Reklama

Wojna na Ukrainie

Obrońca Wołczańska. „Rosjanie wciąż przysyłają ludzi przez granicę” [WYWIAD]

Zdjęcie ilustracyjne. Żołnierze 42 Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej
Zdjęcie ilustracyjne. Żołnierze 42 Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej
Autor. 42 окрема механізована бригада/facebook

„Oni im dają narkotyki. Nadlecieliśmy dronem, zrzuciliśmy granaty. Nikt by tego nie przeżył. A ten Rosjanin szturmował dalej. Musieli go czymś naszprycować. Byłem w Kupiańsku, pod Bachmutem, ale teraz jest najgorzej bo to wojna dronów. Wołczańsk to piekło” – mówi w wywiadzie dla Defence24.pl „Rudy”, weteran Sił Zbrojnych Ukrainy walczący od 2022 roku.

Michał Bruszewski, Defence24.pl: Od kiedy Pan walczy na froncie?

„Rudy”: 28 lutego 2022 roku już byłem na Ukrainie. W dniu rosyjskiej inwazji przyszedłem o świcie do pracy. Tylko jeden temat z kolegami: wojna. Mieszkałem w Polsce, mam tutaj rodzinę. Jestem tapicerem, pracowałem także w budowlance. Załatwiłem sprawy formalne w Polsce, powiedziałem żonie, że jadę na wojnę, spakowałem plecak i pojechałem na Ukrainę. Do granicy zawieźli mnie za darmo Polacy. Zaciągnąłem się do „ochotniczego korpusu” – jak to się u nas mówiło. To była Obrona Terytorialna. Trafiłem na blokpost pod Żytomierzem, ale chciałem walczyć. Przeniosłem się do regularnej armii. Najpierw przyspieszone szkolenie – 22 dni, gdzie wbrew pozorom bardzo wiele mnie nauczono. Moim pierwszym instruktorem był Polak, on pokazał mi jak trzymać karabin, jak zakładać stazę. Na szkoleniu nasi instruktorzy to byli goście, którzy często walczyli od 2014 roku w Donbasie. Oni nam powiedzieli, czego się spodziewać i jak walczyć, jak się zachowywać. To dzięki nim przy pierwszym kontakcie ogniowym nie przeżyłem szoku.

Reklama

Jak wyglądał?

W kwietniu trafiłem pod Charków. Wtedy wojna wyglądała inaczej. Nie było tylu dronów. Mieliśmy okopy, przed nami Rosjanie. Rozkładam się więc i szykuję sobie obiad. A nagle koło mnie przeleciał wrogi granat moździerzowy. Susem do okopu. Ode chciało mi się jeść (śmiech).  

Wspomniał Pan zachowanie naszych rodaków. Czyli pozytywnie ocenia Pan pomoc Polaków?

Tak, bardzo. Wiele zawdzięczam Polakom i Polsce. Pomaga nam Fundacja „REACT”. Bez tej pomocy mielibyśmy bardzo ciężko sytuację.

Zbiórka Fundacji „REACT” znajduje się pod linkiem: //zrzutka.pl/c8f7nv>

Wróćmy do walk o Charków. Jak długo tam Pan walczył?

Wówczas służyłem do końca kontrofensywy charkowsko-izjumskiej. Później przerzucono mnie pod Bachmut, a teraz z powrotem pod Charków, pod Wołczańsk.

Jak wyglądała operacja charkowsko-izjumska?

Jak trafiałem pod Charków byłem zwiadowcą w piechocie. Walczyliśmy z Rosjanami bardzo blisko granicy. To nasi koledzy podnosili, z powrotem, powalone przez Rosjan słupy graniczne. Ludzie nas bardzo dobrze traktowali. Karmili, dawali kawę i herbatę. Mieliśmy bardzo wysokie morale, więc czekaliśmy na „zielone światło” od dowództwa by pójść dalej. Rosjanie bili się źle, bali się bezpośredniej walki, woleli się schować i uruchamiać artylerię oraz moździerze. Okupują naszą ziemię, więc była wielka motywacja, by ich wygonić. Braliśmy jeńców.

Twierdzili, że nie wiedzieli, że wjechali na Ukrainę. Pletli masę bzdur. Przekraczali granicę i tego nie zauważyli, tak? Większość łgała. Przed kontrofensywą trafiłem na kurs kierowcy BTR-4. We wrześniu dostaliśmy rozkaz do walki na kierunku Kupiańska. Zawoziłem piechotę na szturmy. Podjeżdżaliśmy blisko, kolega strzelał z działka 30 mm. Wcześniej wyrzucaliśmy granaty. Początkowo Rosjanie stawiali opór, ale zauważyli, że wychodzimy na ich tyły. My to nazywaliśmy „drzemką”. Wjeżdżaliśmy blisko nich. Piechota obozowała po cichu w lesie i robiła sobie „drzemkę”. Czekała. Rosjanie nie wiedzieli, że tam byli. Potem atak z zaskoczenia. Dosłownie uciekali w majtkach.

Czytaj też

Strzelali w Pana pojazd?

Pięć, sześć metrów od BTR-a spadały granaty z moździerzy. Ale nie miałem sytuacji by strzelali z karabinu maszynowego do mnie. Pewnie dlatego, że robiliśmy bardzo szybkie ataki. Nie zdążyli.

Reklama

Co Pan czuł gdy wjechał do Kupiańska?

Że to peremocha (zwycięstwo w jęz. ukraińskim – przyp.red), że wygraliśmy wojnę, że pomaszerujemy na Ługańsk.

Mogliście dalej uderzać?

Uważam, że tak. Jestem zwykłym żołnierzem więc wielu rzeczy nie wiem. Może nie było już sprzętu? Może nie było zasobów? My mogliśmy atakować dalej, nawet pogoda nam nie przeszkadzała. Po jakimś czasie przerzucono mnie pod Bachmut.

Był Pan zwiadowcą, potem kierowcą BTR-a, a pod Bachmutem?

Operatorem dronów. Przyszedł dowódca i pyta – kto z chłopaków chce na kurs dronów. Ja i kolega się zgłosiliśmy. Latam do dzisiaj. Z Bachmutu pamiętam zaskoczenie, gdy wagnerowiec powinien był zginąć, a biegł z karabinem dalej. Oni im dają narkotyki. Nadlecieliśmy dronem, zrzuciliśmy granaty. Nikt by tego nie przeżył. A ten Rosjanin szturmował dalej. Musieli go czymś naszprycować. Byłem w Kupiańsku, pod Bachmutem, ale teraz jest najgorzej bo to wojna dronów. Wołczańsk to piekło

Czytaj też

De facto wciąż trwa bitwa o Wołczańsk, chociaż Rosjanie zostali wyparci z miejscowości. Jak wygląda tam sytuacja?

Pod Wołczańsk przerzucono nas w maju 2024. Od początku spodziewałem się, że to uderzenie mylące Rosjan, że oni chcą po prostu związać nasze siły. Weszli do Wołczańska. Zostali zatrzymani. Zaczęli, więc zrzucać bomby lotnicze KAB i atakować mniejszymi grupami. Atakują jak po omacku. Zrujnowali cały Wołczańsk bombardowaniami. Z ziemią zrównali okoliczne wsie. Oglądam to wszystko z dronów, straszliwy obraz. Cały czas przerzucają ludzi przez granicę. Uderzają oddziałami po 6, po 8 żołnierzy.

Reklama

Lata Pan dronami nad polem bitwy. Jakie miał Pan najbardziej zaskakujące sytuacje?

Obrzuciliśmy granatami grupę Rosjan. Zostało dwóch rannych. Jeden z nich padł na kolana i błagał o litość. Wówczas zlatuje się nisko dronem, by go dobrze zobaczył. On wie, że dron jest, ale on jest tak mały, że kiepsko go widać – zlatujemy do niego, potem lecimy nisko w stronę naszych pozycji, by mógł się poddać do niewoli idąc za nim. Prowadzimy go jako jeńca.

Walczy Pan od 2022 roku, czyli bardzo długo. Jakie były najcięższe sytuacje?

Było tego wiele. Siedzieliśmy z oddziałem na pozycjach. Po drugiej stronie ulicy na dom spadła bomba KAB. 300 metrów od nas. Ogłuchłem. To jakby dzwon spadł z nieba. Gdy spada KAB jest chwila ciszy pomiędzy lotem a zderzeniem z ziemią. Rosjanie strzelali w nas też ładunkami z białym fosforem. Spadły ok. 150 metrów. Mieliśmy ogromne szczęście, bo zaczął wiać silny wiatr w stronę pozycji Rosjan. Najgorzej było jak straciłem pięciu kolegów w szturmie. Jedliśmy przez cały rok z jednej menażki, a teraz już ich nie ma. Rosjanie mają takie ładunki, które my nazywamy „zapalniczki”. Zrzucają to na chaty i cała wioska płonie. W 2022 roku na pozycjach można było się „przechadzać” między drzewami. W najgorszym razie Rosjanie walili z artylerii i moździerzy. Często niecelnie. Teraz wyjście gdziekolwiek równa się z uderzeniami dronów, a potem z koordynacją ognia rosyjskiej artylerii. Trudno jest, po ludzku, gdy jest zła pogoda. Deszcze, a potem przymrozek to masakra. Najpierw mokniesz, a potem – dosłownie – zamarzasz. Oni okupują naszą ziemię, więc będziemy walczyli tak długo jak trzeba, bez względu na warunki.

Reklama

Komentarze

    Reklama