Reklama
  • Analiza
  • Wiadomości

Jaka polityka Trumpa wobec Azji? Najważniejsze stosunki z Chinami [PROGNOZA]

Prezydent-elekt Donald Trump to wielka niewiadoma zarówno w zakresie polityki wewnętrznej, jak i międzynarodowej. Dotyczy to nie tylko działań na Bliskim Wschodzie, wobec Europy i Rosji, ale także szeroko pojmowanej Azji. Ten ostatni region jest z perspektywy amerykańskiej szczególnie istotny, bowiem według niemal wszystkich prognoz, to właśnie relacje na Dalekim Wschodzie, w tym szczególnie w odniesieniu do coraz silniejszych i bardziej asertywnych Chin, będą dla Stanów Zjednoczonych najważniejsze w nadchodzących latach i dekadach.

Fot. Gage Skidmore/flickr/CC BY SA 2.0/[https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0/]
Fot. Gage Skidmore/flickr/CC BY SA 2.0/[https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0/]

Najkrótszą, ale jednocześnie prawdziwą odpowiedzią co do głównych kierunków azjatyckich działań prezydenta Trumpa, byłoby stwierdzenie, że po prostu tego nie wiemy. Co ważne, nawet sam elekt Trump nie wie jeszcze jaka będzie jego polityka – to dla niego zupełnie nowy obszar działania, który musi szybko poznać i zrozumieć. Nie jest przypadkiem, że polityka zagraniczna stanowiła względnie mało istotny element przedwyborczej kampanii Trumpa, który nigdy nie pełnił żadnych funkcji pozwalających przewidzieć jego przyszłe kroki w świecie dyplomacji i wojskowości. Wiele zależy od obiektywnych okoliczności i doradców, którzy znajdą się w jego najbliższym otoczeniu. Na chwilę obecną wiemy, że według Trumpa „Ameryka jest zawsze pierwsza”, a każdy kto będzie zagrażał interesom Stanów Zjednoczonych spotka się ze zdecydowaną reakcją. Nie oznacza to jednak, że już teraz nie można wskazać najprawdopodobniejszych kierunków polityki azjatyckiej Stanów Zjednoczonych od stycznia 2017 roku.

Zapowiedzi Trumpa

Najważniejszym na chwilę obecną elementem przyszłej polityki Trumpa w Azji jest zapowiadana zmiana polityczno-gospodarcza. Trump negatywnie odniósł się do wynegocjowanego przez prezydenta Baracka Obamę porozumienia TTP (Trans-Pacific Partnership), które miało wzmocnić pozycję Stanów Zjednoczonych w regionie (nie tylko gospodarczą, ale także – a może i przede wszystkim – polityczną). W odczuciu Obamy TTP miało stanowić przeciwwagę dla RCEP (Regional Comprehensive Economic Partnership), a więc propozycji strefy wolnej handlu z udziałem między innymi Chin, Australii, Korei Południowej i Japonii. Trump zdaje się patrzeć (przynajmniej na chwilę obecną) na TTP przez pryzmat biznesowy – wolny handel oznacza jeszcze większy napływ tanich towarów z Azji, a to doprowadzi do likwidacji kolejnych miejsc pracy w Stanach Zjednoczonych – zatrudnienie stracą ludzie, którzy często na niego głosowali. 

Gdyby Trump faktycznie wycofał się z porozumienia (podpisanego, ale wciąż nieratyfikowanego) to oznaczałoby to przesunięcie szali na korzyść Chin, które staną się regionalnym liderem strefy wolnego handlu, w ramach wspomnianego RCEP. Da to Chinom zwiększone wpływy gospodarcze, a więc także i polityczne, co będzie miało niebagatelne znaczenie w odniesieniu do szeregu państw, w tym do państw albo Waszyngtonowi sojuszniczych (Australia), albo też przyjaznych (Wietnam), które jednocześnie są coraz bardziej uzależnione od chińskiego kapitału. Dotyczy to także Malezji i Filipin, które zwiększają współpracę z Pekinem. Takie konsekwencje oznaczają, że Trump wcale nie musi wycofać się z TTP jak zapowiadał. Wypowiedzi krytyczne wobec TTP można więc odbierać jako element gry wyborczej, a także punkt wyjścia do wynegocjowania lepszych warunków. 

Co do polityki bezpieczeństwa względem Azji to na chwilę obecną niewiele wiadomo. Donald Trump nie ma w tej kwestii żadnych wykrystalizowanych i dojrzałych poglądów (a przynajmniej nic takiego nie można stwierdzić na podstawie jego wypowiedzi). Swego czasu stwierdził jedynie, że Japonia i Korea Południowa mogą potrzebować własnej broni termojądrowej, a także iż powinny ponosić wszystkie koszty utrzymania amerykańskich kontyngentów wojskowych na ich terytorium. Pokazuje to jak mało Trump wiedział o militarnej sytuacji w Azji oraz o finansowaniu żołnierzy amerykańskich z południowokoreańskiego i japońskiego budżetu. Jednocześnie spowodowało to wyraźną niepewność wśród amerykańskich sojuszników, którzy teraz muszą zastanawiać się nad przyszłością niewzruszalnego i zdecydowanego wsparcia Stanów Zjednoczonych, zapewnianego od dekad.

Na temat polityki wojskowej w Azji wypowiadali się póki co przede wszystkim doradcy Trumpa. Ci zapowiedzieli plan rozbudowy US Navy do 350 okrętów, a także zwiększenie obecności militarnej w regionie. Jedyne konkretne wypowiedzi, jakie padły z ust Trumpa to – jak przystało na biznesmena – zapowiedź częstszego stosowania sankcji gospodarczych w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa. Trump stwierdził między innymi, że należy polityką handlową zmusić Chiny do wycofania się ze spornego obszaru Morza Południowochińskiego, a także w ten sam sposób nakłonić Pekin do wstrzymania się od wspierania Korei Północnej. Jednocześnie zapowiedział utrzymanie politycznego i militarnego sojuszu z Koreą Południową i Japonią, co oznacza najprawdopodobniej, że drastycznych zmian w jednym z filarów amerykańskiej polityki nie należy się spodziewać.

Chiny – partner czy rywal?

To właśnie relacje z Chinami będą dla Stanów Zjednoczonych najważniejsze, także z Donaldem Trumpem w Białym Domu. Chiny w ostatnich latach przeszły drogę od strategicznego partnera (czasy Billa Clintona) poprzez strategicznego konkurenta (era George`a W. Busha) aż na strategicznym rywalu kończąc (prezydentura Baracka Obamy). Na chwilę obecną wiemy jedynie, że Trump zapowiedział nadanie Chinom statusu manipulatora kursami walutowymi. Obiecał zrobić to w ciągu pierwszych stu dni prezydentury. Po drugie, Trump zapowiedział wprowadzenie 45-procentowej taryfy na importowane produkty chińskie, co zgodne jest z jego twardą, wojowniczą retoryką, ale mogłoby doprowadzić do poważnych kłopotów. Znaczna część amerykańskiej produkcji znajduje się w Chinach, które w takiej sytuacji mogą zostać zmuszone doprowadzić do wojny gospodarczej, a to uderzy tak w Stany Zjednoczone jak i amerykańskich sojuszników – w Azji i Europie. 

Wywołany tym kryzys gospodarczy oznaczałby recesję w Stanach Zjednoczonych, a więc mniej pieniędzy na utrzymywanie sił zbrojnych, w tym kontyngentów wojskowych – chociażby w Europie Środkowo-Wschodniej. Skoro dla Trumpa, przynajmniej na chwilę obecną najważniejszym czynnikiem są pieniądze i kalkulacja zysków i strat (jak na biznesmena przystało) to wydaje się, że do takiego scenariusza ostatecznie nie doprowadzi, bo przecież amerykańska gospodarka żyje z chińską w symbiozie. Wojna gospodarcza byłaby szkodliwa dla obu stron. Podkreślanie (być może nieświadome) znaczenia instrumentów gospodarczych, a nie wojskowych, pozwala uwiarygodnić tę tezę o merkantylnym podejściu Trumpa do rzeczywistości. Tym bardziej, że pomimo swych ostrych czasem słów wobec Chin, co było nastawione na wyborców wewnętrznych, niezadowolonych z sytuacji na amerykańskim rynku pracy, Trump wyraźnie stwierdził, że zależy mu na dobrych relacjach z Pekinem. Znamienne jest, że niedługo po wygraniu wyborów Trump rozmawiał telefonicznie z Xi Jinpingiem, aktualnym przewodniczącym Chin. W konwersacji zapowiedziano pogłębioną współpracę i wzmocnienie relacji. Najprawdopodobniej więc nie będzie, przynajmniej w początkach prezydentury Trumpa, żadnych sprawdzających prowokacji i pokazów siły ze strony Chin, aby w ten sposób nie odstraszyć nowego mieszkańca Białego Domu.

Co dalej? 

Podsumowując należy stwierdzić, że utrzymanie przez Trumpa wojowniczej retoryki z kampanii wyborczej mogłoby przyczynić się do zwiększonych problemów z zakresu bezpieczeństwa w Azji, szczególnie w wyniku pogorszenia relacji z Chinami. To jednak stwierdzenie w trybie warunkowym, bo kampania wyborcza zawsze rządzi się swoimi prawami. Do załamania się obecnych struktur raczej nie dojdzie, bo Donald Trump – zanim jeszcze objął fotel w Białym Domu – zapowiedział wycofanie się z części swych flagowych obietnic, w tym całkowitego zniesienia Obamacare czy też zmuszenia Meksyku do opłacenia budowy muru granicznego.

To samo dotyczy zapowiadanej stanowczej polityki względem Chin. Wilbur Ross, jeden z doradców Trumpa, przyznał otwarcie w wywiadziedla  „Yahoo Finance”, że wypowiedź o 45-procentowej taryfie karnej została źle zrozumiana, a Trumpowi chodziło jedynie, że pod pewnymi warunkami Stany Zjednoczone mogłyby rozważyć zagrożenie Chinom wprowadzenie takiej taryfy. Chociaż to bez wątpienia oszukiwanie swych wyborców, to z perspektywy politycznej jednocześnie dowód na pragmatyzm Trumpa, który w swej polityce zagranicznej będzie się najprawdopodobniej kierował przede wszystkim interesami gospodarczymi, a mniej militarnymi czy ideologicznymi. Kwestie takie jak prawa człowieka, czy demokracja raczej nie będą istotnymi czynnikami napędzającymi działania nowego prezydenta. Historycznie przecież Chinom lepiej szło układanie się z prezydentami republikańskimi niż demokratycznymi. Nie jest więc przypadkiem, że chińscy eksperci preferowali wybór Donalda Trumpa, a nie Hillary Clinton.

Oczywiście to wszystko jedynie przypuszczenia, bo osobiste poglądy często ulegają neutralizacji przez całą rzeszę doradców, lobbystów i ekspertów, którzy pokazują prezydentowi jak wiele z tego, co chciałby zrobić, jej po prostu niemożliwe. Dość przypomnieć, że George W. Bush zapowiadał inną politykę zagraniczną i bezpieczeństwa w kampanii wyborczej, a prowadził inną w toku swej kadencji – zarówno przed 11 września 2001 roku jak i po nim.

Dr Robert Czulda

WIDEO: "Żelazna Brama 2025" | Intensywne ćwiczenia na poligonie w Orzyszu
Reklama
Reklama