Reklama

Siły zbrojne

Protureccy rebelianci w Syrii nie chcą amerykańskich doradców

Fot. Flickr/CC BY 2.0/Freedom House
Fot. Flickr/CC BY 2.0/Freedom House

Kilku żołnierzy USA dostało się w piątek do miejscowości Al-Raj w Syrii przy granicy z Turcją w ramach koordynowania bombardowań na siły tzw. Państwa Islamskiego, ale zostali zmuszeni do opuszczenia miasteczka przez przeciwnych ich obecności rebeliantów - podał Reuters. 

Według wysokiego rangą rebelianckiego dowódcy, na którego powołuje się agencja Reutera, grupa ok. 5-6 amerykańskich żołnierzy została zmuszona do wycofania się z powrotem pod granicę turecką. Al-Raj jest od niej oddalone o ok. 2 km.

Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka, opozycyjna organizacja z siedzibą w Wielkiej Brytanii, ale dysponująca siatką informatorów w Syrii, podało, że personel wojskowy USA po opuszczeniu Al-Raj nadal znajduje się na syryjskim terytorium.

Z kolei turecki dziennik "Yeni Safak" poinformował, że rebelianci ze wspieranej przez Turcję Wolnej Armii Syryjskiej (WAS) zmusili do opuszczenia miasteczka grupę ok. 30 żołnierzy USA, w tym czterech oficerów. Powołując się na zdjęcia i nagrania zamieszczone w mediach społecznościowych, gazeta napisała, że kilka czołgów armii amerykańskiej wjechało do Al-Raj wraz z konwojem wojskowym i że żołnierze zostali zmuszeni do powrotu do Turcji po słownych utarczkach z bojownikami WAS.

W innym nagraniu, podobno pokazującym piątkowy incydent, widać bojowników wykrzykujących antyamerykańskie hasła i grożących użyciem przemocy, podczas gdy kilka samochodów wyjeżdża z miasteczka - pisze Reuters.

Wspierani przez Turcję rebelianci syryjscy walczą z tzw. Państwem Islamskim (IS) wzdłuż granicy syryjsko-tureckiej w ramach rozpoczętej pod koniec sierpnia operacji o kryptonimie "Tarcza Eufratu". Według cytowanego przez Reutera źródła amerykańscy wojskowi przyjechali do Al-Raj w ramach tej operacji. "Tarcza Eufratu" ma również za zadanie odsunięcie od granicy kurdyjskich bojowników, wspieranych przez USA.

Reuters przypomina, że starcia między rebeliantami sprzymierzonymi z Turcją a kurdyjską milicją YPG, kluczowym partnerem USA w walce z IS, doprowadziły do napięć na linii Ankara-Waszyngton.

PAP - mini

 

Reklama
Reklama

Komentarze (3)

  1. taki wniosek

    Nit tam USA nie chce: ani ISIS, ani Asad ani jak widać "proamerykańscy" rebelianci. Wszyscy się na Amerykanach poznali.

    1. Kosmit

      Kurdowie dobrze dogadują się z Amerykanami. Co ciekawe, głównym zarzutem ze strony "protureckich rebeliantów" było to, że Amerykanie wspierają YPG. Nie dajcie się nabrać na Erdoganowskie przedstawienie, chodzi o zmuszenie USA do zaprzestania wspierania Kurdów.

  2. Vvv

    A dziwić sie im skoro to ci sami ktorzy do niedawna byli w al-nustrze

  3. Kosmit

    Turecki dziennik Yeni Safak nie rozpoznaje swoich własnych wojsk. Też widziałem to nagranie i nie było tam żadnych "amerykańskich czołgów". Amerykańskim specjalsom (naliczyłem 9) towarzyszyły co najmniej dwa (po przejeździe drugiego film się kończy) tureckie M-60 Sabra. Oczywiście, pojawiły się już plotki, bo niektórzy widzieli na tym nagraniu Abramsy, albo wręcz... Merkavy IV. Jeśli turecka legia cudzoziemska (tzw. "protureccy rebelianci") ma podobne problemy z identyfikacją "swój - niewierny", to współczuję tureckim czołgistom.