- Wiadomości
- Analiza
Jak poddano południe Ukrainy? Hipotezy i kontrowersje (cz. 1) [ANALIZA]
Ukraińska ofensywa na Zaporożu porusza się w żółwim tempem. Rok wcześniej prawobrzeżną część obwodu chersońskiego wyzwalano niemal pół roku. Tymczasem na przełomie lutego i marca 2022 roku najeźdźcy dokonali tam Blitzkriegu – pisze Marek Kozubel w pierwszej części materiału poświęconego ukraińskiej porażce na południu kraju.

Autor. Twitter
Koszty czasowe, materiałowe i osobowe, jakie ponoszą Ukraińcy podczas odbijania południa swej ojczyzny, nie są małe. Półtora roku temu Rosjanie zdobyli niemal cały obwód chersoński i znaczną część zaporoskiego. Rosyjska ofensywa z Krymu walnie przyczyniła się również do odcięcia Mariupola, choć nie doprowadziła do jego szybkiego zajęcia. W jaki sposób najeźdźcy błyskawicznie zdobyli to, co teraz Ukraińcy muszą odbijać miesiącami, a właściwie latami?
Krym był jednym z oczywistych punktów wyjścia najeźdźców w przypadku inwazji. Eksperci i analitycy uprzedzali o tym od lat, a ich uwagi w tej kwestii nasiliły się w 2021 r. Z pewnością wiedziano o tym w Kijowie. Mowa zarówno o władzy cywilnej, jak i wojskowej. Wobec tego co poszło nie tak? Kto zawinił? Ukraińcy zadają sobie te pytania niemal od samego początku wojny pełnoskalowej.
W meandrach mitów i pseudoanalityki
Dość szybko osoby kreujące się na analityków zaczęły tworzyć łatwe odpowiedzi na powyższe pytania. Najczęściej ograniczają się jedynie do przedstawienia jedynej, uniwersalnej przyczyny porażki ukraińskiej na południu kraju.
Chyba najczęściej rozpowszechnianym (również w Polsce) mitem było kreowanie zdrajców ze Służby Bezpieczeństwa Ukrainy na głównych winowajców „poddania Południa”. Zgodnie z tą wersją SBU to omnipotentna instytucja, dysponująca wszechwiedzą oraz wielkimi wpływami. Ma mieć decydujący wpływ na politykę obronną państwa, nie mówiąc już o takich „drobiazgach” jak likwidacja pól minowych.
Skąd wziął się ten mit? W dużej mierze wpływ na to miały władze ukraińskie, które musiały szybko znaleźć kozła ofiarnego, na którego można było zwalić odpowiedzialność za postępy najeźdźców, nieprzygotowanie południowych obwodów do obrony oraz dramat Mariupola, który wtedy znajdował się w okrążeniu. Poszukujący sensacyjnego kontentu komentatorzy szybko podchwycili mocno uproszczoną wersję wydarzeń i zaserwowali ją słuchaczom oraz czytelnikom. Choć stwierdzenie, że zdrajcy w SBU nie mieli wpływu na sukcesy rosyjskie, jest dalekie od prawdy, to należy podkreślić, że ich postawa i skuteczność były zaledwie jednym z wielu puzzli wielkiego obrazu pt. „Jak poddano Południe”.
Przyczyn jest znacznie więcej. Składają się na nie również:
- bierność i błędna polityka władz centralnych;
- problem (nie)zaminowanych mostów oraz brak umocnień;
- zaniedbania wojskowych;
- przewaga wojsk rosyjskich na pograniczu Krymu i obwodu chersońskiego;
- kwestia infrastruktury.
Polityka Kijowa przed 24 lutego 2022 roku
Niezwykle istotnym, a najczęściej pomijanym w Polsce wątkiem była polityka Wołodymyra Zełenskiego i jego otoczenia w zakresie unormowania relacji z Federacją Rosyjską. Z jednej strony można byłoby ją pochwalić, gdyby nie daleko idąca naiwność ówczesnych elit kijowskich, czasem ocierająca się wręcz o zdradę państwa.
Symbolem tego zwrotu były słowa Zełenskiego wypowiedziane po spotkaniu z Władimirem Putinem. Stwierdził, że „zobaczył w jego oczach pokój”. Być może to infantylne stwierdzenie było inspirowane wcześniejszą, podobną wypowiedzią prezydenta USA George’a W. Busha o przywódcy Rosji. Unormowaniu relacji z Federacją Rosyjską zostało podporządkowanych wiele aspektów. Można wręcz powiedzieć, że część z nich wyglądało na celowe „podkładanie się” Rosjanom, by zyskać ich zaufanie. Zaczęło się jeszcze w 2019 r., gdy Zełenski został prezydentem. Wbrew namowom państw zachodnich, w tym Holandii, wydał on wtedy Rosjanom Wołodymyra Cemacha, jednego z aktywnych uczestników zestrzelenia nad Donbasem lotu MH17 linii Malaysia Airlines w 2014 r.

Polityka podejrzanych ustępstw wobec Rosji nasiliła się po objęciu urzędu szefa Biura Prezydenta przez Andrija Jermaka. To persona bardzo kontrowersyjna, bo oskarżana o związki ze służbami rosyjskimi, w czym pośredniczyć miał jakoby jego ojciec Borys, który w latach 80. XX w. był pracownikiem ambasady radzieckiej w Afganistanie, a także ożenił się z etniczną Rosjanką. Zaraz po objęciu urzędu wziął na siebie kontakty z Federacją Rosyjską. Jego głównym dyskutantem „po drugiej stronie” był Dmitrij Kozak, z którym utrzymywał bezpośredni kontakt. Jermak był prawdopodobnie też odpowiedzialny za spotkanie Zełenskiego z przedstawicielami Rosji w Omanie, które miało być utrzymane w tajemnicy, ale media ukraińskie nagłośniły sprawę. Jednak prezydent i jego otoczenie nie chcieli ujawnić, czego dotyczyły rozmowy z Rosjanami.
Polityce Jermaka podporządkowano też kwestie związane z obronnością. Gdy wraz z dymisją całego rządu Ołeksija Honczarenki odszedł również dobrze zapowiadający się minister obrony Andrij Zahorodniuk, na jego stanowisko wyznaczony został emerytowany generał Andrij Taran. Ten prędko wdał się w konflikty z szefem Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy gen. Rusłanem Chomczakiem, wstrzymał wszystkie kontrakty na kupno amunicji dla wojska, a także wydał rozporządzenie zakazujące żołnierzom SZU otwieranie ognia w odpowiedzi na agresywne działania Rosjan i kolaborantów w Donbasie. Wielu analityków i ekspertów otwarcie nazywało te działania szkodliwymi, a nawet mówiła o zdradzie. Część z nich twierdziła, że minister Taran przeforsował je na polecenie Jermaka, co miało pomóc temu ostatniemu w rozmowach z Kozakiem. Jednak rozporządzenie o zakazie oddawania ognia w odpowiedzi na działania Rosjan straciło moc w dniu, w którym naczelnym dowódcą SZU został gen. Wałerij Załużny w połowie 2021 roku.

Nie można w końcu pominąć opóźnień w przyjęciu ustawy o Obronie Terytorialnej, co walnie przyczyniło się do tego, że formacja ta nie była gotowa w dniu przeobrażenia pełzającego konfliktu rosyjsko-ukraińskiego w wojnę na pełną skalę. Oczywiście nie bez winy były tutaj również poprzednie władze na czele z prezydentem Petrem Poroszenką oraz premierami Arsenijem Jaceniukiem i Wołodymyrem Hrojsmanem. Tyle tylko, że to nie oni dzierżyli władzę w 2021 r. Gdy tylko Rosjanie zaczęli koncentrować wojska przy granicy z Ukrainą, rządzący powinni byli jak najszybciej przegłosować jedną z gotowych (!) od dawna ustaw. Wedle słów wielu ekspertów i polityków, akty prawne były trzymane „w szufladzie” przez ponad rok.
Podejrzanych działań ze strony władz ukraińskich było znacznie więcej. Należą do nich m.in. plotki na temat odpowiedzialności Jermaka za stworzenie tzw. formuły Steinmeiera, lansowanie „platformy porozumienia”, której twarzą był zmarły niedawno Sergiej Siwocho, czy w końcu niesławna afera „Wagnergate”.
Z pewnością przygotowaniom do odparcia inwazji rosyjskiej nie sprzyjała retoryka władz ukraińskich. Przez cały 2021 r. oraz początek kolejnego ich przedstawiciele wyrażali przekonanie, że nie dojdzie do wojny na pełną skalę, a największym zagrożeniem może być zaognienie sytuacji w Donbasie. Sam prezydent Zełenski wmawiał Ukraińcom, że „czekają na nich szaszłyki” i radosne świętowanie majówki. Pod koniec stycznia 2022 r. Ołeksij Arestowycz, kontrowersyjny doradca Andrija Jermaka, przekonywał na antenie jednego z kanałów telewizyjnych, że mogą spokojnie rozpakować walizki awaryjne (z najbardziej potrzebnymi rzeczami na wypadek wyjazdu spowodowanego wojną) oraz twierdził, że jeżeli dojdzie do inwazji, to zgłosi się do SZU. Oczywiście nie zrobił tego, ale nie brakowało Ukraińców, którzy go posłuchali, a potem gorzko tego pożałowali. Retoryka przedstawicieli władz wpływała również na część wojskowych. Wraz z kolejnymi niesprawdzonymi uprzedzeniami o rychłym uderzeniu SZ FR ich czujność zaczęła słabnąć, a sami zaczęli uważać, że konflikt nie wejdzie w fazę pełnoskalową. A skoro tak, to przypuszczalnie wpłynęło to również na ich przygotowania.
Z pacyfistyczną polityką cywilnych władz centralnych wiąże się jeszcze jedna kwestia ściśle powiazania z „poddaniem Południa”. Nie była ona zbyt często przedmiotem rozmów w gronie środowiska analitycznego w Polsce, niemal nie istniała również w mediach. Być może powodem była fascynacja Wołodymyrem Zełenskim, jego postawą wobec agresji, ale również przyjaźnią z Prezydentem RP Andrzejem Dudą. Mowa o tym, co stało się z mostami na południu kraju.
Tajemnica mostów na Czonharze i Kałanczanku
Jednym z najbardziej kontrowersyjnych tematów związanych z szybkim podbojem południa Ukrainy jest sprawa mostów łączących okupowany Krym z obwodem chersońskim. Najważniejszym były dwa drogowe i jeden kolejowy pod Czonharem, a także kolejny pod Heniczeskiem. Ich zerwanie z pewnością opóźniłoby działania rosyjskie w kierunku Melitopola. Ciężej wyglądała sytuacja pod Kałanczakiem, gdzie znajduje się wąskie przejście lądowe prowadzące do Chersonia i Nowej Kachowki. Tam marsz najeźdźców mogło opóźnić zniszczenie mostów nad kanałami położonymi na drodze do Czapłynki i dalej, ku rzece Dniepr. Szybko na Ukrainie pojawiły się teorie o tym, że wymienione wyżej mosty, szczególnie te pod Czonharem i Heniczeskiem, zostały rozminowane z polecenia władz.
Wedle relacji gen. Andrija Sokołowa, który od jesieni 2021 r. stał na czele Dowództwa Operacyjnego „Południe”, trzy mosty pod Czonharem (dwa drogowe i jeden kolejowy) miały być zaminowane. Fakt, że nie zostały wysadzone, tłumaczył tym, że przeszkodzili temu Rosjanie w dniu inwazji. Mieli na to dwa sposoby: działania dywersyjne sił specjalnych oraz ostrzał artyleryjski i moździerzowy. W obu wariantach cel był ten sam – przerwanie drutów. Działania najeźdźców zmierzały również do likwidacji żołnierzy odpowiedzialnych za zniszczenie infrastruktury, gdyby udało się ich zidentyfikować.

Autor. LukasJohnns/Pixabay
Sokołow w rozmowie z dziennikarzem „Ukraińskiej Prawdy” dodał również, że takie decyzje jak wysadzenie mostów należy podejmować przed uderzeniem lub ostrzałem przeciwnika. Jednak nie ujawnił, co przeszkodziło SZU zrobienie tego, skoro spodziewano się najazdu. Wiele wskazuje na to, że wszystko zależało od woli politycznej cywilnych władz centralnych oraz braku gotowości do niszczenia infrastruktury z wyprzedzeniem, do czego przejdziemy dalej.
Nie można też pominąć polityki reintegracji terenów okupowanych prowadzonej przez rząd Denysa Szmyhala, a szczególnie ministrów odpowiedniego resortu zbliżonych do Biura Prezydenta. Mowa o Ołeksiju Reznikowie, który w listopadzie 2021 r. objął stanowisko ministra obrony, a także Irynie Wereszczuk, która zastąpiła go na stanowisku ministra ds. reintegracji terenów okupowanych. Nie sprzyjało to wzmocnieniu obronności. Szczególnie Wereszczuk zasłynęła zupełnie oderwanymi od rzeczywistości działaniami. Dnia 23 listopada 2021 r. ogłosiła, że doprowadzi do stworzenia legalnych przewozów na Czonharze i Kałanczaku w kierunku granicy administracyjnej z okupowanym Krymem. 14 lutego 2022 r. uczestniczyła w otwarciu… połączenia autobusowego z okupowanym półwyspem. Nie muszę chyba wspominać, jak napięta była wtedy sytuacja. Rzecz w tym, że projekt minister Wereszczuk był częścią większego planu stworzenia hubu administracyjno-wypoczynkowego na południu kraju, którego plany ogłosił prezydent Zełenski jeszcze w 2020 r. W ciągu dwóch lat usunięto część umocnień i przeszkód, które przeszkadzały tej wizji.
W ten sposób przeszliśmy do kolejnej kontrowersyjnej kwestii – braku umocnień na południu Ukrainy. Te zaczęto budować od 2015 r., ale po wyborach prezydenckich w 2019 r. wiele z nich zaniedbano, a jak wspomniałem wyżej – od 2020 r. zaczęto je wręcz likwidować. Gdy na początku 2022 r. jeden ze świadków tych wydarzeń, żołnierz piechoty morskiej Iwan Sestrywatowski, przyjechał na Czonhar, to ich nie dostrzegł. Miał prawo. Nie prowadzono, rzecz jasna, prac w zakresie stworzenia nowych.
W tym momencie wracamy do jednej z teorii spiskowych. Otóż wielu przeciwników obecnej władzy twierdziło lub sugerowało, że mosty łączące obwód chersoński z okupowanym Krymem zostały celowo rozminowane po 2019 r., a umocnienia usunięte. Stawiano również tezę, że minister Wereszczuk nie otwierałaby z pompą połączenia autobusowego na zaminowanym moście. Działania podejmowane przez władze po 24 lutego 2022 r. i omijanie tematu mostów szerokim łukiem były przesłanką, że rzeczywiście mają one coś na sumieniu. Ciekawą poszlaką w tej kwestii jest brak zainteresowania śledczych Państwowego Biura Śledczego (podporządkowanego prezydentowi) choćby przesłuchaniem wypuszczonego z niewoli Sestrywatowskiego, który na Czonharze był odpowiedzialnym za wysadzenie mostów i próbował to uczynić bez powodzenia w dniu inwazji (godne uznania jest to, że podjął samodzielnie decyzję natychmiast po tym, jak utracił kontakt z dowódcą, ale niestety miało to miejsce już w trakcie rosyjskiego ataku). Został on wezwany przez tą instytucję dopiero do opublikowaniu wywiadu przez „Ukraińską Prawdę”.

Autor. Sztab Generalny Ukrainy/Facebook
Jednak kwestia umocnień nie dotyczy tylko wojskowych. SZU nie mogły tak po prostu rozpocząć budowę schronów i transzei na ziemi prywatnej, co podkreślił gen. Sokołow. Nie istniała podstawa prawna pozwalająca na przejęcie części gruntów przez wojskowych (czyli de facto przez państwo) i wybudowanie tam umocnień. Taką mógł jednak dać stan wojenny, gdyby wprowadzono go odpowiednio wcześnie. Podobnie rzecz wygląda z ponownym minowaniem obiektów i tworzeniem nowych pól minowych. Władze swą biernością utrudniały przygotowania obronne.
Jak rzeczywiście wyglądała sytuacja z mostami łączącymi Krym z obwodem chersońskim? Sokołow i Sestrywatowski podkreślają, że te na Czonharze były zaminowane. Obaj zgadzają się, że to Rosjanie swymi działaniami uniemożliwili ich wysadzenie. Jednak należy nieco ostrożnie podchodzić do relacji gen. Sokołowa, gdyż w dyskusji z dziennikarzem powoływał się parę razy na wspomnienia żołnierza piechoty morskiej, być może w wygodnych dla siebie momentach. Różnicą we wspomnieniach obu były jednak umocnienia pod Czonharem. Sestrywatowski twierdzi, że ich nie było. Sokołow uważa, że było inaczej. Moim zdaniem w tym wypadku przychylić się należy do zdania pierwszego z nich, gdyż przez kilka miesięcy stacjonował na pograniczu z okupowanym półwyspem.
Sokołow tłumaczy, co stało się z wieloma innymi obiektami, które były zaminowane. Otóż po 2015 r. skupiono się na wysyłaniu wojska na linię frontu w Donbasie. Przez to zaczęło brakować żołnierzy do obsadzenia zaminowanych mostów i innych obiektów w obwodzie chersońskim. Dlatego też ograniczono ich liczbę. Generał dodał, że nie można było zostawić zaminowanego obiektu bez wartowników ze względów bezpieczeństwa. Prawdopodobnie tak stało się z mostem pod Heniczeskiem, który za cenę własnego życia uszkodził w dniu inwazji żołnierz piechoty morskiej Witalij Skakun z 35. Brygady.
Wróćmy też do kwestii woli politycznej oraz gotowości do zatrzymania marszu przeciwnika kosztem zrujnowania infrastruktury. Mowa przy tym już nie o zachowaniu polityków przed inwazją, ale po jej rozpoczęciu. Rzecz w tym, że pierwszych tygodniach władze centralne nie były gotowe do ich poświęcenia. Dowódcy na różnych odcinkach podejmowali takie decyzje samodzielnie, często nie licząc się z zakazami z Kijowa.

Wiele o gotowości władz do działania w tym zakresie oraz o ich naiwnym podejściu mówi anegdota opowiedziana przez gen. Kyryła Budanowa. Ten już o godzinie 14.30 dnia 23 lutego 2022 r. miał pewność, że do inwazji dojdzie, zresztą ostrzegał przed nią od jesieni 2021 r. Jak zareagowali decydenci? Wedle słów dowódcy Głównego Zarządu Wywiadu Ministerstwa Obrony, na pół godziny przed atakiem Rosjan zadzwonił do niego Andrij Jermak. Szef Biura Prezydenta zadał mu pytanie, pełne zarazem nadziei na to, że do inwazji nie dojdzie:
No cóż, jest już 3:30, wszystko wygląda spokojnie. Może jakoś to będzie?
Andrij Jermak do gen. Kyryła Budanowa nad ranem 24 lutego 2022 r. (źródło: censor.net.ua).
WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]