Reklama

Geopolityka

Ekspert OSW: walki na pograniczu armeńsko-azerskim kolejną odsłoną długiego konfliktu

Fot. Joaoleitao/CC BY-SA 3.0
Fot. Joaoleitao/CC BY-SA 3.0

Chociaż konflikt między Armenią i Azerbejdżanem toczy się od wielu lat, to trwające od niedzieli walki na granicy tych państw są wyjątkowo intensywne, a sytuacja wewnętrzna w tych krajach niesie ryzyko dalszej eskalacji - ocenia ekspert OSW Krzysztof Strachota.

"Bezprecedensowe jest to, że walki te mają tak ostry i długotrwały charakter, na dużą skalę wykorzystuje się broń ciężką, w tym artylerię" - powiedział specjalista z warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich.

Starcia mają miejsce na granicy, pomiędzy prowincją Tawusz w Armenii a rejonem Towuz w Azerbejdżanie. Główną osią sporu jest toczący się od ponad 30 lat konflikt o Górski Karabach — zamieszkane przez Ormian terytorium formalnie należące do Azerbejdżanu, na którym funkcjonuje obecnie nieuznawana przez społeczność międzynarodową i zależna od Armenii Republika Górskiego Karabachu.

Zakończona w 1994 r. regularna wojna o ten teren między Armenią i Azerbejdżanem pozostawiła region w stanie "stabilnej niestabilności", formalnie trwa rozejm i od 25 lat toczą się rozmowy pokojowe, ale w Górskim Karabachu codziennie dochodzi do zbrojnych incydentów, regularnie giną też ludzie — czytamy w dostępnym na stronach OSW opracowaniu opisującym przebieg i konsekwencje konfliktu, autorstwa innego eksperta ośrodka — Wojciecha Góreckiego.

W trwających od niedzieli starciach (nie obejmują one terytorium Górskiego Karabachu) zginęło już co najmniej kilkanaście osób. Ponieważ w regionie nie ma niezależnych dziennikarzy ani obserwatorów, trudno uzyskać pełne i pewne informacje o liczbie ofiar — tłumaczy Strachota. Dodaje, że teraz obydwie strony zawyżają straty przeciwnika i pomniejszają własne, ale musiały one być dotkliwe dla obu państw, a — według oficjalnych relacji — w walkach zginęli wysocy rangą oficerowie.

Do chwilowej intensyfikacji konfliktu armeńsko-azerskiego dochodziło już wielokrotnie i często była ona spowodowana wewnętrznym zapotrzebowaniem politycznym w tych krajach, miało to podnieść poziom mobilizacji społeczeństwa i skonsolidować je wokół władzy — wyjaśnia dalej ekspert.

Chociaż rządy obu krajów wzajemnie obwiniają się o wywołanie obecnych starć - według Strachoty - wiele argumentów przemawia za tym, że eskalacja konfliktu jest teraz bardziej korzystna dla władz Armenii, ale zastrzega on, że są to przypuszczenia, na które brakuje twardych dowodów.

Zdaniem eksperta świadczyć o tym może jednak to, że do walk dochodzi na granicy między Azerbejdżanem a Armenią, która jest członkiem zawiązanej wokół Rosji Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ). Sojusz ten nie obejmuje Górskiego Karabachu, więc dopiero w tym przypadku Armenia może odwoływać się do pomocy tej organizacji, przedstawiając walki jako azerską inwazję.

Dodatkowo sytuacja wewnętrzna Armenii jest trudna, a eskalacja konfliktu z sąsiadem może odwrócić uwagę społeczeństwa od bieżących problemów. Rząd premiera Nikoli Paszynina nieskutecznie walczy z rozbijaniem układów polityczno-biznesowych poprzednio sprawującej władzę ekipy; nie radzi sobie również z opanowaniem epidemii koronawirusa, co wzmacnia niezadowolenie społeczne i trudności gospodarcze — opisuje badacz.

Z drugiej strony toczone na pograniczu starcia doprowadziły we wtorek wieczorem do masowych i gwałtownych demonstracji w stolicy Azerbejdżanu Baku. Według BBC, w protestach mogło wziąć udział nawet 30 tys. osób, które wzywały władze do mobilizacji, wojny i odebrania Górskiego Karabachu Ormianom. Część demonstrantów wdarła się do budynku parlamentu, policja użyła armatek wodnych i gazu łzawiącego, kilkanaście osób zostało zatrzymanych.

Strachota ostrzega, że te protesty są potencjalnie niebezpieczne i niosą zagrożenie dalszej intensyfikacji konfliktu, ponieważ postawione pod presją opinii publicznej władze Azerbejdżanu mogą, dla wzmocnienia własnego autorytetu, kontynuować eskalację.

Ekspert zaznacza jednak, że nie spodziewa się, aby obecne walki przerodziły się w wojnę na szerszą skalę, gdyż w regionie nie doszło ostatnio do radykalnej zmiany dotychczasowego układu sił, a gwałtowne ożywienie konfliktu spotkałoby się z silną reakcją międzynarodową.

Zaniepokojenie sytuacją na armeńsko-azerskiej granicy i wezwanie do deeskalacji wyraziły Rosja, USA, NATO, a także polskie MSZ. Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan oświadczył we wtorek, że jego kraj "nie zawaha się przeciwstawić jakimkolwiek atakom na Azerbejdżan" - informuje państwowa agencja Anatolia.

Źródło:PAP
Reklama
Reklama

Komentarze (4)

  1. PiotrEl

    W Armenii sytuacja rozwija się wspaniale bo dzięki obecności kilku tysięcy (tak, tysięcy) pracowników ambasady USA i niechęci do strzelania do swoich rodaków (a szkoda) do władzy w wyniku zamachu stanu doszły siły, które w wyborach niecały rok wcześniej dostały z 8% głosów? Dalej to już idzie sprawnie jak na Ukrainie - tylko "ruskich podludzi" do wyrzynki brakuje...

    1. serio, te tysiace ludzi na ulicach Armenii to 8%? Fajnie by bylo jakby dalej byl ten skorumpowany i zapelniony oligarchami rzad? Pieknie przecież doili kraj. Majątek Serja szacowany na miliard dolarów. Akurat roczny budżet Armenii. Pewnie z pensji prezydenckiej zarobił. Skąd ty chlopie bierzesz te informacje.

  2. kuligow

    A teraz, drogie dzieci, napsizcie coś o podsycaniu tego konfliktu przez rosje.

    1. qwert

      Albo Jankesów, co jest bardzo prawdopodobne

  3. Ruski A2/AD

    O PROSZĘ drugi Donbas To kto ma,rację? Bo wszystko tam JUŻ,zrujnowane

  4. Mariusz

    Serio, Armenii jest na rękę konflikt z 3x większym Azerbejdżanem. W kraju trwa walka z oligarchami i mafią, wirus szaleje i do tego wybrali na cel tereny Tałyszu, który nie ma problemów z Armenią. Azerbejdżan z kolei przecież nie potrzebuje kontynuacji swojej agresywnej retoryki i odwrócenia uwagi od gospodarki opartej na ropie, koronawirusa, którego nie ma tam oficjalnie i w ogóle nie wspominamy o Turcji, która ostatnio nie zaczęła spoglądać również na Armenię? Super ekspert, taki niezbyt ogarnięty.