Reklama

Geopolityka

Zamach w Kabulu. Z kim przyjdzie walczyć rządowi Afganistanu

Fot. SSgt Dustin Payne/US Army
Fot. SSgt Dustin Payne/US Army

W piątek w zachodniej części Kabulu - Shah Shaheed, niedaleko samego centrum miasta - doszło do krwawego zamachu z udziałem terrorysty samobójcy. O godzinie pierwszej czasu lokalnego ciężarówka wypełniona materiałem wybuchowym, tzw. VBIED, eksplodowała wśród zabudowań. Atak był, najprawdopodobniej, wymierzony w pobliską bazę wojskową, ale źródła afgańskie wspominają również o możliwości uderzenia na budynki afgańskiej służby specjalnej, tj. NDS, lub pobliskie ministerstwo obrony. Eksplozja była na tyle silna, że słychać ją było daleko od miejsca wybuchu. Według niektórych źródeł uszkodzony został mur chroniący afgańskie ministerstwo obrony, a także zawalił się jeden z sąsiadujących z nim budynków. Ucierpiały również inne budynki oraz pojazdy, które były zaparkowane w rejonie eksplozji. Według pierwszych doniesień zginąć miało od ośmiu do nawet dziesięciu osób, a od 120 do nawet 400 Afgańczyków zostało rannych. W tej grupie znaleźli się w głównej mierze cywilni mieszkańcy dzielnicy, w tym kobiety oraz dzieci. Możliwe, że niegroźnych obrażeń doznali pracownicy biur znajdujący się w budynku NDS. Nie ma informacji żeby w zamachu ucierpieli obywatele innych państw.

Tuż po samym zamachu żadna ze znanych organizacji terrorystycznych, działających w Afganistanie, nie wzięła odpowiedzialności za atak. Podkreśla się przy tym, że do podobnych ataków dochodziło w przeszłości w ramach działań siatki Haqqaniego, jednej z najbrutalniejszych frakcji w obrębie talibów. Co ważne, Jalaluddin Haqqani miał umrzeć niemal rok temu, a informacja o jego śmierci pojawiała się niemal symultanicznie do informacji o śmierci mułły Mohammada Omara. Wątek udziału talibów w obecnym ataku w Kabulu, mają potwierdzać również wydarzenia z czwartku. W Pul-i-Alam, w prowincji Logar, eksplodowała ciężarówka wypełniona ładunkiem wybuchowym, zabijając co najmniej sześć osób. W czerwcu i lipcu talibowie mieli zaatakować również cele w samym Kabulu, chodzi o budynki należące do Zgromadzenia Narodowego oraz konwój NATO w rejonie pilnie strzeżonej amerykańskiej ambasady.

Afganistan w ostatnim czasie nie pojawia się już na pierwszych stronach gazet. Jednak zamachy, takie jak ten w Kabulu, dobitnie przypominają, że mamy do czynienia z państwem targanym wewnętrzną niestabilnością i ciągle wymagającym dokładnej obserwacji. I chodzi już nie tylko o zagrożenie płynące ze strony cały czas aktywnych talibów, ale również tzw. Państwa Islamskiego (Da`ish). Ma być ono coraz bardziej aktywne w tym regionie, szczególnie w obliczu problemów z przywództwem wśród talibów. Prezydent Aszraf Ghani wskazał, że obecnie w Afganistanie walczą już przedstawiciele organizacji terrorystycznych z niemal 10 państw świata. Do tego dochodzi jeszcze ciągły przemyt narkotyków, korupcja w obrębie instytucji państwowych, niemożność kontroli nad złożami surowców naturalnych znajdujących się w Afganistanie, czy też częste starcia graniczne z Pakistanem. Nie można zapomnieć, że jest to w dodatku rejon ścierania się interesów kluczowych graczy regionalnych, o czym świadczą chociażby niedawne rozmowy afgańsko-indyjskie dotyczące energetyki. Stąd bezpieczeństwo Afganistanu lub raczej niebezpieczeństwo jego ponownego upadku powinno zmuszać do chwili uwagi nawet w obliczu wydarzeń z Syrii, Iraku, Libii czy Jemenu.

Ruch talibów przeżywa wewnętrzne perturbacje wynikające z ogłoszenia śmierci charyzmatycznego lidera mułły Omara i podziałem na dwa stronnictwa. Część prominentnych przywódców przyjęła już zwierzchnictwo mułły Akhtara Mohammada Mansoura. W opozycji do nowego kierunku pozostaje jednak chociażby Mohammad Tayyab Agha, którego jako głównego przedstawiciela talibów w Katarze zastąpił Sher Abbas Stanekzai. Opozycja opowiada się za postawieniem u sterów organizacji mułły Mohammada Yaqouba. Walki frakcyjne ewidentnie grożą postępom w negocjacjach pokojowych prowadzonych od pewnego czasu pomiędzy przedstawicielami władz w Kabulu a talibami. Zapoczątkowało je spotkanie Hekmata Khalil Karzaia z mułłą Abbasem Durranim. Zamach w Kabulu rodzi pytanie, czy przypadkiem nie jest to próba storpedowania działań, podjęta przez jedną stron konfliktu wewnątrz środowiska talibów.

Jednocześnie cały czas toczą się swoiste małe ofensywy w poszczególnych prowincjach, chociażby w Kunduzie czy też Kandaharze. Do drobniejszych starć dochodziło wcześniej także w prowincji Helmad. Scenariusz działań dobrze obrazują niedawane wydarzenia z prowincji Wardak, we wschodnim Afganistanie. Trwały tam ostatnio zacięte walki pomiędzy siłami rządowymi, a milicjami należącymi do talibów. Ówczesna ofensywa rozlewała się na coraz to nowe powiaty, wchodzące w skład prowincji. Talibom najpierw udało im się przejąć kontrolę nad ponad 12 punktami kontrolnymi, obsadzonymi przez afgańskie siły bezpieczeństwa w powiecie Jalrez (północno-wschodnia część prowincji Wardak). Doprowadziło to do utraty kontroli przez rząd w Kabulu nad podstawową drogą w tej części prowincji. Wobec tego załamała się wówczas komunikacja pomiędzy prowincjonalną stolicą, miastem Mejdan Szar, a centrum dowodzenia sił bezpieczeństwa w całym powiecie. Władze cywilne i wojskowe zostały zmuszone do użycia śmigłowców w celu przerzutu zaopatrzenia i nowych oddziałów wojskowych, mających służyć jako wsparcie dla walczących w okrążeniu. Ostatecznie oficjalnie czynniki rządowe, podległe władzom prowincji, musiały przyznać się do utraty kontroli nad niemal całym powiatem. W trakcie wówczas toczonych walk miało zginąć, oczywiście według oficjalnego stanowiska władz, blisko 30 funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa. Najprawdopodobniej były to jednak dane zaniżone. Kolejnym zaatakowanym powiatem tej samej w prowincji stał się Chaki Wardak, gdzie, analogicznie, ofensywa talibów rozpoczęła się od rozbicia punktów kontrolnych wystawionych na szlakach komunikacyjnych.

Należy nadmienić, że strona rządowa również stara się nasilić swoje działania pacyfikacyjne. We współpracy z ANA, ANP i NDS w ostatnich miesiącach dokonano m.in. rajdów w rejonach Kandaharu, Uruzganu, Tacharu czy też Paktiki. W ich trakcie miano zabić 23 członków Talibanu i dokonać przejęcia znacznych zapasów broni i amunicji. Zatrzymano także kilku prominentnych dowódców talibskich, np. Mohammad Nabiego. Jednak trudno ocenić realny wymiar podejmowanych działań, a tym bardziej ich wpływ na sytuację strategiczną w państwie. Niemniej, wydarzenia takie jak te opisane w przypadku prowincji Wardak czy Kunduz traktuje się jako kontynuację tzw. corocznej wiosennej ofensywy. Została ona ogłoszona przez talibów jeszcze w kwietniu bieżącego roku. W oficjalnym stanowisku, przesłanym do mediów 22 kwietnia, wskazano, że począwszy od godz. 5:00 24 kwietnia talibowie zamierzają wziąć na cel w głównej mierze „zagranicznych okupantów” i ich bazy, wszelkich oficjeli reżimu w Kabulu, przedstawicieli wojska ze szczególnym uwzględnieniem służb specjalnych, a także pracowników ministerstwa spraw wewnętrznych. Władze Afganistanu już wcześniej zapewniały, że są odpowiednio przygotowane na stawienie czoła zagrożeniu płynącemu ze strony talibów. Pamiętać jednak trzeba, że ten rok jest ich debiutem w zakresie samodzielnego radzenia sobie w kwestiach bezpieczeństwa, po tym jak ISAF zakończył działania bojowe. Obecna misja międzynarodowa, licząca ok. 12 tys. żołnierzy, w tym niemal 10 tys. Amerykanów, ma jedynie odpowiadać za szkolenie Afgańczyków oraz wsparcie logistyczne.

Jednak sami talibowie i ich kolejne ofensywy to nie jedyny problem. W zakresie bezpieczeństwa wewnętrznego, prezydent Aszraf Ghani oraz jego rząd jedności narodowej wraz z Abdullahem Abdullahem stoją przed zupełnie nowym wyzwaniem. Zagrożeniem jest bowiem rozwój filii tzw. Państwa Islamskiego (Da`ish) w Afganistanie. To właśnie w swoim stylu, analogicznie do chociażby zamachów w Jemenie, terroryści wierni samozwańczemu kalifowi mieli zaatakować Dżalalabad 18 kwietnia bieżącego roku. Wówczas, zamachowiec samobójca zabił 33 Afgańczyków i ranił kolejnych 100. Rodzi to przypuszczenia, że być może obecny zamach z użyciem VBIED w Kabulu mógł być owocem aktywności właśnie zwolenników tzw. Państwa Islamskiego. Oficjalnie wyrazili oni przysięgę wierności Abu Bakr al-Baghdadiemu, a swoją bazę wypadową mieli ustanowić w prowincji Nangarhar w Afganistanie. Ich pojawienie się miały poprzedzić doniesienia o pierwszych komórkach terrorystycznych organizowanych w rejonach przygranicznych pakistańsko-afgańskich. Co ciekawe, podobnie jak w Libii czy Syrii, ich pierwsze działania były wymierzone w „konkurencję” lojalną talibom. Terroryści z tzw. Państwa Islamskiego nie tylko uderzyli w siłę żywą przeciwnika, ale starają się odciąć ich od przynoszących największe zyski wielkich plantacji maku. Na zajętych obszarach panuje bowiem zakaz palenia papierosów oraz uprawy maku, wytwarzania opium i heroiny, stanowiącej jeden z podstawowych filarów lokalnej gospodarki.

W przeciwieństwie do talibów, terroryści z tzw. Państwa Islamskiego (Da`ish) nie nakładają na lokalne wspólnoty różnego rodzaju kontrybucji, wymagając chociażby utrzymania poszczególnych jednostek pod względem dostarczania żywności. Świadkowie twierdzą, że wręcz przeciwnie - to terroryści rozdają znaczne sumy lokalnej ludności i nakłaniają w ten sposób młodych mężczyzn do zaciągania się w ich szeregi. Wskazuje się, że czynnik finansowy przyciąga wielu byłych talibów oraz rozszerza wpływy pośród imamów, głoszących doktryny znane już w Syrii czy Iraku. Sami talibowie ostro wyrażają się o jakichkolwiek zapędach tzw. Państwa Islamskiego (Da`ish) w Afganistanie, ostrzegając przed próbami rozszerzania wpływów konkurencyjnej organizacji na uznawane przez nich za własne terytoria. Równocześnie rodzą się obawy co do infiltracji przez tzw. Państwo Islamskie (Da`ish) afgańskiego przemysłu wydobywczego. Strona rządowa nie kontroluje bowiem w sposób wystarczający intratnego segmentu gospodarki Afganistanu. Zaś tzw. Państwo Islamskie (Da`ish) zebrało już - wbrew pozorom - bogate doświadczenie w zakresie pozyskiwania funduszy z różnego rodzaju nielegalnego wydobycia i obrotu surowcami naturalnymi.

Trudno jednak do końca ocenić prawdziwą siłę tzw. Państwa Islamskiego (Da`ish) w Afganistanie, określanego częstokroć jako Państwo Islamskie w Chorasan. Nazwa pochodzi od historycznego regionu obejmującego swym zasięgiem Afganistan, Tadżykistan, Turkmenistan, Uzbekistan. Rodzą się obawy, że władze w Kabulu celowo manipulują danymi na ten temat. Talibowie nie przyciągają już uwagi Zachodu na czele ze Stanami Zjednoczonymi, zmęczonego długoletnią wojną afgańską. Jednak podłączenie się pod działania przeciwko zwolennikom samozwańczego kalifatu daje nadzieje na dodatkowe fundusze oraz wsparcie dla władz państwa. Co ciekawe, nawet informacje dotyczące wspomnianych starć w Nangarhar miały zostać stanowczo zdementowane przez samych talibów. Według nich do walk doszło, ale ich przeciwnikiem w żadnym wypadku nie były milicje należące do terrorystów z tzw. Państw Islamskiego, a zwykli lokalni bandyci dążący do przejęcia upraw maku. Podobnie przedstawiciele NATO są sceptyczni co do sukcesów terrorystów podlegających samozwańczemu kalifowi w walkach z talibami. Generał Sean Swindell, podkreślił, że zaistniała w Afganistanie forma swoistej franczyzy pomiędzy tzw. Państwem Islamskim (Da`ish) w Syrii/Iraku, a częścią byłych dowódców i terrorystów Talibanu. Jednak amerykański generał zaznaczył, że nie jest to skala znana z Iraku, Libii, a tym bardziej Syrii. Przy czym o ich aktywności świadczą chociażby zatrzymania rekruterów tzw. Państwa Islamskiego, dokonane w ostatnich dniach przez DNS w Kabulu.

dr Jacek Raubo

Reklama

Komentarze (1)

  1. Łukasz

    Ciekawy artykuł. Interesujące jest jak dużo Afgańczyków wyruszyło do Syrii i Iraku walczyć po stronie IS?

    1. kafir

      Trudno oszacować.Ciekawe jednak jest to, że wielu z nich nie miało wcześniej nic wspólnego z talibami.

Reklama