Reklama

Geopolityka

Egzekucja afgańskich specjalsów – tragiczna konkluzja czy możliwy punkt zwrotny? [OPINIA]

Fot. Sgt. Cody Thompson, US Army, domena publiczna, commons.wikimedia.org
Fot. Sgt. Cody Thompson, US Army, domena publiczna, commons.wikimedia.org

Talibowie pokazują, że nie zmienili swoich metod działania i nadal są gotowi do krwawego eliminowania wszelkich swoich przeciwników. Symbolem dla Afganistanu i świata jest masakra bezbronnych komandosów, którzy przy niemożliwości dalszego oporu poddali się Talibom i zostali zgładzeni. Ta zbrodnia wojenna, jedna z wielu po stronie Talibów, to sygnał dla samych Afgańczyków i całego świata. Sygnał zaakceptowania destabilizacji państwa, w które społeczność międzynarodowa na czele ze Stanami Zjednoczonymi zainwestowała miliardy dolarów lub sygnał potrzeby rewizji obecnej polityki chaotycznego wycofywania się.

W Afganistanie miało dojść do masakry nieuzbrojonych żołnierzy, należących do jednostek specjalnych, tuż po tym jak poddali się. Talibowie mieli jej dokonać w miejscowości Dawlat Abad w prowincji Faryab na pograniczu z Turkmenistanem w czerwcu tego roku. Fakt dokonania zbrodni został nagrany i widać na nim moment wyjścia z budynku otoczonego przez Talibów około dwudziestu komandosów afgańskich. Następnie, poddający i bezbronni żołnierze zostali z zimną krwią rozstrzelani przy głosach Talibów, wzywających, że „Bóg jest wielki”. Wcześniej bezbronni komandosi byli pozbawiani całego wyposażenia osobistego, a Talibowie mieli komentować, żeby przede wszystkim zdjąć z wziętych do niewoli kamizelki kuloodporne. To ostatnie może być smutnym dowodem, że niejako od razu planowano mord bezbronnych jeńców. Afgańscy komandosi bronili swoich pozycji do czasu wyczerpania się zapasów amunicji.

Dotychczas mieliśmy do czynienia z bardzo symbolicznymi przekazami medialnymi z Afganistanu na których Talibowie (oczywiście umowne określenie względem całej struktury lokalnych dowódców i formacji zbrojnych) wręcz bratali się z afgańskimi wojskowymi. Ci ostatni poddawali się wraz z całym uzbrojeniem, w tym pojazdami bez woli do walki lub porzucali pomniejsze bazy, do których wkraczali tryumfalnie Talibowie. Masakra komandosów po zaciętych walkach burzy ten obraz i pokazuje zapewne o wiele bardziej realną perspektywę postawy licznych grup zbrojnych walczących pod wspólnym określeniem Talibowie.

Co więcej, przypomina bardzo dobrze te przekazy medialne, które płynęły w świat przed 11 września 2001 r. właśnie z Afganistanu. Przypomnijmy jedynie słynne wykorzystanie stadionu piłkarskiego Ghazi Stadium do krwawych egzekucji przeciwników reżimu mułły Omara. Jest też wskazówką dla licznych żołnierzy afgańskich oraz służb bezpieczeństwa nadal zmagających się z decyzją o kontynuowaniu walki, iż promowana wizja rekoncyliacji na warunkach Talibanu nie jest czymś wysoce optymistycznym. Moment w którym pozbędą się oni broni i możliwości zorganizowanej obrony może wiązać się ze śmiercią. Dla Talibów całe nagranie stało się niewątpliwie wysoce problematyczne, gdyż spróbowali się zdystansować od jego finalnego wydźwięku. Wybrano w tym celu dwie formy działań propagandowych.

Pierwsza z nich wiązała się z utożsamieniem komandosów z „najemnikami CIA”, a więc niejako odseparowania ich od struktury armii afgańskiej. W tym miejscu należy dodać, że formacje sił specjalnych Afganistanu od zawsze charakteryzowały się najlepszym wyszkoleniem i wyposażeniem, a także doświadczeniem bojowym zdobywanym przy elitarnych formacjach amerykańskich oraz sojuszniczych. Jednakże, traktowane jako siły szybkiego reagowania lub wręcz formacje ratunkowe z dnia na dzień są osłabiane i wyczerpywane. Tragiczne muszą być chociażby doniesienia o kończącej się amunicji, a więc kwestii wręcz podstawowej. Nie wspominając już o wewnątrzafgańskich głosach krytyki np. w zakresie planowania i przeprowadzania wsparcia z powietrza.

Druga linia narracji przyjęta przez Talibów do dyskredytacji materiału wideo ukazującego egzekucję komandosów dotyczyła wskazania, że do żadnej egzekucji mówiąc wprost nie doszło i 24 komandosów znalazło się bezpiecznie w niewoli Talibów. Przy czym, nie zabrakło stwierdzeń, że cała dyskusja wokół wspomnianego filmu z egzekucji jest spiskiem ze strony władz w Kabulu. Jego celem ma być zwiększenie morale wśród żołnierzy. Talibowie twierdzą, że afgańskie siły zbrojne nie stawiają oporu lub opór jest relatywnie słaby, przez co kontynuowana jest operacja szczególnie w północnej części kraju. Obecnie już 200 dystryktów, zgodnie z przekazem Talibanu, ma znajdować się pod kontrolą walczących z rządem formacji zbrojnych. Brak amunicji i wsparcia chociażby z powietrza (czy też ewakuacji komandosów) to ewidentny wyrzut względem wytworzenia swoistej katastrofy logistycznej wśród tamtejszych wojsk. Budowanie ich niejako na modłę i względem wzorców zachodnich ponownie pokazało swoje złowrogie skutki. Coś co działało wraz z istnieniem pomocy zewnętrznej, przy tak skomplikowanym i powiedzmy wprost biednym państwie, musiało runąć. Niestety jest to chyba powielenie sytuacji znanej nam z chociażby kampanii roku 1975 r. w Wietnamie. Osobiście i dość subiektywnie stwierdzę, że twarze afgańskich żołnierzy podejmujących się próby walki coraz częściej przypominają twarze obrońców Republiki Wietnamu. Można to sprawdzić, sięgając chociażby do przekazów medialnych obrazujących walki o Xuân Lộc.

image
Afgańscy komandosi 2009 r., Fot. Sgt. Teddy Wade - Defense Imagery, domena publiczna, https://commons.wikimedia.org

Wracając zaś do samej konstrukcji sił zbrojnych Afganistanu lub szerzej sił bezpieczeństwa to dziś nie możemy mówić o żadnym zaskoczeniu w tym aspekcie. Od dłuższego czasu pokazywano punkt po punkcie jak chybioną strategię, pod względem długofalowych skutków, przyjęto względem tworzenia tamtejszych sił zbrojnych. Uzależniając je od skomplikowanego sprzętu, pomocy zagranicznej i przede wszystkim rozbudowanej logistyki w żadnym razie możliwej do utrzymania przy gwałtownym wycofaniu się wojsk zagranicznych. Pytaniem otwartym pozostaje, dlaczego chociażby wiedząc o woli szybkiego wycofania się z Afganistanu nie postawiono na płynne włączenie do działań chociażby większej ilości kontraktorów prywatnych. W końcu i tak państwa zachodnie wydały na bezpieczeństwo Afganistanu niebotyczne kwoty pieniędzy. Można jedynie uznać, że polityczna poprawność nie pozwoliła na uznanie, że regularne wojska można chociażby zastąpić PMC i tym samym nie drażnić już własnych społeczeństw możliwością utrzymywania narodowych kontyngentów wojskowych. Stacja telewizyjna CNN, która szeroko komentowała całą sprawę twierdzi, że wśród zamordowanych był 32-letni operator sił specjalnych Sohrab Azimi, który spędził dwa lata w szkole wojskowej w Stanach Zjednoczonych i miał poślubić swoją amerykańską narzeczoną. Pytanie retoryczne, które nasuwa się w tym miejscu, ile samo wyszkolenie Azimiego kosztowało amerykańskiego podatnika.

Reklama
link: https://sklep.defence24.pl/produkt/czerwony-pluton/
Reklama

Lecz administracja Joe Bidena coraz bardziej przypomina w swoim postępowaniu względem Afganistanu chociażby administrację Geralda Forda i jej stosunek do Republiki Wietnamu. Z jednej strony podkreśla się wolę utrzymania pomocy i wsparcia, a także zapewnienia, że wycofanie wojsk nie kończy „aktywności”. Plany zakładają asygnowanie chociażby środków finansowych w kolejnym budżecie Pentagonu dla wojsk afgańskich. Jednakże, z drugiej strony widać wręcz statutową niechęć do ponownego, choćby chwilowego zaangażowania się. Idealnie to oddaje wspomniany brak wsparcia powietrznego, w końcu na początku działań w Afganistanie największe taktyczne oraz operacyjne sukcesy odnotowywano właśnie w synergii pomiędzy siłami lokalnymi i amerykańskim wsparciem powietrznym.

To ostatnie nie musiałoby wiązać się przecież z zastopowaniem wycofywania wojsk. Trzeba bowiem pamiętać, że w przeciwieństwie do 2001 r. obecnie agańskie siły zbrojne mają własne zdolności w zakresie JTAC-ów i nawet nie trzeba byłoby myśleć o znacznym amerykańskim udziale w przestrzeni delegowania Sił Operacji Specjalnych na pierwszą linię frontu. Hamdullah Mohib, doradca ds. bezpieczeństwa władz Afganistanu, podkreśla właśnie kluczowy brak w zakresie wsparcia z powietrza jako czynnik nie tylko porażki komandosów w Dawlat Abad. Warto zauważyć, że zapewne takie wsparcie mogłoby znaleźć nawet sojuszników wśród innych państw. Przypomnijmy, że minister obrony Australii Peter Dutton sugerował, iż państwo jest gotowe do ponownego wysłania komandosów do Afganistanu jeśli taka potrzeba operacyjna pojawiałaby się w kontekście współpracy sojuszniczej.

Przy czym, zapewne wszystkie oczy tych, którzy zainwestowali nie tylko konkretne środki finansowe, ale też życie i zdrowie własnych wojskowych oraz innego personelu (wywiad, formacje paramilitarne współpracujące z wywiadem, zaplecze logistyczne i szkoleniowe) są obecnie zwrócone na Waszyngton. Tam jednak dość schizofrenicznie panuje przekonanie o skoncentrowaniu się na samym wycofywaniu się, ale z podkreśleniem, iż Joe Biden i jego administracja nie pozwolą na ponowne zbudowanie w Afganistanie bezpiecznej przystani dla terrorystów. Lecz w Afganistanie mamy już nie tylko samą Al-Kaidę, ale też tzw. Państwo Islamskie (Daish). Trzeba zaznaczyć, że to chyba najważniejsze rozróżnienie, gdy staramy się szukać analogii z sytuacją Republiki Wietnamu i Afganistanu. Po 1975-76 w Wietnamie mieliśmy do czynienia ze zbrodniami komunistów pacyfikujących przeciwników politycznych (w tym na plemionach górskich wspierających Amerykanów), jednak nie tworzyła się przestrzeń do rozwoju struktur terrorystycznych. Co więcej, takich które udowodniły swój wymiar globalny szeregiem ataków niemal na wszystkich kontynentach. Jednak przecież Joe Biden zapewnia wszystkich, że do powtórki sytuacji z Wietnamu nie dojdzie.

image
A-29 Super Tucano nad Kabulem, fot. Senior Airman Maygan Straight, domena publiczna, https://commons.wikimedia.org

Chociaż postawa administracji obecnie rządzącej w Białym Domu to nie tylko działania operacyjne lub raczej ich brak w Afganistanie, to również dość specyficzna polityka wobec własnych wojskowych wycofywanych z tego państwa. Jen Psaki, sekretarz prasowy prezydenta, stwierdziła, że nie jest planowane żadne specjalne uhonorowanie żołnierzy powracających do kraju po 20 latach obecności militarnej Stanów Zjednoczonych w Afganistanie. Psaki wprost stwierdziła, że nie będzie czegoś w rodzaju wydarzenia „Mission Accomplished” (słynne i jeszcze bardziej kontrowersyjne przemówienie Georga W. Busha w kontekście Iraku, gdzie ówczesny prezydent chwalił się zakończeniem jego zdaniem głównych działań zbrojnych). Jej zdaniem 20-letnia wojna nie została wygrana pod względem wojskowym i Stany Zjednoczone nie mają czego celebrować. Krytycy zauważają jednak, że nie chodziło o paradę środkiem Nowego Jorku, ale o uhonorowanie poświęcenia tysięcy żołnierzy i innego personelu w ich 20-letnich zmaganiach na obcym terytorium przez co by nie mówić głównodowodzącego sił zbrojnych (w amerykańskiej konstytucji prezydent nie jest zwierzchnikiem sił zbrojnych, a właśnie głównodowodzącym).

Widać dobitnie, że przyjęto zasadę wymazania Afganistanu z bieżącej polityki Waszyngtonu, a wszystko co może pokazać problematykę tej misji jest niezwykle problematyczne dla obecnie rządzącej administracji Joe Bidena. Znów warto przypomnieć relację Geralda Forda z jego odpowiednikiem w Republice Wietnamu Nguyễn Văn Thiệu, gdy wietnamscy sojusznicy apelowali o wywiązanie się z obietnic wsparcia na wypadek inwazji komunistów na Południe. Finał tych próśb znamy bardzo dobrze, a operacja Frequent Wind z kwietnia 1975 r. nie stanowi najlepszego punktu odniesienia dla amerykańskiej polityki i obronności. Czyżby już teraz powinniśmy „przyzwyczajać” się, że plany lądowania V-22 Osprey-ów ewakuujących Amerykanów w obiektach w Kabulu to nie tylko wyobraźnia, ale wysoce praktyczne rozwiązania i być może oparte o konkretne założenia operacyjne. Zaś ciągłe przypominanie o wynegocjowanym jeszcze za prezydentury Donalda Trumpa porozumieniu z Talibami coraz bardziej odwołuje się do historycznego obrazu brytyjskiego premiera Neville Chamberlaina, gdy wracał od Adolfa Hitlera z wynegocjowanym porozumieniem mającym dać Europie pokój. Tak czy inaczej, najsmutniejszą konkluzją wielkiej polityki są właśnie losy tych zwykłych Afgańczyków – wojskowych i cywili, którzy za chwilę będą skazani na łaskę lub niełaskę władz talibskich, a wcześniej uwierzyli, że są w stanie zmienić obliczę własnego państwa we współpracy z Zachodem.

image
Operacja Frequent Wind 1975 r., amerykański Marines chroni lądowisko w Sajgonie (obecnie Ho Chi Minh), fot. Dirck Halstead - U.S. Marines in Japan Homepage, domena publiczna, commons.wikimedia.org

Masakra bezbronnych wojskowych może jednak rzeczywiście usztywnić postawy tych, którzy nie będą w stanie wycofać się poza granice Afganistanu (jak zrobiło to ponad tysiąc wojskowych na granicy z Tadżykistanem) lub oddać się na łaskę Talibanu. Broń jest i to w nadmiarze w całym Afganistanie, są też doświadczenia historyczne w zakresie tworzenia bastionów oporu względem Talibów. Co więcej, sami Talibowie wiedzą o tym najlepiej, koncentrując się na działaniach w północnych częściach kraju. Pytaniem otwartym pozostaje na ile obecne władze afgańskie będą w stanie wykształcić liderów, zdolnych do przejęcia kontroli i skonsolidowania sił. Trzeba przypomnieć, że kabulska scena polityczna nie była przez ostatnie lata w żadnym razie jednorodna, a wręcz przeciwnie targały nią liczne spory i podziały. Tutaj kluczowe staje się pytanie na ile służby wywiadowcze państw nieprzychylnych Talibom zagwarantowały sobie elastyczność w budowaniu takich mniejszych lub większych bastionów oporu względem władz i linii ideologiczno-politycznej prezentowanej przez umownych Talibów. Być może większa konfederacyjna postawa względem Afganistanu będzie jedynym ratunkiem dla uzyskania zdolności do przeciwdziałania Talibom, przy założeniu, że nadal Zachód jest zainteresowany. Aczkolwiek, postawa Rosji, Iranu czy Chin będzie w tym zakresie decydująca, szczególnie gdy władze podobnie jak Pakistan postawią właśnie na "tymczasowy spokój" ze strony Talibów i dadzą im wolną rękę. 

Reklama

Komentarze

    Reklama