- Analiza
- Wiadomości
Śmigłowce morskie dla Polski „do wszystkiego”. Efektywna unifikacja, czy ślepa uliczka? [ANALIZA]
Decyzja o pozyskaniu dla Marynarki Wojennej RP śmigłowców do zwalczania okrętów podwodnych z jednoczesną zdolnością do misji SAR to kompromis pomiędzy potrzebami a możliwościami. - „W zależności od tego, jak będą się kształtowały warunki cenowe, od czterech w pierwotnym założeniu do zwiększenia oferty później o kolejne cztery śmigłowce” – poinformował wiceminister obrony Bartosz Kownacki. Istnieją jednak wątpliwości, czy ten kompromis zapewni lotnictwu morskiemu odpowiednie zdolności.

Autor. C. Menendez (CC BY-SA 2.0)
Decyzja ta wynika jak się wydaje w głównej mierze z ograniczonych środków. Jednak szczegółowa analiza wskazuje, że oszczędności mogą okazać się pozorne. Wskazanie jednego śmigłowca dla dwóch najbardziej wymagających zadań jakie stoją przed wiropłatami morskimi może nie zapewnić optymalnego poziomu zdolności.
Informacja o pozyskaniu nie więcej niż ośmiu śmigłowców morskich i to w mieszanym wariancie ZOP/SAR wskazuje, że MON wybrał „opcję minimum”. Wcześniej, w ramach „wspólnej platformy” planowano zakup sześciu morskich śmigłowców poszukiwawczo-ratowniczych (SAR) oraz sześciu przeznaczonych do zwalczania okrętów podwodnych (ZOP). Obecnie zostały połączone we wspólnym pakiecie ośmiu maszyn, czy raczej czterech z opcją na kolejne cztery. Może to oznaczać niebezpieczne pójście na skróty. Oba zadania śmigłowców marynarki wojennej wymagają maszyn o podobnych osiągach ale diametralnie odmiennej konfiguracji.
Wymagania dotyczące śmigłowców ratownictwa morskiego, specyfiki ich działania oraz optymalizacji pod względem wyposażenia zostały opisane w artykule „Śmigłowce SAR dla Polski: To nie wymiana, a skok generacyjny” na początku lutego bieżącego roku. Warto przypomnieć wymagania, jakie powinien spełniać śmigłowiec ratownictwa morskiego. Ze względu na specyfikę zadań powinna to być maszyna o znacznym zasięgu i długotrwałości lotu oraz prędkości zapewniającej szybkie dotarcie w rejon działań. Akcję ratowniczą należy bowiem rozpocząć jak najszybciej w rejonie zdarzenia a duży zapas paliwa pozwala na wielogodzinne poszukiwanie rozbitków w morzu i pozostawanie w strefie działania. Nie bez znaczenia jest też stabilność maszyny w zawisie, która ułatwia podjęcie z wody rozbitka.
Do skutecznego poszukiwania potrzebne są przede wszystkim głowice optoelektroniczne i radary SAR, umożliwiające odnalezienie rozbitków w każdych warunkach pogodowych. Natomiast duża przestrzeń ładunkowa, szerokie drzwi i specjalistyczne wyciągarki pozwalają na szybką ewakuację możliwie dużej liczby ludzi lub też dostarczenie ratowników ze sprzętem.
Biorąc pod uwagę te warunki, optymalna maszyna ratownicza to de facto śmigłowiec transportowo-ewakuacyjny o znacznej prędkości i zasięgu wyposażony w zaawansowany sprzęt obserwacyjny-rozpoznawczy i nawigacyjny, umożliwiający działanie w każdych warunkach pogodowych.
Śmigłowiec ZOP – specjalistyczne, kosztowne narzędzie
Charakterystyka śmigłowca do zwalczania okrętów podwodnych nie jest tak prosta, ponieważ jego zdolności w większym stopniu definiuje nie sam płatowiec, ale specjalistyczne wyposażenie. Podobnie jak w przypadku maszyn SAR pożądana jest duża prędkość i długotrwałość lotu (zasięg), co umożliwia skuteczne patrolowanie większego obszaru. Stabilność w zawisie ułatwia korzystanie z sonaru, który jest opuszczany do wody w celu wykrywania wrogich jednostek. Wykryte okręty podwodne zwalczane są zwykle za pomocą torped przenoszonych przez śmigłowiec. Masa uzbrojenia i systemów wykrywania OP predestynuje do tych zadań wiropłaty o dużym udźwigu.
Czytaj też: Konferencja Śmigłowcowa: Jakie helikoptery dla Marynarki Wojennej? [Analiza]
Jeśli chodzi o wyposażenie, to zwykle obejmuje ono zainstalowane w kabinie stanowiska operatorów systemów wykrywania i zwalczania OP, sprzęt oraz podwieszane na zewnętrznych pylonach torpedy. Jak łatwo się domyślić największym wyzwaniem jest odnalezienie na chronionym akwenie setek mil kwadratowych okrętu ukrytego pod powierzchnią wody.
Jednostki wynurzone lub poruszające się na małej głębokości z wysuniętym peryskopem lub „chrapami” można wykryć dość łatwo z użyciem radaru lub głowicy optoelektronicznej. Natomiast okręt w głębokim zanurzeniu, poruszający się dzięki cichym silnikom i zachowujący minimalną sygnaturę jest bardzo trudny do wykrycia. Śmigłowce realizują to zadanie na kilka sposobów. W tym celu są najczęściej używane opuszczane do wody sonary i zrzucane ze śmigłowca pławy hydroakustyczne. Oba typy urządzeń działają na podobnej zasadzie i mogą pracować w systemie pasywnym (wówczas załoga OP nie wie o działaniu systemu i może być niepostrzeżenie wykrywana i śledzona) oraz aktywnym (gdy chodzi o jak najszybsze zlokalizowanie celu, podanie jego namiarów i przeprowadzenie atak).
Charakterystyczną i wyjątkową dla śmigłowców ZOP zdolnością (która daje im przewagę nad samolotami) jest użycie opuszczanego na kablolinie sonaru, który zanurzony w wodzie umożliwia wykrycie jednostek podwodnych w promieniu kilku mil morskich. Jednak nawet przy użyciu nowoczesnych rozwiązań, takich jak szybkie windy do opuszczania i podnoszenia sonarów, jego użycie jest czasochłonne a maszyna musi podczas całej operacji pozostawać w zawisie. Ogranicza to znacząco zarówno obszar jaki można w ten sposób przeszukać, jak też szybkość operacji.
Inne stosowane rozwiązanie, to pławy hydroakustyczne, które są przez śmigłowiec zrzucane w locie, tworząc pływającą sieć wykrywania o ograniczonym czasie działania. Jest to jednak sprzęt jednorazowy, a zapas jaki można zabrać na pokład ograniczony. Śmigłowiec musi również przez cały czas pozostawać w zasięgu umożliwiającym odbiór sygnału z pław hydroaktystycznych. Oba systemy są bardzo kosztowne, ciężkie i zajmujące na pokładzie maszyny ZOP znaczną przestrzeń.
Problem krótkiej kołdry
Wartość wyposażenia do wykrywania i zwalczania okrętów podwodnych nierzadko przekracza znacznie wartość platformy na jakiej zostało zabudowane. Co najmniej podwaja cenę śmigłowca morskiego ZOP względem np. maszyn standardowej wersji transportowej a nawet specjalistycznego wariantu SAR czy C-SAR. Dla przykładu, śmigłowiec morski SH-60R Sea Hawk używany przez US Navy jest – według dostępnych informacji – ponad trzykrotnie droższy od UH-60M Black Hawk wojsk lądowych.
Różnice między tymi wariantami są tak znaczące, że wg. założeń przetargu na śmigłowiec wielozadaniowy oparty na wspólnej platformie w którym zwycięzcą został ogłoszony H225M Caracal, Black Hawk i Sea Hawk nie zostały uznane za jeden typ, lecz dwa odmienne. Wynikało to m. in. z dostosowania tego ostatniego do działania z pokładu okrętów US Navy.
W tej sytuacji nie powinno dziwić, że MON bardzo ostrożnie podejmuje decyzje o zakupie śmigłowców ZOP. W obecnym postępowaniu zdecydowano się bowiem zastąpić planowany w ramach „wspólnej platformy” zakup 6 maszyn ZOP i 6 śmigłowców SAR zaledwie ośmioma maszynami mającymi wypełniać obie te funkcje.
Z jednej strony zdecydowano się więc zwiększyć liczbę bardzo kosztownych maszyn do zwalczania okrętów podwodnych, z drugiej zrezygnowano ze specjalistycznych śmigłowców ratowniczych. Teoretycznie połączenie obu funkcji powinno zmniejszyć koszty, jednak stanie się to prawdopodobnie przy niedostatecznym zaspokojeniu potrzeb operacyjnych Marynarki Wojennej.
Większość specjalistów jest zgodnych, że pierwotnie planowana liczba sześciu śmigłowców, nawet najnowocześniejszych, nie miałaby możliwości skutecznego wykrywania i zwalczania zanurzonych okrętów podwodnych, znajdujących się na naszym akwenie zainteresowania operacyjnego. Natomiast, jak wskazano już we wcześniejszym tekście dotyczącym maszyn ratowniczych, dwa śmigłowce SAR w jednej bazie lub lepiej cztery w dwóch bazach lotnictwa ratowniczego to absolutne minimum dla polskiej strefy odpowiedzialności obejmującej 30 tysięcy kilometrów kwadratowych. Optymalne byłoby natomiast co najmniej 6 śmigłowców, aby możliwe było stałe utrzymanie maszyn w systemie: jedna dyżurna, jedna serwisowana i jedna służąca szkoleniu.
Z prostej arytmetyki wynika więc, że 8-12 śmigłowców powinno stanowić dla marynarki wojennej absolutne minimum. Wśród nich powinny być co najmniej dwie maszyny ratownicze i nie mniej niż 6 przeznaczonych do zwalczania okrętów podwodnych. Plany Ministerstwa Obrony Narodowej są jednak nieco inne.
"Wspólna wersja morska"
Zamiast spodziewanego postępowania na pilnie potrzebne maszyny ratownicze MON zdecydował się na wariant 8 śmigłowców ZOP z opcją realizacji misji ratownictwa morskiego. Teoretycznie jest to wariant zaspokajający potrzeby, o ile nie zostanie zredukowany do wersji 4 maszyn z opcją na zakup kolejnych 4. A taki scenariusz, jako prawdopodobny wskazał m. in. wiceminister obrony Bartosz Kownacki. Taka konfiguracja nie rozwiązuje on jednak problemów lotnictwa MW RP a jedynie łata doraźne luki, mogąc wygenerować w przyszłości większe koszty i problemy.
Wybór śmigłowca ZOP z opcją SAR oznacza po pierwsze, że do ratowania rozbitków będą latały znacznie bardziej kosztowne, wyładowane zbędnym w tego typu zadaniach sprzętem śmigłowce do zwalczania okrętów podwodnych. Większość znajdującego się na pokładzie wyposażenia, z punktu widzenia misji SAR, to jedynie kosztowny balast ograniczający pojemność kabiny i osiągi. Oczywiście istnieją też śmigłowce, które posiadają możliwość szybkiej wymiany części wyposażenia w celu rekonfiguracji, jednak należy pamiętać, że zwykle nie oznacza to całkowitego usunięcia z pokładu zbędnego sprzętu. Poza tym, należy mieć świadomość, że minimum 2 maszyny muszą być stale skonfigurowane do zadań poszukiwawczo-ratowniczych, co oznacza, że część wyposażenia za które zapłaci MON będzie cały czas znajdowało się w magazynie.
Rozwiązanie ma też, przynajmniej teoretyczne, znaczne zalety. Na przykład możliwość rotacyjnego wykorzystywania śmigłowców w misjach SAR. Dzięki temu flota będzie zużywać się w sposób równomierny, gdyż w normalnych warunkach resurs śmigłowców SAR wyczerpuje się znacznie szybciej niż maszyn ZOP. Było to dobrze widoczne w przypadku eksploatowanych przez Marynarkę Wojenną Mi-14, które zakupiono w obu wariantach: ratownicze Mi-14PS i przeznaczone do zwalczania OP Mi-14PŁ. Do roku 2010 wycofano ze służby wszystkie maszyny Mi-14PS ze względu na duże zużycie i wyczerpanie resursów, natomiast na ich miejsce wprowadzono maszyny Mi-14PŁ/R, czyli przebudowane do misji ratowniczych śmigłowce ZOP które są nadal eksploatowane. Warto zaznaczyć że oba typy dostarczono w 1984 roku, więc ich „wiek” służby w MW RP był w 2010 roku taki sam, natomiast nalot i zużycie, diametralnie odmienne.
Każde rozwiązanie ma swoje wady i zalety. Można w ten sposób uzyskać bardziej zrównoważone zużycie całej floty, jednak służba SAR będzie skutkować szybkim zużyciem kosztownych maszyn ZOP. Będą one wymagały częstszych remontów i szybszej wymiany. Jest to istotny czynnik, który powinien być brane pod uwagę.
Należy zauważyć, że są to jedynie kwestie związane z realizacją zadań ratownictwa morskiego. Zaspokojenie potrzeb w zakresie maszyn ZOP jest kwestią odrębną, związaną z kolejnym pakietem zadań. Okręty podwodne, na relatywnie płytkim, skomplikowanym akwenie jakim jest Morze Bałtyckie.
Występujące tu małe głębokości, pofałdowane dno, zalegające wraki i inne czynniki znacząco utrudniają wykrywanie i zwalczanie OP na tym akwenie. Jest to zadanie niełatwe nawet przy użyciu hydrolokatorów aktywnych, co powoduje że zasięg wykrywania jest mały a więc głównym narzędziem do zwalczania OP na Bałtyku powinny być śmigłowce i samoloty ZOP.
Jak już wspomniano wcześniej, liczba 6 śmigłowców jest uważana za niewystarczającą dla potrzeb MW RP. Przy planowanym zakupie 8 śmigłowców, nawet zakładając bardzo optymistyczną 75% gotowość operacyjną do działań będzie na raz gotowych nie więcej niż 6 z czego co najmniej 2 powinny dyżurować rotacyjnie w reżimie ratowniczym.
Oznacza to nie więcej niż 4 śmigłowce zdolne do zwalczania okrętów podwodnych. Jest to liczba być może wystarczająca do szkolenia personelu, ale nie do realizacji nawet podstawowych zadań operacyjnych. Wariant zakupu 4 maszyn z opcją na kolejne 4 należy natomiast uznać za nie gwarantujący skutecznej realizacji wszystkich zadań.
Istotne znaczenie może też mieć kwestia morskich śmigłowców pokładowych, z założenia lżejszych od wielozadaniowych maszyn ZOP/SAR. Obecnie tę rolę pełnią maszyny Kaman SH-2G Super Seasprite. Wiadomo, że MON jest potencjalnie zainteresowany zakupem nowych pokładowych maszyn morskich, gdyż pakiet ze śmigłowcami znalazł się jako jedna z opcji w zapytaniu w sprawie fregat Adelaide, złożonym stronie australijskiej. Na razie jest jednak zdecydowanie za wcześnie aby przesądzać, w jaki sposób będzie przebiegał program maszyn pokładowych. Zostanie on bowiem zdeterminowany przez planowane zakupy okrętów nawodnych, a w tym zakresie analizowane są różne opcje. Wiceminister Kownacki zaznaczył niedawno w rozmowie z Defence24.pl, że jest zdecydowanie za wcześnie aby mówić o zakupie fregat Adelaide.
Podsumowując sytuację, należy powiedzieć wprost, że decyzja o zakupie czterech, a nawet ośmiu śmigłowców do realizacji zarówno zadań ZOP jak i SAR zaspokaja jedynie najbardziej podstawowe potrzeby Marynarki Wojennej RP. Jest to decyzja która być może zapobiegnie erozji kadr, możliwości szkoleniowych oraz podstawowych zadań poszukiwawczo-ratowniczych. Nie zapewni jednak lotnictwu Marynarki Wojennej minimum zdolności do realizacji zadań operacyjnych w warunkach nawet ograniczonego konfliktu zbrojnego na morzu, szczególnie jeżeli nie zostanie zakupiona znaczna liczba śmigłowców ZOP zdolnych do operowania z pokładów okrętów. Sam pomysł unifikacji ciężkiego śmigłowca morskiego należy uznać za dobry, natomiast posuwanie tej unifikacji do poziomu jednej „uniwersalnej maszyny” może okazać się kosztowną pomyłką.
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS