- Wiadomości
- Opinia
Zachód musi zacząć wyciągać lekcje z historii [OPINIA]
Niedługo minie drugi rok wojny na Ukrainie. Należy sobie zadać przy tym pytanie, czy szeroko rozumiany Zachód zaczął już wyciągać odpowiednie wnioski nie tylko z tej wojny, ale i z historii, która może się powtórzyć, jeśli się o niej zapomni.

Wkrótce miną dwa lata, od kiedy rozpoczęła się pełnoskalowa wojna na Ukrainie. Jest to wydarzenie, które stanowi i stanowić będzie materiał do badań i analiz zarówno w zakresie wojskowości, przemysłu zbrojeniowego, innowacyjności i pomysłowości na polu walki. Jednocześnie równie istotna jest tutaj także sfera natury czysto politycznej i historycznej. Tak, historycznej, ponieważ pewne schematy, które miały już miejsce w innej formie w XX czy nawet XIX wieku, są obecne na froncie na wschodzie Ukrainy. Nie tylko tam, bo w samej geopolitycznej układance również. Można by się nawet pokusić o tezę, że umowny Zachód w wielu kwestiach nadal nie wyciągnął lekcji z historii, która względnie jest doskonale znana i powinna być studiowana na bieżąco.
Zobacz też
Jednak wydarzenia ostatnich kilku, czy też nawet kilkunastu lat, pokazują, że elity zachodnie zlekceważyły wiele zagrożeń i pozwoliły im urosnąć. Przykłady tutaj można mnożyć, ale jeden, w kontekście wojny na Ukrainie jest najbardziej znamienny, czyli wieloletnia wiara w to, że Rosja, jak i Władimir Putin będą w stanie zostać stabilnymi partnerami we współczesnym świecie. Że okres „imperialny” Moskwa ma już za sobą. I tak jak lekceważono sygnały płynące z Niemiec lat 30-tych XX wieku, tak tutaj nie brano pod uwagę Czeczenii, Gruzji czy Donbasu. Dopiero inwazja rosyjska w 2022 roku pokazała, że Zachód „przespał” ostatnie lata i karmił rosyjską gospodarkę, dając tym samym narzędzia Władimirowi Putiowi. Ale uświadomił sobie to tylko dlatego, że Kreml również nie wyciągnął lekcji z historii.

Autor. Presidential Press and Information Office/Wikimedia Commons/CC4.0
To wszystko już było
Analogie historyczne mają to do siebie, że niekiedy można im zarzucić, że są naginane pod daną tezę. Natomiast nie da się nie odnieść wrażenia, że wiele z tych rzeczy, które obserwujemy we współczesnej geopolityce, mogliśmy zaobserwować w przeszłości. Obraz ten rozmył się na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. W końcu cały okres pozimnowojenny upłynął pod hasłem „Końca historii” Francisa Fukuyamy, który wieścił, że po upadku bloku komunistycznego na świecie zapanuje liberalna demokracja, która doprowadzi do tego, że ludzkość zostanie uwolniona od wojen i konfliktów. Te jednak cały czas trwały w uśpieniu, niektóre są w nim nadal i czekają na wybudzenie.
Przez ostanie lata panowało przekonanie, że wojny są czymś odległym od Europy. Afganistan, Irak, Somalia czy ogólna sytuacja na Kaukazie. To wszystko wydawało się nieco abstrakcyjne. Pierwszym zaburzeniem takiej wizji świata była zdecydowanie wojna w Jugosławii, która przypomniała o głęboko istniejących konfliktach natury narodowej, etnicznej, religijnej i kulturowej. Jednak dalej nie dawało to poczucia zagrożenia, że wojna kiedyś może wrócić do Europy w pełnej skali.
Zobacz też
Analogiczna wydaje się tutaj sytuacja, jaka panowała przed pierwszą wojną światową. Z jednej strony wielu myślało, że w Europie niemożliwy jest wybuch wielkiej wojny, która będzie trwać latami. Rozwój cywilizacyjny, powiązania gospodarcze czy też wspólne korzenie niektórych monarchów. Z drugiej strony lekceważono liczne problemy wewnętrzne, jak i zewnętrzne. Imperium Rosyjskie rozdzierały nastroje rewolucyjne, Imperium Osmańskie sypało się na każdym poziomie, Austro-Węgry rozrywane były przez kwestie narodowo-etniczne, Francja dalej czuła upokorzenie po wojnie z lat 1870-1871 z Prusami/Niemcami, Wielka Brytania obawiała się wzrostu potęgi Niemiec, no i samo Cesarstwo Niemieckie chciało zdominować kontynent. Elity przeświadczone o tym, że wojny istnieją wyłącznie na prowincjach, zostały brutalnie wybudzone z tej wizji latem 1914 roku.
Zobacz też
Świat, który przez lata żył wizją Fukuyamy, również został zmuszony do zderzenia się z rzeczywistością w lutym 2022 roku, choć sygnały dochodziły do niego dużo wcześniej. Kryzys na Bliskim Wschodzie, arabska wiosna, która wstrząsnęła też Afryką Północną, nieskuteczna polityka migracyjna Unii Europejskiej i wreszcie brak dopuszczania do siebie myśli o narastającym zagrożeniu ze strony Federacji Rosyjskiej, która coraz prężniej zaczęła się rozpychać łokciami, co najmniej od czasów wojny z Gruzją w 2008 roku. Nawet rosyjskie groźby, gromadzenie wojsk na granicy z Ukrainą, czy wspólne deklaracje Putina z Xi Jinpingiem nie skłoniły państw zachodnich do „przestawienia wajchy” w myśleniu. I tak jak w 1914 roku, tak w 2022 wielu nie dowierzało, że w Europie wybuchła właśnie wojna na pełną skalę.

Autor. Генеральний штаб ЗСУ (@GeneralStaffUA)/Twitter
Wojna 6-tygodniowa a "operacja specjalna"
To, że elity zachodnie popełniły szereg błędów w stosunku do Moskwy, nie oznacza jednak, że Rosja również nie zderzyła się z pewnymi wyobrażeniami o aktualnej sytuacji na świecie. Ciężko stwierdzić, ile z tego wynikało ze ślepej wiary we własną propagandę, a ile ze zwykłej niewiedzy. Faktem jest jednak to, że rzeczywistość okazała się niezywkle bolesna, pod wieloma względami zabójcza dla rosyjskiego projektu neoimperialnego.
Na początku XX wieku feldmarszałek Alfred von Schlieffen odpowiadał za opracowanie planu, polegającego na pokonaniu armii francuskiej w wojnie błyskawicznej (oraz spowolnieniu ewentualnych działań rosyjskich od wschodu). Wielu błędnie przypisuje stworzenie teorii blitzkriegu generałowi - pułkownikowi Heinzowi Guderianowi (ze względu na dzieło „Achtung - Panzer!”), choć on tę koncepcję w zasadzie dopracował i „unowocześnił” w oparciu między innymi o rozwój nowych technologii wojskowych. Faktem jest jednak, że armia niemiecka (choć zapewne nie tylko ta jedna) szła na wojnę w 1914 roku z przeświadczeniem, że będzie to rzeczywiście krótki konflikt. Jak się później okazało, założone kilka tygodni walk przerodziło się w cztery lata krwawej hekatomby, która pochłonęła miliony istnień i zrujnowała Europę.
Zobacz też
Analogii znów można się tu doszukiwać w planie Moskwy, która zakładała przeprowadzenie wojny błyskawicznej, mającej zakończyć się najpewniej zdobyciem i zwasalizowaniem Kijowa w ramach „operacji specjalnej”. To dałoby całkowitą dominację Rosji w Europie Wschodniej, zwiększyło wpływy w basenie Morza Czarnego, wykazałoby bierność Unii Europejskiej i NATO, a także ugruntowało lepszą pozycję negocjacyjną w relacjach z Zachodem. W skrajnym przypadku mogłoby to nawet doprowadzić do rozpadu Paktu Północnoatlantyckiego. Wszakże w przypadku powodzenia trzydniowej operacji mogłoby się okazać, że większość sankcji nałożonych na Rosję w ogóle nie miałaby miejsca, tak samo jak zniszczenie gazociągu Nord Stream 2. Federacja Rosyjska nadal byłaby postrzegana jako pełnoprawny członek międzynarodowej społeczności, a Ukrainę potraktowano by jako „sprawę wewnętrzną”. A mowa tu wyłącznie o skutkach dla Europy, bez brania pod uwagę sytuacji na linii Chiny - Tajwan.
Jednak rosyjska klęska w pierwszej fazie wojny, brak docenienia przeciwnika, bohaterska postawa samych Ukraińców oraz błyskawiczna pomoc m.in. Polski w pierwszych dniach inwazji doprowadziły do upadku pierwotnego planu. To sprawiło, że realizacja planów rozminęła się z oczekiwaniami kierownictwa Federacji Rosyjskiej niemal w każdym aspekcie.
Stare i nowe oblicze wojny
Kultowe już hasło z popkultury głosi, że „wojna się nie zmienia” i jest to jak najbardziej prawda, przynajmniej w swoich ogólnych założeniach, jeśli oznacza zniszczenia, śmierć i cierpienie. Jednak gdzieś od lat 90. zaczęto wysnuwać koncepcje, że starcia, jakie pamiętano z czasów I czy II wojny światowej, raczej nie będą już miały prawa bytu. Armie były redukowane, przemysł zbrojeniowy wygaszany, a coraz częściej zaczęto stawiać na to, by armia była bardziej przystosowana do działań w misjach międzynarodowych. Wynikało to właśnie między innymi faktu poczucia wcześniej wspomnianego ducha „końca historii”. Coraz bardziej wydawało się, że miejsce standardowych starć zostanie powierzone dronom, pojazdom autonomicznym czy działaniom w cyberprzestrzeni.
I znów wojna na Ukrainie pokazała, że owszem nowe rozwiązania, jak drony, satelity, cyberwojna etc. są jak najbardziej obecne na polu walki, ale nadal lwia część zależy od elementów, które obecne są w sztuce i w asortymencie wojennym od lat. Nadal pierwszeństwo ma sprzęt ciężki, oddziały zmechanizowane, a za nimi siły powietrzne. Co więcej, rok 2023 pokazał też, że sceneria walk bardziej może przypominać Verdun lub Somme i przyjąć formę starć w okopach i wojny pozycyjnej. To też niestety wiąże się z faktem, że liczba ofiar drastycznie wzrosła wraz z przyjęciem takiej formy działań.
Zobacz też
To tak samo powinno być sygnałem dla państw zachodnich i zarazem ostrzeżeniem, na które coraz częściej specjaliści zwracają uwagę w swoich raportach i wypowiedziach. Polityka nadal opiera się o starożytną rzymską zasadę „chcąc pokoju, szykuj się na wojnę” i posiadanie odpowiedniego zaplecza logistycznego, zbrojeniowego i przemysłowego jest niezbędne także podczas współczesnych konfliktów zbrojnych. Co więcej, sama polityka odstraszania, która była nieodzownym elementem zimnej wojny, znów coraz częściej wraca w wypowiedziach osób zajmujących się polityką międzynarodową.
Zobacz też
Zachód nie może sobie już pozwolić na przespanie kolejnych lat w błogim przeświadczeniu, że po ewentualnym końcu wojny na Ukrainie będzie to już „pokój po wsze czasy”. Rosja już wielokrotnie dawała do zrozumienia, że nie ma zamiaru zatrzymać się w Donbasie czy w Ługańsku, a jej celem jest ponowne przywrócenie jej mocarstwowego statusu. Na razie państwa europejskie powoli się budzą z wieloletniego letargu. Jednak zegar tyka, a Rosja nie śpi i być może to jest już ostatni taki moment, by zapobiec znacznie większej katastrofie na miarę wojen z pierwszej połowy XX wieku.
WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]