Geopolityka
Speechwriter Reagana: Trump 16 lat przygotowywał się do prezydentury [WYWIAD]
W rozmowie z Jakubem Wiechem, Clark S. Judge, speechwriter Ronalda Reagana, opowiedział o swojej pracy dla 40. prezydenta USA, w tym m.in. o kulisach sławnych wystąpień tego polityka oraz o stylu, w jakim z wyborcami komunikuje się Donald Trump. Zdaniem Judge’a, obecny gospodarz Białego Domu przygotowywał się do swojej roli przez 16 lat.
Jakub Wiech: Jakie konkretne umiejętności i zdolności sprawiły, że został Pan speechwriterem prezydenta Ronalda Reagana?
Clark S. Judge: Przede wszystkim umiejętność pisania słowa mówionego oraz wyczucie publiczności, a także zdolność budowania argumentacji oraz konstruowania całej prezentacji. Wielu Amerykanów, którzy dostają posadę prezydenckich speechwriterów – która różni się pod wieloma względami od typowego speechwritingu – posiada doświadczenie w dziennikarstwie, niekiedy w polityce. Ale przede wszystkim potrzeba umiejętności pisania słowa mówionego i wyczucia publiczności. Publiczności, która przecież nie siedzi przed tobą, ale o której musisz sporo wiedzieć, którą musisz uprzednio zbadać. Musisz umieć opowiedzieć im historię. Musisz ciągle zmieniać tempo, żeby się nie znudzili, żeby podtrzymać ich uwagę.
Żeby pracować jako speechwriter prezydenta trzeba też ogarniać szeroki zakres spraw. W naszym Białym Domu jednego dnia pisało się o gospodarce, drugiego o zbrojeniach jądrowych, trzeciego o środowisku, a czwartego o polityce handlowej. Musiałem radzić sobie ze wszystkimi tymi kwestiami. Te wszystkie umiejętności były jednymi z fundamentalnych zasad prezydenta Reagana, napędzały one jego karierę. Trzeba je było sobie przyswoić.
Pisząc przemówienia prezydentowi jest jeszcze jedna, niezwykle istotna rzecz, o której trzeba pamiętać – jesteś w miejscu, gdzie stykają się polityki. Ten proces nigdy nie jest prosty – istnieje szereg biurokratycznych spraw, które trzeba wpleść w przemowy. Nad tymi tekstami toczą się niekiedy prawdziwe walki, więc zostajesz przy okazji mediatorem i negocjatorem. Trzeba połączyć to z wyczuciem potrzeb prezydenta. Nasz zespół potrafił doskonale przewidzieć, jak daną mowę napisałby prezydent, gdyby to on trzymał pióro. W tym procesie mediacyjno-negocjacyjny należy zrozumieć bardzo dobrze, jaką mowę prezydent chciałby wygłosić, by uniknąć sytuacji, w której łapie on za długopis i mówi „Chwila, wykreślę to i napiszę po swojemu”, co zresztą prezydent Reagan był w stanie zrobić. Jeśli przytrafia się taka sytuacja, to znaczy, że nie robisz dobrze swojej roboty. Mediacje, negocjacje, dyplomacja – to były bardzo istotne elementy procesu pisania mów dla prezydenta Reagana.
Wspomniał Pan o walkach nad tekstami przemówień. Czy pamięta Pan jakąś poważną sprzeczkę z prezydentem Reaganem w tej kwestii?
Nie, to był bardzo taktowny człowiek, wspaniały słuchacz, bardzo jasno wyrażał to, czego chciał. Nie powiedziałbym, że to on walczył ze speechwriterami; to jego speechwriterzy pracowali, by dopasować się do niego. Walki toczyły się wewnątrz administracji – jednym z naszych zadań było toczyć te boje bez wciągania w nie Reagana. On był prezydentem. Harry Truman powiedział, że sprawy, które lądują na prezydenckim biurku to sprawy najwyższej wagi. Do speechwriterów należało zatem zająć się kwestiami wagi mniejszej.
Ciekawym przykładem była słynna mowa o Murze Berlińskim. Departament Stanu chciał, żeby zdanie „niech pan zburzy ten mur” zostało wykreślone. Speechwriter nalegał, żeby ono zostało, ale Pion Europejski Departamentu Stanu naciskał. Przychodzili do nas cały czas, aż do dnia przed wygłoszeniem tej mowy. Wtedy też Sekretarz Stanu zdecydował się powiedzieć prezydentowi, że powinien wykreślić ten fragment. To było tuż po konferencji G-7 (teraz to chyba konferencja G-132, czy coś), w Wenecji. Biały Dom zajmował jedną z tamtejszych willi, prezydent pracował w ogrodzie. Przyszedł do niego wiceszef sztabu, Ken Duberstein i powiedział „Panie prezydencie, Departament Stanu wrócił i naprawdę naciska, by wykreślić ten fragment”. Reagan odparł: „Ken, zdaje się, że jestem prezydentem, prawda?”. „Tak jest” – powiedział Duberstein. „To znaczy, że mogę podejmować decyzje, prawda” – zapytał Reagan. „Oczywiście, to jasne” – stwierdził Ken. „Więc ten fragment zostaje” – powiedział prezydent. Potem, jadąc na miejsce wygłoszenia mowy, Reagan powiedział do Dubersteina „Chłopcy w Departamencie Stanu mnie za to zabiją, ale robię właściwą rzecz”.
Historia pokazała, że to naprawdę była właściwa rzecz, a cytat o zburzeniu muru to chyba najpopularniejsze słowa prezydenta Reagana. Ale mówiąc o problemach wokół przemów: jakie przemówienie uznaje pan za najtrudniejsze?
Najtrudniejsze… dla mnie czy dla Reagana? Dla mnie wszystkie one były proste. Dobrze się czułem w tych wszystkich mediacjach, negocjacjach, w walkach. Sprawiało mi to frajdę! Mówię ci, prawdziwą frajdę. Nie było to trudne. Ale jestem przekonany, że najtrudniejszą mową w czasie prezydentury Ronalda Reagana była ta wygłoszona po aferze Iran-Contras. Jego doradcy słusznie mu wtedy doradzali, że musi publicznie uznać to, co ujawnił ten skandal. Prezydent powiedział wtedy „Kilka miesięcy temu mówiłem Amerykanom, że nie wymieniałem broni za zakładników. Moje serce i najlepsze intencje wciąż podpowiadają mi, że to prawda, ale fakty i dowody mówią co innego”. Te słowa z trudem przeszły mu przez gardło. To była bardzo delikatna mowa, jestem pewien, że Reagan określiłby ją mianem najtrudniejszej.
Pomówmy zatem o rzeczach weselszych. Zaraz zapytam o poczucie humoru prezydenta Reagana, ale najpierw… który z jego dowcipów lubi Pan najbardziej?
Jest ich całe mnóstwo. Opowiem dowcip z pierwszej i z drugiej kadencji. Ten pierwszy pochodzi z okresu naprawdę wytężonej pracy, gdy zmagaliśmy się z silną opozycją, podobną do tej, którą prezydent Trump ma w Kongresie. Tamta była również bardzo agresywna, ale w nieco inny sposób, a kraj przechodził coś w rodzaju depresji. I wtedy prezydent Reagan opowiada nam o różnicy między chłopcem-optymistą i chłopcem-pesymistą. „Byli sobie bracia, jeden z nich nie widział absolutnie nic złego na świecie, a drugi nie widział absolutnie nic dobrego. Rodzice bardzo się o nich martwili, więc zabrali ich do psychiatry. Ten zaprowadził ich do dwóch pokojów, zamknął każdego osobno. Pierwszy pokój był wypełniony tym, co żona Harry’ego Trumana nazywała, wbrew dosadności swego męża, <<końskim nawozem>>. Psychiatra zamknął tam optymistę. Drugi pokój był natomiast pełny zabawek i słodyczy. Do niego trafił pesymista. Lekarz zamknął chłopców na godzinę i po upływie tego czasu poszedł zobaczyć, jak sobie radzą. Najpierw otworzył pokój pesymisty. Ten siedział i płakał. <<Co jest, chłopcze, przecież masz tu wszystko!>> - powiedział lekarz. <<Ale zaraz pewnie ktoś mi to wszystko zabierze>> - odparł pesymista. Psychiatra poszedł więc do drugiego pokoju. A tam chłopiec-optymista szaleje w nawozie, przerzuca go, wywraca do góry nogami. <<Co ty robisz najlepszego?>> - zapytał doktor. <<Niech pan na to spojrzy, tu gdzieś musi być kucyk>> - odparł chłopiec.
A dowcip z drugiej kadencji jest o Związku Sowieckim. „Rosjanin chce sprowadzić ekipę do pomalowania mieszkania. Idzie więc do odpowiedniego punktu, czeka w kolejce, wreszcie dochodzi do lady i mówi: <<Potrzebuję malarzy do pomalowania mieszkania”. Urzędnik za ladą odpowiada: <<Wiecie, towarzyszu, jak się sprawy mają, ekipa przyjedzie za 10 lat>>. Na to petent mówi: <<Ale rano czy wieczorem?>>. Zmieszany urzędnik odpowiada: <<To za 10 lat, co to za różnica?>>. A klient: <<Rano przychodzi hydraulik>>.
Cieszę się, że wspomniał Pan dowcip o komunizmie i sowieckim reżimie. Prezydent Reagan używał swojego humoru jako broni politycznej, na przykład podczas debaty prezydenckiej w 1984 roku, gdy zmierzył się z sugestią, że jest zbyt stary, by sprawować urząd. Odparł w taki sposób, że rozbawił wszystkich do łez…
Chcesz poznać kulisy tej riposty? Za każdym razem, gdy organizuje się debatę prezydencką, to tydzień czy dwa przed nią organizuje się próby. Jest ktoś, kto odgrywa rolę kontrkandydata, by prezydent mógł się przygotować. Wtedy, w 1984 roku, prezydent był już po jednej debacie, która poszła mu źle, on to czuł. Wiedział, że problem stanowiło przeładowanie jego pamięci rozmaitymi faktami i liczbami…
O ile dobrze pamiętam, żona prezydenta zadzwoniła wtedy do jego asystentów tłumacząc im, że zbyt dużą wagę przywiązują do takich szczegółów.
Tak, to prawda. A więc w czasie przygotowań do drugiej debaty, Roger Ailes, człowiek, który założył Fox News, będący wtedy doradcą telewizyjnym zapytał: „Co zrobisz, gdy zapytają cię o twój wiek?” I Reagan powiedział „Wiesz, jest taki stary dowcip”. Ailes się zgodził i tak powstał ten legendarny cytat.
A te żarty o komunizmie… czy do prezydenta nie napływały słowa krytyki ze strony administracji, chociażby z Departamentu Stanu, że takie dowcipy mogą dodatkowo nadszarpnąć relacje amerykańsko sowieckie?
Raczej nie. Sporo tych dowcipów było znanych jako „Radio Erywań”, niektóre przekazywała prezydentowi ambasada. On chciał dostawać takie żarty. A Departament Stanu… Myślę, że nie byłoby uczciwym powiedzieć o nich, że byli przeciwni prezydenckiemu poczuciu humoru. To też byli zabawni goście, mogę jednak powiedzieć, że rozumieli wagę humoru w tym wszystkim.
A czy prawdziwe byłoby stwierdzenie, że niesamowite umiejętności sceniczne prezydenta Reagana to pokłosie jego kariery aktorskiej?
On był bardzo uznanym aktorem, miał naprawdę udaną karierę. Wszystkie jej etapy wymagały użycia języka, wyróżniał się niesamowitą wrażliwością w tej kwestii. Jeśli chcesz zobaczyć jego humor, wyłącz dźwięk oglądając jego przemówienia. Zobaczysz dokładnie, w którym miejscu pada dowcip – widać to po jego twarzy, staje się bardziej ruchliwa, on sam zaczyna aktorzyć, używa gestów. Co uzyskał z kariery aktorskiej? Przede wszystkim, dyscyplinę w przygotowaniach, do których przykładał wielką uwagę. Wszystko powtarzał, wszystko.
Dlaczego odnosił takie sukcesy na tych – powiązanych ze sobą – polach? Właśnie dlatego, że miał niesamowitą wrażliwość językową i ogromne pokłady samodyscypliny.
W jednym ze swoich wykładów porównał Pan przemowy prezydentów USA do różnych gatunków muzycznych. Według Pana Ronald Reagan brzmiał jak muzyka symfoniczna, Geogre H.W. Bush jak rocn’n’roll, Clinton jak improwizowany jazz, George W. Bush jak muzyka country, a Obama jak urban jazz z domieszką gospel. A jaką muzykę gra Donald Trump?
Tydzień po wyborze prezydenta Trumpa spotkałem się ze znajomymi w Kalifornii. Zagadnąłem tam pewnego wykładowcę zajmującego się amerykańską myślą polityczną, który twierdził, że spodziewał się zwycięstwa Trumpa znacznie wcześniej niż ktokolwiek inny. Zapytałem, co go do tego skłoniło. „Wiesz, wszyscy ci kandydaci i ich przemówienia przechodzą teraz przez młyny sondaży i doradców, cały czas ktoś powtarza, że musisz powiedzieć to, musisz podkreślić tamto… A tu nagle zjawia się facet, który mówi tak, jak mówią ludzie”. Myślę, że ten facet miał rację. Nie zgadzam się z opiniami, że Trump nad sobą nie panuję. Myślę, że on bardzo dobrze rozumie, jacy ludzie go popierają i ogromna część jego retoryki polega na mówieniu właśnie do nich, do ludzi, którym nie wiodło się dobrze za Obamy. Myślę, że prezydent Trump dostosowuje swoją retorykę tak, by ukazywać w niej raczej uczucia niż myśli tych ludzi. Spójrzmy na wiece przez niego urządzane. Nikt inny nie robi takich imprez. Jak myślisz, ile potrzeba, by zebrać w jednym miejscu te wszystkie dziesiątki tysięcy ludzi?
..?
Wystarczy jeden e-mail i jeden post. To jest bardzo szczególny rodzaj retoryki, nieznany wcześniej. W dużej mierze przywodzi na myśl koncerty zespołu Grateful Death. To była kapela grająca od lat 60-tych do 90-tych. Znani byli z tego, że podążał za nimi swego rodzaju kult – ludzie jechali z jednego koncertu na drugi, przez cały kraj. A każdy ich koncert był inny. Co więcej, można było przynieść swój magnetofon, podłączyć go do urządzeń rozstawianych na miejscu i nagrać cały koncert. Jeśli posłuchasz ich występu, dostrzeżesz lnie melodyczne, które przeplatają się z improwizowanymi riffami. To brzmi tak, jak przemowy prezydenta Trumpa. No i muzycy z Grateful Death potrafili też dotrzeć do ludzi, zaprzyjaźnić się z publicznością, wejść z nią w interakcje.
A ile stylu prezydenta Reagana jest w stylu prezydenta Trumpa?
Oni obaj byli profesjonalnymi negocjatorami zanim zostali prezydentami. Trump obracał się w kręgu nowojorskich handlarzy nieruchomościami, Reagan był przewodniczącym związku zawodowego i gubernatorem. Obaj widzieli, co osiągnęli poprzez negocjacje. Obaj negocjowali w stylu, który zakładał bardzo mocne stanowisko początkowe i bardzo jasne zrozumienie celu całego procesu negocjacyjnego. Oczywiście zachodzą też między nimi pewne różnice. Prezydent Reagan mógł pochwalić się 17 latami służby publicznej w roli gubernatora i 15 latami pracy jako przewodniczący związku zawodowego. Prezydent Trump z kolei poświęcił bardzo dużo czasu na przygotowanie się do startu w wyborach. Myślę, że niewiele osób to rozumie, ale wierzę, że taka jest prawda. Trump zajmował się budowaniem wieżowców. Czego potrzeba, by postawić taki budynek? Wymaga to zebrania do kupy kilku działek ziemi. To jest robota na kilka lat, ponieważ jeśli ktokolwiek zorientuje się, że kupujesz jego ziemię, żeby zbudować na niej wieżowiec, to wywinduje cenę. Znam historię budynku w Nowym Jorku, który nazywa się Citicorp Building. Żeby go zbudować, należało wykupić ziemię, która należała do właściciela niewielkiego kiosku. Ten facet zorientował się, co jest grane i stał się obrzydliwie bogaty. Innymi słowy mówiąc, człowiek, który zamierza dokonać czegoś takiego musi mieć zdolność snucia szczegółowych planów na, powiedzmy, dekadę, by następnie wykonywać je konsekwentnie bez rozpowiadania o tym na prawo i lewo. Prezydent Trump opublikował książkę pt. „The America We Deserve” w roku 2000, w której opisał co zrobi, jako prezydent. Już wtedy zastanawiał się nad startem, ale nie udało mu się to. Moim zdaniem, poświęcił następne 16 lat na naukę wszystkiego, czego potrzebował, by wystartować w wyborach prezydenckich.
Dziękuję za rozmowę.
x
A gdzie informacja o starciu okretow podwodnych Rosji i USA?
kermit
jakie zaraz starcie? amerykanie jak zwykle popłynęli na obce wody i zaczęli węszyć. dostali torpedą ćwiczebną i i popłynęli do domu szpachlować burtę.
bender
A czy nie jest tak, że jak tylko Rosjanie zaliczą gdzieś kryzys, to zaraz wypuszczają fałszywe informacje o kłopotach rywala? Bzdury o trafieniu amerykańskiego atomowego okrętu podwodnego ćwiczebną torpedą, to rosyjska ściema mająca odwrócić uwagę własnej opinii publicznej od katastrofy Łoszarika.
rozczochrany
Raczej Trumpa przygotowywano. Tak jak każdy prezydent USA jest tylko wykonawcą poleceń światowej finansjery.