Reklama

„Mission Impossible” Witkoffa, czyli dwa nieudane rozejmy [OPINIA]

Trump Zełenski usa ukraina
Kłótnia w Białym Domu między Donaldem Trumpem (prezydentem USA) a Wołodymyrem Zełenskim (prezydentem Ukrainy).
Autor. The White House/Wikimedia Commons/Domena publiczna

Specjalny wysłannik Donalda Trumpa na Bliski Wschód Steve Witkoff miał przed sobą zadanie nie do pozazdroszczenia. Jednoczesne zawarcie rozejmów Izrael-Hamas oraz Rosja-Ukraina byłyby epokowym i bardzo efektownym osiągnięciem, ale od początku Trump postawił przed Witkoffem cele z cyklu „Mission Impossible”.

Pamiętajmy, że Steve Witkoff to nie filmowy Etan Hunt, nie ma doświadczenia wyniesionego ze służb specjalnych, nie ma militarnego CV jakim może pochwalić się wybitny wojskowy, którym bezsprzecznie jest gen. Keith Kellog. Ale to na Witkoffa spadła najważniejsza geopolityczna misja początku prezydentury Trumpa. Głównym i zdaje się, że jedynym walorem Witkoffa w polityce USA jest to, iż grywa z Donaldem Trumpem w golfa, jest jego zaufanym przyjacielem i dzięki temu nie musi stać w kolejce do Gabinetu Owalnego pośród innych petentów. Życiorys Witkoffa jest podobny do Trumpa. To rekin biznesu z Bronksu, filantrop i jeden z fundatorów amerykańskiej prawicy. Państwowe elity oparte na urzędnikach, wojskowych, funkcjonariuszach i politykach takich osób nie znoszą, co na własnej skórze odczuł sam Trump. W przypadku Witkoffa może to wszelako oznaczać, że to on stanie się w mediach winowajcą zaprzepaszczenia idei „pokoju przez siłę”, którą w kampanii głosił Trump. Co prawda może liczyć na wsparcie pro-trumpistowskiego bloku MAGA („Make America Great Again”), ale rządzenie krajem to nie chodzenie po ulicy i roznoszenie ulotek. Marco Rubio ma wsparcie Partii Republikańskiej jako naturalny następca Trumpa, a za gen. Kellogiem stoi majestat U.S. Army, więc odsunięcie ich od głównego nurtu negocjacji z Rosją, jest obecnie korzystniejsze dla nich, bo dla Witkoffa staje się przysłowiowym kamieniem „u szyi”.

Reklama

Geopolityka czy biznes?

Trump i Witkoff to sprawni biznesmeni co widać po stylu negocjacji. Ma to wiele zalet, ale także pewne ułomności, które obserwujemy na własne oczy. Wydaje się, że opcja maksimum negocjacji, którą Trump położył na stole dotyczy bardzo wielu nowych-starych frontów Ameryki. Międzynarodowa opinia publiczna odebrała to jako polityczne szaleństwo, ale w rzeczywistości było czymś odwrotnym, było to publiczne ogłoszenie jakich korzyści oczekuje Waszyngton. Coś co do tej pory było domeną politycznych kuluarów zostało powiedziane: wprost. Trump chce osiągnąć układ non-engagement USA-Rosja-Iran, czyli zamknąć wschodnioeuropejski front oraz bliskowschodnie walki, aby Pentagon mógł skupić się na Pacyfiku i powstrzymywaniu handlowej ekspansji Chińskiej Republiki Ludowej. Dlatego priorytetem było odzyskanie przez Waszyngton kontroli nad Kanałem Panaskim, do którego poprzez podstawione spółki-córki dobierali się Chińczycy. Dlatego Witkoff w Katarze dyktował rozejm Izraelowi i Hamasowi, i z podobną misją udał się na Kreml. Choć wojna Hamas-Izrael oraz rosyjsko-ukraińska są różne i dzieją się na innych teatrach działań to dla Trumpa mają podobny wymiar rozpraszających uwagę Pentagonu odległych konfliktów zbrojnych. Netanjahu, premier Izraela, ma z Trumpem lepsze relacje niż Wołodymyr Zełenski, ale w jego mniemaniu obaj prowadzą wojny szkodzące międzynarodowemu handlowi, którego prymat uznaje Trump. Są kłopotem, a Trump nie lubi kłopotów.

    Ponadto – w celach maksimum - Trump chciał spacyfikować Kanadę oraz Meksyk, swoich najbliższych sąsiadów, i także pokusić się o zwiększenie amerykańskiej obecności w Grenlandii, którą z powodów geograficznych Amerykanie uważają za swoje „przedmurze”. To opcja maksimum, nie znamy wszelako minimalnych oczekiwań, do których może zjechać Trump. O tym przekonamy się w najbliższych tygodniach. Z dotychczasowej iście biznesowej licytacji Trump osiągnął dwa sukcesy: odzyskał wspomniany Kanał Panamski i zahamował drastycznie nielegalną imigrację do kraju, która napierała na południową granicę Stanów Zjednoczonych. Kanady nie udało się w pełni spacyfikować do roli junior partnera USA, Grenlandia została postawiona w pewnym stanie niepewności, a misje Steve’a Witkoffa do Kataru i do Rosji okazały się nietrwałymi.

    Reklama

    Negocjacje dopiero się zaczynają

    Prawdziwe negocjacje dopiero się zaczynają. Zauważmy, że zawarte 19 stycznia 2025 roku zawieszenie ognia pomiędzy Hamasem, a Izraelem, nie tylko wygasło, ale od początku było szalenie nietrwałe, ponieważ Siły Obronne Izraela (IDF) zamanifestowały niezgodę na niekorzystny układ atakując od razu Zachodni Brzeg Jordanu, a gdy piszę te słowa, wojna wróciła na ulice Strefy Gazy. Styczniowy rozejm na Bliskim Wschodzie wydarzył się w momencie amerykańskiego „bezkrólewia”, gdy odchodziła administracja Joe Bidena, a zaczynała się era Trumpa. Ale Witkoff już był obecny w czasie negocjacji i to on zakomunikował Netanjahu, że jego „przyjaciel” Donald Trump żąda zawarcia leżącego na stole rozejmu. Netanjahu położył uszy po sobie, powiedział tak, ale nie zaprzestał swojej gry na Bliskim Wschodzie. Ponadto negocjacje w trójkącie USA-Rosja-Iran nie idą póki co pomyślnie, a ich przedłużanie oznacza permanentne stawanie w niepewności państw regionu: Turcji, Izraela oraz Arabii Saudyjskiej. Kraje te mając wiele sprzecznych ze sobą interesów mają jedną wspólną cechę: obawiają się nowego układu polegającego na zawieszeniu ognia z Iranem, ponieważ nikt nie przewiduje, że Iran wyrzeknie się wojennych środków. Tak jak Europa Wschodnia uważa, że rozejm na Ukrainie dla Putina będzie grą na czas, aby odbudować swój arsenał militarny, tak podobnie państwa regionu traktują ewentualny rozejm z Iranem. Aby bliskowschodnie puzzle dało się ułożyć pod wizję Trumpa potrzebny był pokój między Hamasem, a Izraelem. Nie udało się tego osiągnąć.

      Analogicznie Steve Witkoff udał się z drugą „mission impossible” na Kreml. Od początku, w stylu wschodniej satrapii, Władimir Putin kazał wysłannikowi Trumpa czekać kilka godzin w przysłowiowym przedsionku podejmując Alaksandra Łukaszenkę, o którym można powiedzieć wiele złych słów, ale z pewnością na Kreml jeździć nie lubi, bo jedną z poprzednich wizyt przypłacił podróżą w karetce pogotowia. Okazało się, że bezwarunkowe zawieszenie broni na Ukrainie Putinowi się nie spodobało, powiedział on „tak” dodając „ale”, co od razu ustawiło Kreml w pozycji gracza opóźniającego proces negocjacji. „Piłka jest po ich stronie” – skwitował to Marco Rubio. Wczoraj Trump z Putinem się zdzwonili, ale telefon został poprzedzony zaaranżowanym na użytek wewnętrznej propagandy rechotem Putina, który wolał konferować z rosyjskimi oligarchami, opóźniając rozmowę telefoniczną z Waszyngtonem. Nie znamy dokładnego stenogramu z tej telefonicznej rozmowy, ale wiemy że Putin do bezwarunkowego zawieszenia broni dopisał cyrylicą rosyjskie warunki. Odrzucił amerykańskie punkty.

      Z kalkulacji Putina wychodzi, że topnieją rosyjskie rezerwy precyzyjnych rakiet oraz, że nadeszła wiosna, więc można zmniejszyć na trzydzieści dni ataki na ukraińską infrastrukturę krytyczną oraz ukraińskie elektrownie. Prawdopodobnie nawet bez tego Kreml musiałby podjąć takie środki. Co ciekawe, dotkliwe dla Rosji okazały się ukraińskie odwetowe naloty dronowe na rosyjską infrastrukturę krytyczną. Przypomnę, że formalnie – zgodnie z prawem międzynarodowym – zawieszenie broni to „uzgodnione przez strony konfliktu zbrojnego wstrzymanie działań wojennych”. Takiego zawieszenia ognia na Ukrainie obecnie nie ma, ponieważ walki wciąż trwają. Zgodnie z wyciekiem w mediach dotyczącym planu pokojowego rozejm miał zostać zawarty na Wielkanoc. Po wczorajszej rozmowie telefonicznej staje się to coraz mniej realne, a na pewno nie w takim kształcie jaki Witkoff przywiózł na Kreml.  

      Reklama

      Nieudany bilans misji Witkoffa

      Podsumujmy bilans próby zakończenia wojny izraelsko-palestyńskiej oraz rosyjsko-ukraińskiej. Próby wyjątkowo potrzebnej, ale jak przestrzegała wczoraj na łamach „Politico” córka Borysa Niemcowa, Żanna, opartej na naiwnych przesłankach. Witkoff wrócił do Waszyngtonu co najmniej dwukrotnie, z nieistniejącymi w rzeczywistości chybotliwymi rozejmami. Choć trzeba oddać Netanjahu, że podjął chociaż grę pozorów wstrzymując wymianę ognia w Strefie Gazy, problem w tym, że w międzyczasie dostał dwa wyraźne sygnały z Waszyngtonu, że to się opłaca: zwiększono transfer amerykańskiej broni dla Sił Obronnych Izraela oraz Trump ogłosił projekt „gaziańskiej riwiery”, który każda ze stron zrozumiała na swój sposób. USA jako inicjację odbudowy Gazy, Izrael jako zgodę na wykończenie palestyńskiej enklawy, a Egipt, Jordania oraz Arabia Saudyjską jako przerażającą wizję przyjmowania zwolenników Hamasu na swoje terytorium. Trump przetestował Iran organizując operację antyterrorystyczną przeciwko ugrupowaniu Huti w Jemenie. Podobną taktykę co z Netanjahu Trump przyjął z Zełenskim, ale wyszło jeszcze tragiczniej, co widzieliśmy w czasie feralnej wymiany zdań pomiędzy oboma Panami w Gabinecie Owalnym. Zauważmy, że i tutaj Trump próbował pewnej próby politycznego przekupstwa wobec Ukrainy nęcąc swego partnera, że jeżeli powie „tak” Waszyngtonowi to oba kraje złączą się w surowcowym sojuszu, że wróci transfer broni oraz informacji wywiadowczych, a na Moskwę – gdyby nie chciała zawrzeć rozejmu - zostaną nałożone sankcje, ale „10 na 10, a nie 6 na 10”. Ukraińska elita rządząca krajem, związana z partią „Sługa Narodu” Zełenskiego, tej gry kompletnie nie zrozumiała i usztywniła tylko swoje stanowisko. Degradacja gen. Kelloga, któremu odebrano poważne rozmowy z Ukrainą i Rosją, pozostawiając go jedynie na kierunku kijowskim i dając pełne prerogatywy Witkoffowi do rozmów z Putinem, są obecnie na korzyść frakcji Rubio-Kellog. Dlaczego tak uważam?

        Otóż Trump stwierdził dzisiaj, że Kreml kłamie w swoim komunikacie po rozmowie telefonicznej sugerując, że amerykański prezydent poruszał temat pomocy dla Ukrainy. „Nie rozmawialiśmy o tym” – uciął temat Trump. Projekt układu o wzajemnym nieatakowaniu się w trójkącie USA-Rosja-Iran staje się coraz bardziej mglisty, a nie możemy wykluczać, że Putin przedłużając inwazję przeciwko Ukrainie – a to czyni – po prostu zirytuje Trumpa. Przechodzimy tym samym do biznesowych negocjacji. Nie wiemy co Trump przygotował, gdyby nie spełniono jego warunków. Nie można wszak wykluczyć, że teraz to zdanie Kelloga i Rubio będzie warte więcej, niż Witkoffa, który to powrócił do Waszyngtonu z porozumieniami nadającymi się na makulaturę. Witkoff pozostanie przyjacielem domu Trumpów, ale przecież w biznesie jest wyłącznie jeden indykator: zysk. Podtrzymuję moją hipotezę z zeszłego roku, iż reset USA z Rosją za kadencji Trumpa jest możliwy, ale nie jest wcale pewny. Ponadto nie można wykluczyć, iż Waszyngton widząc stanowisko Turcji, Izraela oraz Arabii Saudyjskiej da zielone światło na wzmocnienie antyirańskiego bloku państw. Przypomnę, że poprzedni reset z Iranem oraz Rosją był dziełem administracji Baracka Obamy, któremu asystował w tym Joe Biden. Koresponduje on z ponadpartyjną doktryną Pentagonu, że aby powstrzymać Chiny należy wygaszać inne fronty. Problem w tym, że poprzednie resety przyniosły odwrotny efekt.

        WIDEO: SKY SHIELD dla Ukrainy, polski EMBRAER i odwilż Trumpa - Defence24Week 114
        Reklama

        Komentarze (3)

        1. Zbyszek

          Przebieg dotychczasowych negocjacji wskazuje że Putin nie dał się nabrać i nawet podbija (nieoficjalnie) swe żądania, Mówi o zajęciu Odessy jeśli nie będzie zgody na inkorporacje 4 obwodów Ukrainy (to może jest też jego cel minimum). Dobre jest to że Trump daje szanse opcji 2 i 3 - mógłby przecież zgodzić się na warunki Putina. Gdyby tego chciał to dałby znać Putinowi a ten nie groziłby Odessą a stworzyłby jakieś pozorne ustępstwo wobec USA by te mogły wyjść z twarzą z rozmów

        2. Zbyszek

          I to co dla nas najważniejsze: wojna na Ukrainie. Generalnie widzę 3 alternatywne kierunki polityki USA w tym obszarze wychodzące z oceny bieżącej sytuacji (przy obecnej strategii wojna nie ma szans skończyć się pozytywnie dla Ukrainy): 1) odpuścić - spróbować wynegocjować zmniejszenie skali zwycięstwa Rosji. 2) zaostrzyć konflikt poprzez ostre sankcje (to raczej nie pomoże Ukrainie - nie ma ona tyle czasu i chyba Trump to rozumie bo zwleka z ich odpaleniem) . 3) przeciągnąć konflikt ryzykując militarną klęskę Ukrainy ale licząc też na zatrzymanie rosyjskiej ofensywy.

        3. Zbyszek

          Podstawowym problemem w ocenie gry prowadzonej przez Trumpa pozostaje niepewność co do jego intencji. Wywołał on dużą ilość sporów, ale wciąż słabo zarysowują się kierunki w jakich one zmierzają. I to jest mój podstawowy zarzut do wniosków przedstawionych powyżej: Autor dyskutuje z tym co mu się wydaje, na co mam bardzo mało dowodów. Czy Trump dąży do powstrzymania handlowej ekspansji Chin czy tylko do zrównoważeniu bilansu handlowego z tym krajem? Jeśli to drugie to nacisk na Pekin może mieć znaczenie taktyczne a nie strategiczne. Czy Trumpowi zależy na uspokojeniu sytuacji na Bliskim Wschodzie? A może bardziej na sukcesie swojego głównego partnera na tym terenie czyli Izraela? W tej interpretacji rozejm miał być tylko przerwą, może PR przed "ostatecznym rozwiązaniem" kwestii plaestyńskiej

        Reklama