- Analiza
- Wiadomości
Dżihadyzm i "rewolucja" - zagrożenia z Niemiec [ANALIZA]
Ataki terrorystyczne w Niemczech spowodowały, że władze zdecydowały się w końcu na rozprawę z najbardziej radykalnymi grupami. O ile jednak salafici nie ukrywają swej ekstremistycznej agendy, to organizacje powiązane z Bractwem Muzułmańskim, oficjalnie potępiając terroryzm, odwołują się do równie groźnej ideologii. To może mieć konsekwencje również dla Polski - dla Defence24.pl pisze Witold Repetowicz.
Islam w Niemczech jest bardzo zróżnicowany i z badań socjologicznych przeprowadzanych wśród tamtejszych muzułmanów wynika, że wciąż mają oni znacznie bardziej umiarkowane poglądy, niż ich współwyznawcy w Wielkiej Brytanii, czy we Francji. Może to jednak ulec zmianie z powodu kryzysu migracyjnego. Według Federalnego Urzędu ds. Migracji i Uchodźców w 2016 r. w Niemczech było ok 4,4 – 4,7 mln wyznawców Allaha czyli ok. 5,4 – 5,7% ogółu mieszkańców tego kraju (obywatelstwo ma jednak tylko ok 1,9 mln czyli ok 2.4%), przy czym było to o 1,2 mln więcej niż w 2011 r.
Częściowo można to wytłumaczyć wyższym przyrostem naturalnym wśród imigrantów, częściowo jednak wynika z kilkusettysięcznej fali migrantów, która nadciągnęła w 2015 i 2016 r. Według innych statystyk w 2005 r. aż 9,1% noworodków w Niemczech pochodziło z rodzin muzułmańskich. Oznacza to, że wkrótce liczba muzułmanów może zacząć rosnąć skokowo, zwłaszcza że również ostatnio prezydent Turcji (a to z tego kraju pochodzi większość niemieckich muzułmanów) wezwał do pokonania Europy przyrostem naturalnym. To nowe pokolenie wyrastać będzie w innych warunkach, jeśli chodzi o wydolność integracyjną Niemiec oraz proweniencję imamów w meczetach.
Czytaj też: Wojna hybrydowa - atak bronią D na Europę?
Według badania socjologicznego przeprowadzonego na początku 2016 r. przez czeski instytut Evropske hodnoty, 13% niemieckich muzułmanów chce wprowadzenia szariatu, podczas gdy we Francji liczba ta wynosi 72%, a w Wielkiej Brytanii 69%. Niemieccy muzułmanie wykazali również znacznie większe poparcie dla wartości demokratycznych oraz liberalizm obyczajowy niż ich współwyznawcy w innych krajach europejskich.
Należy jednak pamiętać, że choć 13% to - być może - relatywnie niewiele, jednak równocześnie to aż pół miliona osób, całkowicie odrzucających porządek konstytucyjny. Liczba ta jest porównywalna z liczbą wyborców neofaszystowskiej NPD w wyborach parlamentarnych w 2013 r. Wiele też wskazuje, że liczba ta będzie rosnąć. Wynika to nie tylko ze wzrostu liczby muzułmanów w stosunku do ogółu społeczeństwa, ale też z czynników negatywnie wpływających na strukturę wewnętrzną muzułmańskiej ummy. Ponadto w innym badaniu z 2007 r. aż 47% pytanych niemieckich muzułmanów deklarowało, że religia jest dla nich ważniejsza niż demokracja, a Koran niż prawo niemieckie.
Sunnici stanowią przynajmniej 2/3 wszystkich muzułmanów niemieckich. Jeżeli chodzi o resztę to są to szyici oraz mniejsze grupy islamskie np. alewici, alawici i ahmadija. Żadna z tych niesunnickich grup nigdy nie podejmowała działań ekstremistycznych i nie jest częścią międzynarodowych sieci, takich jakie tworzą np. salafici, Hizbut Tahrir, czy Bractwo Muzułmańskie.
Wewnętrzną strukturę muzułmańskiej ummy w Niemczech kształtuje też w dużym stopniu struktura etniczna imigrantów i ich potomków. Większość pochodzi z Turcji, przy czym szacunki dotyczące liczby takich osób bardzo się różnią (wahają się od 2,5 do 4 mln). Ponadto nie wszyscy imigranci z Turcji są Turkami (przynajmniej 1/3 to Kurdowie) i nie wszyscy to sunnici. Niemniej jest to istotne, gdyż Turcy mają przeważnie własne meczety, w których imamowie wyznaczeni są przez turecki rząd tj. instytucję o nazwie Dijanet.
W Niemczech reprezentuje ją organizacja o nazwie Turecko-Islamska Unia Spraw Religijnych (DITIB), kontrolująca prawie 1000 meczetów. DITIB powstało w 1984 r. gdy Turcja znajdowała się pod rządami świeckich kemalistów, ściśle kontrolowanych przez wojsko. Dlatego przez ponad ćwierć wieku tureckie meczety w Niemczech bardzo dalekie były od propagowania islamskiego radykalizmu. Ale obecnie kontroluje je coraz bardziej islamistyczna partia AKP i stojący na jej czele prezydent Turcji Erdogan, który coraz szybciej przywraca Turcji jej islamski charakter.
To również ma wpływ na jakość religijności Turków w Niemczech. Na początku 2007 r., już za czasów rządów Erdogana w Turcji, DITIB rozpoczął w Kolonii budowę gigantycznego meczetu, mogącego pomieścić 4 tys. wiernych. Budowa, która kosztowała 20 mln EUR, potrwała 10 lat i świątynia ta została otwarta na początku czerwca tego roku. Niespełna rok wcześniej w tym samym mieście odbył się gigantyczny wiec ok. 20 tys. tureckich mieszkańców Niemiec popierających Erdogana, na którym powiewały niemal wyłącznie flagi tureckie. Kilka tygodni później ok. 25 tys. głównie kurdyjskich przeciwników Erdogana demonstrowało w tym samym miejscu. Natomiast w kwietniu br. niemieckie służby specjalne rozpoczęły śledztwo w sprawie szpiegostwa dokonywanego na rzecz Turcji przez funkcjonariuszy DITIB. Wcześniej prasa niemiecka alarmowała, że aż 6 tys. osób może pracować w Niemczech na rzecz tureckiego wywiadu MIT, a siatka ta działa w oparciu o tureckie meczety.
Warto przy tym wspomnieć, że również w innych krajach takie meczety istnieją i funkcjonują na takiej samej zasadzie jak w Niemczech. Turecka agentura oparta na obsadzanych przez Dijanet meczetach jest tykającą bomba zegarową, o czym świadczą też wypowiedzi czołowych polityków tureckich, nieukrywających swoich planów. Np. 23 czerwca jeden z najbliższych doradców Erdogana Yiğit Bulut wezwał do rewolucji w Belgii, Francji i innych krajach europejskich.
Problem DITIB to jednak nie tylko problem lojalności wobec państwa, ale również oddziaływania na nowe pokolenia tureckich muzułmanów i docierania do nich z zupełnie innym niż do tej pory nauczaniem religijnym. To zaś, już za parę lat, może zupełnie zmienić ich spojrzenie na szariat czy kalifat.
Czytaj też: Berlin i Ankara na kolizyjnym kursie. Zagrożenia dla NATO [ANALIZA].
Ponadto oprócz DITIB w Niemczech działa też skrajnie islamistyczna organizacja Milli Gorus powstała z inspiracji mentora Erdogana tj. Necmettina Erbakana, krótkotrwałego premiera obalonego przez tureckie wojsko w 1997 r. za próbę islamizacji Turcji. Już w 2005 r. organizacja ta została uznana przez władze Niemiec za reprezentującą „radykalny islam”. W 2009 r. prowadzone było nawet śledztwo w związku z podejrzeniem związków tej organizacji z międzynarodowym terroryzmem. Mimo to nie została ona zdelegalizowana i kontroluje obecnie 323 meczety w Niemczech. Finansuje również wakacyjne obozy dla 20 tys. niemieckich Turków rocznie, a także organizuje weekendowe szkoły dla ponad 50 tys. uczniów. Prowadzi nawet przedszkola dla dzieci w wieku 3-6 lat. Według amerykańskiego think tanku Hudson Institute jest to najbardziej wpływowa organizacja muzułmańska w Niemczech.
Tymczasem jej patron Erbakan dążył do wskrzeszenia kalifatu oraz propagował antysemityzm i uproszczoną wizję świata, w której dobry islam walczy ze złym Zachodem. Milli Gorus działa przy tym nie tylko w Niemczech. W 2016 r. informacje na temat związków Mehmeta Kaplana (ministra w szwedzkim rządzie) z tą organizacją doprowadziły do jego dymisji, poprzedzoną długą batalią, w której oskarżenia pod adresem Kaplana były zakrzykiwane zarzutem islamofobii. Kaplan działał w szwedzkiej partii Zielonych, która jak wkrótce okazało się była przeżarta wpływami tureckich islamistów z Milli Gorus. Tu również pod maską „zwykłych muzułmanów” kryła się prawdziwa twarz radykalnych islamistów.
Kolejną potężną organizacją muzułmańską w Niemczech jest Islamische Gemeinschaft Deutschland (IGD), zrzeszająca przede wszystkim osoby arabskiego pochodzenia. Organizacja uznawana jest przez niemieckie władze za jednego z głównych reprezentantów muzułmanów w Niemczech, mimo że od 2 lat jest wpisana na listę organizacji terrorystycznych przez Zjednoczone Emiraty Arabskie. Jest ona też ściśle związana z siatką Bractwa Muzułmańskiego. Warto też dodać, że tylko 20% muzułmanów niemieckich ma powiązania z jakąkolwiek organizacją muzułmańską, ale uznanie państwa niemieckiego i wpływy z niektórych państw Zatoki Perskiej (szczególnie Kataru, a wcześniej również Arabii Saudyjskiej) wzmacnia polityczną i społeczną rolę Bractwa Muzułmańskiego w Niemczech.
Organizacje takie jak IGD i inne podobne są znane z tego, że ich starannie tworzony publiczny obraz kłóci się z ich działalnością wydawniczą (wydawane są książki ekstremistów muzułmańskich propagujących polityczny islam oraz dżihad) i treściami głoszonymi w wewnętrznym gronie (na zamkniętych forach, konferencjach, czy nabożeństwach). Odwołują się one też do nauczania egipskiego duchownego, duchowego przywódcy Bractwa Muzułmańskiego, szejka Jusufa al-Karadawiego, ściganego obecnie przez większość krajów arabskich pod zarzutem terroryzmu. Karadawi w swych edyktach m.in. usprawiedliwiał samobójcze zamachy terrorystyczne jako dopuszczalne.
Historia związków Bractwa Muzułmańskiego z Niemcami jest bardzo długa. Już III Rzesza wykorzystywała konflikt arabsko-żydowski do mobilizowania arabskich muzułmanów po swojej stronie, a Hasan al-Banna, twórca Bractwa, był gorącym zwolennikiem Adolfa Hitlera. Ponadto był również zwolennikiem odbudowy światowego Kalifatu, w którym obowiązywałoby prawo szariatu, a niewierni zepchnięci byliby do roli osób drugiej kategorii. Po wojnie RFN postanowiło wykorzystać ten potencjał przeciwko ZSRR. Służyć temu miał nowy ośrodek islamski stworzony w latach 50. wokół słynnego meczetu w Monachium, czyli właśnie IGD, na którego czele stanął zięć Hassana al-Banny Said Ramadan.
Czytaj też: "Pełzająca migracja" z Afryki. Libia centrum kryzysu.
Rola Bractwa Muzułmańskiego w stworzeniu nowoczesnej koncepcji dżihadu a jednocześnie używania hybrydy metod politycznych i terrorystycznych w dochodzeniu do celu (kalifatu) była ogromna. Niemniej Niemcom do pewnego czasu wydawało się że panują nad tym żywiołem. Jednak to z tej struktury zaczęły wyrastać od lat 90. bardziej radykalne organizacje powiązane m.in. z Al Kaidą (np. komórka hamburska odpowiedzialna za atak na nowojorskie WTC 11.09.2001 r.), a następnie z Państwem Islamskim.
Niemieckie służby, od lat zdając sobie sprawę z zagrożenia, jakie stanowią Milli Gorus czy IGD, nie uderzają w te organizacje z przyczyn politycznych. Do niedawna zresztą nie uderzały też w bardziej otwarcie ekstremistyczne grupy np. niemieckich salafitów, których liczba oceniana jest na 10 tys. (i 30 tys. dżihadystów z innych organizacji np. powiązanych z Hizbut Tahrir), w tym ok. 1650 potencjalnych terrorystów. Ale w 2016 r. w Niemczech aresztowano tylko 25 osób podejrzanych o związki z terroryzmem islamskim, a średni wyrok wyniósł jedynie 4 lata więzienia. I dopiero w ub. r. zaczęto zamykać meczety otwarcie propagujące ideologie nienawiści. Trzeba też pamiętać, że nie wyczerpuje to problemu ekstremizmu, a tolerancja dla Bractwa Muzułmańskiego i Milli Gorus oznacza zgodę na istnienie żyznej gleby, z której łatwo mogą wyrosnąć kolejni terroryści.
Czytaj też: Terrorystyczne zagrożenie z Niemiec. Salafizm wkracza do Polski.
Kryzys migracyjny jest dodatkowym katalizatorem. Nagle do Niemiec przybyło ponad pół miliona muzułmanów, których integracja jest nierealna. W dodatku będą oni łatwym łupem dla radykałów islamskich, gdyż równie nierealna jest realizacja ich oczekiwań związanych z szybkim dobrobytem. To będzie rodzić frustrację i niechęć do Niemiec i ogólnie Europy, która już jest podsycana propagandą takich mediów jak Al Jazeera (ukazywanie Europy jako siedliska rasizmu). Wiadomo również, że ponad 400 migrantów, którzy przybyli do Niemiec w latach 2015-2016, objętych jest dochodzeniami policji niemieckiej dot. związków z islamskim terroryzmem (czyli teoretycznie mniej niż 0,1% i jednocześnie potencjał na dziesiątki zamachów).
Czytaj też: Niemcy przyznają - terroryści wśród uchodźców. "Popełniliśmy błąd".
Można zatem mówić o pewnego rodzaju sprzężeniu zwrotnym: radykalizacji sfrustrowanych przybyszów przez komórki ekstremistów istniejące już w Niemczech oraz transformacji islamu w Niemczech przez nagłe zasilenie ummy, zdominowanej wciąż przez zintegrowanych muzułmanów pochodzenia tureckiego, przez niezintegrowaną masę z Bliskiego Wschodu. To z całą pewnością będzie miało konsekwencje dla Niemiec a być może też dla Polski.
Witold Repetowicz
WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]