziny czy znajomych. Na budynkach widać ślady po pociskach wystrzelonych w kierunku tłumów przez funkcjonariuszy Berkutu. W niektórych namiotach do zobaczenia są ekspozycje łusek i granatów. Podsłuchy, pobicia (w tym i przez opłacanych zbirów różnej maści), tortury i znęcanie się nad porwanymi (w piwnicach opuszczonych domów czy metalowych garażach), przewożonymi z miejsca na miejsce z zakrytymi głowami – to obecna rzeczywistość na Ukrainie. Dla nikogo zdaje się nie być tajemnicą, że po terytorium całego kraju jeżdżą rosyjskie służby czy oficerowie wywiadu.

Jednocześnie znana jest też poniekąd druga strona i sytuacja po drugiej stronie barykady. Rzekomo „krwiożerczy” funkcjonariusze Berkutu są traktowani jak zwierzęta (na Majdanie słyszałem kilkukrotnie „jak psy”) – jak mróz był mniejszy, kazano im spać w tramwajach czy marszrutkach, teraz śpią grupami na podłogach w budynkach administracji państwowej. Obok nich również znaleźć można rzekomo „bratnich współtowarzyszy” z Rosji, którzy różnymi metodami (szantażem czy groźbami wobec policjantów lub ich rodzin) pilnują dyscypliny i oddania służbie w szeregach Berktutu. Zasłyszeć też można historie o tym, jak kryminaliści z wyrokami lub jeszcze bez nich (w trakcie procesów) za całkiem wysoką, jak na średnie ukraińskie warunki, opłatą (kilkadziesiąt lub nawet kilkaset tysięcy hrywien) kupują sobie „czyste konto” i wstępują w szeregi struktur siłowych…

To nie są próby koloryzowania rzeczywistości czy wybielania winnych – to próba szukania przysłowiowego „środka” i maksymalnego obiektywizmu przekazu. Na Wschodzie nigdy nic nie było i chyba nie będzie po prostu czarno- białe.

Co też warto podkreślać – na Euromajdanie jest przekrój całego ukraińskiego społeczeństwa. Są ludzie z Zachodu kraju, jak i ze Wschodu czy Południa, ukraińskojęzyczni i rosyjskojęzyczni Ukraińcy, a całe społeczeństwo jest coraz bardziej świadome nie tylko manipulacji rządowych mediów, ale i faktu, że kwestie językowe wykorzystywane są do dzielenia kraju. To przełomowe wręcz wydarzenie, które dopiero ewoluuje, więc trudno tu mówić o ostatecznych jego skutkach. Łącząc to jednak z faktem tworzonych na rzekomo prorosyjskim Wschodzie Majdanów, scenariusz podziału Ukrainy na dwie części wydaje się być czystą fantastyką.

W kwestiach kontrowersyjnych – czy w Kijowie widać akcenty nacjonalistyczne? Tak. Wśród służb ochrony widać nie tylko weteranów różnych wojen, w tym i tej z Afganistanu, ale i środowiska kibicowskie czy skrajnie prawicowe. Tylko co z tego? Radykaliści nie są (i nie będą) ani główną siłą ukraińskiej (post)transformacji społeczno-politycznej czy świadomościowo- ideologicznej, ani „największym zagrożeniem dla Polski i Ukrainy”. Na pewno nie w tym momencie. Za to zrealizowanie przez Rosję kolejnego etapu planu zdobycia pełnej kontroli nad Ukrainą, wraz ze zrobieniem z Janukowycza drugiego Łukaszeki – już tak. Przed tym co się obecnie dzieje w części polskich mediów myślałem, że konieczna jest praca u podstaw i zmiana pokoleniowa na Ukrainie, żeby móc rozmawiać o przeszłości. Dziś wiem już na pewno, że to samo potrzebne jest i po naszej stronie. Prawda, historyczna, ale i każda inna, poradzi sobie sama, a nawet jeśli będzie jej potrzebna „pomoc”, to na pewno nie ze strony „pożytecznych idiotów” wzywających do „sojuszu z Rosją przeciwko ukraińskiemu faszyzmowi”. „Prawy Sektor” to nie Ukraina. To tak, jakby powiedzieć, że ONR to główna polska siła polityczna.

Na koniec, wspomnę jeszcze tylko jedną historię. W autobusie jadącym do ukraińskiej stolicy, usłyszałem rozmowę w grupie młodych ludzi. Część z nich chciała po przyjeździe na miejsce wziąć po piwie i pójść na Hruszewskiego, stanąć naprzeciwko Berkutu, na co jeden powiedział: „pierwszą rzeczą, jaką zrobię po przyjechaniu na Majdan, to zobaczę się z mamą. Nie widziałem się z nią od świąt. To mój obowiązek jako syna”. Wtedy zdałem sobie sprawę, że ja niedługo wracam do Polski, do domu. Oni już w swoim są…

Adam Lelonek

Reklama
Reklama

Komentarze (2)

  1. oslo

    to nie chodzi o to że Polskich mediów to nie interesuje oni po prostu nie mogą o tym mówić

  2. Jakub

    1. Co do dziennikarzy to niestety rzeczywiście oni nie mówią zazwyczaj ani po rosyjsku ani po ukraińsku (w Kijowie raczej w tej kolejności), ale nie jest to tylko problem Polski. Wśród zagranicznych korespondentów w Kijowie to raczej standard, a nie wyjątek. Polskie ekipy mają ten plus, że na Majdanie sporo ludzi zna, w jakimś stopniu, język polski i na pewno więcej jest takich osób niż tych którzy znają angielski. Dlatego polskie ekipy nierzadko korzystają z "przewodników", którzy pomagają im zdobyć niezbędne informacje. Nie mówię, że taka sytuacja jest dobra, ale nie blokuje to stworzenia dobrej relacji. Inna już kwestia czy to się później udaje. 2. Na Majdanie są ludzie rzeczywiście z całej Ukrainy, ale miażdżącą przewagę mają grupy z zachodniej i centralnej części kraju. Nikt tam też nie wierzy w podział państwa i uważa, że jest to sztuczne podgrzewanie problemu, ale nie jestem pewny czy nie jest to po prostu zaklinanie rzeczywistości. Na wschodzie proeuropejskie ruchy są nadal w mniejszości, choć warto odnotować, że tendencja nastrojów społecznych jest na ich korzyść. 3. Internet jest, ale jakość jego była różna. Przynajmniej w centrum prasowym w sztabie. Poza powyższymi uwagami mogę się tylko zgodzić z autorem.