- Analiza
- Wiadomości
Abramsy dla państw bałtyckich z funduszy UE? Bez inwestycji NATO nie ochroni wschodniej flanki
Ustalenia szczytu NATO w Warszawie stanowią istotny krok naprzód, jeżeli chodzi o wzmocnienie bezpieczeństwa krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Wysunięta obecność będzie jednak niewystarczająca, jeżeli za decyzjami o rozmieszczeniu sił na wschodniej flance nie pójdą kroki wzmacniające całościową zdolność obronną krajów Sojuszu. Państwa zachodnie mogłyby przeznaczyć istotne fundusze na zwiększenie możliwości sił zbrojnych krajów bałtyckich, a Polska musi dążyć do rozszerzenia zdolności własnej armii.
Po szczycie NATO w Warszawie najwięcej uwagi poświęcono ustanowieniu bojowej obecności grup batalionowych w Europie Środkowo-Wschodniej. Po raz pierwszy bowiem na terytorium Polski i krajów bałtyckich będą znajdować się jednostki NATO, gotowe do wsparcia ich obrony w momencie zaistnienia ewentualnego zagrożenia, a nie dopiero po przerzucie z miejsc stałego stacjonowania, poza ich terytorium. Jakkolwiek ich rozmieszczenie znacznie zwiększa koszt potencjalnej agresji, gdyż zostanie ona skierowana nie tylko przeciwko krajom regionu, ale też całemu systemowi obronnemu Sojuszu, to nie może być uznane za jedyny czy wystarczający środek odstraszania.
Istnieje bowiem potencjalne zagrożenie, wynikające z możliwości szybkiej, pełnoskalowej agresji Federacji Rosyjskiej wobec krajów NATO, z zastosowaniem strategii antydostępowej, zakładającej odcięcie regionu działań od sił wzmocnienia. Dlatego konieczne jest ustanowienie dodatkowych środków odstraszania, zwiększających ogólną zdolność bojową Sojuszu i zapewniających możliwość reakcji w wypadku spełnienia się nawet najczarniejszego scenariusza. Środki odstraszania opisywane są między innymi w raporcie „Arming for deterrence – How Poland and NATO should counter resurgent Russia”, wydanym przez Atlantic Council.
Jego autorzy wskazują, że o ile obecnie Federacja nie dąży do „bezpośredniej” konfrontacji z NATO, to ta sytuacja może się zmienić „w ciągu nocy”. Jednocześnie, Rosjanie prawdopodobnie dysponują już planami ewentualnościowymi, dotyczącymi agresji wobec Sojuszu, co powoduje iż mogą szybko podjąć agresywne kroki. Obecnie szczególne niebezpieczeństwo wynika z możliwości przyjęcia przez Moskwę scenariusza, który miałby uniemożliwić skuteczną odpowiedź systemu obrony kolektywnej, na podstawie artykułu V Traktatu Północnoatlantyckiego – zarówno za pomocą środków konwencjonalnych, jak i np. nacisków informacyjnych.
Taka sytuacja wiąże się z kolei z ryzykiem eskalacji konfliktu i związanych z tym strat, bądź faktycznego zniszczenia euroatlantyckiego systemu bezpieczeństwa, który zapewniał pokój na kontynencie przez dziesięciolecia. Dlatego Sojusz musi zbudować kompleksowy system odstraszania, który uczyni wszystkie formy agresji Moskwy nieopłacalnymi. Autorzy raportu wskazują przy tym, że obecnie siły NATO dysponują niewystarczającymi zdolnościami w zakresie konwencjonalnych wojsk lądowych, obrony przeciwlotniczej, czy rozpoznania, nadzoru i wywiadu na kierunku wschodnim. Stawiają też pod znakiem zapytania skuteczność systemu broni taktycznej NATO, opartego obecnie o myśliwce IV generacji i bomby taktyczne B61 (w perspektywie ładunki mają być zmodernizowane i przenoszone przez F-35).
Jednocześnie strategia antydostępowa Rosji pozwala na użycie w rejonie Morza Bałtyckiego rakietowych systemów przeciwlotniczych dalekiego zasięgu (S-400), pocisków balistycznych ziemia-ziemia, które mogą być używane do uderzeń na instalacje i infrastrukturę Sojuszu czy rakiet przeciwokrętowych, które utrudniłyby przesłanie krajom NATO posiłków drogą morską.
Budowa wszechstronnego systemu odstraszania NATO wymaga podjęcia dalszych decyzji wzmacniających system obronny, zwłaszcza przez państwa europejskie. Amerykanie zdecydowali już bowiem o znacznym wzmocnieniu swoich wojsk w Europie, a dodatkowo są w stanie dostarczać zdolności, które na kontynencie są występują jedynie w ograniczonym stopniu (np. ciężki transport strategiczny), bądź nie ma ich w ogóle (samoloty bombowe). Dodatkowo, w USA znaczna część opinii publicznej wskazuje na niewystarczające zaangażowanie Europejczyków w Sojuszu, gdyż zdecydowana większość państw nie wydaje 2 proc. PKB na obronę. Ma to oczywiście odbicie w zdolnościach obronnych.
Dlatego siły zbrojne państw europejskich powinny rozbudować "twarde" zdolności - w zakresie obrony powietrznej, walki elektronicznej, wojsk pancernych czy artylerii. Dla przykładu, obecnie nawet armie państw ramowych - Wielkiej Brytanii czy Niemiec - miałyby trudności z szybkim wystawieniem do działań bojowych lądowej jednostki wielkości brygady, nie mówiąc już o dywizji. Nie oznacza to, że zobowiązania do obecności rotacyjnej czy "szpicy" są zagrożone. W obydwu wypadkach do operacji wydzielane są batalionowe grupy bojowe (z różnych państw, komponent lądowy Sił Odpowiedzi to w sumie 1 dywizja, natomiast na wschodniej flance znajdzie się w sumie 1 brygada), ale w celu uzyskania odpowiedniego poziomu odstraszania przed pełnoskalową inwazją pożądane byłoby odbudowanie możliwości szybkiego wprowadzenia do działań zdecydowanie większych sił, złożonych z brygad czy nawet dywizji wystawianych przez poszczególne państwa.
Jak wspominano wcześniej, redukcje strukturalne spowodowały też ograniczenie możliwości np. mobilnej obrony przeciwlotniczej wojsk NATO - czy w ogóle naziemnej obrony powietrznej (dotyczy to w dużej mierze potencjału ilościowego, a nie zdolności posiadanych systemów), co mogłoby się negatywnie odbić na skuteczności sił sojuszniczych w obronie kolektywnej. Odwrócenie tych cięć będzie czasochłonne i będzie wymagało znaczącego podwyższenia wydatków obronnych. Oczywiście pierwsze decyzje o podniesieniu funduszy na obronę w krajach europejskich już zapadły, ale ich zakres jest niewystarczający - nie zapewnia takiego potencjału konwencjonalnych zdolności, jaki był obecny jeszcze np. około 2008 roku i zapewniał stabilną przewagę nad potencjalnym przeciwnikiem. A większość rozwiniętych państw na Zachodzie, poza Wielką Brytanią i Francją, nadal pozostanie znacznie poniżej 2 proc. PKB.
Wreszcie, autorzy raportu Atlantic Council wskazują na niewystarczającą szybkość mechanizmów decyzyjnych Sojuszu, warunkowanych przepisami w poszczególnych krajach, choć podjęte przez państwa Paktu Północnoatlantyckiego działania pozwoliły na znaczące skrócenie czasu reagowania w stosunku do stanu przed aneksją Krymu. Nadal jednak do wprowadzenia wojsk wzmocnienia (np. Sił Odpowiedzi) do działań w wypadku ewentualnej agresji konieczne jest podjęcie decyzji politycznych, choć dowódca wojsk NATO w Europie może podwyższyć ich stopień gotowości bojowej w oczekiwaniu na zgodę Rady Północnoatlantyckiej na rozmieszczenie. Krytykują też tendencje do powstrzymywania operacji ofensywnych w cyberprzestrzeni.
Do tego należy dodać ryzyko niekorzystnych zmian politycznych. W wyborach w Stanach Zjednoczonych i Niemczech w 2016 i w 2017 roku do głosu mogą dojść ugrupowania i politycy kwestionujący podstawy współpracy transatlanytyckiej. Dlatego tak ważne jest wzmocnienie obronności państw najbardziej zagrożonych, w szczególności Polski i krajów bałtyckich. W treści raportu Atlantic Council w odniesieniu do naszego kraju wskazuje się między innymi na kwestie związane ze zdolnościami ofensywnymi, w tym możliwością uderzenia odwetowego za pomocą pocisków JASSM czy systemów rakietowych pozyskanych w programie Homar, jak i w cyberprzestrzeni czy z użyciem Wojsk Specjalnych.
Autorzy apelują też o poprawę systemu wsparcia eksploatacji dla F-16 i ustanowienie zdolności rozmieszczenia ich poza stałymi bazami w wypadku konfliktu, wywarcie presji na USA w celu uzyskania zgody na dostawę pocisków JASSM-ER o większym zasięgu, czy wreszcie przyśpieszenie programu artylerii rakietowej. Jako programy, które powinny być pilnie zrealizowane, przedstawiane są również: budowa systemu obrony powietrznej średniego zasięgu Wisła czy wprowadzenie następcy BWP-1. Wreszcie, wskazuje się na konieczność zwiększenia zakresu i przyśpieszenia dostaw systemów przeciwpancernych i przeciwlotniczych, takich jak Spike (bądź nowy ppk dodatkowego typu, który mógłby być pozyskany w ramach szybkich dostaw) i Piorun. Obecnie MON planuje zakup 420 wyrzutni i 1600 rakiet, podczas gdy wcześniej mówiło się o znacznie mniejszej liczbie.
W dyskusji publicznej mówi się też o wzmocnieniu zdolności obronnej państw bałtyckich. Litwa, Łotwa i Estonia są w oczywisty sposób najbardziej zagrożone zajęciem całości terytorium przez potencjalnego przeciwnika, a ich możliwości są ograniczone. Po kryzysie ukraińskim wszystkie trzy państwa zwiększyły wydatki obronne. Estonia alokowała na obronę 2 proc. PKB już przed kryzysem ukraińskim, natomiast Litwa i Łotwa znacząco zwiększają wydatki i dążą do osiągnięcia zalecanego przez NATO poziomu, co ma przełożenie na rozbudowę sił zbrojnych i zakupy nowego sprzętu i uzbrojenia.
Trzeba jednak pamiętać, że po odzyskaniu niepodległości państwa te dysponowały tylko lekkim uzbrojeniem, a na obronę przeznaczały niewielkie kwoty, co wynikało zarówno z niskiego udziału w PKB, jak i nie do końca prawidłowej oceny zagrożeń - szczególnie w wypadku Łotwy i Litwy, które pomimo historycznych doświadczeń alokowały tylko 1 proc. PKB. W efekcie nie dysponują one czołgami podstawowymi, do niedawna także artylerią dalekiego zasięgu (niedawno rozpoczęto wprowadzanie niemieckich haubic PzH 2000 na Litwę) czy BWP (Estonia zakupiła w Holandii używane CV-9035, a Litwa niemieckie, kołowe Boxery) - decyzje o zakupach podjęto już po kryzysie ukraińskim.
Znaczna część komentatorów wskazuje, że kraje bałtyckie powinny w pierwszej kolejności położyć nacisk na budowę systemu obrony terytorialnej, nasyconego lekką bronią ppanc. i plot., pozwalającego na spowolnienie działań ewentualnego przeciwnika i w tym kierunku wszystkie trzy państwa podejmują już działania. Ale nie wyklucza to posiadania ograniczonego komponentu ciężkiego, zdolnego do działań manewrowych. Przykładem niech będzie Finlandia, która przy mniejszej od państw bałtyckich (w sumie) liczbie ludności, rozbudowanym systemie OT i poborze powszechnym jest jednak w stanie wystawić liczne pododdziały artylerii ciągnionej i samobieżnej, baterie przeciwlotnicze używające systemów krótkiego zasięgu NASAMS i Crotale NG, a także jednostki pancerne liczące co najmniej 100 czołgów Leopard 2, nie mówiąc już o lotnictwie myśliwskim z ok. 60 maszynami Hornet.
Oczywiście pozyskanie systemów ciężkiego uzbrojenia wiąże się ze znacznym kosztem, którego budżety obronne państw bałtyckich nie udźwigną pomimo ich zwiększenia do 2 proc. PKB, obciążone zwiększaniem liczebności armii czy planowanymi już wcześniej zakupami różnego typu uzbrojenia, a także koniecznością ustanowienia systemu wsparcia eksploatacji. Biorąc jednak pod uwagę problemy z przerzutem "ciężkich" wojsk lądowych, przekazanie krajom bałtyckim zdolności w tym zakresie wydaje się zasadne. Zdaniem autora artykułu, jedną z możliwych dróg jest sfinansowanie przez państwa europejskie (np. za pośrednictwem UE) szybkiego zakupu czołgów M1 Abrams, BWP i wozów rozpoznawczych Bradley, czy haubic M109A6 dla państw bałtyckich, w liczbie pozwalającej na wystawienie co najmniej batalionowej grupy bojowej w każdym z krajów. Nie jest natomiast zasadny postulat pozyskania dla nich samolotów myśliwskich, zarówno z uwagi na kwestie logistyczne, ochrony lotnisk, ale też względną łatwość przerzutu sił (w tym z USA).
Amerykanie dysponują bowiem znaczną liczbą zmagazynowanych pojazdów tego typu i istnieje możliwość ich modernizacji. Jednostki z krajów bałtyckich mogłyby też korzystać z zabezpieczenia logistycznego, zapewnianego przez US Army. Jednocześnie inne drogi pozyskiwania używanego sprzętu ciężkiego są ograniczone. Oczywiście, "zewnętrzne" fundusze mogłyby być też używane w celu wsparcia zakupów innego sprzętu, budowanego w Europie bądź w Stanach, tak nowego, jak i używanego. Pewne kroki w tym zakresie zostały już podjęte przez USA (wsparcie zakupów ppk Javelin dla Estonii i systemu radarowego Sentinel dla Łotwy). Przypomnijmy, że wsparcie finansowe z USA dotyczące modernizacji sił zbrojnych od lat otrzymują np. Izrael czy Egipt. Natomiast postulat finansowania przez kraje UE bądź funduszy Unii wynika z faktu, że to Stary Kontynent musi w pierwszym rzędzie zwiększać zaangażowanie we własne bezpieczeństwo.
Oczywiście dokładny zakres pomocy powinien zostać dostosowany do planów rozwoju sił zbrojnych w danych krajach (np. Łotwa zakupiła już wozy rozpoznawcze, z kolei Litwini - haubice i transportery opancerzone). Biorąc jednak pod uwagę, że kraje bałtyckie zwiększają liczebność sił zbrojnych i w przewidywalnej przyszłości nadal będą dysponować obok nielicznych nowych BWP czy KTO dość przestarzałymi transporterami opancerzonymi w części jednostek, powinni być w stanie zaabsorbować dostawy nowego sprzętu.
Państwa europejskie, w tym Niemcy, dysponujące nadwyżką budżetową pomimo kryzysu migracyjnego, przeznaczają w większości na obronę znacznie poniżej 2 proc. PKB. Wydzielenie na wsparcie sprzętowe państw bałtyckich (zarówno w zakresie dostaw sprzętu, jak i jego eksploatacji czy modernizacji) kwoty rzędu miliarda euro nie wywarłoby istotnego wpływu na ogólną kondycję finansów publicznych, a mogłoby przyczynić się do istotnego rozszerzenia ich zdolności. Oprócz tego niezbędne jest znaczne zwiększenie całościowej zdolności obronnej NATO, jak i Polski. Wszystko to wymaga trudnych decyzji politycznych.
Dla przykładu, wydatki z budżetu UE to znacznie ponad 100 mld euro. Wprowadzenie strukturalnych zmian dotyczących 1 proc. tej kwoty teoretycznie nie powinno być trudne, ale w praktyce byłoby bardzo mocno obwarowane przepisami i koniecznością uzyskania politycznej zgody zarówno co do samego wydatkowania tych środków, jak i ich przeznaczenia. Wydaje się jednak, że w Europie, po szczycie w Warszawie, potrzebna jest zmiana mentalności w myśleniu o kwestiach bezpieczeństwa, tak aby skupić się na uzyskiwaniu możliwie efektywnych rozwiązań w relatywnie krótkim czasie. Zagrożenie ze strony Rosji pozostaje bowiem nadal realne, a w perspektywie Moskwa może wykorzystać sytuację polityczną w zachodnich krajach kontynentu.
WIDEO: "Żelazna Brama 2025" | Intensywne ćwiczenia na poligonie w Orzyszu