- Analiza
Bitwa o Morze Czarne – Raszystowska Rosja kontra reszta świata
Bitwa o Morze Czarne może być najważniejszym starciem w wojnie rosyjsko-ukraińskiej, starciem które nie tylko może pogrążyć Ukrainę, ale również mieć tragiczne skutki dla setek milionów ludzi na całym świecie. Niezgodna z prawem morskim blokada przez Rosję czarnomorskich szlaków komunikacyjnych odcina bowiem wielu państwom dostęp do ukraińskiej żywności, powodując głód i związane z nim bezpośrednio regionalne konflikty zbrojne.

Autor. rumuńska marynarka wojenna
[Wojna na Ukrainie - raport specjalny Defence24.pl](https://defence24.pl/kryzys-ukrainski-raport-specjalny defence24)
Federacja Rosyjska realizując tzw. „specoperację" na Ukrainie użyła praktycznie wszystkich dostępnych środków – poza bronią masowego rażenia ABC. Te działania „totalne" dotknęły również Morza Azowskiego i Morza Czarnego, na których Rosjanie robią to co chcą, działając według zasady: „mogę, bo co mi zrobisz". Flota Czarnomorska ma więc już za sobą terrorystyczne wypuszczenie na szlaki morskie dryfujących min „kotwicznych", ostrzelanie statków handlowych (np. tureckiego masowca „Yasa Jupiter" koło Odessy, panamskiego statku „Namura Queen" w Odessie i rumuńskiego chemikaliowca „Millennial Spirit"), zajęcie siłą obcego terytorium (Krym, Mariupol i Wyspa Węży), jak również blokowanie portów handlowych kraju, z którym tak naprawdę nie jest się w stanie wojny.
Sprawa jest o tyle niebezpieczna, że skutki pirackiego (atakowanie cywilnych jednostek pływających) i terrorystycznego (wypuszczanie min morskich) działania rosyjskiej marynarki wojennej dotykają nie tylko samej Ukrainy (co jest oczywiście niedopuszczalne), ale również bardzo wielu innych państw na cały świecie i setki milionów ludzi. Co gorsza Rosjanie kompletnie nie przejmują się swoim wizerunkiem bandyckiego kraju, uważając że ludzie o wszystkim zapomną: pijąc rosyjską wódkę, jedząc rosyjski kawior i korzystając z rosyjskiego gazu.
Pierwszym sygnałem takiego działania bez oglądania się na jego konsekwencje, było zbrojne zajęcie przez Rosję ukraińskiej Wyspy Węży w pierwszym dniu konfliktu 24 lutego 2022 roku. Tymczasem ten skrawek ziemi, który nie miał tak naprawdę znaczenia strategicznego stał się dla Ukrainy symbolem oporu, a dla Rosjan miejscem, gdzie cały czas ponoszą straty. Są to również straty wizerunkowe, jak chociażby utrata flagowego okrętu Floty Czarnomorskiej – krążownika rakietowego Moskwa.
Niestety atak na Wyspę Węży był tylko początkiem rosyjskiego terroryzmu i piractwa na Morzu Czarnym.
Ukraina walczy o Morze Czarne
Niewątpliwym szokiem dla Rosjan było to, że pomimo ogromnej przewagi militarnej nie udało im się zająć Odessy, ani nawet dojść drogami lądowymi do Mikołajowa (a dokładnie Rosjanie doszli do Mikołajewa, ale zostali od niego odepchnięci przez wojsko ukraińskie - przyp. red.). Rosyjskie dowództwo szybko jednak zrozumiało, że by uczynić z Ukrainy kraj śródlądowy wcale nie trzeba zdobywać całego ukraińskiego wybrzeża. Wystarczy tylko skutecznie zablokować znajdujące się tam porty, w tym przede wszystkim największy z nich - Odessę.
Rosji pomaga w tym fakt, że wraz z utratą anektowanego Krymu w 2014 roku ukraińskie siły okrętowe utraciły tak naprawdę zdolność do ofensywnego działania, pozwalającego np. na skuteczne eskortowanie statków handlowych płynących do i z Odessy. Ze względu na brak środków, w Ukrainie odtworzono jedynie flotę niewielkich jednostek pływających („moskitów"), które mogły walczyć z przemytnikami, ale nie z liczną i najeżoną lufami oraz rakietami Flotą Czarnomorską.
Zobacz też
Niewątpliwie dobrym krokiem na drodze do odzyskania kontroli przez ukraińską marynarkę wojenną, chociażby nad północno zachodnią częścią Morza Czarnego, było wprowadzenie przez Ukrainę pierwszej baterii rakiet nadbrzeżnych „Neptun". To właśnie dzięki niej zatopiono krążownik „Moskwa", prawdopodobnie trafiono fregatę „Admirał Makarow" i w ten sposób skutecznie odepchnięto rosyjskie okręty od ukraińskiego brzegu.
Niestety okazało się, że do założenia morskiej blokady wcale nie trzeba utrzymywać na morzu „tyraliery" okrętów zatrzymujących płynące z Ukrainy statki. Równie skutecznym środkiem okazało się sztuczne i faktyczne potęgowanie zagrożenia na Morzu Czarnym, które równie mocno jak rakiety odstrasza armatorów od wysyłania swoich transportowców do ukraińskich portów. W Rosji przestano więc na razie myśleć o nierealnym wysadzeniu desantu i zajęciu nim Odessy, ale zaczęto wysyłać sygnały, jak niebezpieczne może być handel morski z Ukrainą.
„Rosyjska marynarka wojenna obecnie skutecznie kontroluje cały ruch w północnej części Morza Czarnego, czyniąc ją niebezpiecznym dla żeglugi handlowej”
Analiza rządowa USA – ujawniona przez „The Washington Post”
Przed wszystkim wmawia się wszystkim naokoło, że na Morzu Czarnym czeka na statki handlowe ponad dwadzieścia okrętów rosyjskich oraz sześć okrętów podwodnych. W rzeczywistości Flota Czarnomorska bardzo oszczędnie wykorzystuje swoje siły okrętowe (m.in. ze względu na koszty takich działań i zagrożenia ukraińskim rakietami), jak również od wielu lat nie wysłała jednocześnie na to morze takiej ilości okrętów podwodnych. Nikt nie zastanawia się przy tym również nad tym, jak Rosjanie mogliby te siły wykorzystywać. Przecież nawet w głowach irracjonalnie myślących raszystów nie mógł pojawić się pomysł, by torpedować obce statki handlowe nie będąc samemu w stanie wojny.
Jak się jednak okazuje można to zagrożenie potęgować innymi środkami niż rakiety i torpedy, korzystając np. z gróźb i działań typowo terrorystycznych. Zalicza się do nich chociażby wypuszczanie co jakiś czas na wody otwarte min morskich z urwanymi kotwicami, które dryfując na powierzchni mogą bez problemu zatopić pływające w danym regionie statki handlowe. I nie jest to teoretyczny sposób szantażowania krajów korzystających z Morza Czarnego, ale proceder stosowany przez Rosjan od początku konfliktu.
Zobacz też
Co więcej zagraża on również państwom NATO, o czym świadczy zneutralizowanie pływającej na powierzchni miny morskiej przez rumuńską marynarkę wojenną 28 marca 2022 roku 70 Mm od Konstancy, jak i dwóch min morskich przez turecką marynarkę wojenną (26 marca w okolicach Bosforu i 28 marca przy małym porcie İğneada w tureckiej prowincji Kırklareli). Rosjanie czują się przy tym zupełnie bezkarni, ponieważ zajmując siłą Krym zagrabili również zapas ukraińskiego uzbrojenia. Terroryzują więc użytkowników Morza Czarnego minami z ukraińskich zapasów, zrzucając cynicznie winę na Ukrainę.
Pomimo więc, że Federacja Rosyjska formalnie nie ogłosiła blokady Ukrainy, to stawki ubezpieczeniowe poszły na tyle w górę, że rejs do Odessy staje się zbyt drogim przedsięwzięciem. Szacuje się obecnie, że z tego powodu w ukraińskich portach utknęło ponad 80 statków handlowych i co najmniej dziesięć zostało w jakiś sposób zaatakowanych. Armatorzy próbują to ominąć korzystając z dróg śródlądowych docierając do Dunaju. Jednak Rosjanie od razu zareagowali chwaląc się, że i te drogi mają pod kontrolą własnego lotnictwa, artylerii i rakiet. I nie ma tu znaczenia, czy są w stanie to rzeczywiście zrobić. Bez względu na wszystko: jeżeli jest groźba, to jest i zagrożenie,
Blokada ukraińskich portów to nie jest tylko problem Ukrainy
Sposób zabezpieczenia szlaków morskich na Morzu Czarnym do portów ukraińskich nie jest wcale problemem jedynie Ukrainy. Oczywiście w pierwszej kolejności to Ukraińcy stracą na blokadzie Odessy, jednak brak towarów przez nich eksportowanych odczuje kilkadziesiąt innych państw i to wcale nie tylko tych najbiedniejszych. W przypadku strony ukraińskiej jest to łatwiejsze do oszacowania, ponieważ wiemy, co konkretnie Rosjanie już zniszczyli lub zagrabili. Według szacunków Banku Światowego te straty spowodują skurczenie się ukraińskiej gospodarki nawet o 45%. Analitycy określają dodatkowo, że straty wojennej w infrastrukturze już przekroczyły 94 miliardy dolarów, nie mówiąc już o kosztach przymusowej emigracji ponad 6 milionów Ukraińców.
Nieformalna blokada Morza Czarnego tą zapaść ukraińskiej gospodarki jeszcze bardziej pogłębi. To przecież właśnie morskimi szlakami Ukraina wysyłała ponad połowę swojego handlu zagranicznego. W przypadku produktów żywnościowych ta liczba była w ubiegłych latach zresztą jeszcze większa i osiągała nawet 95 %. Tymczasem należy pamiętać, że Ukraina jest pierwszym na świecie eksporterem oleju słonecznikowego, czwartym na świecie dostawcą kukurydzy oraz piątym eksporterem pszenicy.
W magazynach ukraińskich znajduje się jeszcze ponad 24 miliony ton zbóż (14 milionów ton kukurydzy, 7 milionów ton pszenicy i 3 miliony ton nasion słonecznika) i jeżeli się ich nie wyśle drogą morską, to Ukraina utraci w ciągu roku około 6 miliardów USD, nie będzie w składach miejsca na nowe zbiory, a stare się po prostu zmarnują.
Ale drogą morską nie były wysyłane jedynie produkty żywnościowe. Mało kto zdaje sobie np. spraw że dwie firmy (Inagas i Cryoin) ulokowane na południu Ukrainy zabezpieczały 45-54% światowych potrzeb na neon potrzebny do laserów wycinających tzw. „wafle" krzemowe dla mikroprocesorów. Brak tego produktu odczują więc państwa na całym świecie i zwykli ludzie płacąc więcej za produkty elektroniczne oraz czekając dłużej na ich dostarczenie. Ukraina jest również wiodącym dostawcą wiązek przewodów dla przemysłu samochodowego (poprzez zbudowane tam przez Niemców zakłady Leoni). Ograniczenia w dostawach już dotknęły takie firmy jak: Volkswagen, BMW i Mercedes, zmniejszając produkcję pojazdów nawet o 700 000 tylko w pierwszym i drugim kwartale 2022 roku.

Autor. www.leoni-ukraine.com
Konsekwencję morskiego terroryzmu Rosji odczuły więc również wymiernie inne państwa. Oczywiście firma Leoni na pewno jest w stanie zwiększyć produkcję wiązek kablowych gdzie indziej, jednak potrzeba na to czasu i pieniędzy. Finansowa pomoc zagraniczna może oczywiście w jakiś sposób pomóc Ukraińców w odrobieniu strat, jednak w wielu przypadkach Ukraina poradziłaby sobie sama dodatkowo pomagając innym, poprzez dostawy stosunkowo tanich produktów żywnościowych.
Rozwiązaniem problemu blokady morskiej może być wykorzystanie dróg lądowych, jednak jest to kosztowne i trudne technicznie biorąc pod uwagę ilość zboża do eksportu i jego wagę. Pomóc mogłaby w tym kolej, jednak rozstaw torów na Ukrainie jest inny niż w krajach zachodnich i na granicy trzeba by było przeładowywać ładunek z jednego pociągu do drugiego. Naprzeciw tym problemom próbuje wyjść Rumunia, która chce „przywrócić do życia" część torowisk pozostałych z czasów sowieckich. Nie zastąpi to jednak całkowicie transportu morskiego i niewątpliwie zwiększy koszty i tak już drogiego transportu produktów żywnościowych.
Operacja antypiracka na Morzu Czarnym dla przerwania blokady ukraińskich portów
Wbrew pozorom blokada ukraińskich portów wcale nie musi się zakończyć po zakończeniu wojny w Ukrainie. Rosjanie poczuli się bowiem na tyle bezkarnie, że mogą chcieć powtarzać swoje, czarnomorskie działania tam gdzie będą chcieli i tam, gdzie im to przynosi korzyść. Tak zresztą już się działo, i to w odniesieniu do przestrzeni powietrznej np. nad Syrią. Takie kraje jak Stany Zjednoczone i Izrael dla „świętego spokoju" zgodziły się na informowanie rosyjskiego kontyngentu o planowanych lotach swojego lotnictwa wojskowego.
Tymczasem po działaniach rosyjskich w Ukrainie nikt już nie ma złudzeń, że gdyby doszło do konfrontacji na syryjskim niebie to rosyjskie samoloty byłyby zestrzeliwane bez żadnego problemu, podobnie jak byłyby niszczone rosyjskie systemy przeciwlotnicze. Z jakiegoś powodu doprowadzono jednak do informacyjnego kompromisu, co rozzuchwaliło Rosjan mających w ten sposób możliwość bezkarnego atakowania miast w Syrii. Teraz Rosja przekracza kolejną barierę i próbuje bez konsekwencji zdestabilizować transport morski na wodach międzynarodowych Morza Czarnego.

Autor. www.nato.int
Tymczasem trzeba temu przeciwdziałać podobnie, jak się to robi u wybrzeży Afryki z powodu zagrożenia ze strony piratów. Jeżeli więc można organizować międzynarodowe eskorty morskie do ochrony statków handlowych u wybrzeży Somalii, to można to samo zrobić również na Morzu Czarnym. Co ważne wcale nie musi być to związane z wykorzystywaniem tylko okrętów NATO. W zabezpieczaniu transportu morskiego mogłyby bowiem uczestniczyć wszystkie państwa korzystające z produktów dostarczanych z Ukrainy – w tym przede wszystkim Egipt, Libia, Liban i Tunezja.
Przeszkodą we wprowadzeniu w życie takiej inicjatywy może być Turcja, która korzystając z traktatu znanego jako Konwencja z Montreux z 1936 r., stała się swoistym strażnikiem przesmyku łączącego Morze Czarne z Morzem Śródziemnym (obejmującego cieśniny Bosfor i Dardanele oraz Morze Marmara). Prawo to pozwala Turkom kontrolować liczbę okrętów państw nieczarnomorskich przebywających na Morzu Czarnym, ograniczając ich łączny tonaż do 30 tysięcy ton i czas pobytu do 21 dni. Powoduje to wymierne problemy logistyczne, jednak wcale nie uniemożliwia działania międzynarodowych zespołów okrętowych. Okręty operujące na Morzu Czarnym mogą przecież się wymieniać i być uzupełniane w międzyczasie przez okręty tureckie, bułgarskie i rumuńskie.
Nie byłaby to zresztą wcale prowokacją, ponieważ Rosjanie już zagrozili krajom NATO wysyłając w kierunku ich brzegów dryfujące miny morskie. Państwa te mają więc prawo i obowiązek zabezpieczenia linii komunikacyjnych, chociażby przez eskortowanie cywilnych statków handlowych. Jeżeli więc Amerykanie, Brytyjczycy i Francuzi przez wysyłanie swoich okrętów próbują wymusić na Chinach prawo do swobodnej żeglugi dla innych państw na Morzu Południowochińskim, to takie same działania można podejmować też na Morzu Czarnym w odniesieniu do Federacji Rosyjskiej. I nie ma tu znaczenia, że tak jak ostrzegał sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg: „przełamanie blokady Morza Czarnego będzie bardzo trudne". Trzeba to po prostu zrobić.

Autor. US Navy
Najaktywniejsza w tej sprawie jest Litwa i Wielka Brytania, która według „The Times", ma „prowadzić rozmowy z sojusznikami na temat wysyłania okrętów wojennych na Morze Czarne". Celem tych międzynarodowych działań ma być znalezienie sposobów na wznowienie eksportu zboża z Ukrainy. Jak na razie nie ma jednak deklaracji wysłania brytyjskich okrętów na Morze Czarne.
W międzyczasie pojawił się pomysł, by poza paktem NATO zorganizować międzynarodową operację eskortową, która miałaby mieć charakter misji humanitarnej. W tym celu konieczne by było zebranie tzw. „koalicji chętnych" (coalition of the willing), dzięki czemu Rosja nie miałaby pretekstu do oskarżania NATO, o potęgowanie napięcia w regionie.
Rakietowe odepchnięcie Floty Czarnomorskiej od wybrzeży Ukrainy
Innym sposobem na przystopowanie Floty Czarnomorskiej jest dozbrojenie Ukrainy w systemy przeciwokrętowe dalekiego zasięgu. Ukraińska marynarka już pokazała, że potrafi obsługiwać tego rodzaju uzbrojenie topiąc krążownik „Moskwa" i prawdopodobnie trafiając fregatę „Admirał Makarow". Niewątpliwie znaczącą pomocą było już przekazanie przez Brytyjczyków partii rakiet krótkiego zasięgu „ziemia-ziemia" typu Brimstone, które bardzo dobrze nadają się również do zwalczania małych celów nawodnych.
Są to niewielkie pociski (o długości 1,8 m, średnicy 0,178 m i rozpiętości skrzydeł 0,3 m), które ważąc 48,5 kg mogą przenosić głowicę bojową ważącą 6,3 kg na odległość do 12 km. Pomimo tego rakieta Brimstone jest bardzo niebezpieczna, ponieważ posiadając własny, radarowy system naprowadzania, może działać na zasadzie „wystrzel i zapomnij" oraz dodatkowo atakować cel z prędkością ponaddźwiękową 1,3-1,5 Mach. Praktycznie wszystkie, małe, rosyjskie okręty są więc bezsilne wobec ataku tych pocisków, co oznacza że pas wód terytorialnych wokół Ukrainy jest praktycznie zabezpieczony.
Poza zasięgiem Brimstonów jest morska, wyłączna strefa ekonomiczna, ale i jej bezpieczeństwo można zapewnić dzięki pomocy z zewnątrz. Dowodem tego jest Dania, która zaproponowała przekazanie Ukrainie nadbrzeżnych, mobilnych wyrzutni rakiet przeciwokrętowych Harpoon. Pociski te mogą mieć zasięg sięgający prawie 300 km. Cały czas istnieje także możliwość sprzedania Ukrainie za symboliczną złotówkę jednej z czterech wykorzystywanych przez Polskę baterii rakiet nadbrzeżnych. W ten sposób ukraińskie siły zbrojne miałyby do dyspozycji maksymalnie 24 rakiety NSM (12 na wyrzutniach i 12 w rezerwie), co wystarczyłaby do zatrzymania jakiegokolwiek rosyjskiego, okrętowego zespołu desantowego.
Zobacz też
Wyrzutnie stacjonujące koło Odessy mogą nie tylko bronić ukraińskiego wybrzeża, ale dodatkowo kontrolować ruch okrętów koło Sewastopola, nie dopuszczając rosyjskich okrętów na akweny leżące na zachód od Krymu. Wtedy problemem dla statków handlowych pozostanie tylko lotnictwo i rakiety nadbrzeżne systemu Bał i Bastion, rozstawione na Półwyspie Krymskim. Ale ich użycie w odniesieniu do transportowców neutralnych państw byłoby już dla Rosjan bardzo niebezpieczne.
Kryzys żywnościowy – nowa broń masowego rażenia ze strony Kremla
Przestrzeliwanie się rakietami przez obie strony wojny jest o tyle niebezpieczne, że może doprowadzić do czegoś na kształt „Wojny Tankowców", jaka miała miejsce w czasie iracko-irańskiej wojny w latach osiemdziesiątych. Wtedy zablokowało to dopływ ropy do Europy. Teraz może to zablokować dopływ zboża do Afryki. A przecież należy pamiętać, że produkty żywnościowe z Ukrainy mogą zabezpieczyć potrzeby nawet 400 milionów osób. Rosyjska blokada Morza Czarnego jest więc tak naprawdę atakiem na najbiedniejszych mieszkańców naszej planety, którzy przez decyzje Putina będą cierpieli z głodu i nędzy. Już szacuje się, że takich ofiar głodu może być nawet 50 milionów. I wszystko to w momencie, gdy zmiany klimatyczne, pandemia i wzrost cen energii napędzają kryzys żywnościowy.

Autor. minagro.gov.ua
Szaleństwo Putina może więc wywołać wielki problem w biedniejszych krajach i wywołać swoiste tsunami migracyjne ludzi szukających nowego miejsca, gdzie nie umrą z głodu. Automatycznie będzie to również związane z zamieszkami i lokalnymi konfliktami zbrojnymi, które najczęściej łączą się kryzysami żywnościowymi. Jeżeli jest to działanie zamierzone Kremla, to oznacza że Rosjanie wprowadzają nowy sposób prowadzenia wojny hybrydowej, która przyniesie miliony ofiar i światowy kryzys bez potrzeby oddania jednego wystrzału. Działanie to światowi przywódcy już nazwali „świadomym atakiem na globalny łańcuch dostaw żywności".
Sprawa jest pilna, ponieważ w ukraińskich spichrzach znajduje się w tej chwili około 25 milionów ton zmagazynowanego zboża, które trzeba sprzedać by: uzyskać dochody, by zwolnić magazyny dla pszenicy ozimej zebranej w czerwcu tego roku oraz po prostu by to zboże się nie zmarnowało. Przy okazji Rosjanie kradną setki tysięcy ton ukraińskiego zboża i sami magazynują jego zapasy, chcąc później dyktować wyższe ceny i zarobić na tym, że siłą pozbyli się Ukraińców jako konkurentów.
Szantażując głodem Kreml chce nie tylko zarobić, ale również dodatkowo wymusić na krajach zachodnich zniesienie części sankcji, jakie już nałożono na Federację Rosyjską. Rosjanie się zresztą z tym wcale nie kryją, o czym świadczy wypowiedź rosyjskiego wiceministra spraw zagranicznych Andrieja Rudenki z 25 maja 2022 roku. W wywiadzie dla agencji Interfax stwierdził on, że „Rosja jest gotowa zapewnić humanitarny korytarz dla statków przewożących żywność z Ukrainy w zamian za zniesienie niektórych sankcji".
To właśnie dlatego uświadomienie sobie zagrożenia, jakie niesie ze sobą blokada Morza Czarnego, powinno zmienić podejście do wojny w Ukrainie, która w rzeczywistości nie toczy się tylko na lądzie i zwiększyć zainteresowanie tym, jak bezprawnie Rosjanie grabią i próbują zadusić ukraińską gospodarkę.
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS