Reklama
  • Analiza
  • Wiadomości

Donald Trump w Polsce – perspektywa strategiczna [OPINIA]

Waszyngton i jego przywódcy mają kilka istotnych problemów geopolitycznych do rozwiązania, z których właściwie każdy może mieć dla Stanów Zjednoczonych i ich globalnego przywództwa charakter egzystencjalny. W jaki sposób te wyzwania wiążą się z wizytą Donalda Trumpa w Warszawie? Na te pytania w analizie dla Defence24.pl odpowiada dr Artur Jagnieża.

  • Fot. Ali Shaker/VOA, Wikipedia
    Fot. Ali Shaker/VOA, Wikipedia
  • Warszawa stała się jednym z celów podróży Donalda Trumpa. Fot. Official White House Photo by Andrea Hanks
    Warszawa stała się jednym z celów podróży Donalda Trumpa. Fot. Official White House Photo by Andrea Hanks

Globalne przywództwo Stanów Zjednoczonych w poszczególnych regionach świata jest coraz częściej kwestionowane. Chiny od kilku dekad cierpliwie budują swoją potęgę i nolens volens rzucają wyzwanie Stanom Zjednoczonym w Azji, a przy okazji Unii Europejskiej. Wyrazem tego jest idea budowy nowego Jedwabnego Szlaku z Państwa Środka przez terytorium Rosji do Polski, gdzie Chiny miałyby mieć swoje główne centra logistyczne, pozwalające na prowadzenie handlu na terenie całej Unii. Pod bokiem Chin nieludzki reżim Korei Północnej dąży do uzyskania zdolności rażenia terytorium USA rakietami balistycznymi, co w praktyce ma umożliwić jej poskromienie swojej imienniczki z południa.

Z kolei Rosja dąży do zasadniczego przemodelowania globalnego systemu bezpieczeństwa na rzecz rozwiązania, w którym będzie miała po pierwsze możliwość współdecydowania o sprawach globalnych, a po drugie prawo do wyłącznego decydowania o sprawach regionalnych, do których zalicza m.in. obszar Ukrainy. Brytyjczycy uznali, iż dalsza obecność w strukturach UE oraz wspieranie rozwoju Unii nie leży w ich narodowym interesie.

To z kolei jeszcze bardziej zdynamizowało wysiłki Niemiec do sięgnięcia po prymat regionalnej hegemonii w Europie pod szyldem UE z pominięciem interesów Waszyngtonu. Francja na każdym kroku podważa znaczenie Stanów Zjednoczonych na kontynencie europejskim dążąc do utrzymania równego Niemcom statusu regionalnego mocarstwa w oparciu o zasoby UE i idee generowane przez brukselską biurokrację.

W innym strategicznie ważnym miejscu globu, jakim jest Zatoka Perska, Iran, flirtując z Moskwą, dąży do osiągnięcia hegemonii w regionie kosztem wpływów politycznych USA oraz ich sojuszników w tym przede wszystkim Arabii Saudyjskiej. Teheran przy okazji przypomina, że celem jego agresywnych działań ma stać się docelowo Izrael, będący najważniejszym sojusznikiem Waszyngtonu na Bliskim Wschodzie. Jakby tego było mało na naszych oczach narodziło się tzw. Państwo Islamskie dążące do zbudowania światowego kalifatu. Ideą tą zarażane są kolejne zastępy radykalnych islamskich bojowników, którzy gdzie tylko się da używają aktów terrorystycznych wymierzonych w obywateli państw zachodnioeuropejskich demokracji.

Na tym tle dylematy tożsamościowe Ankary i jej dążenie do regionalnej hegemonii mogłyby wydawać się drobnym problemem gdyby nie fakt, iż wraz z przychylnością Turcji może wzrosnąć kolejna fala imigracji wymierzona w struktury społeczne poszczególnych państw UE.

Koniec Pax Americana?

Widać zatem, że Waszyngton i jego przywódcy mają kilka istotnych problemów geopolitycznych do rozwiązania, z których właściwie każdy może mieć dla Stanów Zjednoczonych i ich globalnego przywództwa charakter egzystencjalny. Przesadą jednak byłoby dziś stwierdzenie, że upadek amerykańskich wpływów jest nieodwracalny i nieuchronny. Nie wolno zapominać, iż USA są nadal największą potęgą militarną świata i nie ma dziś państwa, które na tym polu w perspektywie konfliktu symetrycznego byłoby w stanie rzucić wyzwanie Amerykanom.

Z tego względu najwięksi gracze międzynarodowi, dążąc do osłabienia roli Stanów Zjednoczonych, na przemian stosują retorykę w której z jednej strony zarzucają USA bierność w obliczu kolejnych problemów świata (vide: Syria). Kiedy jednak w końcu Amerykanie uruchamiają swoje środki militarne celem zrównoważenia regionalnych turbulencji, ten sam międzynarodowy świat zarzuca Amerykanom, że nadużywają siły. Tym samym zaczyna to przypominać dla Waszyngtonu sytuację bez wyjścia.

Donald Trump
Fot. Ali Shaker/VOA, Wikipedia

Podejście strategiczne wymaga od elit amerykańskich gradacji wyzwań. W sumie do tego można byłoby sprowadzić propozycję administracji Baracka Obamy dotyczącą resetu stosunków z Kremlem, która, jak dziś wiemy, zakończyła się kompletną porażką. Moskwa wykorzystała miniony okres prezydentury Baracka Obamy do umocnienia swojej pozycji międzynarodowej, interweniując zarówno na Ukrainie, jak i angażując się militarnie w Syrii. Było to efektem ich oceny, że Amerykanie zaczynają w wymiarze globalnym geostrategicznie słabnąć.

Tymczasem proces ten mimowolnie może zostać zatrzymany poprzez niespodziewane dla elit UE zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. Nowa administracja przynajmniej na razie nie zamierza oddawać prymatu globalnego przywództwa, a mrzonki europejskich "przyjaciół Rosji" głoszące niechybny upadek przywództwa Waszyngtonu na razie muszą zderzyć się z twardą rzeczywistością asertywnej polityki Donalda Trumpa, której doświadczyła już osobiście kanclerz Niemiec Angela Merkel.

Przyszłość pozycji Stanów Zjednoczonych zależy więc w dużej mierze od tego, w jaki sposób Amerykanie rozegrają w najbliższych latach tę partię, wykorzystując w sposób maksymalny wszelkie swoje aktywa i zasoby do realizacji celów polityki bezpieczeństwa narodowego, także z wykorzystaniem potencjału swoich rzeczywistych, a nie deklarowanych sojuszników.

Interesy USA w Europie

Obecnie kontynent europejski nie jest z pewnością najważniejszym wyzwaniem dla amerykańskiej polityki, ale Waszyngton musi zdawać sobie sprawę, że bez utrzymania własnej supremacji na Starym Kontynencie myślenie o zachowaniu globalnego przywództwa byłoby fikcją. Amerykanie stanęli więc przed wyzwaniem jak zachować swoje wpływy, nie angażując jednocześnie w Europie dużych środków ekonomicznych i wojskowych w całe przedsięwzięcie.

Logicznym w takiej sytuacji było więc zwrócenie się do europejskich sojuszników, aby ci dosłownie wzięli odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo militarne, co wiążę się z koniecznością zwiększenia nakładów na siły zbrojne przez poszczególne stolice UE. Potencjał ten oczywiście musiałby mieć między innymi polityczną wolę równoważenia aspiracji Moskwy w regionie europejskim. Tu jednak spotkało Amerykanów spore rozczarowanie, ponieważ okazało się, że większość unijnych stolic bardziej wolałaby robić interesy biznesowe z Kremlem (vide: Nord Stream 2) niż prowadzić politykę okiełznywania zapędów Moskwy.

Nie bez znaczenia dla całej sytuacji jest fakt, iż poza Wielką Brytanią, która jest tradycyjnym sojusznikiem USA, w Europie z państw przychylnych Waszyngtonowi właściwie tylko Polska, Rumunia oraz kraje bałtyckie prowadzą odpowiedzialną politykę, jeśli chodzi o przeznaczenie odpowiednich nakładów na rozwój własnych sił zbrojnych. Jednocześnie, obserwując tradycyjny już francuski sceptycyzm wobec amerykańskiego przywództwa w Europie, wiele wskazuje na to, iż Berlin zwietrzył swoją szansę w obecnej rozgrywce międzynarodowej, aby poluzować amerykański gorset.

Niemcy podnoszą głowę

Na terytorium Niemiec stacjonują nadal wojska amerykańskie łącznie z aktywami amerykańskiej broni jądrowej. Ich obecność jest istotnym czynnikiem mającym wpływ na poczynania Berlina w polityce europejskiej. Fakt ten ma także duże znaczenie dla bezpieczeństwa Polski. Zaangażowanie w NATO, w którym kluczową rolę odgrywają Stany Zjednoczone, jak i ścisła współpraca wojskowa z USA powodują, że Berlin obecnie nie stanowi zagrożenia militarnego dla Warszawy, i sam z oporami, ale uczestniczy w systemie kolektywnego bezpieczeństwa.

Nie zmienia to faktu, że duża część elit w Berlinie dałaby wiele, aby obecność wojsk USA ograniczyć do minimum, bowiem od blisko dekady Niemcy konsekwentnie starają się podważać wpływy Waszyngtonu na Starym Kontynencie. Warto przypomnieć, iż Berlin nie wyruszył na krucjatę iracką, a jego udział w operacjach w Afganistanie był ograniczony do biernej obecności. Waszyngton właściwie nie może liczyć na poparcie dyplomatyczne Berlina w rozgrywce z Moskwą w sprawie syryjskiej.

Z kolei niemieckie organizacje skupione wokół ruchów lewicowych poprzez manifestacje i próby blokad amerykańskich baz wojskowych otwarcie sprzeciwiają się dyslokacji wojsk amerykańskich na wschodnią flankę NATO. Całe niemieckie społeczeństwo należy natomiast do najbardziej sceptycznych na kontynencie, jeśli chodzi o ewentualne zaangażowanie na rzecz wschodnich sojuszników, gdyby ci stali się ofiarą agresji Moskwy.

Wszystko to możnaby postrzegać wyłącznie przez pryzmat kwestii geopolitycznych, gdyby nie znamienny stosunek do całej sytuacji niemieckiego biznesu. Otóż niemiecki kapitał (jak zresztą każdy kapitał) chce się pomnażać, a możliwości w tym względzie na obszarze UE są co raz bardziej ograniczone. Pokazują to kryzysy gospodarcze i horrendalne deficyty budżetowe Grecji, Włoch i Hiszpanii są co raz bardziej ograniczone. Inwestorzy nie lubią ryzyka, stąd biznes z Niemiec coraz chętniej widzi swoją aktywność na rynkach wschodnich, a najlepszym z nich w jego przeświadczeniu jest putinowska Rosja.

Celnie obrazuje to niemieckie zaangażowanie w inwestycję Nord Stream. Zaangażowanie niemieckiego kapitału w rozwój inwestycji infrastrukturalnych i przesyłowych po dnie Bałtyku z Rosji oczywiście burzy elementarne zasady solidarności europejskiej w obszarze wspólnej polityki energetycznej, ale niemiecki kapitał nic sobie z tego nie robi. Waszyngton celnie zdiagnozował ten proces, podejmując ostatnimi decyzjami prezydenta Donalda Trumpa działania ekonomiczne wymierzone w niemieckie i po trosze unijne interesy związane z inwestycją Nord Stream 2. Dodajmy też, że zrobił to we własnym interesie, ponieważ dostrzegł szansę na sprzedaż amerykańskiego skroplonego gazu ziemnego z wykorzystaniem infrastruktury polskiego terminala LNG w Świnoujściu.

Donald Trump nad Wisłą

W tak zarysowanej rzeczywistości wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych w Polsce nie jest dziełem przypadku, tylko konsekwencją czytania przez nową administrację aktualnej sytuacji politycznej w UE. Używając określenia profesora Zbigniewa Brzezińskiego, Polska jest fundamentalnym sworzniem stabilizującym cały system bezpieczeństwa w środkowej Europie. Ma odpowiednie położenie geopolityczne niezbędne do realizacji zadań NATO w stosunku do państw bałtyckich, a na jej terytorium stacjonują rotacyjnie wojska amerykańskie i powstaje amerykańska baza antyrakietowa w Redzikowie.

Nie bez znaczenia jest także fakt, iż bez kontroli geopolitycznej terytorium Polski nie ma żadnych możliwości oddziaływania na sytuację Ukrainy. Z tego względu zaproszenie do Polski amerykańskiego prezydenta jest celnym wyczuciem chwili, który należy uznać za względny sukces naszej dyplomacji.

W sposób może nie do końca zamierzony w amerykańskiej układance Warszawa jawi się jako niezbędny element w grze o zachowanie przywództwa Stanów Zjednoczonych w Europie. Oczywiście sytuacja ta stanowi zagrożenie w postaci możliwości instrumentalnego wykorzystania aktywów i postawy Warszawy, ale właśnie świadomość celów amerykańskiej wizyty daje szansę stronie polskiej wyciagnięcia maksimum korzyści z tej sytuacji. Donald Trump może chcieć wysłać sygnał z Warszawy, iż Amerykanie bynajmniej nie zamierzają oddawać pola Moskwie w Europie, a przy okazji skarcić werbalnie Niemcy za ich jawne dążenie do wyrwania się z objęć amerykańskich.

Optymalnym narzędziem do realizacji takiej polityki byłaby deklaracja przedłużenia obecności rotacyjnej wojsk amerykańskich w Polsce oraz zapowiedź, iż część z tej obecności zmieni swój charakter na obecność stałą, która stopniowo będzie ulegać rozszerzeniu. Dalsze pogłębianie współpracy Waszyngtonu z Warszawą na polu militarnym wydaje się być racjonalnym rozwiązaniem dla obydwu stron pod warunkiem, że strona amerykańska zacznie traktować pomoc militarną dla Polski jako inwestycję także w swoje własne bezpieczeństwo, a nie wyłącznie jako źródło dochodów amerykańskiego przemysłu obronnego.

Obecność prezydenta Donalda Trumpa to okazja dla rozmów w sprawie ważnych kontraktów zbrojeniowych, zwłaszcza w kontekście wskazania partnera dla systemu Homar jak i negocjacji w sprawie obrony powietrznej. Innym potencjalnym obszarem dla przyszłej współpracy są śmigłowce uderzeniowe. Dla strony polskiej jest istotne, aby wymóc na Amerykanach decyzję dotyczącą przekazania Warszawie technologii, które w perspektywie 15 lat pozwoliłyby Polsce uzyskać własne zdolności w produkcji broni rakietowej krótkiego i średniego zasięgu.

Jeśli Amerykanie chcą rozegrać na swoją korzyść partię globalną, to dziś przy stoliku europejskim z pewnością nie znajdą lepszego i bardziej im przychylnego sojusznika od Warszawy. Najbliższe dni pokażą, kto i na jaką ocenę zda ten egzamin z polityki międzynarodowej.

Dr Artur Jagnieża

WIDEO: "Żelazna Brama 2025" | Intensywne ćwiczenia na poligonie w Orzyszu
Reklama
Reklama