Reklama
  • Analiza
  • Wiadomości

Wielka Brytania: Polityczny va banque w cieniu zamachów [ANALIZA]

Po dwumiesięcznej kampanii Brytyjczycy zdecydują, kto ma przeprowadzić kraj przez procedurę wyjścia z UE i znaleźć odpowiedź na współczesne zagrożenia bezpieczeństwa, z terroryzmem na czele. Niewykluczone jednak, że wybory, które miały dać konserwatystom silną przewagę nad innymi ugrupowaniami wprowadzą Zjednoczone Królestwo w polityczne zawieszenie, które negatywnie odbije się na polityce zagranicznej i bezpieczeństwa. 

Fot. Pixabay.com
Fot. Pixabay.com

Gdy 18 kwietnia br. premier Theresa May ogłaszała organizację przedterminowych wyborów wielu komentatorów brytyjskiej sceny politycznej nie ukrywało zdumienia. Jeszcze do niedawna szefowa brytyjskiego rządu wielokrotnie odrzucała bowiem sugestie o wcześniejszym głosowaniu. Co zatem skłoniło ją do zmiany decyzji?

"Po tym gdy kraj zagłosował za wyjściem z UE, Wielka Brytania potrzebuje pewności, stabilności i silnego przywództwa. Odkąd zostałam premierem rząd zapewnia dokładnie to. (...) Państwo jednoczy się, ale Westminster nie" - stwierdziła May, przytaczając groźby Partii Pracy dotyczące głosowania przeciwko końcowej umowie dotyczącej Brexitu, którą Londyn wynegocjuje z Brukselą. Przy obecnym podziale mandatów w parlamencie torysom na przeszkodzie mają stać również liberałowie, a nawet członkowie Izby Lordów.

Tym, co w kwietniu przekonało liderkę konserwatystów do podjęcia takiej decyzji, były korzystne sondaże, które na tamtym etapie dawały jej zwycięstwo z przewagą prawie 18 punktów procentowych nad laburzystami. Mimo, że w dniu wyborów Partia Konserwatywna wciąż przoduje w sondażach, dystans, który dzieli ją od socjaldemokratów, stopniał do 6,5 proc., co nie dałoby zwycięzcom większości pozwalającej na sprawowanie samodzielnych rządów. Tymczasem zarówno mieszkańcy Zjednoczonego Królestwa, jak i brytyjscy sojusznicy oczekują odpowiedzi Londynu na kluczowe kwestie związane z polityką zagraniczną i bezpieczeństwa.

Wybory w cieniu zamachów 

Wydarzeniem, które w sposób szczególny kształtowały tegoroczną kampanię, były zamachy terrorystyczne. Ataki z Manchesteru oraz Londynu zostały wykorzystane w wyborczej walce przez liderów dwóch największych partii. Po sobotnim zamachu Theresa May, która przez sześć lat piastowała funkcję sekretarza ds. spraw wewnętrznych w rządzie Davida Camerona, zapowiedziała również twardsze podejście w walce z ekstremizmem, dla którego jej zdanim "jest zbyt dużo miejsca w naszym (brytyjskim - przyp. red.) społeczeństwie". Zasugerowała także przyznanie większych uprawnień służbom bezpieczeństwa, dłuższe kary więzienia oraz usunięcie "bezpiecznych stref", z których islamiści korzystają w internecie.

Zwolennicy May zwracają uwagę na jej doświadczenie w kwestii bezpieczeństwa wewnętrznego, wytykając jednocześnie brak kompetencji jej politycznemu konkurentowi. Jeremy'emu Corbynowi zarzuca się również krytykę regulacji antyterrorystycznych wprowadzonych przez rząd konserwatystów. W odpowiedzi laburzyści wskazują na zaniedbania May z czasów, gdy była szefową resortu spraw wewnętrznych oraz obcięcie funduszy przeznaczanych nas policję, co spowodowało redukcję liczby mundurowych w Anglii i Wali o 20 tys. w latach 2010 - 2016. W odpowiedzi konserwatyści prezentują liczby wskazujące, że w tym samym czasie nastąpił wzrost wydatków na MI5 oraz inne służby wywiadowcze i bezpieczeństwa o 390 mln funtów. 

W czasie przemówienia po zamachu w Manchesterze Corbyn zapowiedział wstrzymanie cięć funduszy przeznaczanych dla służb porządkowych oraz skierowanie większej liczby policjantów na ulice. Lider Partii Pracy nie ograniczył się jednak jedynie do kwestii walki z terroryzmem. Według niego przyczyn starego-nowego zagrożenia dla bezpieczeństwa kraju należy szukać w decyzjach brytyjskiego rządu w kwestiach polityki zagranicznej. Nie usprawiedliwiając zamachowców, Corbyn stwierdził, że "wielu ekspertów, włączając w to fachowców w naszych służbach wywiadowczych i bezpieczeństwa, wskazało na połączenie między wojnami, które nasz rząd wspierał lub brał udział, tak jak w Libii, oraz terroryzmem tutaj w kraju". 

Trident vs. triada Corbyna

Różnice prezentowane przez kandydatów częściowo dotyczą kwestii brytyjskiego zaangażowania w NATO. Corbyn podobnie jak May popiera zobowiązania do przeznaczania 2 proc. PKB na obronność. Corbyn chce jednak zatrzymać rozmieszczanie wojsk sojuszniczych w Europie gdyż uważa, że to powoduje napięcia z Rosją. Polityk proponuje zakończyć wojnę na Ukrainie przez implementację porozumień mińskich oraz popiera pomysł organizacji nowej konferencji ds. bezpieczeństwa i współpracy w Europie. W perspektywie wygranej Partii Pracy oznaczałoby to możliwą rewizję zaangażowania militarnego Wielkiej Brytanii na flance wschodniej.

Corbyn stwierdził, że nie jest pacyfistą, a jego priorytetem jako premiera będzie brytyjskie bezpieczeństwo. Lider Partii Pracy zadeklarował również swoje poparcie dla przestrzegania Traktatu o nieproliferacji broni atomowej oraz dla decyzji i powstrzymania się od pierwszego użycia broni jądrowej. Zapowiedział również redukcję brytyjskiego arsenału nuklearnego, któremu przeciwstawia narzędzia w ramach obronności, rozwoju oraz dyplomacji.

Należy jednak zaznaczyć, ze podczas ubiegłorocznego głosowania nad programem modernizacji okrętów podwodnych z pociskami Trident 140 z 230 deputowanych Partii Pracy poparło program Trident. Choć zdaniem lidera ugrupowania nie stanowi to przeszkody w realizacji planów redukcji arsenału, to wydaje się, że opinie na ten temat w łonie laburzystów są podzielone na niekorzyść dla samego lidera.

W kwestiach bezpieczeństwa odmienne stanowisko prezentują konserwatyści, którzy co prawda podobnie jak ich oponenci chcą trwać przy 2 proc. PKB wydatków na zbrojenia i zwiększać budżet co rok o 0,5 proc. ponad poziom inflacji, jednak popierają aktywność militarną wielkiej Brytanii na świecie. Torysi trwają także przy utrzymaniu potencjału nuklearnego "fundamentalnej gwarancji" dla obronności kraju. 

W politycznym zawieszeniu?

W obliczu rozpoczęcia procesu opuszczania UE przez Wielką Brytanię nie dziwi, że rządząca partia potrzebuje nie tylko większości pozwalającej na możliwie najsprawniejsze przeprowadzenie procedury legislacyjnej związanej z Brexitem, ale także legitymacji społecznej dla dalszych zmian. O ile polityczne ryzyko podjęte przez premier May wiązane z rozpisaniem wyborów wydawało się rozsądne w kwietniu, o tyle po dwumiesięcznej kampanii może okazać się złą decyzją.

Sondaże wskazują bowiem, że torysom nie uda się zdobyć bezwzględnej większości. W efekcie doszłoby do sytuacji "określanej jako zawieszony parlament" i zmusiłoby zwycięska partię do utworzenia rządu mniejszościowego lub koalicyjnego, co nie wpływałoby pozytywnie na efektywną realizację planów polityki obrony i bezpieczeństwa. Londyn wciąż próbuje się odnaleźć w pobrexitowej rzeczywistości.   

WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]
Reklama
Reklama